niedziela, 26 lutego 2023

 

„WIELORYB” (The Whale), USA 2022

Premiera kinowa: 17 lutego 2023


Darren Aronofsky jest jednym z moich ulubionych reżyserów, jego „Czarny łabędź” z rewelacyjną Natalie Portman był moim filmem roku 2011, uwielbiam też „Requiem dla snu” z Jaredem Leto i Ellen Burstyn, dlatego bardzo czekałem na najnowszy obraz reżysera. O „Wielorybie” było bardzo głośno od światowej premiery ze względu na wyjątkową rolę Brendana Frasera.

„Wieloryb” to obraz zniszczonego życiem i chorobliwie otyłego Charliego (Fraser). Czując zbliżającą się śmierć, Charlie, który przed ośmioma laty porzucił rodzinę, bo związał się z mężczyzną, postanawia naprawić relacje ze swoją nastoletnią córką Ellie (Sadie Sink). Ojciec i córka nie widzieli się przez ten cały okres. Ellie to buntowniczka, manipulatorka, pełna gniewu i żalu dziewczyna, która od lat nie radzi sobie z sytuacją, w jakiej postawiło ją życie. Rozpoczyna się teatr, którego głównymi aktorami są Charlie i Ellie. Ich dramatyczne, pełne złości i wyrzutów rozmowy, przerywane są jedynie krótkimi chwilami pojawiania się w domu opiekunki Charliego, charyzmatycznej i zdecydowanej Liz (bardzo dobra, wyróżniona już nominacją do Oscara drugoplanowa rola Hong Chau), młodego wędrownego kaznodziei Thomasa, całkowicie pogubionego w życiu (Ty Simpkins) oraz matki Ellie i byłej żony Charliego - Mary (Samantha Morton).

Film jest oparty na sztuce teatralnej autorstwa Samuela D. Huntera i tę teatralność czuje się w filmie. Aktorzy, głównie młodzi, grają w nieco teatralny, przerysowany sposób. Akcja całego filmu rozgrywa się w małym domu, w którym z powodu swojej tuszy uwięziony jest Charlie. Brendon Fraser bez wątpienia tworzy kreację życia. Jego rola jest tak realistyczna, że można mieć wrażenie, że aktor naprawdę tak dramatycznie przybrał na wadze dla potrzeb roli. W niczym nie przypomina swoich bardziej rozrywkowych wcieleń z filmów, takich jak „Mumia”, czy „George prosto z drzewa”. Świetnie oddaje swoją niemoc, przerażenie, poddanie się, ale też nadzieję, którą daje mu próba pojednania z córką. Bardzo dobrze wypada w scenach z Hong Chau – swoją pielęgniarką, siostrą zmarłego partnera.

Film jest dobry i ma ważne przesłanie. Jedyne, co nieco mi w obrazie przeszkadzało, to jego „amerykańskość”. Bardzo amerykańska jest gra Sadie Sink, bardzo amerykańskie jest zakończenie filmu. We wcześniejszych, wspomnianych projektach Aronofsky'emu udało się tego uniknąć. Mimo to zdecydowanie film polecam, choćby dla roli Frasera, która z pewnością pozwoli mu wrócić do hollywoodzkiej elity (choć na Oscarach będę mocniej trzymał kciuki za Austina Butlera – „Elvis” i Colina Farrella – „Duchy Inisherin”).

Moja ocena: 8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz