piątek, 31 marca 2023

 

„BLISKO” (Close), Belgia / Holandia / Francja 2022

Premiera kinowa: 17 lutego 2023


Najnowszą propozycją kinową prezentowaną w ramach Filmowej Akademii Nauczyciela był belgijski film „Blisko”, kontrkandydat polskiego „IO” do Oscara dla filmu międzynarodowego.

Obawiałem się obejrzenia tego filmu. I słusznie – to jeden z najbardziej przejmujących i poruszających obrazów ostatnich miesięcy. „Blisko” jest historią przyjaźni dwóch trzynastoletnich chłopców – Leo (Eden Dambrine) i Remiego (Gustav De Waele). Przyjaciele znają się od dziecka, spędzają ze sobą mnóstwo czasu, zdarza się, że wprost okazują sobie czułość – ich wzajemna sympatia i przywiązanie są tak ogromne, że kiedy chłopcy trafiają do nowej szkoły, ich bliskość wzbudza wielkie zainteresowanie – padają nieśmiałe, ale też wulgarne pytania o naturę ich bliskości, o ich orientację. Chłopcy cierpliwie tłumaczą, że są dla siebie jak bracia i ich zażyłość ma charakter braterskiej przyjaźni.

Leo to drobny, wrażliwy blondyn, który z trudem radzi sobie z zainteresowaniem innych własną osobą. Wydaje się bardzo kruchy. Ciemnowłosy Remi zdaje się silniejszy i dominujący. Jest zawsze radosny i kąśliwe uwagi nowych kolegów z pozoru go nie interesują. Leo odtrąca swojego wieloletniego towarzysza, zawodzi go, na siłę poszukuje nowego kręgu przyjaciół, aby podkreślić swą męskość zaczyna uprawiać hokej – bardzo męski sport. Remi nie potrafi poradzić sobie z zaistniałą sytuacją, dochodzi do tragedii…

Reżyser w delikatny i nienachalny sposób na tle zmieniających się pór roku ukazuje, jak Leoi jego rodzina, rodzice Remiego, szkoła radzą sobie z traumą odejścia. W filmie nie znajdziemy nut dydaktyczno-pedagogizujących. Jedyne, do czego skłania reżyser, to świadomość, że każdy człowiek jest inny i w inny sposób reaguje. Film nie epatuje emocjami, rozpaczą, gniewem, wściekłością. Poszczególnymi ujęciami pokazuje, co się wydarzyło i jakie będą konsekwencje tego wydarzenia.

Film pokazuje, jak kruche potrafi być dziecko i jak łatwo je zranić. Kwestię tę można przenieść także na świat dorosłych. Tak niewiele potrzeba, by kogoś zniszczyć, owo niewiele może być dla wielu z nas ciężarem nie do udźwignięcia, nie do zniesienia, może doprowadzić do skrajnych zachowań.

Zaskakuje obraz belgijskiej szkoły. Dzieci są wszędzie takie same, w różny sposób radzą sobie z napięciami i przeżyciami i cała szkoła z pozoru wydaje się być taka sama, jak w Polsce, ale w rzeczywistości jest całkowicie odmienna, zupełnie inaczej radzi sobie z bolesnym problemem.

Młody belgijski reżyser Lukas Dhont, tak jak w filmie „Girl”, udowadnia w „Close”, że ma ogromny talent, by tworzyć kino ważne społecznie, a przy tym subtelne, nienachalne, bez agresywnie postawionej tezy.

„Blisko” to kino spokojne, kameralne, powolne, a tak silnie przeniknięte emocjami, dramatem, intensywnymi przeżyciami, to film, po którym nie sposób porzucić myśli o losach dwóch chłopców – głównych bohaterów. Dlatego zachęcam do obejrzenia filmu, i młodych widzów, i ich rodziców, nauczycieli, starszych przyjaciół. To bez wątpienia jedna z ważniejszych premier filmowych tego roku.  

Moja ocena: 8/10

 

„WYRWA”, Polska 2023


Premiera kinowa: 17 marca 2023

„Tysiące twarzy, setki miraży,

to człowiek tworzy metamorfozy” Kora

„Wyrwa” to goszcząca właśnie na ekranach kin adaptacja bardzo dobrego thrillera Wojciecha Chmielarza. A czy film jest również bardzo dobry? Niestety, nie.

Maciej (Tomasz Kot) i Janina (Karolina Gruszka) to z pozoru idealne małżeństwo. Mieszkanie w Warszawie, dwoje dzieci, on – odnoszący sukcesy korporacyjny bankier, ona – dziennikarka, próbująca sił jako literatka. Kiedy Janka wyjeżdża w delegację do Krakowa, a jej wyjazd nieoczekiwanie się przedłuża, Maciej dostaje wiadomość o wypadku, w którym żona zginęła. Zagadką jest jednakże, dlaczego tragiczny wypadek miał miejsce w okolicy .. Mrągowa.

