poniedziałek, 31 października 2022

 

MARCIN MELLER „Czerwona ziemia”, Wydawnictwo W.A.B. 2022


Marcin Meller, znany i uznany dziennikarz i publicysta, autor artykułów prasowych i felietonów, gospodarz znakomitego „Śniadania Mistrzów”, zdecydował się na późny debiut powieściowy. „Czerwona ziemia” – fabularny debiut książkowy Mellera niedawno trafił na półki księgarskie. Czy to książka skazana na sukces?

Przed przeczytaniem (i zakupem) „Czerwonej ziemi” nieco się wzbraniałem. Nie przepadam za sytuacjami, kiedy znane osoby, choćby ze światka dziennikarskiego, sięgają po pióro, by tworzyć fikcję. Nie jestem też wielkim wielbicielem książek przygodowo-podróżniczych. Do ostatecznego zakupu i lektury skłoniła mnie perspektywa spotkania autorskiego Marcina Mellera. Powieść okazała się naprawdę zajmująca i udana.

„Czerwona ziemia” to historia  Wiktora Tilszera, uznanego dziennikarza, reportera, znawcy Afryki. Wiktor jest już dobrze „po czterdziestce”, jest w szczęśliwym związku, za chwilę ma urodzić się jego drugie dziecko. Ma też coraz lepsze kontakty z Marcinem, 20-letnim synem z pierwszego małżeństwa. Marcin wyjechał właśnie do Afryki, by podążyć śladem znanego ojca i jego przygody na Czarnym Lądzie sprzed 25 lat. Kontak z chłopakiem niespodziewanie i dramatycznie urywa się podczas jego pobytu w Ugandzie. Wiktor przerywa niezwykle ważne śledztwo dziennikarskie i udaje się do Afryki na poszukiwanie zaginionego syna.

Akcja powieści toczy się dwutorowo – w roku 2020, kiedy Wiktor przemierza współczesną Afrykę, szukając Marcina, oraz 25 lat wcześniej – w roku 1995, kiedy to Wiktor dotarł do Afryki po raz pierwszy i gdzie przeżył jedną z największych i najwspanialszych przygód życia. W tle pojawiają się militarne konflikty, sytuacje ogromnego ryzyka i płomienny romans z przepiękną Florence. Trudno wybrać, która warstwa powieści – ta współczesna, czy ta sprzed lat – jest bardziej wciągająca i intrygująca.

Książka Mellera to bardzo dobra i trzymająca w napięciu sensacja. Autor, który sam wielokrotnie bywał w Afryce i zna realia kontynentu, tworzy wielowątkowy, wielowarstwowy thriller, odwołujący się do wielu prawd historycznych i mitów o współczesnej Afryce. W Wiktorze Tilszerze, do czego przyznaje się sam autor, można odnaleźć wiele cech Mellera – to postać niezwykle bystra, kolorowa, w nietuzinkowy sposób pokonująca problemy, kochająca życie i przygodę. Bardzo intrygująca jest także ciemnoskóra miłość Wiktora - Florence – zarówno w swojej romantycznej i dziewczęcej odsłonie sprzed lat oraz w wersji twardej i stanowczej kobiety XXI wieku.  

Mimo że książka reprezentuje gatunek, który nie należy do moich ulubionych, gorąco książkę polecam, zaś spotkanie autorskie, na którym Marcin Meller promował swój literacki debiut, okazało się dla mnie jednym z najlepiej spędzonych jesiennych wieczorów tego sezonu.

Moja ocena: 7/10

niedziela, 16 października 2022

 

Jakub Małecki „Rdza”, Wydawnictwo SQN 2017


Najważniejszym polskim literackim odkryciem tego roku jest dla mnie z pewnością Jakub Małecki. Słyszałem dużo o autorze wcześniej, miałem świadomość, że jego często nagradzana proza jest bardzo wysoko oceniana, widziałem jego pozycje w księgarniach i nawet dwie z nich zakupiłem, ale dopiero bezpośrednia sugestia Kasi Naguszewskiej (dziękuję Ci, Kasiu) była bezpośrednim impulsem, żeby wreszcie sięgnąć po powieść Małeckiego. Wybrałem „Rdzę”…

