MOJE REFLEKSJE OSCAROWE 2022
W ubiegłym roku moje zainteresowanie Nagrodami Amerykańskiej
Akademii Filmowej było znikome – z powodu pandemii nie działały kina, nie
widziałem większości nominowanych filmów, nie znałem połowy nominowanych
aktorów.
Ten rok okazał się znacznie bardziej łaskawy. Spośród 10
filmów nominowanych do Filmu Roku udało mi się zobaczyć siedem: „Belfast”,
„Diuna”, „King Richard: Zwycięska rodzina”, „Licorice Pizza”, „Nie patrz w
górę”, „Psie pazury” i „Zaułek koszmarów”. Trzy – „Coda”, „Drive my car” i „
West Side Story” – nadal przede mną. Spośród nominowanych filmów największe
wrażenie zrobiły na mnie „Belfast” – za poetycki sposób pokazania problemów w
Irlandii Północnej, za wszechstronność Kennetha Branagha oraz fantastyczne role
Caitriony Balfe (to moje aktorskie odkrycie sezonu, obok Jessie Buckley z
„Córki”), Jamiego Dornana, Judi Dench, Ciarana Hinsa i wybitną dziecięcą rolę
Jude’a Hilla, „Licorice Pizza” – za urok w ukazaniu miłości Alany i Gary’ego,
fantastyczną atmosferę i muzykę, bardzo dobrą rolę Alany Haim oraz drugoplanowy
występ Bradleya Coopera jako Barry’ego Gibbsa z Bee Gees oraz „Psie pazury” –
za nieoczywiste ukazanie zjawiska homofobii, za rewelacyjne zdjęcia, nienaganną
reżyserię Jane Campion oraz koncertową grę kwartetu Benedict Cumberbatch, Kodi
Smit-McPhee, Kirsten Dunst i Jesse Plemons – cała czwórka otrzymała oscarowe
nominacje, a to nie zdarza się zbyt często – od roku 1980 dopiero po raz
czwarty („Czerwoni” 1981, „Poradnik pozytywnego myślenia” 2012, „American Hustle”
2013).
Poza konkurencją jest tu „Diuna” – wybitne widowisko z
pięknymi zdjęciami, dobrą grą aktorską i intrygującą fabułą – zdecydowanie
jeden z najlepszych filmów ubiegłego sezonu – ale tego typu produkcje są zdane
na nagrody w kategoriach technicznych. Bardzo żałuję, że nie widziałem
zwycięskiego filmu „Coda”, ale nie mam dostępu do wszystkich platform
streamingowych, a film nie miał normalnej dystrybucji kinowej, niestety.
Najsłabszym filmem spośród mojej obejrzanej szczęśliwej siódemki jest zdecydowanie
„King Richard: Zwycięska rodzina” – historia sukcesu sióstr Sereny i Venus
Williams i ich drogi na szczyt świata kobiecego tenisa. Film jest równie
przeciętny jak główna rola Willa Smitha, ale o tym – potem. Minęła też moja
fascynacja filmem „Nie patrz w górę”.
Pora na kategorie aktorskie – one zawsze wzbudzają najwięcej
emocji. Najciekawszą kategorię w tym roku stanowił wybór Aktorki Roku. Udało mi
się zobaczyć wszystkie kobiety w roli pierwszoplanowej i do dziś uważam, że
Akademia potwornie skrzywdziła Lady Gagę, choćby nie nominując jej za
fantastyczną kreację w filmie „Dom Gucci”. Na nominację zasłużyła także Alana
Haim za „Licorice Pizza”. Brak tych dwóch wyróżnień udało mi się przeboleć,
kiedy zobaczyłem film „Oczy Tammy Faye” – opartą na faktach biografię
amerykańskiej teleewangelistki, w której rolę wcieliła się Jessica Chastain. To
była rola – moim zdaniem – wybitna. Chastain dla potrzeb filmu stała się Tammy
Faye – mówiła, gestykulowała i zachowywała się dokładnie jak gwiazda
amerykańskiej telewizji religijnej. I słusznie wygrała, choć niewielu dawało
jej szansę. Moim zdaniem, powinna była już wygrać za „Służące” w 2011 i
otrzymać przynajmniej nominację za filmy „Sama przeciw wszystkim” (2016) oraz
„Gra o wszystko” (2017). Bardzo mocno
trzymałem kciuki za Jessicę Chastain i bardzo cieszę się z jej wygranej.
Zdecydowanie dobre role miały też Kristen Stewart jako księżna Diana w filmie
„Spencer” oraz znakomita Olivia Colman w „Córce”. Ciekawie zaprezentowała się Nicole
Kidman, zwyciężczyni Złotego Globu za film „Being the Ricardos” , ale dla mnie
nie była to rola na Oscara, Najsłabiej w tej kategorii wypadała Penelope Cruz za
ważną i dobrą najnowszą produkcję Almodovara „Matki równoległe” – jej
nominacja, mimo mojej ogromnej sympatii dla aktorki, była dla mnie dużym
zaskoczeniem.
