„WIELORYB” (The Whale), USA 2022
Premiera kinowa: 17 lutego 2023
Darren Aronofsky jest jednym z moich ulubionych reżyserów,
jego „Czarny łabędź” z rewelacyjną Natalie Portman był moim filmem roku 2011,
uwielbiam też „Requiem dla snu” z Jaredem Leto i Ellen Burstyn, dlatego bardzo
czekałem na najnowszy obraz reżysera. O „Wielorybie” było bardzo głośno od światowej
premiery ze względu na wyjątkową rolę Brendana Frasera.
„Wieloryb” to obraz zniszczonego życiem i chorobliwie
otyłego Charliego (Fraser). Czując zbliżającą się śmierć, Charlie, który przed
ośmioma laty porzucił rodzinę, bo związał się z mężczyzną, postanawia naprawić
relacje ze swoją nastoletnią córką Ellie (Sadie Sink). Ojciec i córka nie
widzieli się przez ten cały okres. Ellie to buntowniczka, manipulatorka, pełna
gniewu i żalu dziewczyna, która od lat nie radzi sobie z sytuacją, w jakiej
postawiło ją życie. Rozpoczyna się teatr, którego głównymi aktorami są Charlie
i Ellie. Ich dramatyczne, pełne złości i wyrzutów rozmowy, przerywane są
jedynie krótkimi chwilami pojawiania się w domu opiekunki Charliego,
charyzmatycznej i zdecydowanej Liz (bardzo dobra, wyróżniona już nominacją do
Oscara drugoplanowa rola Hong Chau), młodego wędrownego kaznodziei Thomasa,
całkowicie pogubionego w życiu (Ty Simpkins) oraz matki Ellie i byłej żony
Charliego - Mary (Samantha Morton).
Film jest oparty na sztuce teatralnej autorstwa Samuela D.
Huntera i tę teatralność czuje się w filmie. Aktorzy, głównie młodzi, grają w
nieco teatralny, przerysowany sposób. Akcja całego filmu rozgrywa się w małym
domu, w którym z powodu swojej tuszy uwięziony jest Charlie. Brendon Fraser bez
wątpienia tworzy kreację życia. Jego rola jest tak realistyczna, że można mieć
wrażenie, że aktor naprawdę tak dramatycznie przybrał na wadze dla potrzeb
roli. W niczym nie przypomina swoich bardziej rozrywkowych wcieleń z filmów,
takich jak „Mumia”, czy „George prosto z drzewa”. Świetnie oddaje swoją niemoc,
przerażenie, poddanie się, ale też nadzieję, którą daje mu próba pojednania z
córką. Bardzo dobrze wypada w scenach z Hong Chau – swoją pielęgniarką, siostrą
zmarłego partnera.
Film jest dobry i ma ważne przesłanie. Jedyne, co nieco mi w
obrazie przeszkadzało, to jego „amerykańskość”. Bardzo amerykańska jest gra Sadie
Sink, bardzo amerykańskie jest zakończenie filmu. We wcześniejszych,
wspomnianych projektach Aronofsky'emu udało się tego uniknąć. Mimo to
zdecydowanie film polecam, choćby dla roli Frasera, która z pewnością pozwoli
mu wrócić do hollywoodzkiej elity (choć na Oscarach będę mocniej trzymał kciuki
za Austina Butlera – „Elvis” i Colina Farrella – „Duchy Inisherin”).
Moja ocena: 8/10