Książka jest zbudowana z rozdziałów, które naprzemiennie ukazują dwie rzeczywistości – współczesność od roku 2002 oraz przeszłość – autor początkowo cofa akcję powieści o 63 lata. Głównym bohaterem rozdziałów dotyczących współczesności jest Szymon, który w pierwszym rozdziale jako kilkuletni chłopiec traci obydwoje rodziców – powieść pozwala nam obserwować niełatwe dojrzewanie chłopca, którego wychowuje babcia Tosia, aż po osiągnięcie przez bohatera dorosłego życia. Rozdziały retrospektywne dedykowane są właśnie babce Tosi – poznajemy ją jako małą dziewczynkę podczas wojny, na którą przypada trudne dzieciństwo Tosi, a następstwie obserwujemy, jak dorasta, staje się kobietą, rodzi córkę – matkę Szymona.

Teraźniejszość pięknie i poruszająco przeplata się z przeszłością, która cieniem kładzie się na życiu bohaterów – okrucieństwa drugiej wojny światowej, Holocaust, przykre czasy komunizmu, aż po współczesność, wcale nie łatwiejszą od trudnej przeszłości małomiasteczkowej społeczności.

Małecki w prosty, a jednocześnie wyjątkowy sposób tworzy dwa głębokie portrety psychologiczne: babci Tosi i jej wnuka Szymona. „Rdza” to książka o tym, jak trudne potrafi być życie i jak wiele trzeba wycierpieć, żeby je przeżyć, ale to także książka o przyjaźni, potędze miłości, nadziei i ogromnej wartości rodziny. Autor w zajmujący i wzruszający sposób ukazuje, jak para głównych bohaterów, mały chłopiec i kobieta w dojrzałym wieku, uczą się siebie, uczą się, jak być razem, jak zapełnić pustkę i ukoić ból po potwornej stracie. „Strata. Zaczynanie życia od nowa: bez rodziców, bez męża, bez palców, bez domu i bez pomysłu, jak będzie wyglądać nowe. Mozolne wdrapywanie się po kolejnych dniach w nowych okolicznościach. Wszystko będzie dobrze, powtarzają wokół. Brzmi niczym ulubiona mantra Polaków na skraju. „Rdza” pozostawia ślad na długo” – napisała o książce Sylwia Chutnik.

Pozostaje mi zaprosić wszystkich do lektury i wyrazić ubolewanie, że tak późno odkryłem prozę Małeckiego. Na półce czekają już cierpliwie „Dygot”, „Dżozef” i Ślady” i obiecuję, że już wkrótce usłyszycie ponownie o Jakubie Małeckim.

sobota, 15 października 2022

 

„ANIA”, Polska 2022

Premiera kinowa: 7 października 2022


„Ania” to wzruszający, lecz rzetelnie zrealizowany dokument o przedwcześnie zmarłej aktorce, Annie Przybylskiej. Film jest zbiorem wypowiedzi najbliższych Ani – jej mamy i siostry, męża (znanego piłkarza Jarosława Bieniuka) i dzieci, przyjaciół spoza branży filmowej, ale przede wszystkim kolegów z planu filmowego – między innymi Katarzyny Bujakiewicz (bardzo bliskiej przyjaciółki Anny), Cezarego Pazury, Anny Dereszowskiej, Pawła Wawrzeckiego, Pawła Małaszyńskiego. Ważną rolę pełnią też wyznania dziennikarki i biografki Anny, Krystyna Pytlakowska. W filmie widzimy także fragmenty zapisanych na video momentów z życia prywatnego aktorki, zarejestrowane przez jej męża. To pełne ciepła i sympatii ułożone chronologicznie wspomnienia z życia gwiazdy.

Dokument ukazuje początki kariery Przybylskiej w świecie mody i przypadkowy casting do filmu Radosława Piwowarskiego „Ciemna strona Wenus”. Jak podkreśla reżyser, Anna nie była na tym castingu najlepszą aktorką, ale było w niej coś tak fascynującego, że to właśnie ona dostała rolę. Potem przyszła ogromna popularność związana z rolą podkochującej się w swoim komendancie młodej policjantki z warszawskiego Dworca Centralnego, Marylki Baki z serialu „Złotopolscy”, po którym Anna Przybylska zaczęła grywać w bardzo wielu produkcjach, aż po ostatnią doskonałą, przejmującą rolę striptizerki Haliny – Roksany w filmie Bilet na Księżyc”.

