„STREFA INTERESÓW” (Zone of Interest), Wielka Brytania / Polska / USA 2023
Premiera kinowa: 8 marca 2024
W kinie widzieliśmy już różne oblicza
wojny i nazizmu. Z ciekawszych obrazów wojennych, które pojawiły się w kinach w
XXI wieku chciałbym wyróżnić „Życie jest piękne” Roberto Benigniego (jeszcze z
1997 roku), zachwycający „Jojo Rabbit” Taiki Waititi oraz polską produkcję
„Filip” Michała Kwiecińskiego. Do grona filmów ukazujących okrucieństwo wojny w
nietypowy, nieoczywisty sposób dołącza właśnie „Strefa interesów” Jonathana
Glazera, reżysera „Sexy Beast” z Benem Kingsleyem oraz „Pod skórą” ze Scarlett
Johansson. Film powstał na motywach głośnej powieści znanego brytyjskiego
pisarza, Martina Amisa (syna jeszcze bardziej znanego brytyjskiego pisarza, Kingsleya
Amisa, autora popularnej powieści campusowej „Lucky Jim”).
Kiedy szedłem do kina na „Strefę
interesów”, zastanawiałem się, czym ten film może mnie zaskoczyć. Czy o wojnie
można powiedzieć coś nowego? Czy można ukazać okrucieństwo tego tragicznego okresu
w dziejach ludzkości w jakiś nowatorski sposób? Okazuje się, że można Jonathan
Glazer stworzył porażającą opowieść o obozie koncentracyjnym nawet na chwilę
obozu nie pokazując.
Film rozpoczyna się od nieomal sielskiej scenki rodzajowej.
Nad rzeką w pięknych okolicznościach przyrody odpoczywa rodzina: matka, ojciec
i ich piątka dzieci. Jak się okazuje, głową rodziny jest Rudolf Hess –
komendant obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu (Christian Friedel), który wraz z
żoną Hedwig (kolejna niezwykła rola Sandry Huller) i ich dziećmi osiedlili się
na czas wojny w Auschwitz, a tuż za ogrodzeniem ich domu z urokliwym ogródkiem
znajduje się największy obóz zagłady, jaki kiedykolwiek ludzie stworzyli innym
ludziom. I właśnie w tym domu i ogródku rodzina Hessów wiedzie idylliczne
życie, Hedwig nazywa się „Królową Auschwitz”, a swój dom „rajem na ziemi”,
dzieci spędzają miły czas na placyku zabaw, znajomi i rodzina pojawiają się na
ogrodowych przyjęciach, a tuż za ogrodzeniem każdego dnia giną setki, by nie
rzec tysiące ludzi.
Film poraża tą atmosferą wszechobecnej śmierci, choć owa
śmierć nie jest w filmie pokazana. Z daleka widać jedynie kominy krematoriów i
kłęby dymu, a zabawie dzieci towarzyszą krzyki więźniów, wystrzały z broni, czy
wręcz całe serie z karabinu maszynowego oraz głośne komendy gestapowców i
szczekanie psów. W filmie prawie wcale nie ma muzyki, co zwiększa jedynie
poczucie grozy. Film jest bardzo niewygodny, przykry, reżyser ukazując te arkadyjskie
sceny rodzinne, prowadzi cały czas grę z widzem. Od czasu do czasu ma ekranie
pojawia się jednobarwna plansza z ostrą, głośną muzyką, potęgującą niepokój.
Najciekawszą postacią w filmie jest Hedwig, żona komendanta,
kobieta całkowicie pozbawiona uczuć i emocji. Kiedy do obozu dociera nowy
transport więźniów, bez skrupułów przyjmuje worki ubrań zagrabione ofiarom –
gorsze rzeczy przekazuje służbie, sobie zostawia eleganckie futro i z
upodobaniem maluje sobie usta szminką znalezioną w kieszeni. Rozpaczą, niemal
agresją, reaguje na wiadomość, że decyzją przełożonych Rudolfa będzie musiała
opuścić swój nowy dom w Oświęcimiu. Żartuje, rozmawiając z własną matką o
żydowskiej kobiecie, u której matka kiedyś sprzątała, że jest teraz
najprawdopodobniej więźniarką obozu. Tylko czy jeszcze żyje? Nie przeszkadza
jej, że starszy syn zbiera w pudełeczku złote zęby więźniów. Jest w Auschwitz,
u bram obozu zagłady, autentycznie szczęśliwa. To tu odnalazła siebie. Sandra
Huller tworzy jedną z ciekawszych ról drugoplanowych tego sezonu. Dzięki
„Strefie interesu” i głównej roli w „Anatomii upadlu” zdecydowanie znalazła się
w czołówce najciekawszych europejskich aktorek.
Hess jest jedynie tłem dla Hedwig i rodziny. To kobieta jest
w tym domu najważniejsza. Komendant jawi się jako narcyz i megaloman, przekonany
o własnym geniuszu, którym wykazał się przy zakładaniu i zarządzaniu obozem.
Potrafi bez zmrużenia oddać śmiertelny strzał do człowieka, by potem zamartwiać
się niewłaściwie przyciętymi „płaczącymi” gałęziami bzu.
Najtrudniejszy do przyjęcia jest fakt, że film nie jest
jedynie kinematograficzną fikcją, ale mówi o prawdziwych wydarzeniach z czasów
wojny, a obraz rodziny Hessów opiera się na historycznej prawdzie. Mimo, że
„Strefa interesu” nie epatuje obrazami okrucieństwa, zła, przemocy i śmierci
(tak jak było choćby w przypadku „Syna Szawła” Laszlo Nemesa z 2015 roku), po
wyjściu z kina trudno otrząsnąć się z traumy i emocji. Film jest trudny w
przyjęciu, bardzo bezwzględny i szalenie specyficzny. Duże wrażenie robią
zdjęcia autorstwa Polaka, Łukasza Żala. Film został w całości nakręcony w
Polsce, w Oświęcimiu, przy współudziale Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, a
współproducentką obrazu jest Ewa Puszczyńska.
To już dziewiąta spośród dziesięciu tegorocznych oscarowych
nominacji dla najlepszego filmu, którą udało mi się zobaczyć. Film najprawdopodobniej
wygra Oscara dla najlepszego filmu międzynarodowego (dawniej – filmu
nieanglojęzycznego).
Czy powinienem ten film polecać? To z pewnością ważna i
nowatorska produkcja. Jest to jednak także obraz niełatwy i – jak wspomniałem
wcześniej – niezwykle specyficzny. Dlatego moja ocena nie będzie aż nadto
wysoka.
Moja ocena: 7,5/10