niedziela, 31 lipca 2022

 

„ZA DUŻY NA BAJKI”, Polska 2022


Premiera kinowa: 18 marca 2022

Film „Za duży na bajki” w reżyserii Kristoffera Rusa obejrzałem czas jakiś temu w kinie, ale to bardzo przyjemny i pozytywny obraz, który stał się obecnie nieoczekiwanym przebojem Netflixa, dlatego postanowiłem wrócić do tej produkcji.

„Za duży na bajki” to historia nastoletniego Waldka (Maciej Karaś), w którego życiu dzieje się bardzo wiele. Chłopiec dorasta, a ma znaczne problemy z nadwagą. Chyba można powiedzieć, że jest uzależniony od gier komputerowych, gdyż spędza przed ekranem komputera naprawdę ogrom czasu – wraz ze swoimi przyjaciółmi – Delfiną (Amelia Fijałkowska) i Staszkiem (Patryk Siemek) pragnie wygrać prestiżowy turniej gamingowy. W życiu chłopca pojawia się kolejny ogromny problem – poważnie chora mama (Karolina Gruszka) trafia do szpitala, a opiekę nad chłopcem zaczyna sprawować szalona ciotka (kolejna fantastyczna rola Doroty Kolak). Kobieta szanuje komputerową pasję Waldemara, ale postanawia drastycznie zmienić jego styl życia, wprowadzając zdrową dietę, dużo ruchu, a przede wszystkim uczy chłopca samodzielności.

„Za duży na bajki” to ciepłe i mądre kino familijne, które uczy nas zdrowego stylu życia, ciałopozytywności i odpowiedzialności za własne postawy, pokazuje nam jak ważne są marzenia i że trzeba robić wszystko, żeby je spełniać (to nie tylko przypadek Waldka, ale też ciotki), ale też podkreśla istotę rodziny i przyjaźni w życiu każdego człowieka. Wszystkie te wartości ukazane są w sposób naturalny, nienachalny, bez wprowadzanej na siłę dydaktyki i moralizatorstwa. Tam, gdzie ma być śmiesznie, otrzymujemy solidną dawkę humoru, tam, gdzie mowa o poważnych sprawach, jest rzeczywiście poważnie.

Świetnie wypadają aktorzy – ogromną sympatię wzbudzają młode gwiazdy, choć to dla nich debiut w tak dużej produkcji. Są autentyczni, widać chemię między nimi i innymi aktorami. Dorota Kolak pokazuje po raz kolejny, że jest aktorką wybitną – i potrafi tę wybitność sprzedać nawet w kinie familijnym, ciekawy jest także dziadek – Andrzej Grabowski, który boryka się ze śmiercią żony, chorobą córki i problemami nastoletniego wnuka.

Bardzo polecam ten sympatyczny film. Uważam, że powinni go obejrzeć wszyscy nastolatkowie, bo w bezpretensjonalny i naturalny sposób pokazuje, jak radzić sobie z poważnymi problemami wieku dorastania i jak spełniać marzenia. Przyjemna rozrywka na niedzielne, deszczowe popołudnie.

Moja ocena: 7/10.  


 

TOP 60 LISTA PRZEBOJÓW TRÓJKI – ROK 1989 – MOJE PODSUMOWANIE

Po dłuższej przerwie dziś kolejna odsłona mojego cyklu. Systematycznie  prezentuję podsumowania roczne Listy Trójki (TOP 60) widziane moimi oczami – moja wizja kolejności tych sześćdziesięciu najważniejszych nagrań roku. Dziś rok 1989. To rok moich pierwszych licealnych wakacji, kiedy na zmianę zyskiwałem pewność siebie, by potem ją kompletnie stracić. Muzyka i listy przebojów były dla mnie niezwykle ważne. W 1989 roku wydana została płyta „Like a Prayer” Madonny. To nie tylko jedna z najważniejszych dla mnie płyt życia, ale także album zawierający mój hit wszech czasów – utwór tytułowy. Cała płyta, której obsesyjnie słuchałem na kasecie (NB oryginalnej), muzycznie mnie obezwładniła. Świetnie radzili sobie także Kate Bush, Tears for Fears, Tina Turner, The Cure, Simply Red,  Enya i Martika – ich albumy z 1989 roku to małe muzyczne perełki. Polskim artystom chyba nie było łatwo przetrwać czasu transformacji. Oto mój subiektywny obraz podsumowania Listy Przebojów Trójki w roku 1989. W nawiasie zamieszczam pozycję z oficjalnego podsumowania LP3. Enjoy! 

60. EUROPE Open your heart (18)
59. DE MONO Otoczony (38)
58. ALICE COOPER Poison (59)
57.
TILT Boski wiatr (55)
56. CHŁOPCY Z PLACU BRONI Nasz nowy hymn (47)
55. SZTYWNY PAL AZJI Myśli przebrane (48)
54. KAOMA Lambada (40)
53. DEF LEPPARD Rocket (41)
52. KSU 1955 (W okopie) (22)
51. KSU Pod prąd (53)
50. KULT Patrz! (50)
49. JASON DONOVAN Sealed with a kiss )24)
48. BON JOVI I’ll be there for you (11)
47. GARY MOORE After he war (44)
46. MICHAEL JACKSON Smooth criminal (10)
45.
DEF LEPPARD Love bites (5)
44. RÓŻE EUROPY Mamy dla was kamienie (23)
43. KULT Niejeden (39)
42. GUNS’N’ROSES Welcome to the jungle (26)
41. LITA FORD & OZZY OSBOURNE Close my eyes forever (19)
40. BON JOVI Born to be my baby (40)
39. GLORIA ESTEFAN Oye mi canto (Hear my voice) (43)
38. TANIT IKARAM Cathedral song (58)
37. GUNS’N’ROSES Patience (28)
36.
MICHAEL JACKSON Leave me alone (25)
35. SZTYWNY PAL AZJI Nie zmienię świata (15)
34. THE CURE Fascination street (57)
33. PHIL COLLINS Two hearts (45)
32. SIMPLY RED A new flame (31)
31. GUNS’N’ROSES Paradise city (36)
30. ROXETTE Listen to your heart (37)
29. SAM BROWN Stop (27)
28. DE MONO Kochać inaczej (1)
27. RICHARD MARX Right here waiting (13)
26. ZIYO Wyspy (Bliżej gwiazd) (8)
25. TINA TURNER & DAVID BOWIE Tonight (Live) (33)
24. T.LOVE To wychowanie (29)
23. ROVETTE The look (35)
22. PAULA ABDUL Straight up (34)
21. U2 Angel of Harlem (56)
20. MADONNA Cherish (52)
19. GLADYS KNIGH Licence to kill (60)
18. TANITA TICARAM Twist in my sobriety (9)
17. URSZULA Rysa na szkle (32)
16. TINA TURNER The best (17)
15. GLORIA ESTEFAN Don’t wanna lose you (51)
14. TEARS FOR FEARS Sowing the seeds of love (49)
13.
MARIKA Toy soldiers (6)
12. CHŁOPCY Z PLACU BRONI Kocham wolność (16)
11. HE CURE Lullaby (4)
10. SIMPLY RED If you don’t know me by now (29)
9.
KATE BUSH Sensual world (42)
8. CALL SYSTEM Kiedy płonę (54)
7. TILT Jeszcze będzie przepięknie (7)
6. BASIA New day for you (21)
5. THE CURE Love song (12)
4. ENYA Orinoco flow (14)
3. MADONNA Express yourself (46)
2. MADONNA Spanish eyes (30)
1. MADONNA Like a prayer (2)



piątek, 29 lipca 2022

 

“CZARNY TELEFON” (The Black Phone), USA 2022


Premiera kinowa: 24 czerwca 2022

Czy lubicie się bać w kinie? „Czarny telefon”, wprawdzie reklamowany jako horror, typowym horrorem nie jest i nie do końca daje widzowi okazję do strachu, ale to sprawnie zrealizowany film, który wyzwala dużo emocji.

Jesteśmy w małym miasteczku w Stanach Zjednoczonych na przełomie lat 70-tych i 80-tych. Miejscem wstrząsa seria tajemniczych zaginięć nastolatków. Dzieciaki wracające ze szkoły mijają całą serię ogłoszeń i plakatów ze zdjęciami zaginionych rówieśników. Film w szczególny sposób koncentruje się na jednej z rodzin, w której sfrustrowany ojciec (Jeremy Davies) samotnie wychowuje dwójkę dzieci: Finna (Mason Thames) i młodszą Gwen (Madeleine McGraw). Chora psychicznie matka popełniła samobójstwo. To właśnie sympatyczny i rezolutny Finn staje się kolejną ofiarą psychopatycznego porywacza (ciekawa, choć nietypowa rola Ethana Hawke’a), który przy każdym porwaniu wypuszcza złowieszczy pęk czarnych balonów.