Anna Przybylska nie ukończyła akademii filmowej, czy teatralnej. Jej fenomen polegał na bezwarunkowej miłości kamery do aktorki, jej urody, pięknej twarzy, prawdziwie hipnotyzujących oczu. Polegał też, co podkreśla film, na niesamowitej osobowości Anny – jej inteligencji, poczuciu humoru, niezwykłej wprost naturalności i umiejętności zjednywania sobie otoczenia – aktorów i innych współpracowników na planie filmowym oraz widzów przed ekranami.  Młoda aktorka-amatorka miała ogromne szczęście spotykać na planie właściwych ludzi – reżyserów (jak choćby odkrywcę jej talentu i potencjału, Radosław Piwowarski), którzy potrafili wyeksponować w produkcji jej najlepsze cechy, aż do wybitnych aktorów, od których bardzo szybko się uczyła, choćby w serialu „Złotopolscy”, gdzie Przybylska zetknęła się z takimi tuzami polskiego aktorstwa, jak Alina Janowska, czy Henryk Machalica.

Bardzo interesującym fragmentem filmu są ilustrowane zarejestrowanymi wypowiedziami Anny wspomnienia dziennikarki i biografki aktorki, Krystyny Pytlakowskiej. Zaprezentowane w filmie fragmenty wywiadów ukazują Annę Przybylską jako osobę bardzo dojrzałą, świadomą, a w obliczy=u choroby – pogodzoną z losem. Wiele słów aktorki, dotyczących filozofii życia, zatrzymam dla siebie na dłużej.

Film pokazuje, że Annie Przybylskiej udało się znaleźć pełne spełnienie na trzech płaszczyznach: w macierzyństwie, w związku i w pracy. Aktorka była mamą trójki dzieci i stworzyła bardzo udaną i szczęśliwą rodzinę z Bielnikiem, zaś w kwestiach zawodowych udało jej się zrealizować skryte marzenia z młodości - zostać aktorką, by nie rzec – gwiazdą, o pracę z którą zabiegali najlepsi polscy reżyserzy. To doskonałe życie i spektakularnie rozwijającą się karierę przerwała tragiczna diagnoza: nowotwór trzustki. Aktorka zmarła 5 października 2014 roku.

Film bez kiczu i zbędnych sentymentów ukazuje śmierć Anny Przybylskiej i następującą po niej żałobę najbliższych oraz wiernych wielbicieli. Życie dało jej tak wiele, ale okazało się też dla niej niezwykle okrutne. Czy potrzebowaliśmy takiego filmu? Myślę, że tak. Pokazuje to sukces frekwencyjny. Choć od śmierci aktorki minęło już 8 lat, widzowie chcą o niej pamiętać, chcą ją wspominać. „Ania” to piękny i szczery hołd oddany Annie Przybylskiej przez reżyserów dokumentu, Michała Bandurskiego i Krystiana Kuczkowskiego, przyjaciół i rodziny aktorki oraz wspominających Anię przedstawicieli świata kultury i sztuki.

A punktowej oceny tego filmu nie będzie…


czwartek, 6 października 2022

 

Madonna „Like a Prayer”

Rok 2022 jest bardzo ważnym rokiem w karierze Madonny – jednej z najważniejszych artystek wszech czasów i absolutnej bohaterce mojego świata popkultury od 1985 roku. Wreszcie naszedł ten dzień! To dziś  mija 40 lat, odkąd Artystka wydała swój pierwszy singiel z piosenką „Everybody”. W comiesięcznym cyklu od lutego do października prezentowałem najważniejsze, moim zdaniem, piosenki Madonny – moje złote TOP 10 Gwiazdy. Dziś pora na sam szczyt zestawienia. 

