MOJA LISTA NIEOBECNOŚCI, CZYLI
O MUZYKACH, KTÓRYCH
NAJBARDZIEJ MI BRAKUJE
Dziś Dzień Zaduszny i z tej okazji chciałbym przedstawić
krótkie sylwetki czwórki artystów, którzy byli i są bardzo ważni dla mnie, a
których nie ma już z nami, muzyków, których twórczość towarzyszy mi właściwie
każdego dnia, mimo że od lat nie stworzyli niczego nowego, artystów, których
cenię od lat i których bardzo mi brakuje. To dwie kobiety i dwaj mężczyźni, to
para muzyków z Polski i dwójka przedstawicieli angielskiego obszaru językowego.
KORA
Zacznę od Olgi Jackowskiej, Kory, wokalistki zespołu Maanam.
Korę zobaczyłem po raz pierwszy w telewizji - w roku 1980 na festiwalu w Opolu.
Miałem wtedy zaledwie 7 lat, ale występ Maanamu i sceniczna kreacja Kory
oczarowały mnie. Dotychczas festiwal w Opolu kojarzył mi się z nobliwie
wyglądającymi i śpiewającymi paniami w stylu Ireny Santor, Haliny Kunickiej,
czy Alicji Majewskiej, a tu nagle taka rockowa, alternatywna eksplozja energii
i emocji. Trzy lata później zakochałem się w piosence „Kocham Cię, kochanie
moje”, a rok 1984 z hitami takimi jak „To tylko tango”, „Jestem kobietą”, niesamowity
„Krakowski spleen” i „Simple story” utwierdził mnie w przekonaniu, że Kora i
Maanam to jedno z najważniejszych zjawisk na rodzimym rynku muzycznym. Kora to
przede wszystkim osobowość – kameleon przeobrażeń, fantastyczna ekspresja na
scenie i przepiękne, wzruszające, poetyckie teksty. Bardzo żałuję, że nie dane
mi było zobaczyć Maanamu na scenie na żywo.
Kora odeszła 28 lipca 2018 roku. Byłem wtedy w Grecji, niedaleko Cyklad,
o których Kora kiedyś śpiewała. Był to bardzo smutny dzień, pomogła
ponadczasowa muzyka Maanamu, słuchana na plaży. Cieszę się, że o Maanamie i
Korze stale się mówi i pamięta, czego przykładem może być niezwykły tegoroczny
album Michała Pepola „Kora nieskończoność” zainspirowany twórczością Kory.
GEORGE MICHAEL
George Michael to, moim zdaniem, najwybitniejszy brytyjski
wokalista wszech czasów, prawdziwy wrażliwy wirtuoz dźwięku, perfekcjonista,
właściciel niesamowitego, cudownego głosu. Z George’m zetknąłem się po raz
pierwszy wraz z premierą hitu Wham! „Wake me up before you go go”. Nagranie mi
się nie spodobało, poza tym uległem medialnej nagonce, że Wham! to sztuczny
produkt komercyjny, bardziej wytwór stylistów, fryzjerów i dentystów, a nie prawdziwi muzycy. Nie
przekonało mnie nawet „Careless whisper”, czy „Last Christmas”, choć dostrzegłem
coś ciekawego w piosence „Freedom”. George Michael kupił mnie duetem „I knew
you were waiting for me” z Arethą Franlin, ale przede wszystkim albumem „Faith”
– doskonałym w każdej sekundzie, wybitnym produktem muzyki pop z fantastycznymi
„Father figure”, „One more try”, czy tytułowym „Faith”. Michael udowodnił, że
jest wielkim muzykiem – kompozytorem, autorem tekstów, wokalistą,
multiinstrumentalistą i producentem. Z każdym albumem, zwłaszcza „Older”,
udowadniał, że jest po prostu wybitny.
George’a Michaela udało mi się zobaczyć na koncercie dwukrotnie:
pierwszy raz w Warszawie podczas trasy „25 Live” (bilet był fantastycznym urodzinowym
prezentem od mojej żony, także wielkiej fanki George’a) oraz we Wrocławiu – na trasie
„Symphonica”. Oba koncerty, choć tak inne, były doskonałe, dopracowane w każdym
calu, niepowtarzalne.