Porywacz, znany w okolicy jako „Wyłapywacz”, więzi Finna w obskurnej i brudnej piwnicy. Na ścianie pomieszczenia znajduje się popsuty czarny telefon – i to jest jedyny horrorowy element filmowej układanki – poprzednie ofiary telefonują do uwięzionego Finna i udzielają chłopcu instrukcji, jak się wydostać z więzienia. Niestety, żadne wskazówki nie ułatwiają chłopcu ucieczki…

Policja pozostaje bezradna, choć otrzymuje pomocne sugestie od Gwen, siostry uprowadzonego Finna, która widzi porywacza w swoich snach…

„Czarny telefon” to przyzwoita dawka filmowych wrażeń na wakacje. Reżyserowi Scottowi Derricksonowi udaje się utrzymać dobre tempo i nie zanudzić widza filmem, którego znaczna część rozgrywa się w ciemnej piwnicy. Jeśli widz oczekuje od obrazu silnych przeżyć i strachu, chyba tego zabrakło. Film to  bardziej sprawnie skonstruowany thriller z odrobiną nadnaturalnych elementów niż horror. Siłą filmu są na pewno dziecięcy i nastoletni aktorzy, sceny w szkole są ciekawe i naturalne, a rodzeństwo Finn i Gwen wypadają bardzo autentycznie i przekonująco.

Mimo wielu plusów film z pewnością nie stanie się klasykiem gatunku, choć można go obejrzeć w leniwy letni wieczór.

Moja ocena: 6/10

środa, 27 lipca 2022

 

OLGA TOKARCZUK „Empuzjon”, Wydawnictwo Literackie 2022


Z pewną nieśmiałością sięgnąłem po najnowszą powieść Olgi Tokarczuk, jej pierwszą napisaną po otrzymaniu Nagrody Nobla. Okazało się, że to utwór przystępny, lektura płynęła szybko. A jakie wnioski przyniosła i do jakich refleksji skłoniła?

„Empuzjon” to książka osadzona w 1913 roku, nadal podczas zaborów, na Dolnym Śląsku. Student ze Lwowa, Mieczysław Wojnicz, przybywa  do miejscowości uzdrowiskowej Görbersdorf (obecnie Sokołowsko), gdzie ma przejść kurację, gdyż choruje na gruźlicę. Zamieszkuje w „pensjonacie dla panów” poznaje prawdziwe panoptikum postaci i charakterów, rozpoczynając od ekscentrycznego Wilhelma Opitza, który prowadzi pensjonat, a kończąc na Thilo von Hahnie, berlińskim studencie akademii sztuk pięknych i wybitnym znawcy malarskich pejzaży.

Panowie w sanatorium trawią czas na intelektualnych dysputach, wędrówkach po okolicy, konsumpcji lokalnych potraw i trunków, głownie magicznej nalewki o nazwie Schwärmerei oraz zabiegach ratujących zdrowie. Spokój pensjonatu zakłóca tajemnicza, być może samobójcza, śmierć żony właściciela. Okazuje się, że nad Görbersdorfem od lat wisi fatum i w porze jesiennej w tragicznych okolicznościach giną tu mężczyźni, często lokalni mieszkańcy, ale coraz częściej także kuracjusze. Być może są ofiarami czarownic, być może rozszarpują ich dzikie zwierzęta. A sam pensjonat także okazuje się skrywać wiele tajemnic. Stąd podtytuł powieści” Horror przyrodoleczniczy”. Wielką tajemnicę skrywa także sam Mieczysław…

Choć powieść napisana jest w trzeciej osobie, od czasu do czasu odzywa się też żeński narrator zbiorowy, być może to czarownice odpowiedzialne za jesienne zaginięcia mieszkańców, to do nich przecież nawiązuje mistyczny tytuł powieści. „A my? My jesteśmy zawsze gotowe” – to zagadkowe ostatnie zdanie powieści.

Wielką wartością książki jest dbałość o szczegóły. Tokarczuk z uwagą i pietyzmem odtwarza atmosferę Dolnego Śląska sprzed I wojny światowej, stylizuje język, dba o topografię. Bardzo ciekawa jest galeria postaci stworzona przez pisarkę, ich kosmopolityzm, erudycja, bogate życie wewnętrzne. Zwraca uwagę fakt, że w powieści nieomal wcale nie pojawiają się kobiety – jest jedynie zmarła żona Opitza, pielęgniarka Sydonia Patek, służąca Gliceria ze wspomnień Mieczysława, nieliczne sanatoryjne pensjonariuszki w Görbersdorfie. W książce pobrzmiewają natomiast oparte na badaniach autorki mizoginistyczne wypowiedzi, zaczerpnięte z dzieł literackich, filozoficznych i psychologicznych.

Tym, co czyni „Empuzjon” powieścią szczególną jest jej język. Uwielbiam styl Olgi Tokarczuk, a w jej pierwszej ponoblowskiej powieści język jest naprawdę wybitny. Opisy postaci i miejsc, charakterystyka i rozważania Wojnicza i jego współtowarzyszy, obrazy wspólnych posiłków przedstawione są pięknym, literackim językiem, jakiego na próżno szukać w tekstach tak popularnych autorów jak Mróz, czy Bonda. Pozwolę sobie zacytować opis zwłok Klary Opitz: „ Buty były dolną częścią podłużnego tłumoka o niesprecyzowanym kształcie, który ostatecznie okazał się ludzkim ciałem. Leżało w jadali na stole, przy którym jadało się posiłki. Wyglądało na dobrze opakowane w zwoje materiału – Wojniczowi wydało się, że miało na sobie mnóstwo spódnic, gorsetów, narzutek. Wojnicz nigdy nie widział żadnej kobiety z tak bliska i takiej nieruchomej, zawsze przemykały, były w ruchu. Nie dało się skupić na nich uwagi i dostrzec wszystkich szczegółów. Ale teraz miał takie ciało przed sobą i bez wątpliwości było to ciało martwe. Patrzył na czarne sznurowane trzewiki wystające spod spódnic i halek. Te ostanie wykończone jakimś haftem, ale koronki były już nieco sprane, bo ich brzegi trochę się strzępiły. Sznurówki butów zawiązano pieczołowicie w podwójną kokardę, dziwne, że ktoś, kto po południu już nie żyje, jeszcze tego samego ranka tak dokładnie zasznurował trzewiki. Wierzchnia spódnica uszyta z lekko połyskliwego materiału w cienkie czarno-szare paski układała się schludnie. Wyżej było coś w rodzaju obcisłego żakietu z ciemnego, prawie czarnego sukna, zapiętego na okrągłe guziki, takie jakie polscy księża mają przy sutannach. Spod tej części garderoby wystawała biała koszula, dość rozchełstana z urwanym guzikiem, z którego została tylko nitka, kołnierzyk tej koszuli zaś był teraz wyciągnięty wysoko pod samą brodę, lecz na tyle niedokładnie, że Mieczysław dostrzegł na szyi sinoczerwoną pręgę, szokującą na tle białej skóry.”

„Empuzjon” czyta się z przyjemnością, jeszcze raz powtórzę, że zachwyca mnie język i styl literacki pisarki, ale nie jest to dzieło wiekopomne i przełomowe, które swoim formalnym, treściowym i interpretacyjnym nowatorstwem zapisze się na kartach światowej, czy polskiej literatury.

Moja ocena: 7/10

poniedziałek, 25 lipca 2022

 

„A ONI DALEJ GRZESZĄ, DOBRY BOŻE”
(Qu'est-ce qu'on a tous fait au Bon Dieu?), Francja 2022


Premiera kinowa: 22 lipca 2022

Szalona rodzinka Verneuil powraca już po raz trzeci: tata Claude (fantastyczny Christian Clavier), mama Marie (znakomita i urocza Chantal Lauby) i ich cztery dorosłe prześliczne córki: Isabelle, Segolene, Elodie i Odile. Poznaliśmy ich w 2014 roku w pierwszej odsłonie „Za jakie grzechy, dobry Boże?”. Panny Verneuil były wtedy świetnymi partiami na wydaniu, a rodzice marzyli o francuskich katolickich mężach dla swoich urodziwych i mądrych córek. Los chciał jednak inaczej i Verneilówny znalazły sobie mężów, którzy są Francuzami, ale jeden z nich z pochodzenia to Azjata, drugi – Źyd, trzeci – Arab rodem z Algierii, a czwarty – to wprawdzie katolik, ale Afrykańczyk z Wybrzeża Kości Słoniowej. W 2019 roku poznaliśmy dalsze losy Christiana i Marie oraz ich powiększonej rodziny – pojawiły się wnuki – „I znowu zgrzeszyliśmy, dobry Boże”. Pojawiły się wówczas plany przeprowadzki córek, zięciów i wnuków do Chin, Izraela, Algierii i Wybrzeża Kości Słoniowej, czyli ojczyzn ich dziadków ze strony ojców, a na to francuscy dziadkowie pozwolić nie mogli. Miejsce sióstr Verneuil i ich rodzin jest we Francji. I wreszcie nadszedł rok 2022 i trzecia odsłona pełnych wdzięku i humoru przygód zabawnych Francuzów: „A oni dalej grzeszą, dobry Boże”.

W rodzinie zbliża się bardzo ważne wydarzenie: czterdziesta rocznica ślubu Claude’a i Marie. Córki i zięciowie rzucają się w wir przygotowań przyjęcia-niespodzianki. Rodzice mają także odnowić przysięgę małżeńską. Na tę spektakularną okoliczność przybywają rodzice mężów czterech córek – pojawiają się zatem goście z Izraela, Algierii, Wybrzeża Kości Słoniowej i Chin. Dochodzi do serii przezabawnych perypetii, związanych z wielokulturowością oraz zaszłościami z przeszłości. Wszystko to prowadzi do ciągłych salw śmiechu na widowni.

Dodatkowej pikanterii filmowi dodaje niejaki Helmut – obrzydliwie bogaty niemiecki koneser sztuki, który zachwyca się obrazami Segolene. Czy jego westchnienia są rzeczywiście skierowane do młodej artystki? Nie mogło też zabraknąć komicznego wikarego, który ozdabia każdą mszę śpiewem w stylu Farinelliego. Jednym słowem – trzecia część serii, podobnie jak dwie poprzednie – to ogromna dawka zabawy, humoru, rozrywki, niesamowitych gagów i nieprzewidzianych sytuacji.

„A oni dalej grzeszą, dobry Boże” to film naprawdę udany i bardzo zabawny. Francuzi tworzą świetne kino, a ich umiejętność rozbawiania publiczności jest naprawdę niezwykła. Ta komedia to jak dotychczas najlżejsza i najzabawniejsza pozycja na ekranach kin w tym roku i gorąco ją polecam. To z pewnością gwarancja poprawy nastroju. 

Moja ocena: 8/10

piątek, 22 lipca 2022

 

NAGRODA BOOKERA 2021


26 lipca tego roku poznamy długą listę nominacji do tegorocznej edycji Nagrody Bookera – mojej ulubionej nagrody literackiej na świecie, a ja nie przedstawiłem jeszcze wpisu dotyczącego ubiegłorocznej edycji. Najpierw myślałem, że zrobię video post na ten temat (po nabyciu całej nominowanej trzynastki książek), potem miałem nadzieję, że przeczytam książkę – laureatkę, a potem … zapomniałem. Zbliżają się nowe nominacje i właśnie ukazało się polskie wydanie książki -  ubiegłorocznej zwyciężczyni, dlatego zdecydowałem się jednak wrócić do tematu, bo Booker Prize to bardzo istotna i prestiżowa nagroda.

Dawniej nagrodę za książkę wydaną w Wielkiej Brytanii mogli otrzymać autorzy tworzący w języku angielskim i pochodzący ze Zjednoczonego Królestwa lub innych krajów tzw. Commonwealth, czyli Wspólnoty Narodów – krajów byłego brytyjskiego imperium kolonialnego. W 2014 roku doszło jednak do reformy zasad przyznawania nagrody i szansę otrzymania nominacji zagwarantowano także pisarzom amerykańskim oraz przedstawicielom innych nacji, tworzących w języku angielskim. Warunkiem jest, by książka ukazała się w okresie 1 października – 30 września.

Corocznie w lipcu publikowana jest lista 13 nominowanych twórców i ich dzieł – tzw. długa lista, we wrześniu pojawia się skrócona lista, zwykle z sześcioma tytułami, a w październiku lub listopadzie poznajemy nazwisko zwycięzcy.

W ubiegłym roku na długiej liście, wyselekcjonowanej przez jury pod przewodnictwem Mayi Yasanoff, znalazły się następujące powieści:

Anuk Arudpragasam „A Passage North” (Sri Lanka)

Rachel Cusk “Second Place” (Wielka Brytania / Kanada)

Damon Galgut „The Promise” (Republika Południowej Afryki)

Nathan Harris „The Sweetness of Water” (USA)

Kazuo Ishiguro “Klara and the Sun” (Wielka Brytania)

Karen Jennings „An Island” (Republika Południowej Afryki)

Mary Lawson „A Town Called Solace” (Kanada)

Patricia Lockwood “No One Is Talking About This” (USA)

Nadifa Mohamed “The Fortune Men” (Somalia / Wielka Brytania)

Richard Powers “Bewilderment” (USA)

Sunjeev Sahota “China Room” (Wielka Brytania)

Maggie Shipstead “Great Circle” (USA)

Francis Spufford “Light Perpetual” (Wielka Brytania)


Ubiegłorocznym zwycięzcą został południowoafrykański pisarz Damon Galgut za powieść „The Promise” („Obietnica”), Jest to rodzinna saga, obejmująca cztery dekady. W każdej z tych dekad dochodzi do śmierci w rodzinie farmerów Swartów, która ma duży wpływ na dalsze losy bohaterów. Tytułowa obietnica dotyczy życzenia umierającej żony farmera, która nalega, aby Salome, ich czarnoskóra służąca, otrzymała prawo własności do zamieszkiwanego przez nią domu na rodzinnej posesji. Jak zachowają się dzieci farmerów w obliczu życzenia matki? Jestem w trakcie lektury tej świetnej powieści i wkrótce na blogu podzielę się obserwacjami dotyczącymi książki.

Dla autora – Damona Galguta – była to już trzecia nominacja, wcześniej otrzymał je za wydane w Polsce powieści „Dobry lekarz” i „W obcym pokoju”. Galgut nie był jedynym autorem, który otrzymał kolejną nominację. W gronie finalistów znalazł się laureat Nagrody Nobla i Nagrody Bookera z 1989 za powieść „The Remains of the Day” – Kazuo Ishiguro, który był ponadto nominowany do Bookera trzykrotnie – za „An Artist of the Floating World”, „When We Were Orphans” i „Never Let Me Go”. Richard Powers otrzymał wcześniej dwie nominacje – za „Orfeo” i „The Overstory”, a następująca trójka pisarzy była uprzednio nominowana raz: Mary Lawson za „The Other Side of the Bridge”, Rachel Cusk za „In the Fold” oraz Sunjeev Sahota za „The Year of Runaways”. Pozostali twórcy to bookerowi debiutanci.

Prawdziwi literaccy debiutanci otrzymują nominacje niezwykle rzadko. W ubiegłym roku udało się to dwojgu pisarzy: Patricii Lockwood i Nathanowi Harrisowi.

Dotychczas tylko dwie książki z bookerowej trzynastki 2021 (nazywanej przewrotnie Booker’s dozen) doczekały się polskiego przekładu – zwycięska „Obietnica” Damona Galguta oraz fantastyczna „Klara i słońce” Ishiguro – powieść, o której pisałem jeszcze przed ubiegłoroczną edycją nagrody. Ciekawe, jaką paletę interesujących literackich propozycji rozpostrze przed nami tegoroczna edycja. Sięgajcie po książki spod znaku Booker Prize – to niesamowite teksty prezentujące różne kultury, różne poglądy i różne światy.

środa, 20 lipca 2022

 

MADONNA „Papa Don’t Preach”

Rok 2022 jest bardzo ważnym rokiem w karierze Madonny – jednej z najważniejszych artystek wszech czasów i absolutnej bohaterce mojego świata popkultury od 1985 roku. W październiku minie 40 lat, odkąd Artystka wydała swój pierwszy singiel. W comiesięcznym cyklu od lutego do października będę prezentował najważniejsze, moim zdaniem, piosenki Madonny – moje złote TOP 10 Gwiazdy.

Dziś miejsce 6.- wspaniałe nagranie „Papa Don’t Preach” – drugi singiel z rewelacyjnego albumu „True Blue”. To był już etap, kiedy kochałem Madonnę bezgranicznie, byłem oczarowany balladą „Live to Tell” i „Papa Don’t Preach” było dla mnie swego rodzaju zaskoczeniem. Pamiętam moment, kiedy usłyszałem piosenkę po raz pierwszy w Radio Luxembourg i byłem zdumiony, że drugi singiel zapowiadający płytę nie jest nagraniem w stylistyce dance, że pojawiają się w nim elementy symfoniczne – smyczkowe i że kompozycja brzmi tak poważnie. Bardzo szybko jednak piosenkę pokochałem.

„Papa Don’t Preach” to bardzo istotne nagranie w karierze Madonny – to Jej bardzo otwarty i osobisty głos w sprawie praw kobiet i ich wolności, utwór bardzo zaangażowany społecznie. Niezwykły jest też teledysk do tej piosenki. Madonna gra w nim młodą dziewczynę, która zachodzi w nieplanowaną ciążę i musi powiedzieć o tym samotnie wychowującemu ją ojcu. W rolę ojca wcielił się wybitny, nieżyjący już, niestety, aktor amerykański Danny Aiello. Dziewczyna musi też podjąć decyzję, czy chce zatrzymać dziecko. Teledysk jest prawdziwym dziełkiem sztuki, bardzo dużo się w nim dzieje. Madonna wygląda fantastycznie: i jako nastolatka, w świetnej młodzieńczej fryzurce, i jako tancerka – w refrenach piosenki. Widać tutaj wykształcenie Madonny i jej taneczny talent.

Madonna ceni to nagranie, wykonywała je na pięciu tournée – Who’s That Girl, Blond Ambition, Re-Invention, MDNA i ostatnio podczas trasy Madame X. Co ciekawe, różne amerykańskie i światowe organizacje społeczne w rozmaity sposób interpretowały przekaz nagrania – niektóre uważały je za głos Artystki w kwestii pro-life, inne odebrały je jako poparcie ruchów aborcyjnych. Dla Madonny najważniejsze było prawo wyboru i za tym opowiedziała się Artystka.

Mam do tego nagrania wielki sentyment, mam też ogromny szacunek. „Papa Don’t Preach” było ogromnym przebojem, zarówno w Wielkiej Brytanii, jak i w Stanach Zjednoczonych dotarło na szczyt listy przebojów. Było, oczywiście, numerem 1 na mojej prywatnej liście, którą bez przerw prowadzę od czerwca 1984 roku, zaś na Liście Przebojów Programu Trzeciego trafiło na 2. miejsce – musiało uznać wyższość przeboju „Do Ani” grupy Kult. Nagranie ukazało się na singlu 11 czerwca 1986 roku.

Już wkrótce kolejna odsłona mojego cyklu o Madonnie i miejsce 5. Zapraszam serdecznie!



 

„INFINITE STORM” (Infinite Storm), Australia / Wielka Brytania / Polska 2022


Premiera kinowa: 27 maja

Dopiero wczoraj, z dość dużym opóźnieniem, obejrzałem najnowszy film Małgorzaty Szumowskiej – „Infinite Storm” i już spieszę z moją opinią i oceną obrazu, a nie ukrywam, będzie to opinia dobra i ocena wysoka.

Z filmami Szumowskiej mam tak, że albo mnie zachwycają i poruszają, tak jak „33 sceny z życia”, „Body/Ciało”, czy „Śniegu już nigdy nie będzie”, albo rozczarowują, jak „W imię…”, „Twarz”, a zwłaszcza „Sponsoring”. „Infinite Storm’ to film mocny, bardzo solidny, surowy i zajmujący. To pierwsza produkcja reżyserki, w której grają tylko zagraniczni aktorzy i dość duży sukces komercyjno-artystyczny (film zajrzał nawet na chwilę do pierwszej dziesiątki amerykańskiego box office’u). Dużym sukcesem było pozyskanie do obsady fantastycznej australijskiej aktorki, Naomi Watts, dwukrotnie nominowanej do Oscara – za „21 gramów” i „Niemożliwe”, jednej z muz Davida Lyncha.

Głowna bohaterka filmu, Pam (Naomi Watts), jest pielęgniarką i ratowniczką górską. Wbrew ostrzeżeniom przyjaciela i niesprzyjającym prognozom pogody decyduje się spędzić dzień w górach. To dla niej rocznica traumy, z którą musi się zmagać od lat, a wędrówka w górach jest jej zdaniem najlepszą formą terapii. Pogoda rzeczywiście zmienia się w pewnej chwili, rozpoczyna się burza śnieżna i gwałtownie spada temperatura. Choć Pam jest doświadczonym piechurem musi zmagać się z szalejącą nawałnicą. Nagle dostrzega ślady letniego obuwia sportowego na śniegu i od razu zdaje sobie sprawę, że ktoś noszący takie buty podczas burzy śnieżnej musi być w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Wkrótce odnajduje młodego mężczyznę, który jest już w tak złej kondycji, że trudno nawet nawiązać z nim kontakt. Rozpoczyna się walka z czasem, z żywiołem, z naturą, z przeciwnościami losu, bo Pam postanawia uratować życie chłopaka, którego nazywa John (Billy Howle).

Ogromną siłą filmu jest mała ilość dialogów i ukazanie prawdziwej i nierównej walki człowieka z przyrodą. Potęga gór, śniegu wysokości jest tak wielka, że nawet tak doskonale przygotowana wędrowniczka jak Pam, zmuszona jest do podjęcia walki o życie – swoje i drugiego człowieka. Film cały czas trzyma w napięciu, a natura ukazana jest tak fizycznie, że nieomal czuje się chłód bijący z ekranu.

Film jest przepięknie sfotografowany przez Michała Englerta. Zimowe widoki New Hampshire i okolicy Góry Waszyngtona zapierają dech w piersiach. Wieszczę, że Englert otrzyma kiedyś oscarową nominację za swoją pracę. Piękna i niepokojąca jest też muzyka autorstwa Lorne’a Balfe oraz piosenka wykonywana przez Eliot Sumner (prywatnie – muzycznie uzdolnione dziecko Stinga).

Największą wartością filmu jest jednak to, w jak delikatny i subtelny sposób porusza temat śmierci, jak ogromną stratą i emocjonalną katastrofą jest dla nas utrata najbliższych i jak z tą utratą musimy sobie radzić. Tytułowa „bezgraniczna burza” może odnosić się do śnieżycy, na którą w górach natknęli się Pam i John, do urody świata – jak w pięknych słowach mówi o tym główna bohaterka, ale też do naszych odczuć i przeżyć związanych z odejściem najbliższych i ważnych dla nas osób.

Moja ocena: 8/10

poniedziałek, 18 lipca 2022

 

„POWODZENIA, LEO GRANDE” (Good luck to you, Leo Grande), Wielka Brytania 2022



Premiera kinowa: 15 lipca 2022

Kocham Emmę Thomson. To jedna z najwybitniejszych brytyjskich aktorek. Dlatego, po obejrzeniu zwiastuna, bez wahania zdecydowałem się obejrzeć najnowszy film z udziałem Emmy – „Powodzenia, Leo Grande”. Trailer zapowiadał dobrą zabawę i komedię w brytyjskim stylu. Czy rzeczywiście było tak zabawnie?

Film – tak jak sztuka teatralna – podzielony jest na cztery akty. W filmie ogólnie jest bardzo teatralnie – prawie cała akcja rozgrywa się w tym samym pokoju hotelowym. Główną bohaterką jest Nancy Stokes aka Pani Robinson (Thompson), owdowiała nauczycielka religii w średnim wieku, matka dwojga dorosłych dzieci, która postanawia zmienić swoje życie i poznać te aspekty ludzkiej egzystencji, na które nie pozwolił jej pruderyjny mąż. Dlatego wynajmuje młodego, przystojnego sex workera, Leo Grande (bardzo dobry Daryl McCormack), który ma jej pokazać, jak powinno wyglądać prawdziwe i pełne spektakularnych doznań życie erotyczne.

Leo okazuje się nie tylko pięknym mężczyzną, ale jest elokwentny, błyskotliwy, inteligentny, dowcipny. Dla Nancy jest też doskonałym parterem do rozmowy. Grande wprowadza kobietę na coraz wyższe poziomy ars amandi. Pozwala Nancy poczuć się prawdziwą kobietą, podziwianą za piękne ciało, urodę, osobowość. Stopniowo pękają kolejne bariery, zawstydzenie zamienia się w akceptację i widoczna jest silna nić porozumienia między kochankami. Leo potrafi stworzyć niezwykłą atmosferę, ale potem wszystko się psuje.

Sesje 3 i 4 nie są już tak przyjemne i urokliwe, to przykra i gorzka refleksja o życiu, to refleksja na temat granic intymności, to pytanie kto i dlaczego zostaje sex workerem. Pryska czar i urok dwóch pierwszych aktów filmu. Wraca niełatwa, prawdziwa rzeczywistość.

Podsumowując, film nie jest zły. To prawdziwy popis talentu aktorskiego Emmy Thompson, która niezwykle sugestywnie potrafi przedstawić zakłopotanie i niezręczność kontaktów z młodym mężczyzną. Daryl McCormack też jest bardzo dobry – świetnie gra subtelność, czułość, jest zabawny. Poprzez moralizatorskie przesłanie części trzeciej i czwartej film zyskuje nową wartość, ale traci czar dwóch pierwszych części. Chyba wolałbym, żeby ”Powodzenia, Leo Grande” do końca pozostał dowcipną i lekką komedią o problemach starszej pani, która zmienia swoje życie niż lekcją  prawdy.

