czwartek, 28 marca 2024

 

„BIAŁA ODWAGA”, Polska 2024


Premiera kinowa: 8 marca 2024

W polskiej historii obok momentów chwały, heroizmu i dumy, kryją się incydenty, o których niechętnie wspominamy, którymi się nie szczycimy i wolelibyśmy o nich zapomnieć. Jeden z takich momentów – krótkie zbratanie się części mieszkańców Podhala z nazistami podczas II wojny światowej – ukazuje bardzo dobra polska produkcja „Biała odwaga” w reżyserii Marcina Koszałki.

Jędrek (świetna rola Filipa Pławiaka, jednego z najlepszych polskich aktorów średniego pokolenia) – młody góral, wielbiciel niebezpiecznej wspinaczki i niepoprawny marzyciel - jest bezgranicznie zakochany w Bronce (Sandra Drzymalska). Złośliwy los i rodzinne klany decydują, że zamiast poślubić Jędrka, dziewczyna musi wstąpić w związek małżeński z jego starszym i o wiele stateczniejszym bratem, Maćkiem (Julian Świeżewski). Prowadzi to do poważnych rodzinnych waśni i konfliktu między braćmi, którzy nie mogą jednak sprzeciwić się woli rodziców i decyzji dotyczących majątków rodzinnych. Sytuację komplikuje fakt, że Bronka spodziewa się dziecka z Jędrkiem.

Jędrek porzuca rodzinne strony i udaje się do Krakowa, gdzie zdobywa sławę i pieniądze, wspinając się każdego dnia na wieżę kościoła Mariackiego. Znajduje tam również kolejną miłość – piękną scenografkę teatralną, Helenę (Wiktoria Gorodeckaja). Poznaje tam również młodego niemieckiego naukowca, Wolframa (jak zwykle niezawodny Jakub Gierszał) – również taternika i wielbiciela wysokogórskiej wspinaczki, który przekonuje go o wspólnych korzeniach Niemców i górali. Kiedy wybucha wojna, Jędrek zaczyna fascynować się nazizmem. Do czego może doprowadzić ta fascynacja?

Film w zajmujący i realistyczny sposób ukazuje okrucieństwo wojny. Najmocniejszą stroną obrazu jest jednak gra trojga głównych bohaterów – Świeżewski jako Maciek nie ustępuje Pławiakowi – cieszę się, że ten zdolny aktor otrzymał możliwość ukazania pełni swoich możliwości jako młody mężczyzna rozdarty między miłością do brata a wiernością rodzinnej tradycji. Ciekawą rolę Bronki tworzy także Drzymalska. Ogromne wrażenie robią zdjęcia autorstwa samego Koszałki – spektakularne ujęcia monumentalnych Tatr.

Film nie ocenia i nie rozlicza, nie ukazuje także problemu Goralenvolku jako zjawiska powszechnego i typowego dla mieszkańców Podhala. Po prostu pokazuje historyczne wydarzenie i pozwala nam poznać jego okoliczności w fabularnej otoczce.

Ta polska produkcja naprawdę zasługuje na uwagę – ciekawa tematyka, bardzo dobra reżyseria, świetna gra aktorska, a do tego wyjątkowej urody zdjęcia czynią z „Białej odwagi” film ważny i dobry. Polecam!

Moja ocena: 8/10

niedziela, 24 marca 2024

 OSCARY 2024 ZA NAMI – MOJE UWAGI


Za nami kolejna – 96. już ceremonia rozdania Oscarów – nagród przez jednych nadal podziwianych, przez innych ignorowanych jako przewidywalne, lobbowane i do przesady poprawne politycznie. I jak co roku pojawia się pytanie: czy wygrali najlepsi? / czy wygrali faworyci?