Maciej podejmuje własne śledztwo w sprawie śmierci Janiny, a jego nieoczekiwanym sprzymierzeńcem okazuje się Kamil (Grzegorz Damięcki) – kochanek Janiny. Do jakich wniosków doprowadzą poszukiwania? Jak naprawdę zginęła Janina? I dlaczego?  

I wszystko mogłoby być znakomite, bo Chmielarz dał podstawy do stworzenia niezłej, trzymającej w napięciu historii filmowej, ale „Wyrwa” jest, niestety, filmem nijakim, nie do końca ciekawym i udanym. Niektóre sceny ocierają się co najmniej o niezręczność. Dużym negatywnym zaskoczeniem jest świetny przecież aktor, Tomasz Kot, który w roli Macieja okazuje się sztuczny, pasywny, zagubiony, nieprzekonujący, podczas gdy w powieści Maciej jest pełnokrwistym, dominującym bohaterem.

Dużo lepiej wypada Grzegorz Damięcki jako zakochany w Janinie celebryta i podstarzały playboy. To on okazuje się zdecydowanie ciekawszą, bardziej dynamiczną postacią, to jemu zależy bardziej na rozwiązaniu kwestii tragicznej śmierci Janiny. Ciekawe są też role drugoplanowe – Marii Pakulnis i Romana Gancarczyka - pogrążonych w żałobie i złości po utracie córki teściach Macieja, Marty Stalmierskiej – jako Anki, dziewczyny z Mazur, która próbuje pomóc Maciejowi i Kamilowi oraz Konrada Eleryka jako Ułana – okrutnego, pozbawionego skrupułów przywódcy lokalnego gangu. To do nich należy ten film, a nie do Tomasza Kota i Karoliny Gruszki – centralnych postaci historii.

Jedyne, co ujęło mnie w obrazie, to wykorzystanie muzycznego motywu piosenki „Szare miraże” Maanamu i tańca, spajającego film interesującą klamrą.

Film wydaje się być nieco zmarnowaną szansą na dobry polski kryminał, ale czegoś produkcji brakuje – może spójności, może bardziej charyzmatycznego aktora w roli Macieja, może większego napięcia, które jest naprawdę wszechobecne w książce. Można obejrzeć, ale szału i zachwytu nie ma.

Moja ocena: 5/10

sobota, 18 marca 2023

 

„POKOLENIE IKEA”, Polska 2023


Premiera kinowa: 3 marca 2023

Ostatnio coraz częściej trafiam do kina na bardzo nieudane polskie produkcje, że wspomnę tylko fatalną „Pokusę” Marii Sadowskiej. W ten zestaw doskonale wpisuje się „Pokolenie Ikea” niejakiego Dawida Grala. Film oparty jest na ponoć bestsellerowej powieści Piotra C. Kontakt z filmem przekonał mnie, żeby nigdy po tę książkę nie sięgać.

Narratorem i głównym bohaterem filmu jest Piotr C. „Czarny” (nieco zagubiony w tej roli Bartosz Gelner). Piotr odnosi sukcesy jako korporacyjny prawnik, zarabia niezłe pieniądze, jest właścicielem zgrabnego mieszkanka, a jego hobby i główne pozazawodowe zajęcie to „zaliczanie” dziewczyn. W tym celu bohater prowadzi nawet swoisty dziennik, w którym alfabetycznie dokumentuje swoje erotyczne zdobycze. Jednym z jego większych problemów jest fakt, że bardzo trudno jest wyrwać pannę, której imię zaczyna się na literę C i Ł, bardzo tę życiową komplikację przeżywa i często o niej wspomina.

Piotr nie potrafi i chyba nie chce stworzyć stałego związku i status wiecznego Piotrusia Pana i Casanovy mlecznych barów i ekskluzywnych klubów i kawiarni bardzo mu odpowiada. Gdzie upatrywać  przyczyn działania naszego bohatera? Może w notorycznych zdradach ojca, który ostatecznie porzucił matkę Piotra (w tej roli – Majka Jeżowska)? A może w zagubieniu pokolenia millenialsów, którzy boją się zobowiązań i podejmowania istotnych decyzji? Dość znamienne jest, że Piotr potrafi stworzyć jakąkolwiek dłuższą relację jedynie z nastolatką, a nie widzi, że obok w biurze pracuje atrakcyjna dziewczyna, jego bliska przyjaciółka Olga (Michalina Olszańska), która jest w nim po uszy zakochana.

„Pokolenie Ikea” to kolejny niepotrzebny polski film. Wprawdzie podejmuje ważki temat dotyczący młodych ludzi, obciążonych w banku niewolniczym kredytem, pracujących w korporacjach od świtu do nocy, rozpaczliwie i hedonistycznie próbujących odnaleźć sens życia, ale ukazuje to socjologiczne zjawisko w sposób powierzchowny, chwilami żałosny, chwilami żenujący.  Gelner, naprawdę dobry aktor, zupełnie nie sprawdza się w roli Piotra, dialogi są słabe, wulgarne, często powielane z innych filmów. Obraz młodych ludzi jest przejaskrawiony i nierzeczywisty, jednym słowem, film jest po prostu słaby.