Moja ocena: 6,5/10

niedziela, 17 lipca 2022

 

TOP 60 URSZULA

To zestawienie przebojów Urszuli powstało we wrześniu 2018 po moim drugim koncercie artystki (w tym roku udało mi się zobaczyć piosenkarkę po raz trzeci). Przypominam jednak to notowanie ze względu na 40-lecie pracy twórczej oraz ukazanie się jej pierwszej biografii. Urszula (wcale nie madonna) to moja pierwsza muzyczna miłość i fascynacja, a „Dmuchawce, latawce, wiatr” to kultowy przebój, dla którego w czerwcu 1983 jako małe pacholę zacząłem słuchać Listy Przebojów Programu Trzeciego. Uwielbiam Urszulę za jej osobowość, podejście do fanów, za jej wrażliwość, subtelność, profesjonalizm i bycie (tak jak madonna) muzycznym i wizerunkowym kameleonem. A oto TOP 60 moich ulubionych nagrań Urszuli. Enjoy!

60. Każdy z nas ma
59. Brazylia mieszka we mnie
58. Kamienie
57. Miłość
56. Mój Lublin
55. Euforia
54. Bądź zawsze blisko mnie
53. Lewiatan
52. Czeska biżuteria
51. Co się z tobą dzieje
50. Woodstock ‘94
49. Piesek twist
48. Pod latarnią ($ KLINCZ)
47. Jestem ogniem
46. Cztery litery
45. Smutno jest w zoo
44. Niebanalne życie
43. Bez toastów
42. Czy to miłość to co czuję?
41. Wstaje nowy dzień
40. Skaczę na dach
39. Depresja
38. Raz
37. Rodezja finezja
36. Nie chcę do nieba
35. Próba sił
34. Wołam znów przez sen
33. Żegnaj więc
32. Polka idolka
31. Dnie-ye
30. Biała droga
29. Sweet sweet Tulipan
28. Dziś już wiem
27. Anioł wie
26. Klub samotnych serc
25. Ja płaczę
24. Powiedz, ile masz
23. Temat Bożeny
22. Michelle Ma Belle
21. To co było raz
20. Uwierz to nie ja
19. Rysa na szkle
18. Totalna hipnoza
17. Konik na biegunach
16. Kto zamiast mnie
15. Bogowie i demony
14. Jest taki samotny dom (& BUDKA SUFLERA)
13. Twoje zdrowie mała
12. Fatamorgana ‘82
11. Szał sezonowej mody
10. Niebo dla Ciebie
9. Na sen
8. Ciotka P.
7. Noc komety (& BUDKA SUFLERA)
6. Podwórkowa kalkomania
5. Baw mnie (& SEWERYN KRAJEWSKI)
4. Wielki odlot
3. Malinowy król
2. Luz blues w niebie same dziury
1. Dmuchawce latawce wiatr



 
Urszula Kacprzak / Ewa Anna Baryłkiewicz  „URSZULA”, Wydawnictwo W.A.B. 2022


Uwielbiam czytać biografie i niezwykle się ucieszyłem, kiedy w zapowiedziach wydawniczych natknąłem się na biografię Urszuli – mojej pierwszej muzycznej miłości i fascynacji, artystki, którą szanuję i podziwiam do dziś, a której przebój „Dmuchawce, latawce, wiatr” uważam za jedną z najpiękniejszych i najurokliwszych piosenek kiedykolwiek skomponowanych w Polsce i po polsku zaśpiewanych.

Książka m formę klasycznego wywiadu-rzeki, który z artystką przeprowadza Ewa Anna Baryłkiewicz. Urszula nie jest w tej kwestii aż tak kreatywna, jak jej lubelska koleżanka, Beata Kozidrak, która swoją autobiografię wydała dokładnie rok wcześniej. Pytania w wywiadzie pozwalają artystce przekazać bardzo wiele od siebie, przeprowadzająca wywiad wie, w którym momencie należy przestać drążyć, by nie przekroczyć pewnej granicy, a między kobietami widoczne są porozumienie i sympatia, co z pewnością wpływa na kształt książki i jej recepcję.

Inspiracją do powstania biografii jest obchodzone w tym roku 40-lecie pracy twórczej Urszuli. Aż trudno uwierzyć, że od pojawienia się nagrania „Fatamorgana ‘82” w eterze fal radiowej mija już tyle lat. Urszula opowiada nam o swoim życiu – od wczesnego dzieciństwa spędzonego w Lublinie aż po czasy pandemii i rozluźnienia pandemicznych restrykcji, oznaczających powrót do koncertów i żywego kontaktu z fanami. Książka jest podzielona na siedem rozdziałów, z których każdy oznacza jedną dekadę w życiu piosenkarki. W książce roi się od ciekawostek, często wzruszających wspomnień, opowieści o karierze, życiu, miłościach i przyjaźniach artystki.

Bardzo szczególne są fragmenty dotyczące miłości Urszuli – historia jej związku z wybitnym gitarzystą i pierwszym mężem, Stanisławem Zybowskim, który zmarł w roku 2001 oraz historia jej związku z drugim mężem, Tomaszem Kujawskim. Niezwykle są opisy pobytu Urszuli i Staszka w Stanach Zjednoczonych i to, czym się tam zajmowali i co udało im się wspólnie zobaczyć, choćby festiwal Woodstock. Bardzo zaskoczyło mnie to, że po powrocie z USA, lecz przed fenomenalnym sukcesem płyty „Biała droga” prawie nikt nie wierzył w powodzenie materiału i nową odsłonę kariery Urszuli – mniej romantycznej i eterycznej, a bardziej rockowej i ostrej. Dopiero Marek Kościkiewicz wraz ze swoją firmą Zic Zac obdarzyli powracających muzyków kredytem zaufania, co okazało się strzałem w dziesiątkę.

Urszula po raz kolejny udowadnia, że jest nie tylko wrażliwą artystką i utalentowaną piosenkarką (choć, jak sama podkreśla, niewielu wierzyło w sukces tej „szarej myszki”, kiedy rozpoczynała współpracę z Budką Suflera i zastępowała w niej drapieżną Izabelę Trojanowską), ale przede wszystkim dobrym człowiekiem, oddaną przyjaciółką, kochającą żoną i matką. W książce znajduje się wiele wypowiedzi różnych artystów i ludzi z branży muzycznej  oraz przyjaciół artystki (np. Marek Dutkiewicz – autor tekstów, Ewa Kiernicka – siostra Urszuli, Aleksandra Laska – stylistka piosenkarki w latach 80-tych), którzy mówią o Urszuli w bardzo ciepły, serdeczny sposób, jednocześnie podkreślając jej talent i profesjonalizm.

Mimo że jestem wielkim fanem Urszuli od czterdziestu lat, dowiedziałem się z tekstu o wielu ciekawych faktach z życia piosenkarki. Niekwestionowaną ozdobą biografii są też obecne w każdym rozdziale zdjęcia tej bardzo pięknej kobiety. „Urszula” to znakomita podróż do przeszłości, ciekawa lektura i kopalnia wiedzy o polskiej muzyce rozrywkowej na przestrzeni ostatnich czterdziestu lat. Polecam wszystkim, nie tylko fanom Urszuli.

Moja ocena: 9/10

sobota, 16 lipca 2022

 

„ENNIO” (Ennio: The Maestro), Włochy / Belgia / Holandia / Japonia 2021

Premiera kinowa: 6 lipca 2022


Na początku lat 90-tych obejrzałem film „Cinema Paradiso” w reżyserii Giuseppe Tornatore z przepiękną muzyką Ennio Morricone. Ta historia Salvatore – małego sycylijskiego chłopca zafascynowanego kinem – wzruszyła mnie i poruszyła, a film do dziś pozostaje w TOP 10 najważniejszych filmów mojego życia.

Minęło ponad 30 lat, mistrz Morricone odszedł w 2020 roku, a Giuseppe Tornatore – wówczas młody reżyser, któremu Ennio Morricone dał niepowtarzalną szansę na współpracę przy „Cinema Paradiso, dziś dojrzały już i uznany twórca tworzy wyjątkowy dokument – hołd dla wybitnego kompozytora. Dokument możemy oglądać obecnie na ekranach naszych kin.

„Ennio” to dość klasyczny dokument biograficzny, ukazujący życie i twórczość Ennio Morricone, jednego z największych i najwybitniejszych twórców współczesnej muzyki filmowej. Film składa się głownie z wypowiedzi kompozytora, przerywanych opiniami wielu światowej sławy muzyków, kompozytorów, reżyserów i znajomych Morricone. Dokument ma strukturę klasyczną - poznajemy dzieciństwo muzyka, jego drogę do muzycznej perfekcji i studia w konserwatorium w klasie kompozycji, związek z Marią, który przetrwał do śmierci wielkiego Włocha, znakomity epizod z pisaniem muzyki rozrywkowej, początki współpracy z twórcami filmu, głównie reżyserem spaghetti westernów, Sergio Leone oraz dotarcie na szczyt sławy i współpracę przy realizacji bardzo znanych produkcji hollywoodzkich.

