sobota, 30 kwietnia 2022

 
„DRIVE MY CAR” (Drive my car), Japonia 2021

Premiera kinowa: 11 marca 2022


Dziś recenzja jednego z najważniejszych i najczęściej nagradzanych filmów mijającego sezonu, japońskiej produkcji “Drive my car” w reżyserii Ryûsuke Hamaguchi, na podstawie opowiadania Harukiego Murakamiego. To spokojna, kameralna, choć nie wolna od nagłych zwrotów akcji historia japońskiego aktora i reżysera, Yûsuke (Hidetoshi Nishijima). Jego żona, Oto (Reika Kirishima), także była popularną aktorką, ale po utracie dziecka stała się wziętą scenarzystką. Kobieta tworzy niezwykłe historie, które przychodzą jej do głowy podczas aktów seksualnych. Niestety, pewnego dnia piękna Oto umiera.

Yûsuke zostaje zaproszony do Hiroszimy, by wyreżyserować sztukę „Wujaszek Wania” Czechowa na zbliżający się festiwal. Casting wyłania aktorów posługujących się różnymi azjatyckimi językami: japońskim, chińskim i koreańskim. Jedna z aktorek gra nawet w języku migowym. Aktorzy reprezentują różne talenty i typy osobowości i poprzez swoją różnorodność stanowią przekrój społeczeństwa azjatyckiego. Główna rola zostaje powierzona młodemu i przystojnemu Kôshi (Masaki Okada), który jest byłym kochankiem żony reżysera.

Jednym z warunków organizatorów festiwalu jest zakaz prowadzenia samochodu przez osoby zaangażowane w jego organizację. Taki zakaz obowiązuje także Yûsuke. Jego osobistym kierowcą zostaje młoda dziewczyna, Misaki (powściągliwa, lecz niezwykle sugestywna rola Tôko Miura). Początkowo reżyser jest tej koncepcji bardzo nieprzychylny, lecz wkrótce pojawiająca się początkowo nikła nić porozumienia między artystą i jego kierowcą przeradza się w przyjaźń i wzajemne zrozumienie.

Jednym z istotnych aspektów filmu jest ukazanie uniwersalności sztuki. Japońscy aktorzy grają w „Czekając na Godota” Becketa, a większość fabuły osnuta jest wokół realizacji i produkcji adaptacji dramatu Czechowa. To niezwykle ciekawe, że dwa klasyczne europejskie teksty dramatyczne stają się tak wymowne i istotne dla przedstawicieli kultury azjatyckiej. Uwypukla to ponadczasowość i transkulturowość literatury.

„Drive my car” to także film o samotności I potrzebie bliskości. Obydwoje główni bohaterowie filmu – artysta i kierowca – są osamotnieni i choć pracują z ludźmi i są ludźmi otoczeni, nie mają szans na nawiązanie bliższych więzi i relacji. Codzienne podróże samochodem i coraz odważniejsze rozmowy i wyznania pozwalają Yûsuke i Misaki na zapełnienie pustki w życiu.

„Drive my car” to również film o karze i winie oraz potrzebie oczyszczenia. Zarówno Yûsuke, jak i Misaki, obwiniają się za śmierć najbliższych. Reżyser uważa, że mógłby zapobiec śmierci żony, gdyby odpowiednio wcześniej wrócił do domu. Na młodej kobiecie ciążą natomiast wyrzuty sumienia związane ze śmiercią jej matki w katastrofie obsunięcia się ziemi. Misaki sądzi, że ratując własne życie nie dała sobie szansy udzielenia pomocy matce. Niezwykle ważna i symboliczno-rozrachunkowa jest scena wspólnej wizyty Yûsuke i Misaki na miejsce tragedii. To swoiste katharsis i zmycie nieistniejących win.

Japońska produkcja to film jedyny w swoim rodzaju, kino unikatowe, bardzo specyficzne, trudne do sklasyfikowania, a mimo to intrygujące i stawiające śmiałe, uniwersalne tezy. Naprawdę warto zmierzyć się z tymi trzema godzinami „Drive my car”, aby dokonać własnych sądów i obserwacji.

Moja ocena: 8/10

środa, 20 kwietnia 2022

 
„BATMAN” (The Batman), USA 2022


Premiera kinowa: 4 marca 2022

Któraż to już adaptacja komiksu o Batmanie trafia do kin? Dziś kilka słów o najnowszej odsłonie przygód Mrocznego Rycerza z Gotham City. Nowym Batmanem został tym razem ulubieniec nastolatek, przystojny wampir z sagi „Zmierzch”, ale też przyzwoity aktor, co udowodnił choćby w filmach „Good Time”, czy „Lighthouse”, Robert Pattinson. Okazuje się, że jest też całkiem przyzwoitym Brucem Wayne’m.

Najnowsza ekranizacja komiksu DC przywołuje skojarzenie z niesamowitą produkcją „Siedem” w reżyserii Davida Finchera – ze względu na ponurą, mroczną, wiecznie deszczową aurę Gotham ukazaną w filmie, ale także dlatego, że wrogiem Batmana jest w obrazie seryjny morderca, Człowiek-Zagadka (znakomita rola wiecznie niedocenianego Paula Dano), który bawi się z policją i wodzi za nos samego Batmana, pozostawiając im zagadkowe sugestie dotyczące kolejnych zbrodni w miejscach popełnianych wcześniej morderstw. Jego pierwszą ofiarą jest burmistrz miasta, walczący właśnie o reelekcję. Mimo, że zabójca obdarzony jest niezwykłą inteligencją i działa z premedytacją i determinacją, Bruce Wayne i szef policji, porucznik James Gordon (Jeffrey Wright) postanawiają zmierzyć się z problemem.

Najnowszy „Batman” to film bardzo sprawnie zrealizowany, nieco inny od poprzednich ekranizacji komiksu. Zdecydowanie interesująca jest strona wizualna filmu – pokazane kontrasty między światem bogaczy i biedą panującą w Gotham oraz wszechobecny mrok. Robert Pattinson wypada zaskakująco dobrze i sugestywnie jako Mroczny Rycerz. Film aktorsko oceniam bardzo wysoko, ale dwie role – prawdziwe perełki - chciałbym wyróżnić. Świetny jest Colin Farrell jako Pingwin, ze zmienionym głosem i charakteryzacją jest wprost nie do rozpoznania i nie ustępuje w swej kreacji innemu wybitnemu wcieleniu Pingwina – roli Danny’ego DeVito z filmów Tima Burtona. Fantastyczna jest także Zoe Kravitz (córka Lisy Bonet, którą możemy pamiętać jako Denise Huxtable z „Bill Cosby Show” oraz Lenny’ego Kravitza) jako Kobieta-Kot – jest piękna, utalentowana, niezwykle dynamiczna, drapieżna i żądna zemsty – za wszelką cenę pragnie pomścić śmierć przyjaciółki. Ciekawie wypada też John Turturro jako Falcone. 

Czy taka kolejna adaptacja komiksu jest nam – widzom – potrzebna? Mamy przecież znakomite filmy Tima Burtona, jeszcze z przełomu lat 80-tych i 90-tych, mamy trylogię Christophera Nolana z pierwszej dekady XXI wieku, nie wspominając o wszelkich wcześniejszych i późniejszych pomniejszych ekranizacjach? Myślę, że tak, Batman się nie starzeje, ma coraz młodszych fanów, a nowe ujęcia i spojrzenia są po prostu intrygujące. Popularność filmu w box-officie na całym świecie wydaje się tę potrzebę potwierdzać.

„Batman” w reżyserii Matta Reevesa to coś nowego, kino dobre, ale nie wybitne. Czekam na realizację kolejnych odsłon.

Moja ocena: 7/10

piątek, 15 kwietnia 2022

 

SALLY ROONEY „Rozmowy z przyjaciółmi” (Conversations with Friends), W.A.B. 2021


W ubiegłym roku całkowicie oczarowała mnie książka „Normalni ludzie” młodej irlandzkiej pisarki, Sally Rooney – doceniłem jej prostotę formy i języka praz prawdę w ukazaniu trudnych relacji głównych bohaterów - Marianne i Connora. Co ciekawe, nie wszyscy podzielili moje zachwyty – część moich znajomych była tekstem urzeczona, część była powieścią rozczarowana.

Ciekawe, jak będzie z kolejną (chronologicznie wcześniejszą) książką Sally Rooney – „Rozmowy z przyjaciółmi”, którą właśnie skończyłem czytać w bardzo udanym tłumaczeniu Łukasza Witczaka. „Rozmowy z przyjaciółmi’ to zaskakująca i skrząca się błyskotliwymi i zabawnymi dialogami historia przyjaźni dwóch przeinteligentnych studentek – Frances i Bobbi. Dziewczyny są niezwykle atrakcyjnie wizualnie i intelektualnie, wszyscy je uwielbiają i podziwiają. Do niedawna stanowiły parę, ale zdecydowały się w kwestiach romantycznych pójść innymi ścieżkami. Frances jest początkującą literatką, pisze cenione wiersze. Dziewczyny są zapraszane na wieczorki poetyckie, które nieco przypominają występy stand-up: Frances prezentuje swoje wiersze, a Bobbi w ciekawy i zabawny sposób komentuje poezję przyjaciółki i rzeczywistość.

Dzięki swojej popularności poznają Melissę – odnoszącą sukcesy dziennikarkę i literatkę, która chce przeprowadzić z bohaterkami wywiad na temat ich działalności i zilustrować go zdjęciami dziewczyn. W ten sposób Frances i Bobbi wkraczają do dublińskiego światka kariery i intelektu – kulturalnej śmietanki towarzyskiej miasta. Poznają także Nicka – aktora, niezwykle przystojnego męża Melissy. Melissa i Nick zapraszają nasze bohaterki na wakacje do domku w Bretanii. Tu okazuje się, że Frances i Nick to naprawdę bratnie dusze. Wzajemna fascynacja przeradza się w płomienny romans? Jak nowa kobieta w życiu Nicka wpłynie na relacje z Melissą? A przede wszystkim, czy związek Frances z żonatym mężczyzną wpłynie na jej przyjaźń z Bobbi?

„Rozmowy z przyjaciółmi” to książka bardzo dobra, bardzo dojrzała, jak na literacki debiut. Pozornie niewinne dialogi nie tylko rozwijają akcję, ale przede wszystkim pokazują nam bohaterów – ich głębię, świat wewnętrzny, emocje. Autorka w niezwykle interesujący sposób kreśli portrety dwóch głównych bohaterek – pokazuje, co je łączy, a co różni, ukazuje granice, których nie powinno się przekroczyć, ostrzega i poucza, ale bez dydaktycznego zadęcia. Intrygujące są relacje między postaciami, Rooney w zajmujący sposób bawi się w inżynierię społeczną i pokazuje, w jakim stopniu nasze pochodzenie – dzieciństwo, relacje, klasa, z której się wywodzimy – wywierają wpływ na nasze dorosłe życie, emocjonalne zaangażowanie, budowanie relacji, naszą dojrzałość i odpowiedzialność.

Właśnie ukazała się kolejna, trzecia już powieść Sally Rooney „Gdzie jesteś, piękny świecie” i nie ukrywam, że sięgnę po nią ze zdecydowanym zainteresowaniem. A teraz zachęcam do „Rozmów z przyjaciółmi”.