Zdecydowanie nie polecam tej produkcji, trudno w niej dopatrzeć się jakichkolwiek walorów. Obawiam się, że to poważny kandydat do przyszłorocznej edycji nagrody Węży – polskiego odpowiednika Złotych Malin.

Moja ocena: 2/10

czwartek, 16 marca 2023

 MOJE ROZWAŻANIA O TEGOROCZNYCH OSCARACH


W niedzielę – 12 marca – poznaliśmy laureatów tegorocznych Oscarów – nagród nadal uważanych za najważniejsze i najbardziej prestiżowe w przemyśle filmowym na świecie. A co ja o tegorocznej edycji sądzę? Jestem rozczarowany, gdyż moi faworyci przepadli z kresem, a filmu uznanego za Najlepszy film roku zwyczajnie nie zrozumiałem.

O nagrodę dla Najlepszego filmu walczyło 10 obrazów filmowych, spośród których udało mi się zobaczyć 8: „Wszystko wszędzie naraz” – awangardowe i szalone kino amerykańsko-azjatyckie w reżyserii dwóch Danielów: Kwana i Scheinerta, druga odsłona pięknego wizualnie dzieła Jamesa Camerona „Avatar: Istota wody”, przejmująca opowieść o kończącej się przyjaźni między dwoma Irlandczykami ”Duchy Inisherin” w reżyserii Martina McDonagha, fantastyczna biografia Presleya „Elvis” Baza Luhrmanna, „Fabelmanowie” – nieoficjalna autobiografia Stevena Spielberga i piękny hołd oddany kinu, „Tár” – dająca do myślenia historia najważniejszej dyrygentki w dziejach muzyki autorstwa Todda Fielda  „Top Gun: Maverick” – kontynuacja hitu sprzed 36 lat Josepha Kosinskiego oraz „W trójkącie” Rubena Ostlunda. Do obejrzenia zostały mi jeszcze: dramat wojenny „Na Zachodzie bez zmian” na podstawie prozy Remarque’a w reżyserii Edwarda Bergera oraz „Women Talking” Sarah Polley.

Chociaż moim filmem roku 2022 został „Elvis” Luhrmanna (to wynik mojej fascynacji historią muzyki i zachwytu nad główną rolą), to oscarowo kibicowałem dwóm produkcjom – wzruszającym „Duchom Inisherin” z niesamowitą historią i cudowną grą aktorską oraz filmowi „Fabelmanowie” – typowemu hollywoodzkiemu widowisku i najlepszemu obrazowi Stevena Spielberga od lat. Nagroda – zgodnie z przewidywaniami – trafiła jednak w ręce twórców filmu „Wszystko wszędzie naraz”. Czy to jest zły film? Z pewnością – nie. Ale czy to produkcja zasługująca na Oscara dla Najlepszego filmu? Kilka tygodni temu, kiedy hype nad „Wszystko wszędzie naraz” był już w zenicie, mój kolega spytał mnie, czemu na Popkulturalnym Maniaku nie ma recenzji filmu. Moja odpowiedź była prosta – nie mogę napisać recenzji filmu, którego kompletnie nie zrozumiałem. Oglądając film blisko rok temu, uznałem go za czystą rozrywkę, fajnie zrealizowaną i z pomysłem zagraną, ale nie przeszło mi przez myśl, że na film spadnie deszcz oscarowych nominacji, które zamienią się w 7 nagród – w najistotniejszych kategoriach. To bardzo sympatyczne, że dostrzeżono azjatyckich aktorów, to ciekawe, że doceniono film nieoczywisty i szalony od pierwszej po ostatnią chwilę, ale żeby od razu Najlepszy film? Szanuję werdykt Akademii, która zrzesza przecież najważniejszych przedstawicieli świata kina, ale ta decyzja pokazuje mi, że w swojej fascynacji kinem całkowicie rozmijam się z aktualnymi filmowymi nurtami i trendami.

A co z nominacjami aktorskimi? Spośród 20 nominowanych ról pierwszo- i drugoplanowych dotychczas obejrzałem 16 (co stanowi przyzwoite 80%) i oczywiście miałem swoich faworytów, którzy naturalnie ponieśli sromotną klęskę.

O nagrodę dla Najlepszego aktora pierwszoplanowego walczyli:
Austin Butler - „Elvis”
Colin Farrell - „Duchy Inisherin”
Brendan Fraser – „Wieloryb”
Paul Mescal – „Aftersun”
Bill Nighy - „Living”.