Ciekawie przedstawiła się także kategoria aktorek
drugoplanowych. Niestety, nie widziałem jeszcze zwyciężczyni Oscara w tej
kategorii – Ariany DeBose. Moją faworytką była tu brytyjska aktorka Jessie
Buckley za rolę młodej Ledy w filmie „Córka”. Bardzo dobre były także Kirsten
Dunst w „Psich pazurach” oraz Aunjanue Ellis w „King Richard” – dużo bardziej
wyrazista i interesująca, niż jej filmowy mąż, Will Smith. To miłe, że Akademia
zauważyła ciepłą rolę Judi Dench w „Belfaście”, choć na nominację za ten film
bardziej zasłużyła Caitriona Belfe.
Spośród aktorów nominowanych w kategorii Najlepszy aktor
pierwszoplanowy dotychczas udało mi się zobaczyć trzy role. Nie widziałem
jeszcze Andrew Garfielda („Tick Tick … Boom!”) i Denzela Washingtona w
„Tragedii Makbeta”. Za najciekawszą rolę uważam kreację Benedicta Cumberbatcha
w „Psich pazurach” – aktor grał wbrew swojemu emploi, choć jest Brytyjczykiem,
wypadł naturalnie i przekonująco jako nieprzystępny kowboj – absolwent Yale. Za
nieporozumienie uważam nominację za Javiera Bardena za rolę w filmie „Being the
Ricardos” – aktor nie zrobił dla tej roli niczego spektakularnego, był dużo
ciekawszy jako główny bohater głośnego hiszpańskiego „Szefa roku”. A zwycięzca?
No cóż, Will Smith wielokrotnie udowadniał już swoją filmową wszechstronność, z
pewnością zasłużył na Oscara za film „Ali”, ale nagrodę zgarnął mu sprzed nosa
Denzel Washington za „Dzień próby”, ale jego rola w filmie „King Richard:
Zwycięska rodzina” jest naprawdę daleka od ideału – nieco mdła, nienaturalna, nieurzekająca.
A jego zachowanie i cios w szczękę Chrisa Rocka podczas gali? Całkowicie
poniżej wszelkich standardów – niewybaczalne, nieakceptowalne zachowanie,
którym Smith stracił wszystko to, na co tak ciężko pracował przez 30 lat. To
właśnie za to zachowanie, a nie rolę w „Królu Ryszardzie” zostanie zapamiętany.
W kategorii Najlepsza rola drugoplanowa męska zwyciężył Troy
Kotsur za „Codę’. Nie widziałem tej roli, ale już przeszła do historii, gdyż
Kotsur to drugi w historii głuchoniemy aktor – zdobywca Oscara. Pierwsza była
partnerka Kotsura z „Cody”, Marlee Matlin, która w 1986 roku odebrała nagrodę
na film „Dzieci gorszego Boga”. J.K. Simmons nie wyróżnił się niczym
szczególnym w „Being the Ricardos”, ten świetny aktor, chyba już zawsze będzie
kojarzony z oscarową kreacją sadystycznego nauczyciela perkusji w filmie
„Whiplash”. Pozostałe trzy role drugoplanowe były bardzo udane. Dwie z nich
pochodziły z filmu „Psie pazury”: Jesse Plemons oraz Kodi Smit-McPhee – trudno
byłoby mi wybrać, który był lepszy, ale pewnie postawiłbym na młodszego
chłopaka i jego psychotyczną rolę. I wreszcie, tak jak w przypadku Judi Dench,
ciepła i zapadająca w pamięć rola irlandzkiego aktora, Ciarana Hindsa, w filmie
„Belfast”.
Nagrodę za reżyserię słusznie odebrała Jane Campion. To
dopiero czwarte w historii Oscarów wyróżnienie dla kobiety w kategorii
Najlepszy reżyser i już druga dla nowozelandzkiej reżyserki (pierwszą odebrała
w 1993 roku za wybitny „Fortepian”). Pozostałe zwyciężczynie to Kathryn Bigelow
(„The Hurt Locker. W pułapce wojny” 2010) oraz Chloé Zhao („Nomadland” 2021).
Trochę szkoda, że nominacji w kategorii reżyserskiej nie otrzymał Denis
Villeneuve za „Diunę” – na pewno na takie wyróżnienie zasłużył.
W tegorocznej edycji pojawiły się także dwie nominacje dla
Polaków, niestety nie zamieniły się w nagrody. Janusz Kamiński otrzymał już
siódmą nominację za zdjęcia za „West Side Story”. Ten wybitny operator ma już
dwa Oscary – za „Listę Schindlera: i „Szeregowca Ryana”. Nominację za Najlepszy
krótkometrażowy film aktorski otrzymali Tadeusz Łysiak i Maciej Ślesicki (mam
nadzieję, że wkrótce uda mi się zobaczyć ten film).
I takie były Nagrody Akademii Filmowej Anno Domini 2022 –
Oscary w cieniu wojny i pandemii. Było dużo bardzo dobrych ról aktorskich,
zabrakło jednak wybitnego filmu, zdecydowanego faworyta do tytułu filmu roku.
Zobaczymy, jakie produkcje zaskoczą nas w kolejnym sezonie, a specjalizujące
się w oscarowych przewidywaniach portale internetowe już rozpoczęły
przedstawianie giełdy nazwisk i tytułów.