środa, 30 listopada 2022

 

„CZARNA PANTERA: WAKANDA W MOIM SERCU” (Black Panther: Wakanda Forever), USA 2022


Premierowa kinowa: 11 listopada 2022  

W cztery lata po sukcesie „Czarnej Pantery” i przedwczesnej śmierci grającego główną rolę Chadwicka Bosemana Marvel powraca z drugą odsłoną komiksu – „Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu”. Twórcy filmu stanęli przed nie lada wyzwaniem – jak zastąpić granego przez Bosemana księcia T‘Challę, który natychmiast po premierze stał się postacią kultową i ikoną popkultury. Marvel, chyba właściwie, zrezygnował ze znalezienia nowego aktora, który zastąpiłby Chadwicka. Pojawia się zatem nowe wcielenie Czarnej Pantery – siostra księcia T’Challi – księżniczka Shuri (Letitia Wright).

Akcja toczy się wokół kwestii utrzymania przez afrykańskie mocarstwo Wakandę kontroli nad vibranium – niezwykle trwałym metalem, z którego zbudowana jest choćby tarcza Kapitana Ameryki. O dostęp do cennego surowca walczą wszystkie najważniejsze państwa na świecie, a dołącza do nich  Namor (świetny Tenoch Huerta), władca podwodnego królestwa Talokan. Jaką postawę w obliczu niebezpieczeństwa przyjmą księżniczka Shuri oraz królowa Ramonda (bardzo dobra Angela Bassett), nadal pogrążone w żałobie po śmierci księcia T’Challi?

„Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu” to bardzo zgrabnie zrealizowane przygodowo-sensacyjne kino spod znaku Marvela. Efekty specjalne naprawdę robią niesamowite wrażenie, choć niektóre sceny z niebieskoskórymi napastnikami z królestwa Talokan budzą natychmiastowe skojarzenia z serią „Avatar”. Wszystko dzieje się szybko, wiele scen zapiera dech w piersiach, jest kolorowo i wizualnie ekscytująco, a mimo to film należy do przeciętnych i jest wyraźnie mniej udany od pierwszej części. Jest przede wszystkim zbyt długi – 161 minut można by bez problemu skrócić do dwóch godzin, scenariusz drugiej części nie jest już tak pasjonujący jak „Czarnej Pantery” sprzed czterech lat.

Brakuje też ciekawych postaci. Na plan pierwszy wysuwa się kreacja Angeli Bassett jako zdruzgotanej utratą syna i zmuszonej do wojny z potężnymi mocarstwami królowej Ramondy. To rola ważna i zapadająca w pamięć. Drugą ciekawą postacią jest z całą pewnością król Namor z podwodnego Talokanu. Meksykański aktor Tenoch Huera tworzy postać wyrazistą, intrygującą i zdecydowaną. A nowa Czarna Panera? Przy całej mojej sympatii do młodej aktorki Letitii Wright (można ją też zobaczyć w filmie „Silent Twins” Agnieszki Smoczyńskiej), wydaje mi się, że nie sprostała roli, brakowało jej warsztatu i charyzmy Chadwicka Bosemana, nie do końca uniosła tę rolę. Pewne zastrzeżenia budzi także scenariusz, nieco niespójny, chaotyczny, chwilami nudnawy.

Kino o superbohaterach to nie do końca moja para kaloszy, ale lubię czasami obejrzeć tego typu produkcję. Mino spektakularnych efektów specjalnych i wielu ciekawych rozwiązań „Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu” nie należy do najlepszych filmów Marvela. Film odniósł jednak sukces komercyjny i należy się spodziewać kolejnej odsłony, miejmy nadzieję, nieco lepszej od części drugiej.

Moja ocena: 5/10

poniedziałek, 21 listopada 2022

 

W MIESIĄC PO KONCERCIE THE CURE – MOJE WRAŻENIA


W ubiegłym roku na Gwiazdkę dostałem od Żony prezent – bilety na koncert The Cure w Łodzi. „Ale ty przecież nie jesteś Kjurczakiem” – zareagowała część moich znajomych. No, niby tak, jestem zatwardziałym i zagorzałym popowcem, ale jak się okazało, mam w kolekcji większość płyt The Cure (brakuje tylko dwóch), niezwykle ten zespół cenię i radość była ogromna. The Cure to prawdziwa legenda. Piątek przed koncertem był dniem dużego podniecenia i gorącego oczekiwania…

Supportem kapeli Roberta Smitha był szkocki zespół The Twilight Sad – wypadli bardzo dobrze. Przez cały występ gości do Atlas Areny napływały tłumy fanów – dużo ludzi w fantastycznych gotyckich stylizacjach, a – co ważne – sporo starszaków, dzięki czemu nie musiałem się czuć jak opiekun na wycieczce szkolnej (jak zdarza mi się czasami czuć na Openerze).

Kiedy na scenie pojawili się członkowie The Cure, Arena oszalała. Niesamowite dźwięki, których nie da się z niczym pomylić, fantastyczna harmonia instrumentów i rewelacyjny głos Roberta Smitha, brzmiący jak na początku lat 80-tych – świeżo, mocno, profesjonalnie. Wrażenia – niepowtarzalne. Koncert trwał 2,5 godziny, zespół wykonał łącznie 26 utworów. Bardzo dobrze wypadły nowe nagrania, z zapowiadanego na 2023 rok albumu „Songs of a Lost World” – było ich razem cztery – najfajniej, moim zdaniem, wypadły „And Nothing is Forever” oraz „I Can Never Say Goodbye”. Dominowały oczywiście nagrania starsze, na koncercie zaprezentowane zostały duże fragmenty całej dyskografii The Cure, nie zawsze były to tak zwane Greatest Hits.  Najliczniej reprezentowana była płyta „Desintegration”, z której pojawiły się aż cztery nagrania: „Pictures of You”, „Lovesong” – obok „Burn” chyba najmocniejszy element z pierwszej części koncertu, „Fascination Street” i „Lullaby” z fantastyczną oprawą graficzną.

W pierwszej części koncertu zespół wykonał 16 utworów i zszedł ze sceny. Ostatnim wykonanym numerem było „Endsong” i lekko się przeraziłem, że to już koniec muzycznych przeżyć tego dnia. Byłem w wielkim błędzie – po chwili zespół powrócił na scenę i wykonał kolejne cztery utwory, ale prawdziwe apogeum koncertu pojawiło się dopiero przy drugim bisie – zespół wykonał sześć wielkich przebojów: „Lullaby” – przewspaniałe wykonanie, „Friday I’m in Love”, lekko kołyszące  „Close to Me”, „In Between Days”, „Just like Heaven” oraz wieńczące koncert „Boys Don’t Cry”. Było niesamowicie.

Publiczność zgotowała zespołowi niesamowitą owację, a Robert Smith był wyraźnie i autentycznie wzruszony. „You really love me” – powtórzył kilkakrotnie. Podczas koncertu nie było fikołków i innych ekwilibrystycznych pokazów, wijących się tancerek z chórków, niesamowitej oprawy graficznej (choć ta skromna, która się pojawiła, była zdecydowanie odpowiednia i sympatyczna) – było natomiast mnóstwo znakomitej muzyki, pełen profesjonalizm, muzyczne wrażenia i wspomnienia i bardzo dużo pozytywnej energii od zespołu.

Niezwykle się cieszę, że miałem szansę zobaczyć The Cure na żywo – posłuchać jak gra kapela, której liderem jest najsympatyczniejsze czupiradło na świecie - i muszę przyznać, że była to zdecydowana czołówka moich koncertów wszech czasów, a trochę już mi się w życiu udało artystów na żywo zobaczyć). Prawdziwe emocje, które - mimo że od koncertu minął już miesiąc – nadal są we mnie.

Pozostaje mi zatem podziękować Justynie za ogromnie udany prezent oraz doborowe towarzystwo. Dziękuję też Arli (największej fance The Cure, jaką znam) i Ani – dzięki Wam było jeszcze weselej i ciekawiej. A w najbliższą sobotę – kolejne spotkanie z Gwiazdą lat 80-tych – ale o tym, potem…       

 

niedziela, 20 listopada 2022

 

„Chrzciny”, Polska 2022


Premiera kinowa: 18 listopada 2022

Jedną z kinowych premier tego tygodnia jest brawurowa tragikomedia „Chrzciny” w reżyserii Jakuba Skocznia. „Chrzciny” to ukazany w krzywym zwierciadle słodko-gorzki obraz 13 grudnia 1981 roku – dnia wprowadzenia stanu wojennego.

Rzecz dzieje się w małej wiosce, gdzieś na południu Polski. Marianna, wdowa, matka szóstki dorosłych dzieci i zagorzała katoliczka organizuje chrzciny swojego najmłodszego wnuka, Karola (imię „po Ojcu Świętym”). Ta rodzinna uroczystość ma być dniem pojednania dla wszystkich dzieci Marianny: Tadeusza (Michał Żurawski) – działacza Solidarności, który przechodzi właśnie  kryzys małżeński, Wojciecha (Tomasz Schuchardt) – partyjnego aparatczyka, który wiedział, jak urządzić się w życiu – przybywającego do rodzinnego domu po piętnastoletniej nieobecności, Teresy (Agata Bykowska), która nadal mieszka z matką i wychowuje dwójkę małych dzieci po wyjeździe męża do Ameryki i porzuceniu rodziny, Irena (Marta Chyczewska), która wiedzie szczęśliwe, choć nieakceptowane przez matkę życie u boku rozwodnika, Kazika (świetna epizodyczna rola Jakuba Wieczorka). Jest także Hanka (Marianna Gierszewska) – mama małego Karolka, która, ku rozpaczy Marianny, ukrywa tożsamość ojca dziecka i najmłodszy Tolo (Maciej Musiałowski) – drobny pijaczek, hazardzista i obibok, który marzy o wyrwaniu się z rodzinnej wsi.