To musiał być numer 1! „Like a Prayer”. Jest rok 1989 – marzec. Mam 16 lat i chodzę do pierwszej klasy liceum. Nie mam jeszcze świadomości, że po studiach ta szkoła stanie się moim miejscem pracy (chyba na całe życie), nie wiem, czym się będę w życiu zajmował, ale wiem jedno: kocham Madonnę i czekam z niecierpliwością na Jej nowe wydawnictwo płytowe. Od wydania ostatniego albumu „True Blue” minęły już nieomal trzy lata. Wprawdzie Madonna nie pozwoliła fanom zapomnieć o sobie, bo w międzyczasie wydała bestsellerową ścieżkę dźwiękową z filmu „Who’s That Girl” oraz album „You can dance” z remixami, ale wszyscy czekają na prawdziwy, katalogowy album.

I wreszcie pojawia się jego zapowiedź – singiel „Like a Prayer”. Początkowo jestem nagraniem zaskoczony, w tle pojawia się ostrzejsza gitara, w nagraniu słychać śpiew chóru gospel, linia melodyczna nie wydaje się przebojowa… To tylko złudzenie – Madonna stworzyła właśnie prawdziwą perłę – wielowarstwowe, kompletne arcydzieło muzyki pop. Dzięki audycji pana Wojciecha Żórniaka w Głosie Ameryki słyszę całe nagranie i duże fragmenty całej płyty. Jestem pod ogromnym wrażeniem.

Niezwykłe emocje i kontrowersje wzbudza nakręcone przez Mary Lambert video do piosenki. To historia dziewczyny, świadka przestępstwa seksualnego, która odnajduje spokój, ukojenie i miłość w świątyni, gdzie zakochuje się w figurze ciemnoskórego świętego. W krótkim filmie roi się od chrześcijańskich symboli, stygmatów, Madonna tańczy na tle płonących krucyfiksów. Katolicki świat jest oburzony, Watykan chce nałożyć ekskomunikę na Artystkę, Madonna traci niezwykle lukratywny kontrakt z firmą Pepsi. Widzę ten video clip po raz pierwszy we Wzrockowej Liście Przebojów pana Marka Niedźwieckiego. Jestem zafascynowany.

Prowokacja się udaje. Singiel zostaje wydany 3 marca 1989 roku i z miejsca staje się ogromnym przebojem. O Madonnie i Jej nowej piosence mówią dosłownie wszyscy. To chyba szczyt popularności piosenkarki. Nagranie dociera na szczyt list przebojów praktycznie na całym świecie. W Wielkiej Brytanii debiutuje na miejscu 2., by awansować na szczyt listy i spędzić tam trzy tygodnie, podobnie jest w Stanach Zjednoczonych – piosence udaje się pozostać na podium przez trzy tygodnie. To także kolejny numer 1 Madonny na Liście radiowej Trójki. Na mojej prywatnej liście przebojów nagranie rewolucjonizuje notowania – okupuje szczyt aż do połowy wakacji, kiedy to na podium wkracza drugi singiel z albumu – „Express Yourself”. „Like a Prayer” staje się największym hitem w historii młodej, wówczas pięcioletniej zaledwie listy, ale żadnej innej piosence nie udaje się pokonać tego nagrania Madonny przez kolejne 33 lata – do dziś.

Madonna zna potencjał tego nagrania, wykonuje je przy wszystkich możliwych okazjach – czasami fantastycznie, jak podczas finału Super Bowl w roku 2012, czy koncertu Live 8 w 2005 roku czasami … źle, jak podczas finału konkursu Eurowizji w roku 2019. Dla mnie to przepiękna, niezwykle emocjonalna, wyjątkowa piosenka, która niesie mnie przez życie, dodaje mnóstwo energii, towarzyszy w dobrych i trudnych momentach życia. To piosenka z pięknym tekstem i intrygującym przesłaniem. I wbrew temu, co mówią niektórzy: że to nagranie bezmiernie wyeksploatowane i zbyt spopularyzowane, „Like a prayer” nigdy mi się nie znudziło i pozostaje moim osobistym subiektywnym hitem wszech czasów.

