czwartek, 31 marca 2022

 
MOJE REFLEKSJE OSCAROWE 2022


W ubiegłym roku moje zainteresowanie Nagrodami Amerykańskiej Akademii Filmowej było znikome – z powodu pandemii nie działały kina, nie widziałem większości nominowanych filmów, nie znałem połowy nominowanych aktorów.

Ten rok okazał się znacznie bardziej łaskawy. Spośród 10 filmów nominowanych do Filmu Roku udało mi się zobaczyć siedem: „Belfast”, „Diuna”, „King Richard: Zwycięska rodzina”, „Licorice Pizza”, „Nie patrz w górę”, „Psie pazury” i „Zaułek koszmarów”. Trzy – „Coda”, „Drive my car” i „ West Side Story” – nadal przede mną. Spośród nominowanych filmów największe wrażenie zrobiły na mnie „Belfast” – za poetycki sposób pokazania problemów w Irlandii Północnej, za wszechstronność Kennetha Branagha oraz fantastyczne role Caitriony Balfe (to moje aktorskie odkrycie sezonu, obok Jessie Buckley z „Córki”), Jamiego Dornana, Judi Dench, Ciarana Hinsa i wybitną dziecięcą rolę Jude’a Hilla, „Licorice Pizza” – za urok w ukazaniu miłości Alany i Gary’ego, fantastyczną atmosferę i muzykę, bardzo dobrą rolę Alany Haim oraz drugoplanowy występ Bradleya Coopera jako Barry’ego Gibbsa z Bee Gees oraz „Psie pazury” – za nieoczywiste ukazanie zjawiska homofobii, za rewelacyjne zdjęcia, nienaganną reżyserię Jane Campion oraz koncertową grę kwartetu Benedict Cumberbatch, Kodi Smit-McPhee, Kirsten Dunst i Jesse Plemons – cała czwórka otrzymała oscarowe nominacje, a to nie zdarza się zbyt często – od roku 1980 dopiero po raz czwarty („Czerwoni” 1981, „Poradnik pozytywnego myślenia” 2012, „American Hustle” 2013).

Poza konkurencją jest tu „Diuna” – wybitne widowisko z pięknymi zdjęciami, dobrą grą aktorską i intrygującą fabułą – zdecydowanie jeden z najlepszych filmów ubiegłego sezonu – ale tego typu produkcje są zdane na nagrody w kategoriach technicznych. Bardzo żałuję, że nie widziałem zwycięskiego filmu „Coda”, ale nie mam dostępu do wszystkich platform streamingowych, a film nie miał normalnej dystrybucji kinowej, niestety. Najsłabszym filmem spośród mojej obejrzanej szczęśliwej siódemki jest zdecydowanie „King Richard: Zwycięska rodzina” – historia sukcesu sióstr Sereny i Venus Williams i ich drogi na szczyt świata kobiecego tenisa. Film jest równie przeciętny jak główna rola Willa Smitha, ale o tym – potem. Minęła też moja fascynacja filmem „Nie patrz w górę”.

Pora na kategorie aktorskie – one zawsze wzbudzają najwięcej emocji. Najciekawszą kategorię w tym roku stanowił wybór Aktorki Roku. Udało mi się zobaczyć wszystkie kobiety w roli pierwszoplanowej i do dziś uważam, że Akademia potwornie skrzywdziła Lady Gagę, choćby nie nominując jej za fantastyczną kreację w filmie „Dom Gucci”. Na nominację zasłużyła także Alana Haim za „Licorice Pizza”. Brak tych dwóch wyróżnień udało mi się przeboleć, kiedy zobaczyłem film „Oczy Tammy Faye” – opartą na faktach biografię amerykańskiej teleewangelistki, w której rolę wcieliła się Jessica Chastain. To była rola – moim zdaniem – wybitna. Chastain dla potrzeb filmu stała się Tammy Faye – mówiła, gestykulowała i zachowywała się dokładnie jak gwiazda amerykańskiej telewizji religijnej. I słusznie wygrała, choć niewielu dawało jej szansę. Moim zdaniem, powinna była już wygrać za „Służące” w 2011 i otrzymać przynajmniej nominację za filmy „Sama przeciw wszystkim” (2016) oraz „Gra o wszystko” (2017).  Bardzo mocno trzymałem kciuki za Jessicę Chastain i bardzo cieszę się z jej wygranej. Zdecydowanie dobre role miały też Kristen Stewart jako księżna Diana w filmie „Spencer” oraz znakomita Olivia Colman w „Córce”. Ciekawie zaprezentowała się Nicole Kidman, zwyciężczyni Złotego Globu za film „Being the Ricardos” , ale dla mnie nie była to rola na Oscara, Najsłabiej w tej kategorii wypadała Penelope Cruz za ważną i dobrą najnowszą produkcję Almodovara „Matki równoległe” – jej nominacja, mimo mojej ogromnej sympatii dla aktorki, była dla mnie dużym zaskoczeniem.