Dla Marianny dzień chrztu wnuka to wielkie święta, ale także okazja spotkania i pojednania jej dzieci. Dlatego, kiedy kobieta dowiaduje się o wprowadzeniu stanu wojennego, postanawia ukryć wiadomość przed gośćmi. Prowadzi to do wielu niefortunnych zbiegów okoliczności…

„Chrzciny” to przede wszystkim aktorski popis Katarzyny Figury. Aktorka po raz kolejny udowadnia, że potrafi zagrać każdą rolę.  Jest znakomita w swoim oddaniu Bogu i religii i budowaniu wszystkich podstępów, by utrzymać całą rodzinę w domu w tym ważnym z wielu powodów dniu. Jest naprawdę znakomita, choć cała szóstka dzieci wypada też rewelacyjnie, zwłaszcza synowie. Rozmowy solidarnościowca -Tadeusza z „komuchem”- Wojciechem są wyborne. Najbardziej przekonał mnie do siebie młody Tolo – Musiałowski ponownie jest na ekranie bardzo dobry. Pikanterii domowej sytuacji dodaje pojawienie się w domu Marianny księdza (Andrzej Konopka) z siostrzeńcem – seminarzystą (Tomasz Włosok), poszukiwanym przez Służby Bezpieczeństwa.

Jakie rodzinne tajemnice pozwoli odkryć rodzinny zjazd? Co stało się z mężem Marianny i ojcem jej szóstki dzieci? Czy Hanka wyjawi wreszcie tożsamość ojca jej dziecka?

Twórcom filmu wspaniale udało się oddać atmosferę Polski przełomu la 70-tych i 80-tych, którą jeszcze nieco pamiętam. Oczywiście, wiele scen jest nieco przerysowanych, ale nie przeszkadza to wcale w recepcji filmu i oczekiwaniu na niespodziewane, iście szalone rozwiązanie akcji.

„Chrzciny” to nie jest wielkie, wybitne kino, ale to udane spojrzenie na peerelowską przeszłość Polski i niezwykle udane kreacje aktorskie.

Moja ocena: 7/10

sobota, 19 listopada 2022

 

TATIANA TIBULEAC „Lato, gdy mama miała zielone oczy”, Książkowe Klimaty 2021


Na jednej z list najlepszych książek 2021 roku odnalazłem powieść rumuńskiej pisarki Tatiany Tibuleac  „Lato, gdy mama miała zielone oczy”. Postanowiłem oderwać się na chwilę od najbardziej cenionej przeze mnie literatury anglosaskiej (i, oczywiście, polskiej) i przeczytać coś z rynku w naszym kraju niszowego. Wybór książki Tibuleac w rewelacyjnym przekładzie Dominika Małeckiego okazał się strzałem w dziesiątkę.

„Lato, gdy…” to opowiedziana z perspektywy Aleksego, odnoszącego sukcesy malarza, historia jego wakacji po ukończeniu szkoły, ostatnich wakacji spędzonych z umierającą matką. Aleksy, mieszkający w Anglii syn polskich emigrantów, porzuca swoje plany spędzenia lata z przyjaciółmi w Holandii i udaje się do Francji wraz z chorą matką. Snuje swoją opowieść, często powracając do licznych traum z dzieciństwa, które częściowo tłumaczą jego chorobliwe stany psychiczne i toksyczne relacje z matką.

To ostatnie lato staje się okazją do pojednania między Aleksym i chorą kobietą. Obraz zmieniającej się relacji matki i syna – pełen miłości i nienawiści, licznych trudnych retrospekcji i bolesnych wspomnień – wydaje się jednym z najoryginalniejszych opisów tego typu relacji we współczesnej literaturze. Sceny wściekłości, wyrzutów i niechęci przechodzą w liryczne, przejmujące obrazy miłości, oddania i łagodzenia bólu.

Niezwykły jest język powieści Tibuleac. Narrator to dorosły mężczyzna, ale jego język to niezwykła mieszanka nowomowy zagubionego nastolatka, żyjącego na styku wielu kultur, oraz języka dojrzałego człowieka, który często pogrąża się w swoich artystyczno-narkotycznych wizjach.