Ennio Morricone jawi się jako geniusz – artysta niezwykle płodny, kreatywny, potrafiący łączyć ze sobą gatunki muzyczne, których nikt wcześniej nie łączyć, aranżować utwory w taki sposób, jak nie robił tego żaden muzyk. Reżyserzy z zachwytem mówią, z jaką lekkością i jak szybko tworzył zapadające w pamięć ścieżki dźwiękowej, zainspirowany zaledwie fragmentem filmu lub wybraną sceną, a nawet samym scenariuszem. Tworzył niezwykle szybko i zapisywał nuty sprawniej niż litery. W samym 1969 roku stworzył muzykę do 21 filmów. Długo czekał na docenienie, marzył o Oscarze, otrzymał sześć nominacji: za „Niebiańskie dni” (1979) „Misję” (1986), „Nietykalnych” (1987), „Bugsy’ego” (1991), „Malenę” (2000) i „Nienawistną ósemkę” (2015), ale dopiero ostatnia nominacja – za film Tarantino – zamieniła się w nagrodę (wcześniej w 2007 roku otrzymał Oscara specjalnego – nagrodę honorową za wkład w rozwój kinematografii i muzyki filmowej). Bardzo przeżył porażkę z 1986 roku, kiedy przegrał Oscara za „Misję” z Herbie’m Hancockiem i filmem „Około północy”. Uważał muzykę do „Misji” za najważniejsze dzieło swojego życia.

Był człowiekiem niezwykle skromnym, skłonnym do wzruszeń, zamkniętym i do pewnego stopnia niedostępnym. Przez długie lata zmagał się z decyzją, czy – jako absolwent konserwatorium muzycznego – powinien tworzyć muzykę poważną, czy może „zniżyć się” do komponowania muzyki filmowej, uważanej przez świat muzycznej elity za kulturę niską. Po latach odnalazł kompromis i zgodę w sobie – obok ścieżek dźwiękowych komponował także uznane kompozycje klasyczne, dzieła symfoniczne, orkiestrowe, choćby w hołdzie ofiarom ataku na World Trade Center „Voci di silenzio”.

Dokument trwa blisko 150 minut, a ja przez cały czas słuchałem wypowiedzi Maestro i jego współpracowników i przyjaciół z zapartym tchem, oglądałem fragmenty klasyków, do których stworzył muzykę, a przede wszystkim przysłuchiwałem się tym wyjątkowym kompozycjom, często z zaskoczeniem odkrywając, że ten znany motyw jest też autorstwa Morricone.

Piękny, ciepły i bardzo interesujący obraz, prezentujący naprawdę wyjątkową postać. – wielkiego Artystę i dobrego Człowieka. Pora biec do kina na „Ennio” w reżyserii Giuseppe Tornatore.

Moja ocena: 9/10

 

DAWID PODSIADŁO „Post”



W oczekiwaniu na nową płytę Dawida Podsiadły otrzymujemy nową piosenkę „Post”. Rzadko pisuję posty (gra słów niezamierzona) o pojedynczych nagraniach, ale nowa propozycja Podsiadły jest na tyle intrygująca i wyjątkowa, że powinienem napisać o niej kilka słów.

Kiedy usłyszałem piosenkę w premierowy piątek - 24 czerwca, byłem bardzo rozczarowany – dziwny tekst, dziwny rytm, brak cech przebojowości. Oczywiście, to i tak będzie przebój, pomyślałem, bo wszystko czego dotyka Dawid, zamienia się w złoto.

Kilka odsłuchań, głębsza lektura tekstu i okazuje się, że to nie tylko bardzo dobre, ale niezwykle ważne nagranie. Warstwa tekstowa jest wprost genialna. Dawid wkracza na niezwykle kruchy lód i grząski teren – rozprawia się ostro z jednym z trzech najczęstszych stereotypów dotyczących Polaków – stereotypem Polaka-katolika (obok Polaka-pijaka i Polaka złodzieja). Już sam tytuł nagrania nasuwa klucz do jego interpretacji – postu jako symbolu religii katolickiej. Jestem dobrym katolikiem, bo przestrzegam postu: „A ja tu poszczę, bo piątek, więc rybę mam na obiad” – pobrzmiewa w refrenie. A co otrzymujemy w strofach piosenki? Mnóstwo prawdy o nas – Polakach.

Zaczyna się od chorobliwego wręcz zainteresowania drugim człowiekiem: chcemy wiedzieć wszystko o naszej rodzinie, przyjaciołach, znajomych – interesujemy się życiem seksualnym  innych („Czy ona z nimi spała?”), lubimy wiedzieć wszystko o słabościach naszych bliźnich („czy płaci każdy mandat”, „czy płaci alimenty”, „czy dalej dużo ćpa?”). Dalej Dawid śpiewa o naszych innych przywarach: ksenofobii, megalomanii i przekonaniu o wielkości naszego narodu („Nie będzie żaden Niemiec czy inny cudzoziemiec co dzień spluwał mi w twarz”), niechęci do środowisk LGBTQ („Zabierz te … tęczowe rowery”), niezdrowemu przekonaniu, że wszystko zagraża naszej wierze {„Zabierz te Pottery”), polityce antyklimatycznej („węgiel to diamenty”), uprzedmiotowieniu roli kobiety („Kobieto weź nie pyskuj, masz mi rodzić i prać”), przekonaniu o wyższości wiary katolickiej nad innymi wyznaniami („Bóg da zbawienie, ale tylko nam”). W tekście niespełna trzyminutowej piosenki otrzymujemy kwintesencję prawdy o Polsce i współczesnych Polakach.

Kwestia religii powraca głównie w refrenach. Kim jestem zatem tajemniczy Piotrek, do którego zwraca się artysta? Otóż, tak nieco obrazoburczo i prowokacyjnie Podsiadło pisze o świętym Piotrze, który stoi u bram niebios. Podmiot lityczny w tekście prosi świętego Piotra, by pokazał mu niebo, ale nie wpuszczał tam innych, bo „to sama jest hołota”.  W tekście znajdujemy także motyw zemsty i odniesienie do biblijnego frazeologizmu o rzucaniu kamieniem przez sprawiedliwego i bezgrzesznego.

Czy tekst jest obraźliwy? Czy atakuje katolików i Polaków? Nie. „Post”  jest boleśnie prawdziwy i w zjadliwy, ironiczny sposób pokazuje obraz współczesnej Polski – obraz, który wspólnie kreujemy i na jaki w pełni zasłużyliśmy. Może zatem zamiast się oburzać i złorzeczyć, warto zmusić się do refleksji i pozytywnej zmiany, bo za wiarą i jej fizyczną manifestacją {„piątek, więc na obiad pstrąga mam”) powinny pójść dobre czyny i pozytywna zmiana.

Znakomita jest także muzyka w utworze oraz wokalna interpretacja Dawida Podsiadły. Tam gdzie ma być ironicznie i sarkastycznie, doskonale to słychać; kiedy piosenkarz zwraca się do Świętego Piotra, robi to znakomicie.

Zachęcam do posłuchania utworu i głębszej refleksji, bo jak śpiewa Dawid, daleko nam do ideału…

czwartek, 14 lipca 2022

 

„KSIĘGARNIA W PARYŻU” (Il materiale emotivo), Włochy/Francja, 2021


Premiera kinowa: 24 czerwca 2022

W kinach można obecnie obejrzeć włosko-francuski obraz „Księgarnia w Paryżu”. To film urokliwy, choć nieco dziwny i nieprzewidywalny.

Vincenzo (Sergio Castellitto) to Włoch w średnim wieku, który prowadzi małą księgarenkę w centrum Paryża. W pełni oddaje swoje spokojne życie pracy oraz opiece nad córką Albertine (Matilda De Angelis), niepełnosprawną po wypadku na basenie. Pewnego dnia księgarnię Vincenza odwiedza Yolande (fantastyczna Bérénice Bejo), niezwykłej urody i temperamentu Francuzka, aktorka z pobliskiego teatru. Swoją niesamowitą osobowością wprowadza ogromne zmiany w życiu samotnego księgarza, ożywia je i nadaje mu nowy sens. Vinzenzo zakochuje się w Yolande, a aktorka odwzajemnia uczucia mężczyzny. Czy miłość do książek i uwielbianej, wymagającej ciągłej pomocy córki przegra z miłością do nowo poznanej kobiety?

Tak jak napisałem, film jest pełen uroku, niektóre ujęcia Paryża są wprost jak z bajki. Twórcy filmu stworzyli niesamowitą atmosferę czegoś wyjątkowego. Język włoski przeplata się w filmie z francuskim. W tle słychać miłą, współgrającą z obrazem muzykę. Wzruszające są sceny, kiedy Vincenzo wieczorami czyta klasykę literatury swojej córce. Ważne i ciekawe są w filmie role epizodyczne – lekarza, podkradającego książki profesora, włoskiego dostawcy kawy, czy mieszkającej w pobliżu i czasami wpadającej do księgarni Pani Milo. Dodają filmowi charakteru i kolorytu. Z pewnością zapadającą w pamięć kreację tworzy Bérénice Bejo – Yolande - zmienia się przez cały film, zaskakuje urodą, urokiem, nieprzewidywalnością. Powinniśmy ją pamiętać także z wyróżnionej nominacją do Oscara rolą we francuskiej produkcji „Artysta”. Aktorka po raz kolejny dowodzi swego talentu i nieograniczonych możliwości.