Muszę przyznać, że tegoroczna edycja (mimo że przewidywalna) okazała się udana, ponieważ każda z 10 produkcji nominowanych do Filmu Roku była na swój sposób szczególna i ciekawa. A były to (w kolejności alfabetycznej): „Amerykańska fikcja” Corda Jeffersona (opowieść o sfrustrowanym czarnoskórym pisarzu), „Anatomia upadku” Justine Triet (francuski dramat sądowy o kobiecie oskarżonej o zabójstwo męża), „Barbie” (feministyczna opowiastka o najsłynniejszej lalce na świecie w reżyserii Grety Gerwig), „Biedne Istoty” greckiego maga reżyserii – Yorgosa Lanthimosa (uwspółcześniona historia doktora Frankensteina i jego niesamowitego wytworu w postaci pięknej Belli), „Czas krwawego księżyca” Martina Scorsese ze wspaniałą Lily Gladstone (opowieść o relacjach Indian i z białymi osadnikami po odkryciu złóż ropy naftowej w Ameryce), „Maestro” (biografia kompozytora Leonarda Bernsteina w reżyserii i z główną rolą Bradleya Coopera), widowiskowy „Oppenheimer” Christophera Nolana (biografia twórcy bomby atomowej ,„Poprzednie życie” (amerykańsko-koreańska opowieść o prawdziwej przyjaźni, autorstwa Celine Song), wzruszające „Przesilenie zimowe” Alexandra Payne’a (historia trójki outsiderów – profesora, ucznia i kucharki, którzy utknęli na Boże Narodzenie w szkolnym akademiku) oraz porażająca „Strefa interesów” Jonathana Glazera (historia rodziny Rudolfa Hessa – komendanta obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, która zamieszkała w bezpośrednim sąsiedztwie obozu).

W tym roku po raz pierwszy od wielu lat udało mi się obejrzeć wszystkie dziesięć obrazów nominowanych w kategorii Best Picture. Od swojej premiery – 21 lipca, czyli od dnia „Barbieheimer” moim faworytem było najnowsze dzieło Christophera Nolana – niesamowita, poruszająca, zmuszająca do refleksji historia życia i twórczej pracy wybitnego amerykańskiego fizyka. „Oppenheimer” został moim filmem roku 2023, jestem zachwycony muzyką, zdjęciami, obsadą filmu – zwłaszcza trzema rolami wyróżnionymi podczas tegorocznych oscarowych nominacji: Cilliana Murphy’ego, Roberta Downey’a Juniora (te dwie nominacje zamieniły się w statuetki) oraz chyba najbardziej urokliwej obecnie angielskiej aktorki, Emily Blunt. Choć muszę przyznać, że nie miałbym nic przeciwko wygranej niezwykłych „Biednych istot” lub pięknego i mądrego „Przesilenia zimowego” – być może nie jest dziełem przypadku, że z tych filmów wyłonili się pozostali zwycięzcy kategorii aktorskich.

Spośród dwudziestu nominowanych aktorów i aktorek udało mi się zobaczyć dotychczas 16 ról, co oznacza, że nie wszystkie nominowane role pochodziły z filmów wyróżnionych nominacją dla najlepszego filmu. Nie widziałem jeszcze jednej pierwszoplanowej roli męskiej – Colmana Domingo w filmie „Rustin”, jednej pierwszoplanowej roli kobiecej – Annette Bening w „Nyad” i dwóch drugoplanowych ról kobiecych – Jodie Foster w „Nyad” oraz Danielle Brooks w „Kolorze purpury”.

Aż 10 artystów nominowano za role aktorskie po raz pierwszy: Najlepszy aktor – Cillian Murphy „Oppenheimer”, Jeffrey Wright „Amerykańska fikcja”, Colman Domingo „Rustin”; Najlepsza aktorka – Sandra Huller „Anatomia upadku”, Lily Gladstone „Czas krwawego księżyca”, Najlepszy aktor drugoplanowy – Sterling K. Brown „Amerykańska fikcja”, Najlepsza aktorka drugoplanowa – Da’Vine Joy Randolph „Przesilenie zimowe”, America Ferrera „Barbie”, Danielle Brooks „Kolor purpury”, oraz Emily Blunt „Oppenheimer” (choć ma już aż 7 nominacji do Złotego Globu).