„Ból i piękno zawarte w tej książce dławią i zapierają dech, jakby setki drobnych igieł wbijały się w ciało, przedostawały do żył i płynęły do serca” – napisała o książce Małgorzata Reiner. 

„Lato, gdy mama miała zielone oczy” nie jest książką łatwą i przyjemną, a mimo to warto po nią sięgnąć, bo jest w literaturze pozycją wyjątkową, budzącą skrajne emocje, niepokojącą. Myślę, że Tatiana Tibuleac może stać się Waszym tegorocznym odkryciem.

Moja ocena: 9/10

 

„CICHA ZIEMIA”, Polska / Czechy / Włochy 2021

Premiera kinowa: 26 sierpnia 2022


Do kin trafił niedawno film Agnieszki Woszczyńskiej „Cicha ziemia”.  To kolejne już w tym roku filmowe spojrzenie na problem kryzysu emigracyjnego i ogólny kryzys człowieczeństwa.

Młode małżeństwo – Anna (Agnieszka Żulewska) i Adam (Dobromir Dymecki) – wynajmują uroczy domek letniskowy na małej włoskiej wyspie, by spędzić wakacje marzeń i odpocząć od cywilizacji. Wyspa okazuje się być miejscem nielegalnego pobytu imigrantów z Afryki, na każdym miejscu czuć atmosferę podejrzliwości, w miasteczku roi się od patroli policyjnych. Dodatkowym problemem okazuje się nieczynny – wbrew zapewnieniom właściciela – basen przy letniskowej posesji. Anna nalega na zreperowanie basenu, dlatego przy wakacyjnym domku pojawia się pracownik Rahim (Ibrahim Keshk) – jak się okazuje, również nielegalny imigrant. Kiedy przy reperowanym basenie dochodzi do nieszczęśliwego, tragicznego wypadku, od początku nie w pełni udane wakacje Anny i Adama nie mają już szans okazać się szczęśliwe.

„Cicha ziemia” to ciekawie zaprezentowany kryzys małżeński na tle pięknej dzikiej przyrody i ludzkich tragedii, które dzieją się na wyspie. Agnieszka Woszczyńska w bardzo udany sposób ukazuje narastające w małżeństwie napięcie. Smutne jest nastawienie włoskiej policji do wypadku na basenie; sceny przesłuchiwania Anny i Adama pokazują prawdziwe podejście lokalnej społeczności do przybyszów z biedniejszego świata i ich życia na wyspie.

Ciekawostką jest obecność w filmie znanego z wybitnej francuskiej produkcji „Wielki błękit” z 1988 roku aktora Jeana-Marca Barra, który jako Arnaud wraz z żoną Claire (Alma Jodorowsky) prowadzi na wyspie szkółkę nurkowania. Aktorstwo jest w filmie bardzo dobre, a Agnieszka Żulewska )widziana ostatnio w serialu „Wielka woda” staje się powoli jedną z najważniejszych aktorek swojego pokolenia.  

Film jest boleśnie prawdziwy i bardzo dobry. Niezwykle ciekawa i symboliczna jest scena ostatniego posiłku Anny i Adama na wyspie, ale czego ta scena dotyczy, musicie dowiedzieć się już sami.  „Cicha ziemia” była na liście kandydatów do reprezentowania naszego kraju w przyszłorocznej edycji Oscarów w kategorii filmu międzynarodowego – przegrała (słusznie) z „IO” Jerzego Skolimowskiego, ale zachęcam do obejrzenia produkcji, bo to film dobry i ważny.

Moja ocena: 7,5/10

wtorek, 15 listopada 2022

 

POLSKI TOP 21  RADIA 357 – MOJE REFLEKSJE

11 listopada upłynął wszystkim fanom radia (głównie Radia 357) i współczesnej polskiej muzyki na słuchaniu pierwszego Polskiego Topu 21, czyli plebiscytu na najlepsze polskie nagrania tych artystów, których debiut fonograficzny przypadł na XXI wiek. Ograniczyło to bardzo listę artystów i nagrań (w zestawie do głosowania, nie było choćby takich muzycznych tuzów jak Hey, czy Myslovitz), z drugiej jednak strony pozwoliło pojawić się na liście takim artystom, jak Muniek Staszczyk, Artur Rojek, czy zespół Anieli, czyli artystom, którzy w innych konstelacjach debiutowali całe lata świetlne temu.