Film jest sympatyczny, miły dla oka, ale postawy głównych bohaterów – Vincenza i Yolande – są nie do końca zrozumiałe. Bardzo zaskakuje zakończenie filmu. Czy tego się spodziewaliśmy i oczekiwaliśmy? „Księgarnia w Paryżu” to film chyba bardziej dla kobiet, dobrze zagrana ciekawa i melancholijna opowieść, która jednak pozostawia widza z pewnym niedosytem.

Moja ocena: 6/10

wtorek, 12 lipca 2022

 

MATLAKS „Czas”


Nie jest łatwo być debiutującym artystą bez wsparcia wytwórni i ogólnopolskich radiostacji, dlatego zdecydowałem się od czasu do czasu wspierać młodych, początkujących twórców. Na pierwszy ogień idzie Matlaks i jego premierowe nagranie „Czas”.

„Czas” to utwór niezwykle mroczny i niepokojący, ale przy tym intrygujący. Młody artysta w ciekawy sposób wpisuje się w nurt polskiej muzyki alternatywnej. Ciekawym aspektem nagrania jest warstwa muzyczna, dobry jest także wokal, słychać, że chłopak umie śpiewać, ma dobrą dykcję, a co najważniejsze, ma na siebie pomysł. Takiej postaci brakuje na naszym rodzimym rynku. W nagraniu „Czas” pobrzmiewają echa Billie Eilish, czy pewnych nagrań z lat 80-tych z wytwórni 4AD, czy naszego krajowego zespołu Variete, ale nagranie nie jest kopią, czy próbą powielania czyjejś twórczości.

Dodatkowym atutem jest monochromatyczny video clip w reżyserii Aleksandry Chmielińskiej, zrealizowany w zabytkowych wnętrzach wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych.

Nagranie jest naprawdę ciekawie zaaranżowane i wyprodukowane.  Doczekało się już ponad 1000 odsłon w serwisie youtube.

Jakub fascynuje się muzyką od wczesnego dzieciństwa, potem zaczął pisać teksty i tworzyć własne kompozycje,  ale dopiero w 2021 roku poczuł potrzebę podzielenia się swoją twórczością z innymi i zaczął traktować swoją przygodę z muzyką jeszcze poważniej. Inspiracjami Matlaksa są Mylene Farmer za – jak mówi –  klasę oraz poruszające teksty, które nie dają się jednoznacznie zinterpretować oraz nasza wspólna ulubienica – Madonna – za perfekcjonizm, zwłaszcza podczas występów, i odwagę.  

Trzymam mocno kciuki za Jakuba – Matlaksa. W artyście z pewnością drzemie potencjał i warto mu pomóc. Myślę, że nagranie bardzo dobrze wpisałoby się w playlistę takich radiostacji, jak Radio 357, czy Nowy Świat, a rozgłośnie te chętnie promują młodych, zaangażowanych twórców. Mam nadzieję, że Jakubowi powiedzie się z jego muzycznym projektem i wyda debiutancki album. Myślę, że bez wahania go nabędę. 

 

TOP 100 ELVIS PRESLEY

„Before Elvis there was nothing”, rzekł swego czasu John Lennon. Jako nastolatek miałem do Presleya stosunek ambiwalentny – akceptowałem go jako ikonę popkultury, ale dziwiło mnie, że to właśnie on jest do dziś postacią kultową, że miał tyle hitów na szczytach list przebojów, że wzbudzał aż takie emocje. W ubiegłym tygodniu obejrzałem film Baza Luhrmanna „Elvis” – kinową biografię artysty i trochę się w mojej głowie poprzestawiało. Postanowiłem trochę posłuchać, trochę poczytać i okazało się, że można dojść do rozumienia fenomenu Elvisa. Jego możliwości wokalne, muzyczna otwartość, eklektyczność, niewiarygodne poczucie rytmu, charyzma – to odpowiedź, dlaczego 45 lat po śmierci jest nadal słuchany i uwielbiany. Przedstawiam mój subiektywny TOP 100 najlepszych nagrań Elvisa Presleya (tak jak w przypadku The Beatles dwa lata temu, nie udało mi się ograniczyć do TOP 60). Enjoy!

100. Frankie and Johnny
99. I feel so bad
98. Rock-a hula baby
97. A big hunk o’love
96. Guitar man
95. See see rider
94. Forever my darling
93. I’ve got a thing about you baby
92. Hard headed woman
91. Joshua fit the battle of Jericho
90. I was the one
89. Trying to get get to you
88. (Such an) Easy question
87. One broken heart for sale
86. Promised land
85. My boy
84. Ask me
83. Lawdy, Miss Clawdy
82. Suspicion
81. You gave me a mountain
80. It’s midnight
79. Bossa nova baby
78. I’m yours
77. Kiss me quick
76. She’s not you
75. One night
74. Good luck charm
73. Spring fever
72. My baby left me
71. Hurt
70. Big boss man
69. Long legged girl (with the short dress on)
68. Moody blue
67. King Creole
66. Until it’s time for you to go
65. If that isn’t love
64. Loving arms
63. Way down
62. I’ve lost you
61. (Let me be your) Teddy bear
60. Wear my ring around your neck
59. Edge of reality
58. Stuck on you
57. Party
56. Kentucky rain
55. The girl of my best friend
54. (Now and then there’s) A fool such as I
53. Mystery train
52. Loving you
51. Don’t
50. Please don’t stop loving me
49. Memories
48. Separate ways
47. Puppet on a string
46. Blue Hawaii
45. Such a night
44. For the good times
43. An American trilogy
42. There’s always me
41. I just can’t help believin’
40. Help me make it through the night
39. Take good care of her
38. If you talk in your sleep
37. Viva Las Vegas
36. Too much
35. Just pretend
34. You don’t have to say you love me
33. Wooden heart
32. Surrender
31. You’ll never walk alone
30. Burning love
29. Rubberneckin’
28. Spanish eyes
27. (You’re the) Devil in disguise
26. That’s all right
25. Marie’s the name (His latest flame)
24. Don’t be cruel
23. I want you, I need you, I love you
22. The wonder of you
21. Don’t cry daddy
20. Blue Christmas
19. If I can dream
18. Crying in the chapel
17. All shook up
16. Blue suede shoes
15. It’s now or never
14. Jailhouse rock
13. Love me tender
12. Heartbreak hotel
11. Are you lonesome tonight
10. T-R-O-U-B-L-E
9. Hound dog
8. Return to sender
7. Love letters
6. Always on my mind
5. A little less conversation
4. Fever
3. In the ghetto
2. Suspicious minds
1. Can’t help falling in love



 

Adam Silvera „Nasz ostatni dzień” (They both die at the end), Wydawnictwo Poznańskie 2019


Dość rzadko sięgam po pozycje z kategorii Young Adult, pewnie dlatego, że już dość dawno z tej kategorii wyrosłem, choć pewnie pracując z young adult students, powinienem czytać tego typu książki częściej. Ostatnio za namową jednej z uczennic przeczytałem powieść „Nasz ostatni dzień” Adama Silvery. To wielki młodzieżowy przebój na całym świecie i miałem wobec tekstu duże oczekiwania.

Sam pomysł na powieść jest naprawdę intrygujący. Rzecz dzieje się współcześnie w Stanach Zjednoczonych, ale nie jest to kraj / świat, który znamy. Każdego dnia obywatel może odebrać telefon Z Prognozy Śmierci i zostać poinformowany, że to jego/jej ostatni dzień życia. Taki telefon odbierają dwaj główni bohaterowie książki: Mateo Torrez i Rufus Emeterio. To nastolatkowie, mocno naznaczeni przez los. Mateo stracił matkę przy porodzie i został wychowany przez ojca, który od pewnego czasu jest w śpiączce. Rufus stracił całą swoją rodzinę – rodziców i siostrę, kiedy po wypadku samochodowym utonęli w rzece Hudson. Chłopcy poznają się dzięki aplikacji Ostatni Przyjaciel i wspólnie spędzają dzień, który został wybrany przez los jako ich ostatni. To moment, kiedy powinni pożegnać się z najbliższymi, spędzić trochę czasu z miejscach rozrywki przeznaczonych specjalnie dla ludzi, którzy tego dnia odebrali złowieszczy telefon, pogodzić się z nieuchronnym.

Czy Prognoza Śmierci może się jednak mylić? Czy można oszukać Przeznaczenie?