George Michael odszedł 25 grudnia 2016 roku. To
paradoksalne, że artysta kojarzony najbardziej ze świątecznym hitem „Last
Christmas” odszedł w Święta Bożego Narodzenia. Miał tylko 53 lata.
WHINEY HOUSTON
O Whitney Houston usłyszałem pierwszy raz wraz z jej
piosenką „Saving all my love for you” – artystka ujęła mnie swoim niezwykłym,
wyjątkowym głosem oraz skromnością. To nie była kolorowa gwiazdka w stylu
Madonny, czy Cyndi Lauper, wydała mi się artystką dojrzałą, która doskonale
wie, co chce osiągnąć, ma świadomość swojej wielkości i nie musi uciekać się do
skandali, kolorowych klipów, prowokacji. Kiedy wyszła płyta „Whitney”,
oszalałem. „I wanna dance wih
somebody”, „Didn’t we almost have it all”, „All at once”, „So emotional”, „Love
will save the day” – to był soundtrack mojej młodości, jedna z ulubionych płyt
lat 80-tych. Potem był jeszcze “Bodyguard”, niezły album “My love is
your love”, ale w życiu Whitney rozpoczęła się równia pochyła. Regularnie
docierały do nas informacje o jej problemach z narkotykami, niektóre zdjęcia
porażały, mówiło się dużo o konfliktach Whitney z jej mężem Bobby’m Brownem.
Wspaniała „The Voice” powoli przestawała być wybitnym głosem, świat obserwował
powolne samounicestwienie artystki.
11 lutego 2012 roku rano otrzymałem sms od mojej Siostry
„Whitney Houston nie żyje”. Stało się to, czego wszyscy fani tak bardzo się
obawiali. Ponieważ świat jest pełen paradoksów, sms ten okazał się jednym z
dwóch ostatnich, które otrzymałem od mojej Siostry, która zmarła kilka tygodni
później…
GRZEGORZ CIECHOWSKI
Z dzisiejszego wspominkowego zestawu muzyków do Grzegorza
Ciechowskiego i jego twórczości musiałem przekonywać się najdłużej. Na początku
utwory takie jak „Kombinat”, „Biała flaga”, czy „Arktyka” wydawały mi się po
prosu okropne i nie do przyjęcia. Wszystko zmieniło się pod koniec 1983 roku
wraz z utworem „Nieustanne tango”. Było dla mnie hipnotyzujące i kojarzyło mi
się z filmem „Czyż nie dobija się koni?” Sydneya Pollacka. W 1984 roku
przekonałem się do całej twórczości, a „Obcy astronom” był pierwszym Numerem 1
na mojej prywatnej liście przebojów (którą niezmiennie prowadzę od ponad 38 lat).
Podobały mi się wszystkie wcielenia Grzegorza Ciechowskiego – jako lidera i
wokalisty Republiki, Obywatela G.C i
Grzegorza z Ciechowa. Fascynowały mnie produkowane przez niego płyty młodych
twórców. „Nie pytaj o Polskę” to jedno z najważniejszych polskich nagrań wszech
czasów. Urzekają mnie teksy Grzegorza, połączony w nich liryzm ze stanowczością
i zdecydowaniem.
Przedświąteczny poranek 22 grudnia 2001 roku był dla mnie
prawdziwym szokiem. Spośród wspominanych dziś gwiazd właśnie Grzegorza Ciechowskiego
najbardziej mi brakuje – może dlatego, że w chwili odejścia był najmłodszy,
mógł jeszcze bardzo długo tworzyć, może dlatego, że jego śmierć była
najbardziej nieoczekiwana. Dopiero w tym roku byłem w stanie sięgnąć po
monografię Piotra Stelmacha „Lżejszy od fotografii – o Grzegorzu Ciechowskim”. To
był niesamowity powrót do przeszłości i historii mojego Idola. Gorąco polecam tę pozycję.
Jest jeszcze wielu wybitnych muzyków, których nie ma już z
nami, choćby David Bowie, Freddie Mercury, Amy Winehouse… Na pewno kiedyś
jeszcze o nich napiszę…