To nie jest tak do końca, że TOP 21 był całkowicie nowym pomysłem – swego rodzaju zapowiedź usłyszeliśmy w 357 dokładnie rok wcześniej, kiedy to czwórka redaktorów: Ola Budka, Darek Król, Mateusz Fusiarz i Marcin Cichoński zaprezentowała swój TOP 21 polskich utworów z XXI wieku. W tym roku lista prezenterów się rozrosła i poza wspomnianymi członkami ekipy Radia 357 TOP 21 zaprezentowali także Antoni Grudniewski, Marta Kula i Maja PIskadło. Redaktorzy nie prezentowali tym razem swoich typów, ale wyniki głosowania słuchaczy. Spośród ponad 800 utworów patroni 357 mogli oddać głosy na 21 piosenek. W plebiscycie wzięło udział 8180 patronów (spośród blisko 45 tys. uprawnionych); oddano 166,413 głosów,

Redakcja Radia 357 zdecydowała się na prezentację 76 nagrań, przy czym od czasu do czasu prezentowane były nagrania z dalszych pozycji. Zaprezentowanych miejsc mogło być więcej, ale w studio pojawiło się wielu gości – m.in. Leszek Możdzer, Paweł Sołtys – Pablopavo, niezwykle intrygująca Brodka, Paweł Królik, Bartek Chaciński, Natalia Przybysz i Kaśka Sochacka i zwyczajem 357 mogliśmy posłuchać krótkich koncertów z tzw. Garażu. Usłyszeliśmy zatem Bovską, Mikromusic, Muchy, Nangę, Kasię Lins i zespół Anieli. Wielu słuchaczy narzekało na zbyt dużo mówienia i zbyt mało muzyki, ale dla mnie te eksperckie rozmowy o kondycji polskiej muzyki XXI wieku były naprawdę fascynujące. Pozwoliły mi zastanowić się nad tym, jak wiele wydarzyło się w polskiej muzyce w tym okresie, ale też uzmysłowić sobie, jakiej transformacji doświadczył przemysł muzyczny – od płyty CD, która królowała na początku XXI wieku (w latach 90-tych polscy artyści potrafili sprzedać milion kopii płyty na CD i kasetach) aż po serwisy streamingowe, które na zawsze zmieniły sposób słuchania muzyki (co ma swoje dobre, ale i złe strony). Radio to nie tylko muzyka, ale także przekaz słowny, więc nie powinniśmy na tę formę audycji narzekać. Malkontenci mogą sobie utworzyć playlistę Spotify lub youtube i tak posłuchać zestawienia.

Zdecydowanym zwycięzcą pierwszego Topu 21 jest grupa LAO CHE – moi ziomale z Płocka. „Wojenka” wygrała całe zestawienie, a w TOP 76 znalazły się razem 4 nagrania zespołu – poza zwycięską „Wojenką” jeszcze jeden utwór w pierwszej piątce – „Hydropiekłowstąpienie”. Pozdrawiam tu swojego studencko-miejskiego Kolegę, Mariusza Densta z Lao Che. Gratulacje. Jeszcze trójce wykonawców udało się zamieścić  cztery nagrania w prezentowanym zestawieniu – formacji Fisz Emade Tworzywo, Kortezowi i Brodce, natomiast szóstka artystów – Kaśka Sochacka, Kwiat Jabłoni, Dawid Podsiadło, Krzysztof Zalewski, Coma i Strachy na Lachy - wprowadziła do notowania po trzy utwory. I to jest prawdziwa elita polskiej muzyki ostatniego ćwierćwiecza. W notowaniu – zgodnie z przewidywaniami – jest także pięć nagrań Męskiego Grania Orkiestry – najwyżej „I Ciebie też bardzo” z edycji 2021.

Zaskoczenia? Nie jest dla mnie niespodzianką dominacja Lao Che. Byli tacy, którzy przewidywali, że płocka kapela zmonopolizuje całą pierwszą trójkę. Nie dziwią sukcesy MGO, Kaśki Sochackiej, czy Kwiatu Jabłoni – obecność tych młodych artystów w Polskim Topie Wszech Czasów nieco mi przeszkadzała, tutaj była jak najbardziej na miejscu. Myślałem, że więcej piosenek i na wyższe pozycje wprowadzi Dawid Podsiadło. Zabrakło chyba mojej ulubionej piosenki – „W dobrą stronę” (miejsce 89).