Książka jest bardzo smutna, bo przykro jest czytać opowieść o młodych ludziach, których los skazał na śmierć. Na szczęście, pozostaje nadzieja na pomyłkę i refleksja, czy powinniśmy mieć świadomość, że przeżywamy ostatni dzień życia. Czy taka wiedza może dać nam szansę na wartościową zmianę, uporządkowanie spraw przed odejściem, naprawienie błędów? Czy stracimy taki dzień na hedonistycznej pogoni za ekstremalnymi doznaniami?

Mimo ciekawego konceptu, książki nie czyta się dobrze. Może to wina przekładu Agnieszki Brodzik – pozycje Young Adult są dużym wyzwaniem translatorycznym ze względu na dużą obecność bardzo współczesnych elementów kulturowych oraz często bardzo nieformalny język. Może to wina faktu, że od dawna nie jestem targetem tej literackiej kategorii? Może moja ocena jest obniżona przez samą tematykę książki – opis zachowania młodych ludzi w obliczu potencjalnej śmierci?

Jestem przekonany, że „Nasz ostatni dzień” to ciekawa lektura dla nastolatków, ale nie mogę polecić powieści Adama Silvery starszym czytelnikom.

Moja ocena: 6/10

piątek, 8 lipca 2022

 

„ELVIS" (Elvis), USA/Australia 2022


Premiera kinowa: 24 czerwca 2022

Wreszcie udało mi się zobaczyć „Elvisa” – filmową biografię Elvisa Presleya i … jestem zachwycony. Rozpocznę tę recenzję od stwierdzenia, którym rozpoczyna się wiele recenzji tego filmu: nigdy nie byłem fanem Elvisa. Owszem, mam składankę 30 Number 1s oraz jakąś płytę świąteczną, rozumiem i akceptuję wpływ artysty na popkulturę, ale nigdy nie słuchałem muzyki Presleya dla relaksu i przyjemności. Film Baza Luhrmanna, australijskiego wizjonera kina, na pewno to zmieni.

Luhrmann kręci filmy stosunkowo rzadko, ale jego trzy produkcje: „Romeo i Julia” z Di Caprio i Danes, „Moulin Rouge!” i „Wielki Gatsby” pozwoliły mu znaleźć stałe miejsce w historii światowej kinematografii. Wszystkie te filmy łączy Luhrmannowska estetyka – feeria barw, niezwykle szybkie tempo narracji i znakomita nowoczesna ścieżka dźwiękowa. I taki jest właśnie „Elvis” – wszak to najbardziej muzyczny ze wszystkich filmów reżysera.

Narratorem w filmie jest Pułkownik Tom Parker (błyskotliwa rola Toma Hanksa – aktor miał wreszcie szansę zagrać czarny charakter), tajemnicza postać, odkrywca i manager Elvisa, na pozór dobroduszny dziadek, naprawdę bezduszny, nieustępliwy i pozbawiony skrupułów nadzorca. Czy to on i jego polityka przyczyniły się do przedwczesnej śmierci piosenkarza?

Film jest dość klasyczną opowieścią o życiu i karierze artysty – przedstawioną od dzieciństwa piosenkarza pośród czarnej społeczności na przedmieściach Memphis, poprzez początki kariery, nawiązanie relacji z Parkerem, związek z piękną Priscillą, muzyczne wzloty i upadki aż do uzależnienia od leków i przedwczesnej śmierci. Niby wszystko to wiemy, od początku jesteśmy świadomi, do czego kariera Presleya doprowadzi, ale film jest poprowadzony w taki sposób, że budzi wiele emocji i obraz ogląda się z napięciem i zaangażowaniem. Akcja jest tak szybka jak ruchy miednicą Elvisa na scenie.  

Obsadzenie w głównej roli nie do końca znanego Austina Butlera (kojarzę go jedynie z epizodu w „Pewnego razu … w Ameryce”) okazało się strzałem w dziesiątkę. Aktor na te blisko trzy godziny filmu staje się Elvisem – fantastycznie się rusza, mówi z południowym akcentem, na scenie zmienia się w muzyczne zwierzę. Jest naprawdę znakomity, perfekcyjnie rzuca słynne Elvisovskie spojrzenia, gra fantastycznie.

„Elvis” w niezwykle ciekawy sposób pokazuje, w jaki sposób piosenkarz kształtował swój muzyczny styl, jak fascynacja białym country i muzyką czarnego Południa: jazzem, gospel, rhythm’n’ bluesem stworzyła go jako artystę. Film doskonale odzwierciedla charyzmę i talent Presleya, które stały się przyczyną jego ogromnej światowej fenomenalnej popularności. Interesującym aspektem filmu jest kontekst historyczny i zarzucanie Elvisovi łamania zasad moralności, ale także segregacji rasowej. W tle filmu widzimy ważne historyczne wydarzenia i ich wpływ na życie i karierę artysty.

Ogromnym walorem filmu, jak zawsze w przypadku obrazów Luhrmanna, jest ścieżka dźwiękowa. Znakomite są nowoczesne aranżacje przebojów Presleya, ale też nowe nagrania, stworzone na potrzeby filmu. Fantastyczne są też sceny odtwarzające koncerty Elvisa. Muzyka pełni w filmie niesamowicie istotną rolę, bo ten film jest w dużej części muzyką.

Jestem pod ogromnym wrażeniem filmowe biografii „Elvis”, uważam, że to kawałek dobrego kina. Nie znam życia artysty tak dobrze, żeby ocenić, w jakim stopniu film jest odbiciem prawdy, a w jakim stopniu fantazją reżysera i autora scenariusza. Nie jestem też do końca wiarygodny, gdyż jako ogromny fan muzyki uwielbiam muzyczne biopics, ale polecam ten film wszystkim. To zdecydowanie jedna z najlepszych produkcji, jakie widziałem w tym roku (a może nawet najlepsza).

Moja ocena: 10/10

piątek, 1 lipca 2022

 

PARYŻ, 13. DZIELNICA (Les Olympiades), Francja 2021


Premiera kinowa: 24 czerwca 2022

„Paryż, 13. dzielnica” to intrygująca, pełna erotycznego napięcia historia trojga młodych ludzi, którzy przypadkiem spotykają się w życiu, a zarazem obraz współczesnego Paryża – pięknego, monumentalnego, wielokulturowego.

Emilie (Lucie Zhang), młoda Francuzka chińskiego pochodzenia,  mieszka samotnie w dużym mieszkaniu, które odziedziczyła po swojej Babci. Na jej ogłoszenie, w którym poszukuje współlokatorki, odpowiada Camille (Makita Samba), przystojny ciemnoskóry nauczyciel. Dziewczyna z niezadowoleniem pozwala mu u siebie zamieszkać, a ich znajomość szybko przeradza się w seksualną fascynację, a może nawet coś więcej? Niestety, Camille szybko nudzi się nowym związkiem i zaczyna poszukiwać innych doznań. Tym razem obiektem jego zainteresowań staje się Nora (bardzo ciekawa kreacja znanej z „Portretu kobiety w ogniu” Noemie Merlant). Po przeprowadzce z Bordeaux dziewczyna studiuje w Paryżu prawo, ale po traumatycznych wydarzeniach (zostaje na uczelni uznana za gwiazdkę porno, Amber Sweet) porzuca studia i podejmuje pracę w handlu nieruchomościami. Próbuje stworzyć związek z Camillem, ale jej życie staje się obsesją poznania prawdziwej Amber Sweet. Do czego może doprowadzić znajomość trójki nowych przyjaciół: Emilie, Nory i Camilla?

Film w bardzo interesujący sposób pokazuje relacje między młodymi ludźmi, prawa rządzące młodym pokoleniem, zagubienie ludzi wchodzących w dorosłe życie, poszukujących miejsca dla siebie. Trudno im budować relacje między sobą, na skomplikowane wyglądają ich stosunki z rodziną.

Film ma duży potencjał, jest pięknie sfotografowany, dodatkowym walorem jest jego monochromatyczność. Podsumowując, jednak mi czegoś w obrazie brakuje – mam wrażenie, że zabrakło głębszego wglądu w psychologię bohaterów, bardziej dociekliwej próby wyjaśnienia i zrozumienia ich postępowania. Aktorzy bardzo dobrze wypadają na ekranie – Znang jako Emilie i Samba jako Camille są świetni, ale szczególną uwagę zwraca rola Merlant jako Nory. Francuzi mają znakomity przemysł filmowy i bardzo wielu wybitnych aktorów, ale naprawdę wierzę, że do Noemie Merlant należy przyszłość.

„Paryż, 13. dzielnica” to film dla wielbicieli kameralnego, pełnego emocji kina europejskiego. Nie jest to dzieło wybitne (którym – wydaje mi się – mogłoby być), ale jest to z pewnością dobry i sprawnie zrealizowany twór współczesnego kina.

Moja ocena: 7,5/10