Nadszedł koniec moich prezentacji.  Aż trudno uwierzyć, że to już 40 lat od zaistnienia Madonny w profesjonalnym przemyśle muzycznym. Nie mam wspomnień związanych z debiutanckim singlem „Everybody”. Usłyszałem je dużo później, myślę, że pod koniec lat 80-ych, może nawet na początku lat 90-tych, długo nie wiedziałem, że to pierwszy oficjalny singiel Artystki. Zazdroszczę tym, którzy piszą: „Pamiętam, jak pod koniec 1982 roku tańczyłem do tej piosenki w jednym z nowojorskich klubów”. Ja miałem wtedy zaledwie 9 lat i choć muzyka fascynowała mnie już bardzo intensywnie, na narodziny Gwiazdy w mojej świadomości musiałem poczekać jeszcze 2,5 roku. Ciekawe, ile osób wierzyło, wiedziało, przewidywało, że 6 października 1982 roku pojawił się muzyczny fenomen – Artystka, która zrewolucjonizuje przemysł muzyczny, Kobiety, która sprzedała najwięcej singli i albumów w historii, Gwiazdy, którą naśladować będą tysiące młodych piosenkarek, podążając za marzeniami o sukcesie i sławie. Abstrahując od ostatnich muzycznych (i wizualnych) wyczynów Madonny, trzeba przyznać, że to jedna z najwspanialszych i najbardziej spektakularnych karier w historii show businessu. Long Live the Queen!!!



środa, 5 października 2022

 

„ZOŁZA”, Polska 2022

Premiera kinowa: 23 września 2022


„Zołza” to żartobliwa biografia uznanej i odnoszącej liczne zawodowe sukcesy scenarzystki Anny Sobańskiej, luźno inspirowana życiem i karierą Ilony Łebkowskiej. Ile jest w filmie prawdy o Królowej polskich seriali, a ile fantazji i kreatywnej inwencji twórców?

Anna Sobańska (w tej roli Małgorzata Kożuchowska) to kobieta tyleż twórcza, oddana pracy i doskonale zorganizowana, co bezwzględna, wyrachowana, nie mająca szacunku dla współpracowników, czy nawet swoich najbliższych. Fatalnie układają się jej relacje z dziećmi, zwłaszcza z dorastającą córką (Zofia Domalik), coraz trudniej o porozumienie z kochającym i cierpliwym (do czasu) mężem (Artur Żmijewski). Scenarzystka zwalnia pracowników, krzyczy, ubliża, nie liczy się z nikim i z niczym.  Czarę goryczy przelewa atak Sobańskiej na staruszkę – kombatantkę, uczestniczkę Powstania Warszawskiego (urocza Aleksandra Górska), która przez przypadek zajeżdża jej drogę.  Relacja z dziwnych zachowań gwiazdy telewizji trafia do mediów, popularność słabnie, kobieta zaczyna tracić grunt pod nogami. 

Sobańską dotyka jeszcze jeden problem – w najmniej oczekiwanych chwilach nawiedza ją aktorska para bohaterów jednego z jej koronnych seriali „Idealna rodzina” – Wanda (Anna Dymna) i Marian (Leon Charewicz). Serialowe postaci pojawiają się jak Dickensowskie duchy z „Opowieści wigilijnej”, grecki chór z antycznej tragedii, czy literaccy rezonerzy i komentują niewybaczalne zachowania Anny. Bohaterka jest jedyną osobą, która widzi zjawy, co prowadzi do uznania jej za osobę nie w pełni poczytalną. Sobańska zaczyna rozumieć, że musi się zmienić…

Widownia reagowała na liczne sceny wybuchami diabolicznego rechotu, ale ja nie znalazłem tego filmu szczególnie zabawnym (może z małymi wyjątkami). Wprawdzie Kożuchowska dwoi się i troi, żeby dobrze zagrać, wygląda przy tym – jak zwykle – znakomicie, ale tworzy postać niespójną psychologicznie, banalną, okazującą skrajne emocje, mocno niesympatyczną.

Film jako całość jest po prostu nudny. To po prostu zlepek nie związanych ze sobą do końca epizodów z życia gwiazdy. Chyba najciekawsze jest pojawienie się w filmie w trzecioplanowej roli światowej sławy śpiewaka operowego, Jakuba Józefa Orlińskiego jako człowieka wynajmującego dom Annie Sobańskiej. Paradoksalnie artysta jest bardziej znany i doceniany na świecie niż w swoim rodzimym kraju.