A rozczarowania? Największe – to brak Smolika. Myślę, że Andrzej Smolik to twórca i muzyczny wizjoner, który zasłużył sobie na pojawienie się w tym zestawieniu. Sam głosowałem na „Close Your Eyes” – duet z Kasią Kurzawską i „50 tysięcy 881” z Rojkiem. Jeśli obserwacje Topu mnie nie mylą, najwyżej notowany utwór Smolika jest dopiero na 190 miejscu – „Run” z Kevem Foxem. Dużo wyżej spodziewałem się uwielbianej i niezwykle cenionej grupy Riverside  - „River down below” dopiero na 97. Nie miałem ogromnych oczekiwań, bo znam realia, ale trochę chciałem, żeby bardziej zaistniała wspaniała kompozycja „Oczy kamienic” grupy L.Stadt, ale i tak miejsce  84 ostatecznie nie jest złe. Wyżej widziałbym także „Niemiłość” Organka (80), ale jak mawia Redaktor Niedźwiecki – „You can’t have it all”.

Podsumowując, Polski Top 21 to naprawdę fajna, dobra inicjatywa. Rozumiem, że nie dla każdego jest to jego bajka, dla niektórych to może „Pożegnanie z bajką”, ale dla mnie polska muzyka pierwszych dwóch dekad bieżącego stulecia jest po prosu znakomita i dlatego moje kolejne imieniny i Święto niepodległości ponownie będę chciał spędzić z Radiem 357.

A tak prezentuje się moje subiektywne notowanie piosenek z Topu PL 21 (w nawiasach zamieszczam pozycje z zestawienia radiowego).

TOP 76 – MOJA WIZJA

76. PAWEŁ DOMAGAŁA Weź nie pytaj (61)
75. BITAMINA Niech no tylko zakwitną jabłonie (57)
74. LUXTORPEDA Autystyczny (10)
73. AKURA Lubię mówić z tobą (45)
72. HAPPYSAD Zanim pójdę (14)
71. GRUBSON Na szczycie (70)
70. COOL KIDS OF DEATH Butelki z benzyną i kamieniami (30)
69. SIDNEY POLAK Otwieram wino (66)
68. AKURAT Do prostego człowieka (38)
67. KWIAT JABŁONI Dziś późno pójdę spać (42)
66. ZAKOPOWER Boso (43)
65. ANIA DĄBROWSKA Charlie Charlie (41)
64. DARIA ZAWIAŁOW Żółta taksówka (57)
63. STRACHY NA LACHY Żyję w kraju (75)
62. YUGOTON Malcziki (75)
61. MARIA PESZEK Sorry Polsko (36)
60. STRACHY NA LACHY Piła tango (29)
59. MĘSKIE GRANIE ORKIESTRA 2014 Elektryczny (71)
58.  MĘSKIE GRANIE ORKIESTRA 2019 Sobie i wam (47)
57. DOMOWE MELODIE Grażka (62)
56. ARTUR ANDRUS Piłem w Spale, spałem w Pile (19)
55. BLUSZCZ Lamparty (21)
54. KAŚKA SOCHACKA Ciche dni (44)
53. COMA Leszek Żukowski (28)
52. STRACHY NA LACHY Dzień dobry, kocham cię (27)
51. KORTEZ Hej, wy (54)
50. KORTEZ Stare drzewa (74)
49. FISZ EMADE TWORZYWO Biegnij dalej sam (73)
48. DAWID PODSIADŁO Trójkąty i kwadraty (60)
47. CZESŁAW ŚPIEWA Maszynka do świerkania (22)
46. TACO HEMINGWAY Następna stacja (31)
45. KORTEZ Zostań (17)
44.  MĘSKIE GRANIE ORKIESTRA 2016 Wataha(40)
43. KWIAT JABŁONI Buka (69)
42. KRZYSZTOF ZALEWSKI Ptaki (MTV Unplugged) (58)
41. MIKROMUSIC Tak mi się nie chce (34)
40. THE DUMPLINGS Kocham być z tobą (67)
39. KAŚKA SOCHACKA Niebo było różowe (4)
38. COMA Los, cebula i krokodyle łzy (15)
37. KWIAT JABŁONI Mogło być nic (6)
36. KORTEZ  Z imbirem (26)
35. ORGANEK Missisipi w ogniu (33)
34. BRODKA Granda (50)
33. SIDNEY POLAK Chomiczówka (46)
32. MĘSKIE GRANIE ORKIESTRA 2018 Początek (8)
31. KAŚKA SOCHACKA Wiśnia (16)
30. RALPH KAMIŃSKI Kosmiczne rewolucje (32)
29. COMA Spadam (20)
28. KRZYSZOF KILJAŃSKI & KAYAH Prócz Ciebie nic (72)
27. MUCHY Szaroróżowe (24)
26. KRÓL Z tobą / Do domu (59)
25. LAO CHE Kapitan Polska (49)
24. KRÓL Te smaki i zapachy (39)
23. FISZ EMADE TWORZYWO Za mało czasu (25)
22. TACO HEMINGWAY Deszcz na betonie (55)
21. SOSNOWSKI Pył (35)
20. DAWID PODSIADŁO Nieznajomy (13)
19. LAO CHE Wojenka (1)
18. MUNIEK SASZCZYK Pola (18)
17. ORGANEK Fotograf Brok (37)
16. DARIA ZAWIAŁOW Jeszcze w zielone gramy (7)
15. MĘSKIE GRANIE ORKIESTRA 2021 I ciebie też bardzo (3)
14. LAO CHE Nie raj (63)
13. SKUBAS Nie mam dla ciebie miłości (56)
12. PABLOPAVO & LUDZIKI Karwoski (51)
11. BRODKA Horses (48)
10. ARTUR ROJEK Beksa (9)
9. DAWID PODSIADŁO Małomiasteczkowy (11)
8. FISZ EMADE TWORZYWO OK Boomer (2)
7. LAO CHE Hydropiekłowstąpienie (5)
6.  FISZ EMADE TWORZYWO Dwa ognie (65)
5. KRZYSZTOF ZALEWSKI Miłość, miłość (12)
4. BRODKA Varsovie (53)
3. ARTUR ROJEK Syreny (23)
2. BRODKA & A_GIM Wszystko czego dziś chcę (76)
1. KRZYSZTOF ZALEWSKI Polsko (68)