Moja ocena: 7/10

wtorek, 12 kwietnia 2022

 

„Piosenki o miłości”, Polska 2021


Premiera kinowa: 25 marca 2022

Dziś chciałbym zaprosić Państwa na film polski, ale zupełnie inny niż filmy polskie, na film muzyczny, ale zupełnie inny niż filmy muzyczne i film o miłości, ale zupełnie inny niż filmy o miłości, jednym słowem: „Piosenki o miłości”.

Ona – Alicja (Justyna Święs) pochodzi z małego miasteczka, z blokowiska. W Warszawie pracuje jako kelnerka. Jest skromna, skryta, wrażliwa, niepewna siebie, ale ambitna. On – Robert (Tomasz Włosok) jest synem znanego aktora (Andrzej Grabowski), ma w Warszawie swoje mieszkanie z zaaranżowanym małym studiem nagraniowym, ma pozycję, pieniądze, pragnie tworzyć muzykę, choć też brakuje mu wiary w siebie. Co się może wydarzyć po zetknięciu się takiej dwójki wrażliwców? A kiedy jeszcze okazuje się, że obydwoje kochają muzykę i pragną ją tworzyć?

Alicja ma talent – komponuje i śpiewa piękne, poetyckie piosenki. Robert umie ten talent wykorzystać i dotrzeć do właściwych ludzi, żeby je pokazać światu. Ale czy tego pragnie Alicja? Czy ten muzyczny i życiowy związek ma szansę na przetrwanie?

Film jest bardzo ciekawie zrealizowany – w czarnobiałej konwencji, z pewnymi ujęciami przypominającymi kadry nagrywane telefonem komórkowych. Urokliwe są muzyczne kompozycje przedstawiane przez parę bohaterów. Bardzo przekonująco jako Alicja wypada debiutująca na ekranie Justyna Święs, znana przede wszystkim z duetu Dumplings i wielu innych muzycznych projektów. Zatrudnienie jej w roli początkującej wokalistki okazało się strzałem w dziesiątkę. „Piosenki o miłości” to także chyba najlepszy film w dotychczasowej filmografii Tomasza Włosoka, znanego dotychczas z nieco ostrzejszych ról, choćby w „Jak zostałem gangsterem. Historia prawdziwa”. Znakomicie pokazuje swoje rozdarcie między uczuciem do dziewczyny a chęcią odniesienia sukcesu i zdobycia popularności. Święs i Włosok stanowią bardzo dobry, zgrany filmowy tandem. Ciekawym aspektem filmu jest wchodzenie Alicji do warszawskiego, obcego jej światka, którego częścią jest Robert, światka pieniędzy, niekończących się imprez, relacji bez zobowiązań.

„Piosenki o miłości” to ewenement na polskim rynku filmowych. Cieszę się, że ten film powstał i cieszę się, że udało mi się go zobaczyć. Jeśli jeszcze filmu nie widzieliście, bardzo go polecam. Warto też poczekać na przyszłoroczne Walentynki, bo właśnie takie filmy powinno się tego dnia oglądać.

Moja ocena: 8/10

czwartek, 7 kwietnia 2022

 

ANNIE LENNOX „Diva” – 30. rocznica wydania


Wczoraj – 6 kwietnia – minęła – nie do wiary!!! – 30 rocznica wydania jednej z najważniejszych dla mnie płyt wszech czasów – pięknej „Divy” Annie Lennox. Fascynacja Artystką wiąże się z początkiem mojego zainteresowania muzyką. Kochałem Eurythmics od momentu usłyszenia „Sweet Dreams”, a potem z radością śledziłem losy burzliwej kariery zespołu. Pirackie nagranie płyt „Sweet Dreams (are Made of This)” oraz „ Touch” było pierwszą zagraniczną kasetą, która znalazła się w mojej kolekcji. Kiedy zespół wydał „Greatest Hits” w 1991 i przekazał informację o zawieszeniu działalności, naturalnie, nie wpadłem w zachwyt. Nie spodziewałem się jednak, że rok później świat usłyszy taką muzyczną perłę, jaką stał się debiutancki solowy album Annie Lennox.

Płyta wyszła w ważnym dla mnie momencie – za chwilę przystępowałem do egzaminu dojrzałości, musiałem wybrać swoją przyszłość, rozstrzygały się moje losy, żegnałem dzieciństwo i moje ukochane muzycznie lata 90-te. To właśnie przy dźwiękach „Divy” (oraz albumu „Hormonally Yours” duetu Shakespear’s Sister) przygotowywałem się do matury i do egzaminów wstępnych na anglistykę.

Płyta jest doskonałym produktem – muzycznie idealny jest każdy dźwięk, Annie zachwyca bogactwem tekstów i swoim wybitnym wokalem. Myślę, że na płycie widoczna jest niezależność wokalistki – jej uniezależnienie się artystyczne od Dave’a Stewarta. Na płycie znajdują się różne typy kompozycji – od nastrojowych ballad w stylu „Why”, czy „Cold”, klasyczne dobre nagrania popowe, jak choćby „Walking on Broken Glass”, czy „Little Bird”, inspirowane r’n’b „Money Can’t Buy It” i wreszcie utwory ostrzejsze, jak „Precious”, które Annie bardzo lubi i może w nich pokazać inną siebie – wokalnie i wizualnie.

Płytę otwiera nastrojowa ballada „Why” z pięknym tekstem o sensie przemijania czasu i życia. Przy drugim nagraniu płyta przyśpiesza i pojawia się sympatyczne popowo-taneczne „Walking on Broken Glass”. Kolejne nagranie ta płycie to ciemne soulowe „Precious”, które przechodzi w ostre „Legend in My Living Room”. Zdecydowanie najmocniejszą stroną płyty są cudowne ballady, takie jak „Cold” – popis wokalnych możliwości Annie. „Money Can’t Buy It” to kolejne bardzo dobre, brzmiące amerykańsko nagranie, po którym następuje fantastyczny „Little Bird” – jedno z moich ulubionych nagrań na płycie i symboliczny rozrachunek artystki z przeszłością. Po tym porywającym utworze możemy posłuchać kolejnych trzech ballad – „Primitive”, przepięknej „Stand by me” oraz „The Gift”. Płytę zamyka mały żarcik Annie Lennox – nagranie „Keep Young and Beautiful” – utrzymany w stylu lat 20-tych cover piosenki Eddiego Cantora, ponoć ulubione nagranie samego Winstona Churchilla.

Osobną wartość dodaną do płyty stanowią wyjątkowe, niesamowite video clipy, wydane jako dodatek do albumu. Annie Lennox ukazuje w nich, że jest nie tylko utalentowaną wokalistką, ale także świetną aktorką. Ileż emocji widzimy w pozornie prostym video clipie „Why”. „Walking On Broken Glass” to prawdziwy mini-filmik kostiumowy. Obok „Why” moim ulubionym teledyskiem ilustrującym nagrania z płyty jest „Little Bird”, w którym Annie Lennox przypomina swoje liczne kreacje z teledysków Eurythmicsu, ostatecznie zostaje na scenie sama i zdaje się mówić do swojego partnera z zespołu: „Dave! Widzisz? Ja mogę to wszystko zrobić sama. Jestem teraz samodzielną artystką”. A może to zbyt daleka interpretacja?

Płyty „Diva” słuchałem setki razy i nigdy mi się nie znudziła. Z ogromną przyjemnością wysłuchałem jej  raz jeszcze wczoraj i odkryłem, że te trzydzieści lat nic nie zmieniło albumu, nie zbliżyło ani o krok od przejścia do lamusa, do historii. Annie Lennox pozostaje jedną z najważniejszych i najlepszych wokalistek wszech czasów. Dla mnie, niezmiennie od lat okupuje trzecie miejsce w kategorii najważniejszych śpiewających kobiet, tuż za Madonną (you know) i Whitney Houston, ale przed chociażby, Kate Bush. A płyta „Diva” to prawdziwe współczesne muzyczne arcydzieło.