Zatem jeśli chcesz zobaczyć w kinie coś fajnego, coś dobrego lub coś wyjątkowego, „Zołza” chyba nie spełni tych kryteriów. Oglądaj na własne ryzyko.

Moja ocena: 4/10

niedziela, 2 października 2022

 

Madonna „Vogue”

Rok 2022 jest bardzo ważnym rokiem w karierze Madonny – jednej z najważniejszych artystek wszech czasów i absolutnej bohaterce mojego świata popkultury od 1985 roku. W październiku minie 40 lat, odkąd Artystka wydała swój pierwszy singiel. W comiesięcznym cyklu od lutego do października będę prezentował najważniejsze, moim zdaniem, piosenki Madonny – moje złote TOP 10 Gwiazdy. Czas nagli. Wielka rocznica pojawienia się na małej płycie debiutanckiego nagrania Madonny nieubłaganie się zbliża, pora zatem na miejsce 2.

Przyśpieszamy. Po pięknej balladzie „Live to tell” czas na powrót na taneczne parkiety. Moje drugie ulubione nagranie Madonny to pochodząca z roku 1990 roku piosenka „Vogue”. Singiel pojawił się w sklepach muzycznych 27 marca 1990 roku i natychmiast stał się światowym przebojem. Aż trudno uwierzyć, że nagranie było początkowo pomyślane jako strona B pochodzącego z płyty „Like a Prayer” ostatniego singla „Keep it together”, Na szczęście ktoś dostrzegł fantastyczny potencjał, jaki tkwi w nagraniu i „Vogue” stał się samodzielnym utworem.

Pojawienie się nagrania było dość dużym zaskoczeniem. Madonna była nadal w trakcie promocji jej wydanego w 1989 roku przebojowego albumu „Like a Prayer”. Wydany w USA singiel „Keep it together” nadal znakomicie się sprzedawał, na rynku brytyjskim z list dopiero spadło urocze nagranie :Dear Jessie” i wielu (myself including) czekało, że płyta „Like a Prayer” zaowocuje jeszcze jednym singlem –„Spanish Eyes”. Pojawienie się tanecznego „Vogue” było zatem sporym zaskoczeniem.

„Vogue” był zapowiedzią kolejnego albumu Madonny, wydanej latem ścieżki dźwiękowej do filmu „Dick Tracy” zatytułowanej „I’m Breathless”. Nagranie zostało zainspirowane narodzoną w Harlemie formą tańca, znaną jako „vogueing”.

David Fincher, jeden z najważniejszych współczesnych amerykańskich reżyserów” nakręcił do „Vogue” wybitny video clip – prawdziwe arcydzieł - monochromatyczny, z pięknymi zdjęciami i niepowtarzalną choreografią. Madonna wyglądała w clipie nieziemsko. To jeden z moich ulubionych wizerunków Gwiazdy. Zarówno teledysk, jak i nagranie, to hołd oddany gwiazdom czarnobiałej ery hollywoodzkiego kina, ale także  apel o równe prawa i szacunek dla wszystkich – na parkiecie dyskoteki nie liczy się kim jesteś, ale czy dobrze się bawisz.

„Vogue” natychmiast stał się jednym z największych hitów Madonny. Dotarł do szczytu listy przebojów w Wielkiej Brytanii (4 tygodnie na pierwszym miejscu) i w Stanach Zjednoczonych (3 tygodnie na pierwszym miejscu). Na Liście Przebojów Programu Trzeciego to był także numer 1 przez trzy tygodnie. A do którego miejsca „Vogue” dotarł na mojej prywatnej liście? Zgadliście, to był Numer 1 i oczywiście przebój roku.

