MÓJ ULUBIONY POLSKI FILM WSZECH CZASÓW – POST 350
Lubię celebrować małe jubileusze Popkulturalnego Maniaka i
co 50 postów staram się zamieszczać jakiś specjalny wpis. Dziś post 350, zatem
musi być w jakiś sposób szczególny. Post nr 150 opowiadał o moim ulubionym
zagranicznym filmie wszech czasów, dziś napiszę o ulubionym filmie polskim.
Bardzo cenię sobie polskie kino. Myślę, że mamy wielu
wybitnych reżyserów, że wspomnę Andrzeja Wajdę i Krzysztofa Kieślowskiego. 13
nominacji do Oscara dla filmu zagranicznego / międzynarodowego, które do tej
pory nasza kinematografia otrzymała, nie jest dziełem przypadku. Uwielbiam
filmowe adaptacje literatury, takie jak „Ziemia obiecana”, „Noce i dnie”, czy „Faraon”,
kino lat 60-tych, niespokojne kino lat 80-ych, zwłaszcza „Matkę Królów” i „Przesłuchanie”,
polskie kino XXI wieku jest też znakomite. Bardzo się raduję kiedy polskie
filmy zdobywają tytuł mojego filmu roku – tak jak w ostatnich latach było z „Wszystko,
co kocham” w 2010 roku, czy „Moim wspaniałym życiem” w 2021 roku.
Moim polskim filmem wszech czasów jest jednak komedia – ale komedia
nieco gorzka, bardzo ironiczna, sarkastyczna, ukazująca absurdy życia w PRL-u. Ten
film to „Miś” Stanisława Barei. Po raz pierwszy obejrzałem „Misia” w latach
80-ych, kiedy byłem małym chłopcem (hej) i film wcale mnie nie ujął. Nie do
końca zrozumiałem większość żartów, w pewnych scenach, określanych już wówczas
jako kultowe, nie widziałem nic zabawnego. Dziwiłem się tym wszystkim
zachwytom, ochom i achom towarzyszącym filmowi. Nagromadzenie absurdalnych scen
było dla mnie nadmierne. W dodatku część tych absurdów było częścią mojej
rzeczywistości, widziałem je na co dzień na ulicy, w urzędach, więc co tak
wszystkich bawiło?
Ponownie odkryłem „Misia” w liceum, bodaj w trzeciej klasie.
Udało mi się nagrać film na VCR i potem katowałem kasetę, oglądając cały film
lub jego obszerne fragmenty. Nabrałem do tego obrazu większego dystansu, lata
90-te i początek licznych zmian w kraju uwypukliły nonsensy mijającej epoki i
to pozwoliło mi zrozumieć geniusz tego filmu i jego twórcy, Stanisława Barei.
O sile „Misia” świadczy fakt, jak mocno zakorzenił się we
współczesnej popkulturze, jak wiele filmowych zwrotów i gagów trafiło do
potocznej polszczyzny.
„Miś” to popis aktorstwa polskich gwiazd. Poza wspaniałym Stanisławem
Tymem w roli Ryszarda Ochódzkiego, prezesa klubu sportowego Tęcza oraz brytyjsko-polską
aktorką Christine Paul-Podlasky jako Aleksandrą, kochanką Ochódzkiego, na
ekranie widzimy całą plejadę wybitnych aktorów, nawet w najmniejszych rolach
drugoplanowych i epizodycznych, że wspomnę tylko Krzysztofa Kowalewskiego –
kierownika produkcji na planie filmu „Ostatnia paróweczka hrabiego Barry Kenta”,
czy Jerzego Turka – oddanego pracownika klubu Tęcza.
„Miś” to nostalgiczny powrót do lat 80-tych, obraz polskich
sklepów, urzędów, mlecznych barów, ulic, obraz polskiej telewizji, kultury, polskiej
wsi i polskiego miasta. Film kojarzy mi się bardzo ze Świętami Bożego
Narodzenia, a pojawiające się w scenie końcowej nagranie Ewy Bem „Lulej że mi,
lulej” uważam za jedno z najpiękniejszych wykonań polskich kolęd.
Być może to wybór nieoczywisty, ale taka jest pozycja „Misia”
w moim rankingu polskich filmów wszech czasów. Od ponad 30 lat „Miś” mnie
rozbawia, wzrusza, wprowadza w nostalgiczny nastrój i pozwala odkrywać coraz to
nowe smaczki i naprawdę dowcipną krytykę naszej ówczesnej rzeczywistości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz