niedziela, 5 marca 2023

 

MÓJ ULUBIONY POLSKI FILM WSZECH CZASÓW – POST 350


Lubię celebrować małe jubileusze Popkulturalnego Maniaka i co 50 postów staram się zamieszczać jakiś specjalny wpis. Dziś post 350, zatem musi być w jakiś sposób szczególny. Post nr 150 opowiadał o moim ulubionym zagranicznym filmie wszech czasów, dziś napiszę o ulubionym filmie polskim.

Bardzo cenię sobie polskie kino. Myślę, że mamy wielu wybitnych reżyserów, że wspomnę Andrzeja Wajdę i Krzysztofa Kieślowskiego. 13 nominacji do Oscara dla filmu zagranicznego / międzynarodowego, które do tej pory nasza kinematografia otrzymała, nie jest dziełem przypadku. Uwielbiam filmowe adaptacje literatury, takie jak „Ziemia obiecana”, „Noce i dnie”, czy „Faraon”, kino lat 60-tych, niespokojne kino lat 80-ych, zwłaszcza „Matkę Królów” i „Przesłuchanie”, polskie kino XXI wieku jest też znakomite. Bardzo się raduję kiedy polskie filmy zdobywają tytuł mojego filmu roku – tak jak w ostatnich latach było z „Wszystko, co kocham” w 2010 roku, czy „Moim wspaniałym życiem” w 2021 roku.

Moim polskim filmem wszech czasów jest jednak komedia – ale komedia nieco gorzka, bardzo ironiczna, sarkastyczna, ukazująca absurdy życia w PRL-u. Ten film to „Miś” Stanisława Barei. Po raz pierwszy obejrzałem „Misia” w latach 80-ych, kiedy byłem małym chłopcem (hej) i film wcale mnie nie ujął. Nie do końca zrozumiałem większość żartów, w pewnych scenach, określanych już wówczas jako kultowe, nie widziałem nic zabawnego. Dziwiłem się tym wszystkim zachwytom, ochom i achom towarzyszącym filmowi. Nagromadzenie absurdalnych scen było dla mnie nadmierne. W dodatku część tych absurdów było częścią mojej rzeczywistości, widziałem je na co dzień na ulicy, w urzędach, więc co tak wszystkich bawiło?

Ponownie odkryłem „Misia” w liceum, bodaj w trzeciej klasie. Udało mi się nagrać film na VCR i potem katowałem kasetę, oglądając cały film lub jego obszerne fragmenty. Nabrałem do tego obrazu większego dystansu, lata 90-te i początek licznych zmian w kraju uwypukliły nonsensy mijającej epoki i to pozwoliło mi zrozumieć geniusz tego filmu i jego twórcy, Stanisława Barei.

O sile „Misia” świadczy fakt, jak mocno zakorzenił się we współczesnej popkulturze, jak wiele filmowych zwrotów i gagów trafiło do potocznej polszczyzny.

„Miś” to popis aktorstwa polskich gwiazd. Poza wspaniałym Stanisławem Tymem w roli Ryszarda Ochódzkiego, prezesa klubu sportowego Tęcza oraz brytyjsko-polską aktorką Christine Paul-Podlasky jako Aleksandrą, kochanką Ochódzkiego, na ekranie widzimy całą plejadę wybitnych aktorów, nawet w najmniejszych rolach drugoplanowych i epizodycznych, że wspomnę tylko Krzysztofa Kowalewskiego – kierownika produkcji na planie filmu „Ostatnia paróweczka hrabiego Barry Kenta”, czy Jerzego Turka – oddanego pracownika klubu Tęcza.

„Miś” to nostalgiczny powrót do lat 80-tych, obraz polskich sklepów, urzędów, mlecznych barów, ulic, obraz polskiej telewizji, kultury, polskiej wsi i polskiego miasta. Film kojarzy mi się bardzo ze Świętami Bożego Narodzenia, a pojawiające się w scenie końcowej nagranie Ewy Bem „Lulej że mi, lulej” uważam za jedno z najpiękniejszych wykonań polskich kolęd.

Być może to wybór nieoczywisty, ale taka jest pozycja „Misia” w moim rankingu polskich filmów wszech czasów. Od ponad 30 lat „Miś” mnie rozbawia, wzrusza, wprowadza w nostalgiczny nastrój i pozwala odkrywać coraz to nowe smaczki i naprawdę dowcipną krytykę naszej ówczesnej rzeczywistości.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz