MOJE ROZWAŻANIA O TEGOROCZNYCH OSCARACH
W niedzielę – 12 marca – poznaliśmy laureatów tegorocznych
Oscarów – nagród nadal uważanych za najważniejsze i najbardziej prestiżowe w
przemyśle filmowym na świecie. A co ja o tegorocznej edycji sądzę? Jestem rozczarowany,
gdyż moi faworyci przepadli z kresem, a filmu uznanego za Najlepszy film roku
zwyczajnie nie zrozumiałem.
O nagrodę dla Najlepszego filmu walczyło 10 obrazów
filmowych, spośród których udało mi się zobaczyć 8: „Wszystko wszędzie naraz” –
awangardowe i szalone kino amerykańsko-azjatyckie w reżyserii dwóch Danielów:
Kwana i Scheinerta, druga odsłona pięknego wizualnie dzieła Jamesa Camerona
„Avatar: Istota wody”, przejmująca opowieść o kończącej się przyjaźni między
dwoma Irlandczykami ”Duchy Inisherin” w reżyserii Martina McDonagha, fantastyczna
biografia Presleya „Elvis” Baza Luhrmanna, „Fabelmanowie” – nieoficjalna
autobiografia Stevena Spielberga i piękny hołd oddany kinu, „Tár” – dająca do myślenia historia
najważniejszej dyrygentki w dziejach muzyki autorstwa Todda Fielda „Top Gun: Maverick” – kontynuacja hitu sprzed
36 lat Josepha Kosinskiego oraz „W trójkącie” Rubena Ostlunda. Do obejrzenia
zostały mi jeszcze: dramat wojenny „Na Zachodzie bez zmian” na podstawie prozy
Remarque’a w reżyserii Edwarda Bergera oraz „Women Talking” Sarah Polley.
Chociaż moim filmem roku 2022 został „Elvis” Luhrmanna (to
wynik mojej fascynacji historią muzyki i zachwytu nad główną rolą), to oscarowo
kibicowałem dwóm produkcjom – wzruszającym „Duchom Inisherin” z niesamowitą
historią i cudowną grą aktorską oraz filmowi „Fabelmanowie” – typowemu
hollywoodzkiemu widowisku i najlepszemu obrazowi Stevena Spielberga od lat.
Nagroda – zgodnie z przewidywaniami – trafiła jednak w ręce twórców filmu „Wszystko
wszędzie naraz”. Czy to jest zły film? Z pewnością – nie. Ale czy to produkcja
zasługująca na Oscara dla Najlepszego filmu? Kilka tygodni temu, kiedy hype nad
„Wszystko wszędzie naraz” był już w zenicie, mój kolega spytał mnie, czemu na
Popkulturalnym Maniaku nie ma recenzji filmu. Moja odpowiedź była prosta – nie
mogę napisać recenzji filmu, którego kompletnie nie zrozumiałem. Oglądając film
blisko rok temu, uznałem go za czystą rozrywkę, fajnie zrealizowaną i z
pomysłem zagraną, ale nie przeszło mi przez myśl, że na film spadnie deszcz
oscarowych nominacji, które zamienią się w 7 nagród – w najistotniejszych
kategoriach. To bardzo sympatyczne, że dostrzeżono azjatyckich aktorów, to
ciekawe, że doceniono film nieoczywisty i szalony od pierwszej po ostatnią
chwilę, ale żeby od razu Najlepszy film? Szanuję werdykt Akademii, która
zrzesza przecież najważniejszych przedstawicieli świata kina, ale ta decyzja
pokazuje mi, że w swojej fascynacji kinem całkowicie rozmijam się z aktualnymi
filmowymi nurtami i trendami.
A co z nominacjami aktorskimi? Spośród 20 nominowanych ról
pierwszo- i drugoplanowych dotychczas obejrzałem 16 (co stanowi przyzwoite 80%)
i oczywiście miałem swoich faworytów, którzy naturalnie ponieśli sromotną
klęskę.
