czwartek, 29 lutego 2024

 

„STREFA INTERESÓW” (Zone of Interest), Wielka Brytania / Polska / USA 2023

Premiera kinowa: 8 marca 2024


W kinie widzieliśmy już różne oblicza wojny i nazizmu. Z ciekawszych obrazów wojennych, które pojawiły się w kinach w XXI wieku chciałbym wyróżnić „Życie jest piękne” Roberto Benigniego (jeszcze z 1997 roku), zachwycający „Jojo Rabbit” Taiki Waititi oraz polską produkcję „Filip” Michała Kwiecińskiego. Do grona filmów ukazujących okrucieństwo wojny w nietypowy, nieoczywisty sposób dołącza właśnie „Strefa interesów” Jonathana Glazera, reżysera „Sexy Beast” z Benem Kingsleyem oraz „Pod skórą” ze Scarlett Johansson. Film powstał na motywach głośnej powieści znanego brytyjskiego pisarza, Martina Amisa (syna jeszcze bardziej znanego brytyjskiego pisarza, Kingsleya Amisa, autora popularnej powieści campusowej „Lucky Jim”).

Kiedy szedłem do kina na „Strefę interesów”, zastanawiałem się, czym ten film może mnie zaskoczyć. Czy o wojnie można powiedzieć coś nowego? Czy można ukazać okrucieństwo tego tragicznego okresu w dziejach ludzkości w jakiś nowatorski sposób? Okazuje się, że można Jonathan Glazer stworzył porażającą opowieść o obozie koncentracyjnym nawet na chwilę obozu nie pokazując.

Film rozpoczyna się od nieomal sielskiej scenki rodzajowej. Nad rzeką w pięknych okolicznościach przyrody odpoczywa rodzina: matka, ojciec i ich piątka dzieci. Jak się okazuje, głową rodziny jest Rudolf Hess – komendant obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu (Christian Friedel), który wraz z żoną Hedwig (kolejna niezwykła rola Sandry Huller) i ich dziećmi osiedlili się na czas wojny w Auschwitz, a tuż za ogrodzeniem ich domu z urokliwym ogródkiem znajduje się największy obóz zagłady, jaki kiedykolwiek ludzie stworzyli innym ludziom. I właśnie w tym domu i ogródku rodzina Hessów wiedzie idylliczne życie, Hedwig nazywa się „Królową Auschwitz”, a swój dom „rajem na ziemi”, dzieci spędzają miły czas na placyku zabaw, znajomi i rodzina pojawiają się na ogrodowych przyjęciach, a tuż za ogrodzeniem każdego dnia giną setki, by nie rzec tysiące ludzi.

Film poraża tą atmosferą wszechobecnej śmierci, choć owa śmierć nie jest w filmie pokazana. Z daleka widać jedynie kominy krematoriów i kłęby dymu, a zabawie dzieci towarzyszą krzyki więźniów, wystrzały z broni, czy wręcz całe serie z karabinu maszynowego oraz głośne komendy gestapowców i szczekanie psów. W filmie prawie wcale nie ma muzyki, co zwiększa jedynie poczucie grozy. Film jest bardzo niewygodny, przykry, reżyser ukazując te arkadyjskie sceny rodzinne, prowadzi cały czas grę z widzem. Od czasu do czasu ma ekranie pojawia się jednobarwna plansza z ostrą, głośną muzyką, potęgującą niepokój.

Najciekawszą postacią w filmie jest Hedwig, żona komendanta, kobieta całkowicie pozbawiona uczuć i emocji. Kiedy do obozu dociera nowy transport więźniów, bez skrupułów przyjmuje worki ubrań zagrabione ofiarom – gorsze rzeczy przekazuje służbie, sobie zostawia eleganckie futro i z upodobaniem maluje sobie usta szminką znalezioną w kieszeni. Rozpaczą, niemal agresją, reaguje na wiadomość, że decyzją przełożonych Rudolfa będzie musiała opuścić swój nowy dom w Oświęcimiu. Żartuje, rozmawiając z własną matką o żydowskiej kobiecie, u której matka kiedyś sprzątała, że jest teraz najprawdopodobniej więźniarką obozu. Tylko czy jeszcze żyje? Nie przeszkadza jej, że starszy syn zbiera w pudełeczku złote zęby więźniów. Jest w Auschwitz, u bram obozu zagłady, autentycznie szczęśliwa. To tu odnalazła siebie. Sandra Huller tworzy jedną z ciekawszych ról drugoplanowych tego sezonu. Dzięki „Strefie interesu” i głównej roli w „Anatomii upadlu” zdecydowanie znalazła się w czołówce najciekawszych europejskich aktorek.

Hess jest jedynie tłem dla Hedwig i rodziny. To kobieta jest w tym domu najważniejsza. Komendant jawi się jako narcyz i megaloman, przekonany o własnym geniuszu, którym wykazał się przy zakładaniu i zarządzaniu obozem. Potrafi bez zmrużenia oddać śmiertelny strzał do człowieka, by potem zamartwiać się niewłaściwie przyciętymi „płaczącymi” gałęziami bzu.

Najtrudniejszy do przyjęcia jest fakt, że film nie jest jedynie kinematograficzną fikcją, ale mówi o prawdziwych wydarzeniach z czasów wojny, a obraz rodziny Hessów opiera się na historycznej prawdzie. Mimo, że „Strefa interesu” nie epatuje obrazami okrucieństwa, zła, przemocy i śmierci (tak jak było choćby w przypadku „Syna Szawła” Laszlo Nemesa z 2015 roku), po wyjściu z kina trudno otrząsnąć się z traumy i emocji. Film jest trudny w przyjęciu, bardzo bezwzględny i szalenie specyficzny. Duże wrażenie robią zdjęcia autorstwa Polaka, Łukasza Żala. Film został w całości nakręcony w Polsce, w Oświęcimiu, przy współudziale Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, a współproducentką obrazu jest Ewa Puszczyńska.

To już dziewiąta spośród dziesięciu tegorocznych oscarowych nominacji dla najlepszego filmu, którą udało mi się zobaczyć. Film najprawdopodobniej wygra Oscara dla najlepszego filmu międzynarodowego (dawniej – filmu nieanglojęzycznego).

Czy powinienem ten film polecać? To z pewnością ważna i nowatorska produkcja. Jest to jednak także obraz niełatwy i – jak wspomniałem wcześniej – niezwykle specyficzny. Dlatego moja ocena nie będzie aż nadto wysoka.

Moja ocena: 7,5/10

sobota, 24 lutego 2024

 

„ANATOMIA UPADKU” (Anatomie d’une chute), Francja 2023

Premiera kinowa: 23 lutego 2004


“Anatomia upadku” Justine Triet – jedna z najgłośniejszych premier sezonu – to film, w którym pozornie niewiele się dzieje: jest zaledwie kilkoro bohaterów, są właściwie tylko dwa ważne miejsca akcji – domek górski sportretowanej w filmie rodziny oraz sąd. Akcja nie toczy się wartko, nie dostajemy szybkich I tanich rozwiązań, film opiera się głównie na słowie, a mimo to otrzymujemy gęsty, przesycony emocjami i rewelacyjnie zagrany dramat rodzinno-sądowy z elementami thrillera, film, o którym nie można przestać myśleć, zadając sobie pytanie: co się tak naprawdę stało? I czy ona naprawdę zabiła?

Sandra Voyter (rewelacyjna wprost Sandra Huller) jest odnoszącą spektakularne sukcesy pisarką. Mieszka w drewnianym domku w górach wraz z niewidomym synem Danielem (bardzo dobra dziecięca rola Milo Machado Granera) i mężem Samuelem (Samuel Theis) – sfrustrowanym, neurotycznym wykładowcą akademickim i niedoszłym literatem, który od lat próbuje skończyć swoją pierwszą powieść i zdaje się pozostawać w cieniu popularnej żony. Sandrę poznajemy już w pierwszych scenach filmu, kiedy udziela wywiadu studentce dziennikarstwa. Nie jest to na pewno wywiad udany – Sandra flirtuje z młodą dziewczyną, udziela jej lakonicznych, przewrotnych odpowiedzi, aż wreszcie przerywa wywiad, bo mąż na piętrze zbyt głośno puszcza muzykę – instrumentalna wersja tematu muzycznego 50 Centa i Snoop Dogga (P.I.M.P.) będzie się przewijała w dalszych fragmentach filmu.  

Niedługo potem Daniel wraca ze spacer ze swoim psem-przewodnikiem i znajduje przed domem zwłoki ojca. Rozpoczyna się długa gra pozorów, próba ustalenia, co się wydarzyło, czy śmierć Vincenta była wypadkiem, samobójstwem, czy zaplanowanym morderstwem. Sandra staje się główną podejrzaną, a jej adwokatem zostaje Vincent (Swann Arlaud), niegdyś zakochany w niej do szaleństwa. Zdeterminowany i niezwykle skuteczny prokurator (świetny Antoine Reinartz, znany ze “120 uderzeń serca”) jest przekonany o winie. W sądzie rozpoczyna się spektakl prawd i fałszów, upokarzania Sandry, publicznego ujawniania wydarzeń sprzed lat i rodzinnych tajemnic. Wydawać się może, że przełomem w sprawie może okazać się znalezienie rejestru rozmów Sandry i Samuela, kiedy okazuje się, że mężczyzna nagrywał swoje dialogi z żoną, w tym ich spektakularne kłótnie…

Czym jest tytułowy ‘upadek”? Czy to jedynie fizyczny upadek Samuela z wysokości, który prowadzi do jego śmierci? A może to także upadek rodziny – rozpad relacji i miłości między Sandrą i Samuelem, wywołany tragediami w ich życiu, głównie wypadkiem syna, ale też zdradami, małymi kłamstewkami i większymi oszustwami, zdradami i wybujałymi ambicjami? A może to moralny upadek Sandry, która gubi się w zeznaniach, ale ogólnie pogubiła się w życiu i wyraźnie przestała etycznie rozgraniczać dobro od zła?

„Anatomia upadku” to wybitny popis talentu niemieckiej aktorki Sandry Huller. Dotychczas kojarzyłem ją jedynie z bardzo dobrej roli córki w filmie „Toni Erdman”, za chwilę zobaczę ją w głośnej „Strefie interesu”, ale rolą we francuskiej produkcji Huller brawurowo przedarła się do elity najciekawszych obecnie europejskich aktorek i otrzymała za nią nominacje do najważniejszych światowych nagród, z Oscarem i Złotym Globem na czele. W „Anatomii upadku”, kiedy pojawia się na ekranie, nie można oderwać od niej wzroku, sceny w sądzie są znakomite. Rola Sandry nie wymagała od niej zmiany wizerunku, utraty kilogramów, czy szpetnej stylizacji, co tak ceni Hollywood. Huller gra z pozoru zwykłą, normalną kobietę, ale gra emocjami, tekstem, twarzą, jest naprawdę świetna I aż szkoda, że w zderzeniu z Emmą Stoną, czy Lily Gladstone nie ma w tym roku szans na zdobycie prestiżowych wyróżnień za najwybitniejszą kreację sezonu.

Ogromną siłą „Anatomii upadku” jest to, że film nie ukazuje żadnych rozwiązań – wychodząc z kina nadal nie wiemy, kto jest winny i co się naprawdę stało. Każdy może zinterpretować film na swój sposób I właśnie to jest w obrazie wybitne, ta nieoczywistość, ciągłe balansowanie między prawdą i insynuacją. Rzadko mi się zdarza, że po projekcji długo rozmawiam o filmie, a w tym przypadku dyskusja o „Upadku” nie miała końca.

„Anatomia upadku” to film, który trzeba zobaczyć koniecznie, jest niezwykły, fizycznie zmusza do licznych refleksji i bardzo różni się od tego, co współczesne kino oferuje nam na co dzień. Powiedzieć, że polecam ten film, to jakby nic nie powiedzieć…

Moja ocena: 10/10  

niedziela, 18 lutego 2024

 

„SAMI SWOI. POCZĄTEK”, Polska 2024

Premiera kinowa: 16 lutego 2024


Trylogia „Sami swoi” duetu reżysersko-scenopisarskiego Sylwester Chęciński – Andrzej Mularczyk to bez wątpienia kultowy cykl filmowy – seria, którą widział bodaj każdy Polak, filmy, które funkcjonują w zbiorowej kulturowej świadomości naszych rodaków. Każdy zna archetypowe postaci Kargula (Władysław Hańcza) i Pawlaka (Władysław Kowalski), każdy potrafi przywołać cytaty z filmu, przypomnieć charakterystyczne wydarzenia z losów rodzin powojennych przesiedleńców z Kresów na Ziemie Odzyskane. I choć obraz Polaków, który prezentują filmy, wcale nie jest taki optymistyczny – wszak Pawlak i Kargul to wiecznie zwaśnieni gwałtownicy, historia rodzin ukazana była w tak uroczy, pełen humoru sposób, że nie było możliwe, by bohaterów nie pokochać.

Artur Żmijewski – znany i popularny aktor - podjął się karkołomnego zadania nakręcenia prequela „Samych swoich”. A był to pomysł szczególnie trudny do realizacji nie tylko ze względu na kultowy charakter sagi, ale także na fakt, że większość wybitnych aktorów, którzy grali w serii Chęcińskiego niestety już nie żyje. Dodatkowo jest to reżyserski debiut Żmijewskiego, który wprawdzie kręcił już pojedyncze odcinki seriali, ale „Sami swoi. Początek” to jego pierwszy wyreżyserowany film pełnometrażowy. A jakie wrażenia przyniosło oglądanie filmu? Zaskakująco – dość pozytywne!

Na początku filmu cofamy się aż do roku 1913, do mitycznej wioski Krużewniki, gdzie mieszkają dwie skłócone rodziny: Pawlaków – z głową rodu Kacprem (Zbigniew Zamachowski) oraz Kargulów – z seniorem Wincentym (Janusz Chabior). W tej samej klasie są też nastoletni synowie Pawlaka i Kargula, którzy darzą się wzajemnie głębokim uczuciem nienawiści. Chłopcy – Kaźmirz Pawlak (rewelacyjny Adam Bobik) i Władek Kargul (Karol Dziuba) szybko dorastają i akcja filmu kręci się wokół konfliktów między rodzinami, ale film absolutnie nie jest nudny. Kazimierz zakochuje się w pięknej Ukraince Niechajce (Paulina Gałązka w bardzo dobrej roli), ale ze względów majątkowych musi poślubić Manię (Weronika Humaj). Niechajka nieoczekiwanie zostaje żoną Władka Kargula, co prowadzi do wielu ciekawych perypetii. Traumą dla bohaterów staje się wybuch drugiej wojny światowej i konieczność przesiedlenia po jej zakończeniu. Czy bohaterowie z łatwością opuszczą ukochane Krużewniki? Czy wojna zakończy waśnie?

Film bawi i wzrusza, ale humor obrazu jest kontrolowany, to raczej humor słowno-sytuacyjny, dobrze przedstawiony przez aktorów, głównie Adama Bobika. Film nie jest nafaszerowany komicznymi gagami, przez kino nie przelewają się cały czas salwy śmiechu. Nie brakuje natomiast wzruszeń i chwil zadumy – obraz wojny i konieczności opuszczenia swojej małej ojczyzny na pewno ścisnęły gardło niejednego widza.

Obraz jest dobry z punktu widzenia scenografii, kostiumów, scenariusza Andrzeja Mularczyka (który nota bene ma obecnie 93 lata). Ciekawym zabiegiem jest obsadzenie Anny Dymnej – gwiazdy sagi „Sami swoi” – w roli Pecynichy – mądrej ciotki Kazimierza Pawlaka. Ta wybitna aktorka, obok Andrzeja Mularczyka, staje się swoistym mostem między prequelem a nakręconą przed laty trylogią. Aktorstwo jest ogólnie mocną stroną filmu.

Największą gwiazdą i odkryciem nowych „Samych swoich” jest bez wątpienia Adam Bobik jako młody Kazimierz. Jest niesamowity – komiczny, prawdziwy, zaangażowany, kiedy musi mierzyć się z kontynuacją jednej z najważniejszych i najszybciej rozpoznawalnych ról w historii polskiej kinematografii – postacią Kazimierza Pawlaka, którą w wydawałoby się niepowtarzalny sposób przed laty stworzył niezapomniany Wacław Kowalski. Bobik podobnie mówi, podobnie chodzi, jest naturalnie zabawny i znakomicie broni się tą rolą. Widziałem tego aktora wcześniej jako Tatkę w filmie „Tonia” oraz w epizodzie w świetnej „Kobiecie na dachu” w roli syna głównej bohaterki, ale dopiero produkcja „Sami swoi. Początek” pozwoliła aktorowi na całościowe zaprezentowanie pełni talentu. Mam tylko nadzieję, że Bobik nie zostanie teraz ofiarą tej kultowej roli i kino będzie w stanie dalej wykorzystywać jego talent.

„Sami swoi. Początek” to film przyzwoity, a nie ukrywam, że obawiałem się nieco, co przyniesie ta produkcja. Mogę film polecić, bo to sympatyczny obraz, który chwilami nas rozbawi, a chwilami po prostu wzruszy.

Moja ocena: 7/10

niedziela, 11 lutego 2024

 

„PRISCILLA” (Priscilla), USA 2023


Premiera kinowa: 9 lutego 2024

Dwa lata temu moim filmem roku została błyskotliwie zrealizowana i zagrana biografia Elvisa Presleya w reżyserii Buza Luhrmana. Jednym z zarzutów, które stawiano wówczas filmowi było marginalne potraktowanie Priscilli, żony Elvisa. Czy piękna żona Króla Rock’n’Rolla zasłużyła na osobną filmową monografię?

Okazuje się, że tak, bo ekranowa historia jednego z najsłynniejszych romansów świata – miłości Elvisa Presleya do ślicznej nastolatki z Texasu – Priscilli Beaulieu – okazała się filmem wdzięcznym, ciekawym i po prostu udanym, a Sofia Coppola po raz kolejny udowodniła, że potrafi robić filmy subtelne, pełne wrażliwości i bardzo dobre aktorsko.

Priscillę (wspaniała i przepiękna Cailee Spaeny) poznajemy w filmie w roku 1959 jako czternastolatkę, która z powodu obowiązków zawodowych ojca-wojskowego trafia do amerykańskiej bazy militarnej w Wisbaden w Niemczech. Trał sprawia, że w tym samym czasie przebywa tam najpopularniejszy na świecie artysta – Elvis Presley (Jacob Elordi). Priscilla i muzyk poznają się na przyjęciu w domu Elvisa i z miejsca wybucha między nimi płomienne uczucie. Kiedy Elvis wraca do Memphis, Priscilla tak mocno naciska na rodziców (Ari Cohen i Dagmara Domińczyk – aktorka polskiego pochodzenia), by mogła wrócić do Ameryki i zamieszkać w Graceland, że ci wreszcie ulegają. Dziewczyna – wówczas już szesnastolatka – trafia do katolickiej szkoły i prowadzi bogate życie u boku ukochanego, a kiedy ma 22 lata Elvis oświadcza się jej, a po ślubie rodzi się ich jedyne dziecko – Lisa-Marie.

Film w zajmujący sposób ukazuje przemianę urokliwego nastoletniego kaczątka w piękną dojrzałą kobietę, świadomą swoich praw i własnej kobiecości. Spaeny bardzo dobrze ukazuje tę przemianę. Świetne są sceny, kiedy Elvis próbuje ją sobie podporządkować, ale dziewczyna umie pokazać swój temperament i charakter, dzięki czemu nie zawsze mu ulega. Elvis jest starszy od swej wybranki aż o 10 lat. Coppola portretuje ich relację w sposób dyskretny, delikatny, unikający szmiry i sensacji. 26-letnia obecnie Spaeny ciekawie przedstawia Priscillę jako niewinną dziewczynkę, ale też kobietę, która w 1973 roku musi podjąć życiową decyzję, dotyczącą przyszłości własnej i swojego jedynego dziecka.

Tak jak zupełnie inny jest film Coppoli od filmu Luhrmana i zupełnie inaczej ustawiony jest środek ciężkości obu obrazów, tak całkowicie odmienny jest wizerunek Elvisa w obu produkcjach. Austin Butler w filmie z 2022 roku po prostu stał się Elvisem – był genialny, film zawierał wiele scen muzycznych i koncertowych, zaś Coppola ukazała bardziej duchową, wewnętrzną stronę Elvisa. Elordi – też dobry jako Presley – jest bardziej uduchowiony, religijny, to z rozpaczy po śmierci matki rodzi się jego potrzeba odnalezienia bratniej duszy w osobie Priscilli. O karierze muzyka w filmie Coppoli bardziej się mówi, niż ją się pokazuje, ale przecież to Priscilla ma być w centrum uwagi – i tak właśnie się dzieje.

Cieszę się, że ten film powstał. Oparto go na podstawie biografii Priscilli „Elvis i ja”, co pozwala wierzyć, że jest to w miarę prawdziwy obraz bohaterki i jej relacji z amerykańskim bożyszczem tłumów. Ciekawe jest, co urzekło Elvisa w tej młodej, niepozornej osóbce i czy dziś rodzice dziewczyny też ulegliby presji córki i pozwolili jej zamieszkać z o 10 lat starszym najsłynniejszym artystą na świecie.

Film urzeka także muzyką i – co ciekawe – w zdecydowanej większości nie jest to twórczość Elvisa, zaś scena, w której wykorzystane jest nagranie „I will always love you” Dolly Parton, wprost rozdziera serce.

Polecam ten film gorąco – to udana i ambitna produkcja, rzucająca nowe światło na życie Priscilli i Elvisa, a przed grającymi główne role Spaney i Elordim (choć większą sławę przyniosło mu chyba „Saltburn”) otwiera się szansa na błyskotliwą karierę. Takie filmy po prostu z przyjemnością się ogląda.

Moja ocena: 8/10

sobota, 3 lutego 2024

 

„OBSESJA” (May December), USA 2023

Premiera kinowa: 2 lutego 2024


Piorunujący aktorski pojedynek Julianne Moore i Natalie Portman, ogromne emocjonalne nasycenie, nieoczekiwane i niepokojące zwroty akcji, świetna muzyka i historia nieoczywistej miłości – taki jest wchodzący na ekrany wielokrotnie wyróżniany i nagradzany film „Obsesja” w reżyserii. Todda Haynesa („Carol”, „I’m not there”, „Daleko od nieba”)

W pierwszej scenie filmu obserwujemy sielankową scenę rodzinnego przyjęcia z grillem. Gracie (Moore) zabawia gości, a przy grillu krząta się młody mężczyzna – Joe (Charles Melton), jak się okazuje to dużo młodszy mąż gospodyni przyjęcia i ojciec jej trojga dzieci, najstarsze z których urodziło się w więzieniu, kiedy chłopak miał zaledwie … 13 lat. Gracie trafiła za kraty za uwiedzenie nieletniego chłopca, ale ich związek przetrwał wszelkie przeciwności losu przez 23 lata. Na przyjęciu pojawia się także hollywoodzka gwiazda – Elizabeth (Portman), która ma zagrać główną rolę w fabularyzowanej historii związku Gracie i Joe.

Elizabeth pod pozorem przygotowań do roli zaczyna coraz częściej bywać w domu Gracie, zadaje jej mnóstwo bardzo osobistych pytań, aranżuje spotkania z członkami poprzedniej rodziny Gracie, z jej prawnikiem, pracodawcami, zainteresowanie portretowaną w przygotowywanym filmie parą powoli przeradza się w obsesję.

„Obsesja” to bardzo dobry, trzymający w napięciu thriller. Moore świetnie ukazuje niestabilną emocjonalnie Gracie, która potrafi wybuchnąć płaczem, kiedy klient nie odbiera zamówionego tortu, ale jest też niezwykle zręczną manipulatorką, kontrolującą swoje dwie rodziny – z pierwszego i drugiego małżeństwa. Portman po raz kolejny udowadnia, że jest fantastyczną aktorką. Jako Elizabeth wywołuje wiele emocji, zaniepokojenie, zdziwienie, jest nieprzewidywalna. Ciekawą kreację tworzy także Charles Melton. Intrygujące są jego kontakty z tajemniczą nieznajomą z grupy hodowców motyli. Ewidentna jest samotność mężczyzny, jego zagubienia i potrzeba bliskości.

Haynes tworzy ekscytujący obraz, który od początku do końca ogląda się z ogromnym zainteresowaniem. Aktorstwo jest pierwszorzędne i aż trudno uwierzyć, że po nominacjach do Złotych Globów żadna z gwiazd „Obsesji” nie otrzymała nominacji od Amerykańskiej Akademii Filmowej. Moore i Portman z pewnością zasłużyły przynajmniej na oscarową nominację – są w filmie świetne. „Obsesja” nie daje prostych recept i wskazówek, co sądzić o dramatycznym uwiedzeniu chłopca przed laty, skłania raczej do refleksji, co leży u postaw nieoczywistego związku Gracie i Joe, który na pierwszy rzut oka wydaje się bardzo udany, nieomal idealny,  co po głębszej analizie i obserwacji okazuje się nie do końca prawdziwe.

Bardzo polecam ten film. To po prostu dobre kino – scenariuszowo, reżysersko, aktorsko.

Moja ocena: 8/10

piątek, 2 lutego 2024

 

„KOS”, Polska 2023

Premiera kinowa: 26 stycznia 2024


W kinach pojawił się wreszcie nagrodzony Złotymi Lwami na ubiegłorocznym Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni film „Kos” w reżyserii Pawła Maślony, świeżo upieczonego laureata Paszportu Polityki.

Jest rok 1794, Polska ostatnimi resztkami sił broni się przed kolejnym rozbiorem. Do kraju ze Stanów Zjednoczonych powraca Kos - Tadeusz Kościuszko (dobry Jacek Braciak) wraz ze swoim czarnoskórym amerykańskim przyjacielem, byłym niewolnikiem Domingo (Jason Mitchell, aktor znany m.in. z przebojowego „Straight Outta Compton”). W głowie genialnego przywódcy rodzi się pomysł insurekcji – zbrojnego wystąpienia narodu – szlachty, chłopstwa, żołnierzy – przeciw Rosjanom.

Ale to nie o Kościuszce i jego powstaniu tak naprawdę jest film „Kos”. Na pierwszy plan wysuwa się rola Ignaca (znakomity Bartosz Bielenia) – ubogiego, wiejskiego chłopaka, syna z nieprawego loża umierającego właśnie szlachcica Duchnowskiego (Andrzej Seweryn). Na łożu śmierci ojciec uwzględnia go w testamencie, ale Ignac będzie musiał podjąć walkę, by przyznano mu to, co mu się należy.

„Kos” to film historyczny, którego ambicją nie jest odtwarzanie historii i życia Tadeusza Kościuszki, ale pokazanie nas, Polaków, w dramatycznym momencie rozbiorów. A nie jest to obraz optymistyczny i budujący. Szlachta to bezrefleksyjne warcholstwo, gardzące niżej urodzonymi i niezdolne do odparcia ataków zaborców. Tę warstwę społeczną najlepiej reprezentuje bezmyślny i okrutny Wąsowski w doskonałej interpretacji Łukasza Simlata oraz młody Duchnowski (znakomity Piotr Pacek), jak się okazuje – przyrodni brat Ignaca. Chłopstwo to grupa ciemiężona, żyjąca na skraju nędzy, niewolniczo wykorzystywana przez swoich panów. Nawet militarny geniusz, jakim jest Kościuszko, nie jest w stanie wykorzystać potencjału tej grupy.

Nic dziwnego, że Rosjanie panoszą się na skrawku nadal wolnej Polski. Ich przywódcą w filmie jest bezwzględny rotmistrz Iwan Dunin (bodaj najlepszy aktorsko w filmie Robert Więckiewicz). Z listem gończym w dłoni, przemierza polskie ziemie, poszukując Kościuszki i okrutnie traktując napotkanych Polaków. Dociera wreszcie do dworku Pułkownikowej Giżyńkiej (Agnieszka Grochowska) i zaczynają się tam dziać niezwykłe rzeczy…

Ogromną wartością filmu jest jego eklektyzm i otwarcie reżysera Pawła Maślony na różne gatunki filmowe. W „Kosie” odnajdziemy elementy filmu historycznego, kina drogi, westernu, obrazu przygodowego i łotrzykowskiego, a nawet kina akcji i horroru. Wśród swoich reżyserskich inspiracji Maślona często wskazuje Quentina Tarantino i „Kos” jest właśnie taki nieco Tarantinowski, przywodzi na myśl film „Django Unchained”. A wszystko - mimo powagi sytuacji i historycznych tarapatów Polski – pokazane jest z inteligentnym przymrużeniem oka, co jest wielką zasługą Maślony.

Mieszane uczucia – to chyba najwłaściwsze podsumowanie mojej recepcji filmu „Kos”. Z jednej strony doceniam artyzm obrazu, kunszt reżysera i popis aktorskich możliwości naszych wybitnych gwiazd ekranu, z drugiej zaś strony okazuje się, że jestem w przypadku filmów biograficznych konserwatystą, wolałbym dowiedzieć się więcej o Kościuszce, jego działaniach, motywach, psychologii bohatera i jego życiowych doświadczeniach. Artystyczna wizja twórców filmu była jednak odmienna od moich oczekiwań, co, oczywiście, nie umniejsza wartości filmu w żaden sposób.

Po projekcji dzięki uprzejmości MSCDN Wydział w Płocku i Pań Małgorzaty Gasik i Joanny Zarzyckiej miałem możliwość uczestniczyć w niezwykle ciekawym spotkaniu autorskim z reżyserem – Pawłem Maśloną – bardzo sympatycznym, normalnym człowiekiem, który opowiedział o swojej pracy twórczej, inspiracjach, tworzeniu filmu „Kos”. Spotkanie było bardzo udane i prawdziwie pasjonujące.

Moja ocena: 7/10