Wszyscy panowie otrzymali nominację po raz pierwszy, co jest dobrym i ciekawym zwrotem, bo Akademia zwykła często nominować swoich ulubieńców latami za lepsze i słabsze role. Jestem bardzo ciekawy kreacji Billa Nighy w filmie „Living” nakręconym na podstawie scenariusza jednego z moich ulubionych brytyjskich pisarzy, Kazuo Ishiguro. Nie mam przekonania, czy na nominację zasłużył młody Irlandczyk Paul Mescal za rolę w bardzo dobrym filmie „Aftersun”. Trzy pozostałe nazwiska były bardzo mocne i wybór był bardzo trudny. Kibicowałem Austinowi Butlerowi za „Elvisa” – aktor stworzył niesamowitą i hipnotyzującą rolę Presleya, choć Farrell jako bohater z urażoną męską dumą w „Duchach Inisherin” był znakomity – mam wrażenie, że aktor rozwija się z każdą rolą. Wygrał jednak Fraser – to był jego niesamowity powrót, ogromne wyzwanie i rola życia – z pewnością najlepsza od czasu filmu „Bogowie i potwory”. Fraser tworzy wybitną kreację człowieka chorobliwie otyłego, przegranego, podsumowującego swoje trudne życie. Nagroda bezapelacyjnie zasłużona, ale mój faworyt – Butler, niestety, przegrał.

Wśród Najlepszych aktorek pierwszoplanowych nominacje otrzymały:
Ana de Armas – „Blondynka”
Cate Blanchett – „Tár
Andrea Riseborough - „To Leslie”
Michelle Williams - „Fabelmanowie”
Michelle Yeoh - „Wszystko wszędzie naraz”.

Ta kategoria okazała się najbardziej kontrowersyjna, przede wszystkim za sprawą nieformalnej kampanii przeprowadzonej w Hollywood tuż przed wskazaniem nominacji na rzecz brytyjskiej aktorki Andrei Riseborough. Rzekomo z powodu kampanii białych kobiet, wspierających białą aktorkę, szansę na nominację straciły dwie czarnoskóre aktorki – Viola Davis za rolę w filmie :Królowa wojownik” oraz Danielle Deadwyler za „Till”. Wprawdzie wśród nominowanych znalazły się dwie nie-białe aktorki – de Armas i Yeah (ostateczna zwyciężczyni), ale czarnych aktorek zabrakło. Nie widziałem jeszcze „To Leslie” i „Blondynki”, ale bez wątpienia najlepszą kreację stworzyła Cate Blanchett – była to już jej ósma nominacja (wcześniej otrzymała je za „Elizabeth”, „Notaki o skandalu”, „I’m not there. Gdzie indziej jestem”, „Elizabeth. Złoty wiek”, „Carol”, „Blue Jasmin” i „Aviator” – za dwa ostatnie otrzymała statuetkę). Kolejny raz udowodniła, że jest jedną z najwybitniejszych współczesnych aktorek. Już piątą nominację otrzymała Michelle Williams (wcześniej za „Tajemnicę Brokeback Mountain”, „Blue Valentine”, „Mój tydzień z Marilyn” i „Manchester by the Sea” – aktorka nadal nie posiada Oscara). Zwyciężczyni – Michelle Yeoh stała się pierwszą azjatycką aktorką i drugą nie-białą zdobywczynią Oscara dla Najlepszej aktorki pierwszoplanowej (pierwsza była Halle Berry). Yeoh w    „Wszystko wszędzie naraz” jest, oczywiście, bardzo dobra, wciela się w kilka różnych ról, ale jej kreacja blednie przy wielkiej Lydii Tár w interpretacji Cate Blachett.

Ciekawie wypadła rywalizacja o tytuł najlepszego aktora drugoplanowego. Nominacje otrzymali:
Brendan Gleeson – „Duchy Inisherin”
Brian Tyree Henry – „Most”
Judd Hirsch – „Fabelmanowie”
Barry Keoghan - „Duchy Inisherin”
Ke Huy Quan – “Wszystko wszędzie teraz”.

Bodaj największym zaskoczeniem była nominacja dla Henry’ego za fllm, którego największą gwiazdą jest Jennifer Lawrence. Ja kibicowałem najbardziej aktorom z „Duchów Inisherin”, chyba nawet bardziej zdobywcy BAFTY – Keoghanowi. Nagroda powędrowała jednak do Ke Huy Quana, aktora pochodzenia wietnamskiego, który jako dziecko zagrał w filmie „Indiana Jones i Świątynia Zagłady”. W swojej płomiennej przemowie dziękczynnej aktor wspominał swoją emigrację do USA. To był prawdziwy triumf aktorów azjatyckich. Dla wszystkich nominowanych, z wyjątkiem Judda Hirsha, było to pierwsze wyróżnienie. Hirsch otrzymał wcześniej nominację za „Zwyczajnych ludzi” w 1980 roku.

Pozostała jeszcze kategoria Najlepsza aktorka drugoplanowa. Nominację otrzymały:
Angela Bassett – „Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu”
Hong Chau – „Wieloryb”
Kerry Condon – „Duchy Inisherin”
Jamie Lee Curtis – “Wszystko wszędzie teraz”
Stephanie Hsu – “Wszystko wszędzie teraz”.

Wcześniej nominację otrzymała jedynie Bassett za „Tina. What’s love got to do with it?”. W tej kategorii miałem aż trzy faworytki: Condon, Chau I Curtis – chyba właśnie w takiej kolejności. Wygrała Jamie Lee Curis i na scenie udowodniła, że zasłużyła na nagrodę. Aktorka zagrała już w ponad stu filmach i to prawdziwy cud, że dopiero teraz otrzymała pierwszą nominację. Ciekawostką jest, że obydwoje rodzice aktorki – Janet Leigh i Tony Curtis – również byli nominowani do nagrody – mama za słynną „Psychozę’, ojciec za „Ucieczkę w kajdanach”. Rodzice znaleźli się wśród setek osób, którym Jamie Lee Curtis dziękowała za nagrodę. Trochę mi żal Hong Chau, która stworzyła w „Wielorybie” bardzo wyrazistą postać pielęgniarki, opiekującej się głównym bohaterem. Bardzo podobała mi się także Kerry Condon jako Siobhan - siostra Padraica, głównego bohatera.

Nie udało się zdobyć Oscara dla Najlepszego filmu międzynarodowego Jerzemu Skolimowskiemu i „IO’. Tegoroczna kategoria była bardzo mocno obsadzona, a faworytem od początku był obraz „Na Zachodzie bez zmian”. Do końca, zwłaszcza w oscarową niedzielę, łudziłem się, że może członkowie Akademii zagłosują na niemiecki film jako Najlepszy film roku, a nagrodę międzynarodową otrzyma osiołek IO, ale tak się nie stało. Nominacja jest już jednak ogromnym wyróżnieniem.

I takie były Oscary Anno Domini 2023. Tęsknię za Oscarami bez totalnej poprawności politycznej, bez tak silnego lobbowania, za Oscarami, które otrzymują takie filmy, jak „Pożegnanie z Afryką”, „Czułe słówka”, czy „Amadeusz”. A może po prostu tęsknię za swoim dzieciństwem? 



Źródło zdjęcia: https://ew.com/  (CREDIT: JEFF KRAVITZ/FILMMAGIC)



niedziela, 12 marca 2023

 

DZIŚ OSCARY – O SZANSACH „IO” JERZEGO SKOLIMOWSKIEGO – NASZEGO POLSKIEGO KANDYDATA


Dziś noc Oscarów – najważniejsza w roku noc dla twórców przemysłu filmowego, noc najbardziej prestiżowych nagród kinematograficznych (a przynajmniej jeszcze do niedawna za takie uważanych).

Dla Polski w tym roku to szczególna noc, gdyż polski film – „IO” w reżyserii Jerzego Skolimowskiego otrzymał nominację do nagrody dla najlepszego filmu międzynarodowego (dawniej nieanglojęzycznego). Takie wyróżnienie polska produkcja otrzymała po raz trzynasty, co stawia naszą kinematografię w dość dobrym świetle. Poprzednio nominowane filmy to:

1.       „Nóż w wodzie” Romana Polańskiego (1963) – zwycięzca „8 i ½” Federico Felliniego

2.       „Faraon” Jerzego Kawalerowicza (1966) – zwycięzca „Sklep przy głównej ulicy” Jana Kadara i Elmara Klosa

3.       „Potop” Jerzego Hoffmana (1974) - zwycięzca „Amarcord” Federico Felliniego

4.       „Ziemia obiecana” Jerzego Wajdy (1975) – zwycięzca „Dersu Uzała” Akiry Kurosawy

5.       „Noce i dnie” Jerzego Antczaka (1976) – zwycięzca „Czarne i białe w kolorze” Jeana-Jacquesa Annauda

6.       „Panny z Wilka” Andrzeja Wajdy (1979) – zwycięzca „Blaszany bębenek” Volkera Schlondorffa

7.       „Człowiek z żelaza”  Andrzeja Wajdy (1981) zwycięzca „Mefisto” Istvana Szabo

8.       „Katyń” Andrzeja Wajdy (2007) – zwycięzca „Fałszerze” Stefana Ruzovitzky’ego

9.       „W ciemności” Agnieszki Holland (2011) – zwycięzca „Rozstanie” Asghara Farhadiego

10.   „Ida” Pawła Pawlikowskiego (2014) – ZWYCIĘZCA !!!

11.   „Zimna wojna” Pawła Pawlikowskiego (2018) – zwycięzca „Roma” Alfonsa Cuarona

12.   „Boże Ciało” Jana Komasy (2019) – zwycięzca „Parasite” Joon-Ho Bonga

13.   „IO” Jerzego Skolimowskiego (2022) – zwycięzca - ???

Bardzo cieszy mnie ta polska nominacja i podoba mi się coraz bardziej transparentny system wyboru polskiego kandydata. Przede wszystkim od niedawna polska komisja podaje listę finalistów. W tym roku było to aż siedem filmów: poza wybranym „IO’ były to: „Film balkonowy”, „Iluzja”, „Cicha ziemia”, „Kobieta na dachu”, „Broad Peak” i „Fucking Bornholm”. Spośród wspomnianych filmów obraz Skolimowskiego miał rzeczywiście największe szanse – nie tylko ze względu na pozycję reżysera, ale przede wszystkim uniwersalny przekaz filmu, doskonałe zdjęcia Michała Dymka i montaż Agnieszki Glińskiej oraz niepokojącą doskonałą muzykę Pawła Mykietyna. Szanse na zaistnienie w Hollywood istniały także dla filmu „Kobieta na dachu” Anny Jadowskiej z wybitną kreacją Doroty Pomykały oraz znakomitego dokumentu „Film balkonowy” Marcela Łozińskiego (który to jednak przepadł w kategorii filmów dokumentalnych i nominacji nie otrzymał).

A jakie są szanse, że przypowieść o życiu, widzianym oczami osiołka, otrzyma dziś nagrodę? Szczerze mówiąc, niewielkie. Kategoria filmu międzynarodowego jest w tym roku bardzo mocno obsadzona. Konkurentami filmu Skolimowskiego są:

1.       „Na Zachodzie bez zmian” Edwarda Bergera – kandydat niemiecki, adaptacja prozy Ericha Marii Remarque’a  - brutalna opowieść o okrucieństwie I wojny światowej. Wszystko wskazuje, że Oscar dla filmu międzynarodowego powędruje do właśnie tej produkcji. Film otrzymał razem aż 9 oscarowych nominacji, w tym także dla Najlepszego filmu, zdobył 7 nagród BAFTA, w tym dla Najlepszego filmu i Najlepszego filmu nieanglojęzycznego, nominację do Złotego Globu i całą masę innych prestiżowych nagród branżowych, wraz z uznaniem krytyków i publiczności,

2.       „Blisko” Lukasa Dhonta – kandydat belgijski – kończąca się tragicznie opowieść o niezwykłej przyjaźni dwóch trzynastoletnich chłopców. Bardzo mocna propozycja z nominacją do Złotego Globu, Cezara i wielu prestiżowych nagród przemysłu filmowego,

3.       „Argentyna, 1985” – w reżyserii Santiago Mitre - kandydat argentyński – oparta na faktach historia dwóch prokuratorów, którzy postanawiają zbadać najokrutniejszą dyktaturę w dziejach kraju. Film dość nieoczekiwanie zdobył Złoty Glob, także nominację do BAFTY i wydaje się być mocnym rywalem filmu Skolimowskiego.

4.       „Cicha dziewczyna” Colma Baireada -  kandydat irlandzki – ponoć piękna (filmu jeszcze nie widziałem) historia dziewczynki, która trafia do rodziny na wsi i w pozornie spokojnym domku natrafia na rodzinne tajemnice.

Jak wypada na tym tle „IO”. Film Skolimowskiego nie otrzymał nominacji do Złotego Globu i BAFTY, ale został doceniony przez liczne filmowe stowarzyszenia krytyków, otrzymał nominację do Cezara i zdobył prawdziwe światowe uznanie. Ponadczasowe przesłanie opowieści o błąkającym się po świecie osiołku, szukającym swojego miejsca, chwyciło za serce wielu kinomanów. Nagroda dla filmu dzisiejszej nocy byłaby wielkim zaskoczeniem, ale podczas ceremonii na przestrzeni lat działy się już nie takie rzeczy. Dlatego bardzo mocno trzymajmy kciuki za „IO”, a ja bardzo gorąco ten film polecam.

sobota, 11 marca 2023

 

„Tár” (Tár), USA 2022


Premiera kinowa: 24 lutego 2023

Pośród tegorocznych oscarowych propozycji „Tár” w reżyserii amerykańskiego aktora i reżysera Todda Fielda zasługuje na szczególne wyróżnienie, głównie za sprawą wyjątkowej kreacji Cate Blanchett, moim zdaniem, najlepszej w dotychczasowej karierze aktorki.

Lydia Tár jest uznawana za najważniejszą dyrygentkę w dziejach muzyki. Właśnie objęła kierownictwo nad najlepszą i największą orkiestrą na świecie – Berlin Philharmonic. Na czym polega sukces Lydii? To przede wszystkim jej talent, doskonałe wykształcenie, nieziemska wprost muzykalność, oddanie i pracowitość, ale też bezkompromisowość, despotyzm, przekonanie o własnej nieomylności i częste stawianie się w roli demiurga, brak szacunku dla innych. Lydia tworzy udany związek z Sharon (bardzo dobra rola znanej z filmu „Barbara” niemieckiej aktorki Niny Hoss), z którą wspólnie wychowuje kilkuletnią córkę.

Tár ma jednak jedną słabość – słabość do młodych, atrakcyjnych kobiet – ślicznej rosyjskiej wiolonczelistki Olgi (Sophie Kauer), swojej asystentki Francesci (znana z „Portretu kobiety w ogniu” Noemie Merlant), czy studentki dyrygentury Kristy (Sylvia Flote). Jej słabością jest także roszczenie sobie prawa do wykorzystywania swojej pozycji. Sytuacja znacznie się komplikuje, kiedy Krista popełnia samobójstwo, a w mediach pojawiają się informacje o jej relacjach z Lydią Tár.

Cate Blanchett jest w kadrze od pierwszej po ostatnią chwilę filmu. Jest znakomita, kiedy dyryguje, kiedy udziela wywiadu, kiedy jest matką i partnerką i kiedy flirtuje z młodymi dziennikarkami i artystkami z kierowanej przez siebie orkiestry. Jako Lydia Tár jest magnetyzująca, trudno oderwać od niej wzrok. Można się nie zgadzać z jej poglądami, potępiać jej postawę, ale nie sposób oderwać wzroku od jej hipnotyzującej gry. Kiedy dyryguje na scenie, staje się muzyką, gra każdą częścią swojego ciała. Jest niezwykła i wyjątkowa. Będę niezwykle zawiedzony, jeśli nie odbierze jutro swojego trzeciego Oscara, choć nie widziałem jeszcze innej nominowanej, ponoć niesamowitej roli Andrei Riseborough.

Jedną z najistotniejszych scen z filmu jest moment zajęć Lydii Tár dla młodych adeptów dyrygentury w prestiżowym konserwatorium Julliard. Kiedy bohaterka prosi młodego, ciemnoskórego chłopca, żeby zagrał Bacha, ten odmawia, uważając, że jako niepewny swojej seksualności przedstawiciel innej rasy ma prawo odrzucać twórczość muzyka, który był białym człowiekiem o nie do końca właściwym prowadzeniu się. Dzięki tej scenie poznałem związane z poprawnością polityczną zjawisko cancel culture – odrzucania pewnych trendów, gdyż neguje się ich twórców. Jest to na tyle fascynujący, ale i niebezpieczny fenomen, że postaram się poświęcić mu oddzielny post na Popkulturalnym Maniaku.

Film wywarł na mnie bardzo duże wrażenie, choć jest specyficzny i z pewnością nie spodoba się każdemu widzowi. Jest to jednak film ważny, który zadaje wiele istotnych pytań – do jakich granic może posunąć się twórca, w jakim stopniu wolno nam wykorzystywać władzę, którą posiadamy, gdzie kończą się przywileje osób szczególnych, specjalnych, posiadających autorytet i rozliczne talenty.

„Tár” to ponad dwie godziny inteligentnego, refleksyjnego kina, kina bardzo kobiecego, opowiadającego o niezwykle silnej kobiecie, choć stworzonego przez mężczyznę. Todd Field już wcześniej pokazał swoimi produkcjami „Za drzwiami sypialni” i „Małe dzieci”, że jest reżyserem bardzo wrażliwym, wnikliwym, który potrafi poruszać ważne tematy i zaangażować się w dyskusję z widzem. A Cate Blanchett jest fenomenalna – choć jej bohaterka jest postacią fikcyjną, rys biograficzny jest tak realistyczny, a stworzona persona tak autentyczna, że ma się wrażenie, że film opowiada o prawdziwej osobie. Gorąco polecam i czekam na Oscara dla Blanchett,

Moja ocena: 9/10

wtorek, 7 marca 2023

 

„HEAVEN IN HELL”, Polska 2023


Polska premiera: 10 lutego 2023

Po obejrzeniu potwornie złej „Pokusy” obiecałem sobie, że nie będę oglądał tego typu filmów, ale złamałem swoją obietnicę i pobiegłem do kina na „Heaven in Hell” Tomasza Mandesa, reżysera „365 dni”. Czy żałuję tej decyzji?

„Heaven in Hell” to historia pięknej i ambitnej prawniczki, Olgi (Magdalena Boczarska), która samotnie wychowuje córkę Maję (Katarzyna Sawczuk), obecnie studiującą w Londynie. Olga przypadkowo poznaje przystojnego, młodego Włocha, Maksa (Simone Susinna). Spotykają się w kawiarni. Kiedy Olga otrzymuje w prezencie voucher na skok ze spadochronem, to właśnie Maks okazuje się instruktorem. Olga i Maks zakochują się bez pamięci, choć dzieli ich wszystko – wiek, pozycja społeczna, status materialny. Sympatyczny Włoch jest też związany z jedną ze spraw sądowych, które prowadzi Olga… A wcześniej był związany z Mają, córką Olgi…

„Heaven in Hell” z pewnością nie jest kinem wybitnym i wyjątkowym, ale nie jest też filmem złym, wulgarnym i szkodliwym, jak wspomniane „365 dni”. Ciekawą rolę tworzy Magdalena Boczarska, bo to po prostu dobra i zdolna aktorka. Gorzej wypada Simone Susinna, jest lekko drewniany w swoich dialogach i spojrzeniach, ale nadrabia wyglądem. Sawczuk jako córka Olgi jest początkowo irytująca, ale wypada bardzo dobrze w scenie kłótni i pojednania Olgi i Mai. Nie do końca wiadomo, czemu służy wprowadzenie do akcji przyjaciela Maksa i Mai (Sebastian Fabijański – nie wiem, co dzieje się z tym aktorem, bo kiedyś zapowiadał się na jednego z najciekawszych przedstawicieli swojego pokolenia, a teraz stał się nijaki, by nie rzec - słaby). W ciekawy epizod przyjaciela Olgi, sędziego, wciela się natomiast jak zwykle dobry Janusz Chabior.

Plusem filmu są ładne zdjęcia. Duża część filmu została nakręcona nad polskim morzem, zatem widoki są  atrakcyjne, tak jak przejażdżki łodzią Olgi.

Czy to film potrzebny? Być może tak. Rozmawiałem o nim z kilkoma kobietami i wszystkie orzekły, że to nie jest zła produkcja. Bałtyk, piękna Boczarska, przystojny i uwodzicielski Susinna. Mnie jednak film nie przekonał, ale może jest nienajgorszą propozycją na filmowy wieczór w Dzień Kobiet.

Moja ocena: 4/10

niedziela, 5 marca 2023

 

MÓJ ULUBIONY POLSKI FILM WSZECH CZASÓW – POST 350


Lubię celebrować małe jubileusze Popkulturalnego Maniaka i co 50 postów staram się zamieszczać jakiś specjalny wpis. Dziś post 350, zatem musi być w jakiś sposób szczególny. Post nr 150 opowiadał o moim ulubionym zagranicznym filmie wszech czasów, dziś napiszę o ulubionym filmie polskim.

Bardzo cenię sobie polskie kino. Myślę, że mamy wielu wybitnych reżyserów, że wspomnę Andrzeja Wajdę i Krzysztofa Kieślowskiego. 13 nominacji do Oscara dla filmu zagranicznego / międzynarodowego, które do tej pory nasza kinematografia otrzymała, nie jest dziełem przypadku. Uwielbiam filmowe adaptacje literatury, takie jak „Ziemia obiecana”, „Noce i dnie”, czy „Faraon”, kino lat 60-tych, niespokojne kino lat 80-ych, zwłaszcza „Matkę Królów” i „Przesłuchanie”, polskie kino XXI wieku jest też znakomite. Bardzo się raduję kiedy polskie filmy zdobywają tytuł mojego filmu roku – tak jak w ostatnich latach było z „Wszystko, co kocham” w 2010 roku, czy „Moim wspaniałym życiem” w 2021 roku.

Moim polskim filmem wszech czasów jest jednak komedia – ale komedia nieco gorzka, bardzo ironiczna, sarkastyczna, ukazująca absurdy życia w PRL-u. Ten film to „Miś” Stanisława Barei. Po raz pierwszy obejrzałem „Misia” w latach 80-ych, kiedy byłem małym chłopcem (hej) i film wcale mnie nie ujął. Nie do końca zrozumiałem większość żartów, w pewnych scenach, określanych już wówczas jako kultowe, nie widziałem nic zabawnego. Dziwiłem się tym wszystkim zachwytom, ochom i achom towarzyszącym filmowi. Nagromadzenie absurdalnych scen było dla mnie nadmierne. W dodatku część tych absurdów było częścią mojej rzeczywistości, widziałem je na co dzień na ulicy, w urzędach, więc co tak wszystkich bawiło?

Ponownie odkryłem „Misia” w liceum, bodaj w trzeciej klasie. Udało mi się nagrać film na VCR i potem katowałem kasetę, oglądając cały film lub jego obszerne fragmenty. Nabrałem do tego obrazu większego dystansu, lata 90-te i początek licznych zmian w kraju uwypukliły nonsensy mijającej epoki i to pozwoliło mi zrozumieć geniusz tego filmu i jego twórcy, Stanisława Barei.

O sile „Misia” świadczy fakt, jak mocno zakorzenił się we współczesnej popkulturze, jak wiele filmowych zwrotów i gagów trafiło do potocznej polszczyzny.

„Miś” to popis aktorstwa polskich gwiazd. Poza wspaniałym Stanisławem Tymem w roli Ryszarda Ochódzkiego, prezesa klubu sportowego Tęcza oraz brytyjsko-polską aktorką Christine Paul-Podlasky jako Aleksandrą, kochanką Ochódzkiego, na ekranie widzimy całą plejadę wybitnych aktorów, nawet w najmniejszych rolach drugoplanowych i epizodycznych, że wspomnę tylko Krzysztofa Kowalewskiego – kierownika produkcji na planie filmu „Ostatnia paróweczka hrabiego Barry Kenta”, czy Jerzego Turka – oddanego pracownika klubu Tęcza.

„Miś” to nostalgiczny powrót do lat 80-tych, obraz polskich sklepów, urzędów, mlecznych barów, ulic, obraz polskiej telewizji, kultury, polskiej wsi i polskiego miasta. Film kojarzy mi się bardzo ze Świętami Bożego Narodzenia, a pojawiające się w scenie końcowej nagranie Ewy Bem „Lulej że mi, lulej” uważam za jedno z najpiękniejszych wykonań polskich kolęd.

Być może to wybór nieoczywisty, ale taka jest pozycja „Misia” w moim rankingu polskich filmów wszech czasów. Od ponad 30 lat „Miś” mnie rozbawia, wzrusza, wprowadza w nostalgiczny nastrój i pozwala odkrywać coraz to nowe smaczki i naprawdę dowcipną krytykę naszej ówczesnej rzeczywistości.