Pozostali aktorzy otrzymali kolejną nominację – niektórzy to prawdziwi weterani nagrody i posiadacze statuetek: Bradley Cooper – piąta nominacja aktorska (wcześniej za „Poradnik pozytywnego myślenia”, „American Hustle”, „Snajper” i „Narodziny gwiazdy” + 7 nominacji za reżyserię, scenariusz i dla producenta najlepszego filmu, co pokazuje wszechstronność aktora) – nadal bez Oscara, Paul Giamatti – druga nominacja (wcześniej za „Człowiek ringu”) – nadal bez Oscara, Emma Stone – czwarta nominacja aktorska (wcześniej „Birdman”, „La La Land” – Oscar 2016, „Faworyta” + tegoroczna nominacja producencka za „Biedne istoty”), Carey Mulligan – trzecia nominacja aktorska (wcześniej „Była sobie dziewczyna”, „Obiecująca. Młoda. Kobieta.”) – bez Oscara, Annette Bening – piata nominacja aktorska (wcześniej „Naciągacze”, „American Beauty”, „Julia”, „Wszystko w porządku”) – nadal bez Oscara, Robert Downey Jr. – trzecia nominacja aktorska (wcześniej „Charlie” i „Jaja w tropikach”) – tegoroczny Oscar, Ryan Gosling - trzecia nominacja aktorska (wcześniej „Szkolny chwyt”, „La La Land”) – bez Oscara, Mark Ruffalo – czwarta nominacja aktorska (wcześniej „Wszystko w porządku”, „Foxcatcher”, „Spotlight”) – bez Oscara, najbardziej zasłużony aktor w tym gronie – ósma nominacja aktorska (wcześniej „Ojciec chrzestny II”  – Oscar 1974, „Taksówkarz”, „Łowca jeleni”, „Wściekły byk” – Oscar 1980, „Przebudzenia”, „Przylądek strachu”, „Poradnik pozytywnego myślenia”, „Irlandczyk” + nominacja producencka za „Irlandczyka” oraz Jodie Foster – piąta nominacja aktorska (wcześniej „Taksówkarz”, „Oskarżeni” – Oscar 1988, „Milczenie owiec” – Oscar 1992, „Nell”).

Po raz pierwszy od lat moje aktorskie oczekiwania w kwestii nagród pokryły się z werdyktem American Academy. Od obejrzenia „Oppenheimera” kibicowałem bardzo Cillianowi Murphy’emu – to wybitny aktor i aż dziw bierze, że to była jego dopiero pierwsza nominacja, choć z pewnością był blisko za często nagradzane „Śniadanie na Plutonie”. W kategorii Najlepszy aktor pierwszoplanowy fenomenalny był także Paul Giamatti, ale to Murphy słusznie okazał się zwycięzcą. Nie miałem też wątpliwości, że wybitną kreację stworzył Robert Downey Jr. – choć mocni byli też De Niro, Ruffalo i nawet Gosling. Cieszę się, że po latach doceniono tego wielkiego aktora, bo już rolą w filmie „Charlie” z 1992 roku zrobił na mnie ogromne wrażenie. Po „Oppenheimerze” kibicowałem także jednej z moich ulubionych Brytyjek – Emily Blunt, ale „Przesilenie zimowe” z rolą Da’Vine Joy Randolph przesądziło o mojej preferencji w tej kategorii.

Najwięcej problemów miałem z aktorką pierwszoplanową. Po ‘Roku krwawego księżyca” nie miałem wątpliwości, że nagroda należy się Lily Gladstone – byłaby to pierwsza rdzenna Amerykanka otrzymująca nagrodę. W filmie stworzyła rolę cichą, kameralną, ale niezwykłą i zapadającą w pamięć. Aż do chwili projekcji „Biednych istot”. Przyznam, że dawniej nie byłem wielbicielem talentu i kreacji Emmy Stone. Przekonała mnie nieco do siebie rolą Skeeter w „Służących”, ale i tak uważałem, że wypadła najsłabiej z plejady aktorek, które tam zagrały. Nie kochałem jej w „La la Land” – nawet uważałem, że to Oscar odrobinę na wyrost. Moją opinię zmieniła „Faworyta” – to był pojedynek trzech aktorek: Colman, Weisz i Stone i Emma wyszła z tego pojedynku obronną ręką. Po obejrzeniu „Biednych istot” nie miałem wątpliwości, że Stone należy się drugi Oscar – stworzyła na ekranie coś niesamowitego – zagrała rolę 25-letniej kobiety z mózgiem niemowlęcia, fantastycznie pokazała swój rozwój, seksualne dojrzewanie, była niezwykła i … najlepsza. W kategorii ról żeńskich nie mogę nie wspomnieć o niemieckiej aktorce Sandrze Huller – w „słabszym” roku mogłaby powalczyć o Oscara – w „Anatomii upadku” stworzyła bardzo dobrą rolę podejrzanej, świetna była też w „Strefie interesu” jako Hedvig Hess. Wyrosła nam wybitna europejska aktorka – i – co ciekawe – nieanglojęzyczna.

Największym przegranym wieczoru był Martin Scorsese i jego „Rok krwawego księżyca” – mimo 10 nominacji opuścił Oscary z niczym. Taka sytuacja przytrafiła się reżyserowi po raz trzeci – wcześniej pechowe okazały się ‘Gangi Nowego Jorku” i „Irlandczyk”. Większymi pechowcami byli jedynie nominowani 11 razy „Punkt zwrotny” Herberta Rossa i „Kolor purpury” Stevena Spielberga – obydwa otrzymały zero nagród.