„Vogue” przeszedł też do historii ze względu na wykonania. Niesamowity występ w stylu „Niebezpiecznych związków” Pierre’a Choderlosa z gali MTV Video Music Awards 1990 został niedawno uznany za najważniejsze wykonanie w 40-letniej historii ceremonii wręczania nagród. „Vogue” pojawił się także w spektakularnym występie Madonny podczas finału Super Bowl w 2012 roku, a także podczas większości tras koncertowych (Blond Ambiion, Girlie Show, Re-Invention, Sticky & Sweet, MDNA, Rebel Heart oraz Madame X).

6 października – w 40. rocznicę wydania pierwszego singla – z piosenką „Everybody” serdecznie zapraszam na sam szczyt mojego notowania. Postaram się wtedy zaprezentować najważniejsze dla mnie nagranie Madonny, ale pewnie już wszyscy wiedzą, co to będzie…



 

„NIE MARTW SIĘ, KOCHANIE” (Dońt worry, Darling), USA 2022

Premiera kinowa: 23 września 2022

Obecnie najpopularniejszym filmem na świecie jest największa jak dotąd reżyserka produkcja znanej amerykańskiej aktorki Olivii Wilde „Nie martw się, kochanie”. Niewątpliwie największymi gwiazdami tego obrazu są brytyjska aktorka Florence Pugh oraz bożyszcze nastolatek, numer 1 wśród brytyjskich wokalistów pop, Harry Styles. Czy warto ten film obejrzeć?

Jesteśmy w Ameryce lat 50-tych, blisko pustynnych terenów, w uroczym, wręcz idyllicznym  miasteczku Victory.  Alice (Pugh) i Jack (Styles) tworzą doskonałą parę – piękni, bogaci, kochający się, uwielbiani przez wszystkich. Victory to nie tylko miasteczko, to także nazwa tajemniczego, przełomowego dla ludzkości projektu, nad którym pracują mężczyźni pod nadzorem charyzmatycznego szefa Franka (Chris Pine) i jego żony Shelley (Gemma Chan). Kobiety nie pracują zawodowo – po odjeździe mężów do firmy zamieniają się w perfekcyjne panie domu – opiekują się dziećmi, porządkują domostwa i doskonalą swoje talenty kulinarne.

Ten arkadyjski nastrój dystopijnej społeczności Victory zakłóca nagle postawa jednej z jej członkiń, Margaret, która podejmuje próbę ucieczki, traci dziecko, wszędzie powtarza, że cały projekt Victory jest jedną wielką mistyfikacją. Margaret znika, ale nasza główna bohaterka, Alice, zaczyna doświadczać zagadkowych wspomnień, przez przypadek wchodzi w posiadanie wiedzy, której posiąść nie powinna. Czym jest w rzeczywistości projekt Victoria? Czy to naprawdę przełomowe osiągnięcie w historii?

„Nie martw się, kochanie” jest naprawdę dobrym, trzymającym w napięciu thrillerem. Film jest dobrze zagrany i wyreżyserowany, a jego zwracającą uwagę cechą jest dbałość o szczegóły i wysoki poziom estetyki – kolory, rekwizyty, garderoba aktorów przywodzą na myśl filmy z lat 50-tych. Harry Styles w wielu swoich video clipach, ale także choćby w „Dunkierce” Christophera Nolana udowodnił, że potrafi grać. Jest dobry jako młody naukowiec, uwikłany w enigmatyczny projekt. Gwiazdą i największą bohaterką filmu jest jednak Florence Pugh. Z uwagą obserwuję rozwój jej kariery – od „Lady M.” – nowatorskiej adaptacji „Makbeta”, przez rewelacyjną rolę w „Midsommar”, wyróżnioną nominacją do Oscara kreacją w „Małych kobietkach” aż po brawurową rolę w „Nie martw się, kochanie” – młoda, zaledwie 26-letnia aktorka stale się rozwija, a w najnowszej produkcji tworzy wysęp godny kolejnej nominacji do Oscara i jest najjaśniejszym punktem filmu.

Film Olivii Wilde wszedł na ekrany w atmosferze skandalu – zmieniano aktora grającego główną rolę, Florence Pugh odmówiła udziału w promocji obrazu, a reżyserka związała się na planie z dużo młodszym od niej Stylesem. Afery te nie powinny jednak wpłynąć na nasz odbiór filmu, zatem zapraszam do kina.

Moja ocena: 7,5/10