środa, 2 listopada 2022

 

MOJA LISTA NIEOBECNOŚCI, CZYLI
O MUZYKACH, KTÓRYCH NAJBARDZIEJ MI BRAKUJE


Dziś Dzień Zaduszny i z tej okazji chciałbym przedstawić krótkie sylwetki czwórki artystów, którzy byli i są bardzo ważni dla mnie, a których nie ma już z nami, muzyków, których twórczość towarzyszy mi właściwie każdego dnia, mimo że od lat nie stworzyli niczego nowego, artystów, których cenię od lat i których bardzo mi brakuje. To dwie kobiety i dwaj mężczyźni, to para muzyków z Polski i dwójka przedstawicieli angielskiego obszaru językowego.

KORA

Zacznę od Olgi Jackowskiej, Kory, wokalistki zespołu Maanam. Korę zobaczyłem po raz pierwszy w telewizji - w roku 1980 na festiwalu w Opolu. Miałem wtedy zaledwie 7 lat, ale występ Maanamu i sceniczna kreacja Kory oczarowały mnie. Dotychczas festiwal w Opolu kojarzył mi się z nobliwie wyglądającymi i śpiewającymi paniami w stylu Ireny Santor, Haliny Kunickiej, czy Alicji Majewskiej, a tu nagle taka rockowa, alternatywna eksplozja energii i emocji. Trzy lata później zakochałem się w piosence „Kocham Cię, kochanie moje”, a rok 1984 z hitami takimi jak „To tylko tango”, „Jestem kobietą”, niesamowity „Krakowski spleen” i „Simple story” utwierdził mnie w przekonaniu, że Kora i Maanam to jedno z najważniejszych zjawisk na rodzimym rynku muzycznym. Kora to przede wszystkim osobowość – kameleon przeobrażeń, fantastyczna ekspresja na scenie i przepiękne, wzruszające, poetyckie teksty. Bardzo żałuję, że nie dane mi było zobaczyć Maanamu na scenie na żywo.  Kora odeszła 28 lipca 2018 roku. Byłem wtedy w Grecji, niedaleko Cyklad, o których Kora kiedyś śpiewała. Był to bardzo smutny dzień, pomogła ponadczasowa muzyka Maanamu, słuchana na plaży. Cieszę się, że o Maanamie i Korze stale się mówi i pamięta, czego przykładem może być niezwykły tegoroczny album Michała Pepola „Kora nieskończoność” zainspirowany twórczością Kory.

GEORGE MICHAEL

George Michael to, moim zdaniem, najwybitniejszy brytyjski wokalista wszech czasów, prawdziwy wrażliwy wirtuoz dźwięku, perfekcjonista, właściciel niesamowitego, cudownego głosu. Z George’m zetknąłem się po raz pierwszy wraz z premierą hitu Wham! „Wake me up before you go go”. Nagranie mi się nie spodobało, poza tym uległem medialnej nagonce, że Wham! to sztuczny produkt komercyjny, bardziej wytwór stylistów, fryzjerów i  dentystów, a nie prawdziwi muzycy. Nie przekonało mnie nawet „Careless whisper”, czy „Last Christmas”, choć dostrzegłem coś ciekawego w piosence „Freedom”. George Michael kupił mnie duetem „I knew you were waiting for me” z Arethą Franlin, ale przede wszystkim albumem „Faith” – doskonałym w każdej sekundzie, wybitnym produktem muzyki pop z fantastycznymi „Father figure”, „One more try”, czy tytułowym „Faith”. Michael udowodnił, że jest wielkim muzykiem – kompozytorem, autorem tekstów, wokalistą, multiinstrumentalistą i producentem. Z każdym albumem, zwłaszcza „Older”, udowadniał, że jest po prostu wybitny.

George’a Michaela udało mi się zobaczyć na koncercie dwukrotnie: pierwszy raz w Warszawie podczas trasy „25 Live” (bilet był fantastycznym urodzinowym prezentem od mojej żony, także wielkiej fanki George’a) oraz we Wrocławiu – na trasie „Symphonica”. Oba koncerty, choć tak inne, były doskonałe, dopracowane w każdym calu, niepowtarzalne.

George Michael odszedł 25 grudnia 2016 roku. To paradoksalne, że artysta kojarzony najbardziej ze świątecznym hitem „Last Christmas” odszedł w Święta Bożego Narodzenia. Miał tylko 53 lata.

WHINEY HOUSTON

O Whitney Houston usłyszałem pierwszy raz wraz z jej piosenką „Saving all my love for you” – artystka ujęła mnie swoim niezwykłym, wyjątkowym głosem oraz skromnością. To nie była kolorowa gwiazdka w stylu Madonny, czy Cyndi Lauper, wydała mi się artystką dojrzałą, która doskonale wie, co chce osiągnąć, ma świadomość swojej wielkości i nie musi uciekać się do skandali, kolorowych klipów, prowokacji. Kiedy wyszła płyta „Whitney”, oszalałem. „I wanna dance wih somebody”, „Didn’t we almost have it all”, „All at once”, „So emotional”, „Love will save the day” – to był soundtrack mojej młodości, jedna z ulubionych płyt lat 80-tych. Potem był jeszcze “Bodyguard”, niezły album “My love is your love”, ale w życiu Whitney rozpoczęła się równia pochyła. Regularnie docierały do nas informacje o jej problemach z narkotykami, niektóre zdjęcia porażały, mówiło się dużo o konfliktach Whitney z jej mężem Bobby’m Brownem. Wspaniała „The Voice” powoli przestawała być wybitnym głosem, świat obserwował powolne samounicestwienie artystki.  

11 lutego 2012 roku rano otrzymałem sms od mojej Siostry „Whitney Houston nie żyje”. Stało się to, czego wszyscy fani tak bardzo się obawiali. Ponieważ świat jest pełen paradoksów, sms ten okazał się jednym z dwóch ostatnich, które otrzymałem od mojej Siostry, która zmarła kilka tygodni później…

GRZEGORZ CIECHOWSKI

Z dzisiejszego wspominkowego zestawu muzyków do Grzegorza Ciechowskiego i jego twórczości musiałem przekonywać się najdłużej. Na początku utwory takie jak „Kombinat”, „Biała flaga”, czy „Arktyka” wydawały mi się po prosu okropne i nie do przyjęcia. Wszystko zmieniło się pod koniec 1983 roku wraz z utworem „Nieustanne tango”. Było dla mnie hipnotyzujące i kojarzyło mi się z filmem „Czyż nie dobija się koni?” Sydneya Pollacka. W 1984 roku przekonałem się do całej twórczości, a „Obcy astronom” był pierwszym Numerem 1 na mojej prywatnej liście przebojów (którą niezmiennie prowadzę od ponad 38 lat). Podobały mi się wszystkie wcielenia Grzegorza Ciechowskiego – jako lidera i wokalisty Republiki, Obywatela G.C  i Grzegorza z Ciechowa. Fascynowały mnie produkowane przez niego płyty młodych twórców. „Nie pytaj o Polskę” to jedno z najważniejszych polskich nagrań wszech czasów. Urzekają mnie teksy Grzegorza, połączony w nich liryzm ze stanowczością i zdecydowaniem.

Przedświąteczny poranek 22 grudnia 2001 roku był dla mnie prawdziwym szokiem. Spośród wspominanych dziś gwiazd właśnie Grzegorza Ciechowskiego najbardziej mi brakuje – może dlatego, że w chwili odejścia był najmłodszy, mógł jeszcze bardzo długo tworzyć, może dlatego, że jego śmierć była najbardziej nieoczekiwana. Dopiero w tym roku byłem w stanie sięgnąć po monografię Piotra Stelmacha „Lżejszy od fotografii – o Grzegorzu Ciechowskim”. To był niesamowity powrót do przeszłości i historii mojego Idola.  Gorąco polecam tę pozycję.

Jest jeszcze wielu wybitnych muzyków, których nie ma już z nami, choćby David Bowie, Freddie Mercury, Amy Winehouse… Na pewno kiedyś jeszcze o nich napiszę…