Otrzymując 7 nagród, „Oppenheimer” znalazł się w elitarnym gronie 28 filmów, które otrzymały co najmniej tyle nagród. Na czele tej listy znajdują się „Ben Hur”, „Titanic” I „Władca Pierścieni: Powrót króla” z 11 nagrodami oraz „Przeminęło z wiatrem” i „West Side Story” – z 10 nagrodami.

Otrzymując swojego drugiego aktorskiego Oscara Emma Stone znalazła się w gronie 45 aktorów i aktorek z co najmniej dwiema nagrodami – nie muszę dodawać, że jest w tym gronie najmłodsza, zatem szanse na kolejną nagrodę są naprawdę znaczne. Rekordzistką w tej kategorii jest Katherine Hepburn z czterema nagrodami („Poranna chwała”, „Zgadnij, kto przyjdzie na obiad”, „Lew w zimie” i „Nad złotym stawem”). Trzy Oscary ma natomiast sześcioro aktorów: oczywiście Meryl Streep („Sprawa Kramerów”, „Wybór Zofii”. „Żelazna dama”), Jack Nicholson („Lot nad kukułczym gniazdem”, „Czułe słówka”, „Lepiej być nie może”), Ingrid Bergman („Gasnący płomień”, „Anastazja”, „Morderstwo w Orient Expressie”), Daniel Day-Lewis („Moja lewa stopa”, „Poleje się krew”, „Lincoln”), Frances McDormand („Fargo”, „Trzy billboardy za Ebbing, Missouri”, „Nomadland”) oraz Walter Brennan („Prawo młodości”, „Kentucky”, „Człowiek z zachodu”).

Dzięki tegorocznej edycji Oscarów doszło także do zmian na liście artystów z największą liczbą nominacji i nadal bez nagrody. Rekordzistami są tu Peter O’Toole oraz wspaniała Glenn Close – z 8 nominacjami, Richard Burton – 7 nominacji, Deborah Kerr, Amy Adams, Thelma Ritter – 6 nominacji. Do grona nominowanych pięciokrotnie bez nagrody – Irene Dunne, Albert Finney, Michelle Williams i Arthur Kennedy – dołączyli w tym roku pechowa Annette Bening oraz Bradley Cooper, zaś czwartą nominację bez nagrody uzyskał Mark Ruffalo, dołączając do następującej grupy sław: Charlie Boyer, Barbara Stanwick, Rosalind Russell, Warren Beatty (brat Annette Bening), Marsha Mason, Montgomery Clift, Saoirse Ronan, Mickey Rooney, Jane Alexander, Willem Dafoe (niesłusznie pominięty w tym roku za świetną rolę w „Biednych istotach”), Ed Harris, Claude Rains i Agnes Moorehead.

Jaki był ten oscarowy rok? Myślę, że całkiem niezły. Pojawiło się kilka wybitnych filmów, cudownych ról, choć nagrody były przewidywalne, nie było chyba nadmiernego promowania ról politycznie poprawnych. Pozostaje mieć nadzieję, że w przyszłym roku będzie równie atrakcyjnie, a krytycy, eksperci i bukmacherzy już zaczęli przymiarki do przyszłorocznej nagrody.

Przygotowując artykuł, korzystałem z następujących źródeł:
https://www.filmweb.pl/
https://en.as.com/entertainment/which-actors-have-the-highest-number-of-oscar-nominations-but-no-wins-n/

niedziela, 10 marca 2024

 

„AMERYKAŃSKA FIKCJA” (American Fiction), USA 2023

„AMERYKAŃSKA FIKCJA” (American Fiction), USA 2023


Dziś dzień Oscarów, a mnie udało się zobaczyć ostatni – dziesiąty już film – wyróżniony w tym roku nominacją do tytułu Best Picture – „Amerykańska fikcja” Corda Jeffersona. To opowiadający o czarnych bohaterach amerykańskiej klasy średniej komediodramat, pokazujący problem Afroamerykanów w chwilami zabawny, chwilami dość gorzki sposób.