O nagrodę dla Najlepszego aktora pierwszoplanowego walczyli:
Austin Butler - „Elvis”
Colin Farrell - „Duchy Inisherin”
Brendan Fraser – „Wieloryb”
Paul Mescal – „Aftersun”
Bill Nighy - „Living”.
Wszyscy panowie otrzymali nominację po raz pierwszy, co jest
dobrym i ciekawym zwrotem, bo Akademia zwykła często nominować swoich
ulubieńców latami za lepsze i słabsze role. Jestem bardzo ciekawy kreacji Billa
Nighy w filmie „Living” nakręconym na podstawie scenariusza jednego z moich
ulubionych brytyjskich pisarzy, Kazuo Ishiguro. Nie mam przekonania, czy na
nominację zasłużył młody Irlandczyk Paul Mescal za rolę w bardzo dobrym filmie
„Aftersun”. Trzy pozostałe nazwiska były bardzo mocne i wybór był bardzo
trudny. Kibicowałem Austinowi Butlerowi za „Elvisa” – aktor stworzył
niesamowitą i hipnotyzującą rolę Presleya, choć Farrell jako bohater z urażoną
męską dumą w „Duchach Inisherin” był znakomity – mam wrażenie, że aktor rozwija
się z każdą rolą. Wygrał jednak Fraser – to był jego niesamowity powrót, ogromne
wyzwanie i rola życia – z pewnością najlepsza od czasu filmu „Bogowie i
potwory”. Fraser tworzy wybitną kreację człowieka chorobliwie otyłego,
przegranego, podsumowującego swoje trudne życie. Nagroda bezapelacyjnie
zasłużona, ale mój faworyt – Butler, niestety, przegrał.
Wśród Najlepszych aktorek pierwszoplanowych nominacje
otrzymały:
Ana de Armas – „Blondynka”
Andrea Riseborough - „To Leslie”
Michelle Williams - „Fabelmanowie”
Michelle Yeoh - „Wszystko wszędzie naraz”.
Ta kategoria okazała się najbardziej kontrowersyjna, przede
wszystkim za sprawą nieformalnej kampanii przeprowadzonej w Hollywood tuż przed
wskazaniem nominacji na rzecz brytyjskiej aktorki Andrei Riseborough. Rzekomo z
powodu kampanii białych kobiet, wspierających białą aktorkę, szansę na
nominację straciły dwie czarnoskóre aktorki – Viola Davis za rolę w filmie
:Królowa wojownik” oraz Danielle Deadwyler za „Till”. Wprawdzie wśród
nominowanych znalazły się dwie nie-białe aktorki – de Armas i Yeah (ostateczna
zwyciężczyni), ale czarnych aktorek zabrakło. Nie widziałem jeszcze „To Leslie”
i „Blondynki”, ale bez wątpienia najlepszą kreację stworzyła Cate Blanchett –
była to już jej ósma nominacja (wcześniej otrzymała je za „Elizabeth”, „Notaki
o skandalu”, „I’m not there. Gdzie indziej jestem”, „Elizabeth. Złoty wiek”,
„Carol”, „Blue Jasmin” i „Aviator” – za dwa ostatnie otrzymała statuetkę).
Kolejny raz udowodniła, że jest jedną z najwybitniejszych współczesnych
aktorek. Już piątą nominację otrzymała Michelle Williams (wcześniej za
„Tajemnicę Brokeback Mountain”, „Blue Valentine”, „Mój tydzień z Marilyn” i
„Manchester by the Sea” – aktorka nadal nie posiada Oscara). Zwyciężczyni –
Michelle Yeoh stała się pierwszą azjatycką aktorką i drugą nie-białą
zdobywczynią Oscara dla Najlepszej aktorki pierwszoplanowej (pierwsza była
Halle Berry). Yeoh w „Wszystko wszędzie naraz” jest, oczywiście,
bardzo dobra, wciela się w kilka różnych ról, ale jej kreacja blednie przy
wielkiej Lydii Tár w interpretacji Cate Blachett.
Ciekawie wypadła rywalizacja o tytuł najlepszego aktora
drugoplanowego. Nominacje otrzymali:
Brendan Gleeson – „Duchy Inisherin”
Brian Tyree Henry – „Most”
Judd Hirsch – „Fabelmanowie”
Barry Keoghan - „Duchy Inisherin”
Ke Huy Quan – “Wszystko wszędzie teraz”.
Bodaj największym zaskoczeniem była nominacja dla Henry’ego
za fllm, którego największą gwiazdą jest Jennifer Lawrence. Ja kibicowałem
najbardziej aktorom z „Duchów Inisherin”, chyba nawet bardziej zdobywcy BAFTY –
Keoghanowi. Nagroda powędrowała jednak do Ke Huy Quana, aktora pochodzenia
wietnamskiego, który jako dziecko zagrał w filmie „Indiana Jones i Świątynia
Zagłady”. W swojej płomiennej przemowie dziękczynnej aktor wspominał swoją
emigrację do USA. To był prawdziwy triumf aktorów azjatyckich. Dla wszystkich
nominowanych, z wyjątkiem Judda Hirsha, było to pierwsze wyróżnienie. Hirsch
otrzymał wcześniej nominację za „Zwyczajnych ludzi” w 1980 roku.
Pozostała jeszcze kategoria Najlepsza aktorka drugoplanowa.
Nominację otrzymały:
Angela Bassett – „Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu”
Hong Chau – „Wieloryb”
Kerry Condon – „Duchy Inisherin”
Jamie Lee Curtis – “Wszystko wszędzie teraz”
Stephanie Hsu – “Wszystko wszędzie teraz”.
Wcześniej nominację otrzymała jedynie Bassett za „Tina. What’s love got to do with it?”. W
tej kategorii miałem aż trzy faworytki: Condon, Chau I Curtis – chyba właśnie w
takiej kolejności. Wygrała Jamie Lee Curis i na scenie udowodniła, że zasłużyła
na nagrodę. Aktorka zagrała już w ponad stu filmach i to prawdziwy cud, że
dopiero teraz otrzymała pierwszą nominację. Ciekawostką jest, że obydwoje
rodzice aktorki – Janet Leigh i Tony Curtis – również byli nominowani do
nagrody – mama za słynną „Psychozę’, ojciec za „Ucieczkę w kajdanach”. Rodzice
znaleźli się wśród setek osób, którym Jamie Lee Curtis dziękowała za nagrodę.
Trochę mi żal Hong Chau, która stworzyła w „Wielorybie” bardzo wyrazistą postać
pielęgniarki, opiekującej się głównym bohaterem. Bardzo podobała mi się także
Kerry Condon jako Siobhan - siostra Padraica, głównego bohatera.
Nie udało się zdobyć Oscara dla Najlepszego filmu
międzynarodowego Jerzemu Skolimowskiemu i „IO’. Tegoroczna kategoria była
bardzo mocno obsadzona, a faworytem od początku był obraz „Na Zachodzie bez
zmian”. Do końca, zwłaszcza w oscarową niedzielę, łudziłem się, że może
członkowie Akademii zagłosują na niemiecki film jako Najlepszy film roku, a
nagrodę międzynarodową otrzyma osiołek IO, ale tak się nie stało. Nominacja
jest już jednak ogromnym wyróżnieniem.
I takie były Oscary Anno Domini 2023. Tęsknię za
Oscarami bez totalnej poprawności politycznej, bez tak silnego lobbowania, za
Oscarami, które otrzymują takie filmy, jak „Pożegnanie z Afryką”, „Czułe słówka”,
czy „Amadeusz”. A może po prostu tęsknię za swoim dzieciństwem?
Źródło zdjęcia: https://ew.com/ (CREDIT: JEFF KRAVITZ/FILMMAGIC)