Ciekawie przedstawiła się także kategoria aktorek drugoplanowych. Niestety, nie widziałem jeszcze zwyciężczyni Oscara w tej kategorii – Ariany DeBose. Moją faworytką była tu brytyjska aktorka Jessie Buckley za rolę młodej Ledy w filmie „Córka”. Bardzo dobre były także Kirsten Dunst w „Psich pazurach” oraz Aunjanue Ellis w „King Richard” – dużo bardziej wyrazista i interesująca, niż jej filmowy mąż, Will Smith. To miłe, że Akademia zauważyła ciepłą rolę Judi Dench w „Belfaście”, choć na nominację za ten film bardziej zasłużyła Caitriona Belfe.

Spośród aktorów nominowanych w kategorii Najlepszy aktor pierwszoplanowy dotychczas udało mi się zobaczyć trzy role. Nie widziałem jeszcze Andrew Garfielda („Tick Tick … Boom!”) i Denzela Washingtona w „Tragedii Makbeta”. Za najciekawszą rolę uważam kreację Benedicta Cumberbatcha w „Psich pazurach” – aktor grał wbrew swojemu emploi, choć jest Brytyjczykiem, wypadł naturalnie i przekonująco jako nieprzystępny kowboj – absolwent Yale. Za nieporozumienie uważam nominację za Javiera Bardena za rolę w filmie „Being the Ricardos” – aktor nie zrobił dla tej roli niczego spektakularnego, był dużo ciekawszy jako główny bohater głośnego hiszpańskiego „Szefa roku”. A zwycięzca? No cóż, Will Smith wielokrotnie udowadniał już swoją filmową wszechstronność, z pewnością zasłużył na Oscara za film „Ali”, ale nagrodę zgarnął mu sprzed nosa Denzel Washington za „Dzień próby”, ale jego rola w filmie „King Richard: Zwycięska rodzina” jest naprawdę daleka od ideału – nieco mdła, nienaturalna, nieurzekająca. A jego zachowanie i cios w szczękę Chrisa Rocka podczas gali? Całkowicie poniżej wszelkich standardów – niewybaczalne, nieakceptowalne zachowanie, którym Smith stracił wszystko to, na co tak ciężko pracował przez 30 lat. To właśnie za to zachowanie, a nie rolę w „Królu Ryszardzie” zostanie zapamiętany.

W kategorii Najlepsza rola drugoplanowa męska zwyciężył Troy Kotsur za „Codę’. Nie widziałem tej roli, ale już przeszła do historii, gdyż Kotsur to drugi w historii głuchoniemy aktor – zdobywca Oscara. Pierwsza była partnerka Kotsura z „Cody”, Marlee Matlin, która w 1986 roku odebrała nagrodę na film „Dzieci gorszego Boga”. J.K. Simmons nie wyróżnił się niczym szczególnym w „Being the Ricardos”, ten świetny aktor, chyba już zawsze będzie kojarzony z oscarową kreacją sadystycznego nauczyciela perkusji w filmie „Whiplash”. Pozostałe trzy role drugoplanowe były bardzo udane. Dwie z nich pochodziły z filmu „Psie pazury”: Jesse Plemons oraz Kodi Smit-McPhee – trudno byłoby mi wybrać, który był lepszy, ale pewnie postawiłbym na młodszego chłopaka i jego psychotyczną rolę. I wreszcie, tak jak w przypadku Judi Dench, ciepła i zapadająca w pamięć rola irlandzkiego aktora, Ciarana Hindsa, w filmie „Belfast”.

Nagrodę za reżyserię słusznie odebrała Jane Campion. To dopiero czwarte w historii Oscarów wyróżnienie dla kobiety w kategorii Najlepszy reżyser i już druga dla nowozelandzkiej reżyserki (pierwszą odebrała w 1993 roku za wybitny „Fortepian”). Pozostałe zwyciężczynie to Kathryn Bigelow („The Hurt Locker. W pułapce wojny” 2010) oraz Chloé Zhao („Nomadland” 2021). Trochę szkoda, że nominacji w kategorii reżyserskiej nie otrzymał Denis Villeneuve za „Diunę” – na pewno na takie wyróżnienie zasłużył.

W tegorocznej edycji pojawiły się także dwie nominacje dla Polaków, niestety nie zamieniły się w nagrody. Janusz Kamiński otrzymał już siódmą nominację za zdjęcia za „West Side Story”. Ten wybitny operator ma już dwa Oscary – za „Listę Schindlera: i „Szeregowca Ryana”. Nominację za Najlepszy krótkometrażowy film aktorski otrzymali Tadeusz Łysiak i Maciej Ślesicki (mam nadzieję, że wkrótce uda mi się zobaczyć ten film).

I takie były Nagrody Akademii Filmowej Anno Domini 2022 – Oscary w cieniu wojny i pandemii. Było dużo bardzo dobrych ról aktorskich, zabrakło jednak wybitnego filmu, zdecydowanego faworyta do tytułu filmu roku. Zobaczymy, jakie produkcje zaskoczą nas w kolejnym sezonie, a specjalizujące się w oscarowych przewidywaniach portale internetowe już rozpoczęły przedstawianie giełdy nazwisk i tytułów.

1 komentarz:

  1. Cooper nie grał Barry'ego Gibbsa lecz Jona Petersa - producenta filmowego

    OdpowiedzUsuń