Głównym bohaterem filmu jest wykładowca akademicki I marzący o sukcesie pisarz. Thelonionus Ellison, zwany przez wszystkich Monkiem (ta ksywka to swoisty hołd dla amerykańskiego pianisty jazzowego Theloniousa Monka; sympatyczna muzyka jazzowa towarzyszy wielu scenom filmu). Za swój niewyparzony język Monk zostaje zawieszony w prawach nauczyciela akademickiego, w zamian za to udaje się do rodzimego Bostonu na cykliczny Festiwal Literatury, gdzie raz jeszcze – ku własnej frustracji – uświadamia sobie, że gwiazdą literatury nie jest, a w księgarniach – owszem – można odnaleźć pojedyncze egzemplarze jego książek, ale na próżno szukać ich na półkach z beletrystyką, czy bestsellerami, są natomiast sklasyfikowane jako „Afroamerican Studies”. Podczas festiwalu poznaje poczytną, charyzmatyczną czarną pisarkę Sintarę Golden (Isaa Rae) I niejako pod jej wpływem pisze nieco prześmiewczą książkę o czarnej społeczności. Wydaje ją pod pseudonimem, a wydawnictwo promuje ją jako “głos współczesnego czarnego pokolenia” i pozycję napisaną przez ukrywającego się skazańca. Książka o frapującym tytule “K***A” (w oryginale “F**K”) staje się nieoczekiwanym przebojem, który czytają biali i czarni Amerykanie, a krytycy rozpływają się nad jej walorami i autentycznym językiem. A wszystko to prowadzi do wielu komplikacji w życiu bohatera…

Pobyt w Bostonie to także okazja do zacieśnienia rozluźnionych od dawna więzi rodzinnych. Poznajemy najpierw siostrę Monka – Lisę (Tracee Ellis Ross) – świeżo rozwiedzioną lekarkę, brata Clifforda (dobry Sterling K. Brown z dość nieoczekiwaną nominacją do Oscara za najlepszą rolę drugoplanową) – chirurga plastycznego, który jest właśnie w trakcie rozwodu, bo żona przyłapała go w łóżku z facetem oraz matkę Monka – Agnes (Lessie Uggams), która – jak się okazuje – cierpi na chorobę Alzheimera. W Bostonie Monk poznaje atrakcyjną prawniczkę Coraline (Erica Alexander). Czy choć jedno z dzieci Ellisonów będzie miało szansę na stworzenie udanego związku?

Film jest dobry i ciekawy. Momentami wzrusza, chwilami porusza ukazywaną hipokryzją, czasami rozśmiesza – zwłaszcza w scenach, kiedy Monk pisze swoją bestsellerową powieść i w myślach rozgrywa „hollywoodzkie” sceny z udziałem swoich bohaterów. Najważniejsze jest chyba jednak to, że film zdejmuje z Afroamerykanów piętno cierpienia i odrzucenia, które znamy z amerykańskiego kina i filmów o niewolnictwie, rasizmie, czy czarnych gettach. Bohaterowie „Amerykańskiej fikcji” cierpią, bo tracą bliskich, tworzą nieszczęśliwe związki, nie mogą się w pełni zrealizować, ale nie dlatego, że są czarni i poddani dyskryminacji. To wykształceni, dość dobrze sytuowani ludzie, którzy odnieśli w życiu swoisty sukces – wszystkie dzieci Agnes to doktorzy, przy czym Monk jest doktorem literatury, a jego rodzeństwo to lekarze.

Niekwestionowaną gwiazdą i najjaśniejszym punktem filmu jest Monk - główny bohater. Jeffrey Wright w swojej kreacji życia tworzy postać inteligentnego, ciepłego człowieka, który ma duży problem z kontrolą własnych emocji i często mówi zbyt wiele, czego czasem żałuje, a czasem upatruje w tym swojej wyjątkowości. Jest zabawny, nieprzewidywalny, ale potrafi pozytywnie zaskakiwać. Wiele scen z jego udziałem jest po prostu genialnych.

„Amerykańska fikcja” to film udany, który pokazuje nam czarną Amerykę, jakiej do końca nie znamy. Dialogi są błyskotliwe, intryga wciągająca i na pewno warto ten film obejrzeć. Szkoda tylko, że obraz – jako jedyny z dziesięciu nominowanych do tytułu Najlepszego Filmu w tegorocznej edycji Oscarów – nie trafił na ekrany polskich kin i można go zobaczyć jedynie w streamingu.

Moja ocena: 7/10


środa, 6 marca 2024

 

„DIUNA: CZĘŚĆ DRUGA” (Dune: Part 2), USA / Kanada 2024

Premiera kinowa: 29 lutego 2024


W kinach pojawił się jeden z najbardziej oczekiwanych filmów roku – druga część spektakularnego widowiska z pogranicza fantasy i science fiction – „Diuna. Część 2”, której reżyserem jest Denis Villeneuve. Film już bije wszelkie rekordy popularności, a ja nie ukrywam, że także czekałem na tę produkcję, bo pierwsza część niezwykle mnie urzekła i stała się jednym z moich ulubionych obrazów 2021 roku.

Niestety, nie czytałem wizjonerskiej i niezwykłej prozy Franka Herberta (poza krótkimi fragmentami, do których zajrzałem z literackiej ciekawości), dlatego fabuła wydała mi się naprawdę zawiła. Pozwolę sobie przywołać ją w wielkim skrócie.

Na początku akcja ukazuje pustynną wędrówkę Paula Atrydy (Timothee Chalamet) i jego matki, Lady Jessiki (Rebecca Herguson) do Siczy Tabr na planecie Arrakis wraz z Fremenami i ich przywódcą, Stilgarem (Javier Barden). Coraz więcej Fremenów uważa, że Paul jest prorokiem, Mesjaszem, Mahdim. Po wypiciu „wody życia” Lady Jessica zostaje Matką Wielebną Bene Gesserit i zyskuje umiejętność komunikowania się ze swoją nienarodzoną córką. Paul uświadamia sobie, że kocha Chani (Zandaya) i w udany sposób przechodzi rytuały Fremenów, jak choćby ujeżdżanie czerwu.

W międzyczasie Baron Harkonnen (Stellan Skarsgard w niesamowitej charakteryzacji) ustanawia swojego bezwzględnego psychopatycznego bratanka Feyd-Rautha (znakomita rola Austina Butlera) władcą Arrakis.

Twa podróż Fremenów, Paula i Lady Jessiki na Południe, wizja świętej wojny staje się coraz bardziej realna, a w tle pozostaje kontrola pól drogocennych przypraw…

„Diuna: Część Druga” to zapierające dech w piersiach, niezwykłe widowisko. Nawet jeśli nie jest się wielbicielem gatunku, nie sposób nie docenić efektów specjalnych, technicznych rozwiązań, przepięknych zdjęć, monumentalnej muzyki Hansa Zimmera i bardzo udanej gry aktorskiej. Chalamet jako Paul jest jeszcze lepszy niż w części pierwszej, ma więcej do pokazania, ciekawie wypada podczas szokujących choreograficznie scen walki. Ciekawa jest jego wewnętrzna przemiana w coraz silniejszego wojnika. Bardzo dobrą rolę ma w filmie Javier Barden jako Stilgar – niezwykle pozytywna postać. Tak jak poprzednio świetny jest Stellan Skarsgard jako okrutny i odrażający Harkonnen. Nie przemawia do mnie natomiast Zendaya – nie cenię jej roli w „Diunie”. Najjaśniej błyszczącą nową gwiazdą „Diuny” jest jednak znany z roli Elvisa Presleya w filmie Buza Luhrmana Austin Butler jako Feyd-Rautha Harkonnen. Z powodu charakteryzacji i totalnej przemiany wizerunkowej wielu widzów nie rozpoznaje aktora. Jest w tej roli niesamowity – waleczny, okrutny, perfidny i nikczemny.

Na uwagę zasługuje także cały szereg ról drugoplanowych: Josha Brolina (jako Gurney Halleck), Florence Pugh (jako księżniczka Irulana Corrino), Christophera Walkena (Imperator Szaddam), boskiej Lea Seydoux (Lady Margot Fenring) oraz niezawodnej Charlotte Rampling (w roli Matki Wielebnej Gaius Helen Mohiam).

To, co mogę zarzucić filmowi i co aż w takim stopniu nie towarzyszyło części pierwszej, to niezwykła intensywność, przebodźcowanie. Film jest bardzo długi, akcja toczy się szybko, poznajemy bardzo wielu bohaterów i jeśli nie jest się wielbicielem uniwersum Diuny i nie zna się prozy Herberta, można się zagubić w mnogości obecnych na ekranie bohaterów, rodów, militarnych działań.

Film jest swoistą alegorią współczesności i można w nim odnaleźć wiele, być może niezamierzonych, nawiązań do bieżących czasów, w których nadal toczą się wojny, a władza, pieniądze i kontrola zasobów planety to priorytety wielu możnowładców.

Niestety, „Diuna: Część Druga” nie wprowadziła mnie w aż taką kinematograficzną ekscytację jak część pierwsza. Mimo to doceniam kunszt i wyjątkowość filmu i oczywiście go wszystkim polecam.

Moja ocena: 9/10