„Teściowie”, Polska 2021
Polska premiera: 10 września 2021
Sezon na dobre polskie filmy trwa. Dziś pora na recenzję
głośnego już filmu Jakuba Michalczuka „Teściowie”. To słodko-gorzka
tragikomedia, w której jak w lustrze odbijają się wszystkie przywary
współczesnego polskiego społeczeństwa.
Łukaszek i Weroniczka po czterech latach narzeczeństwa
postanawiają się pobrać. On pochodzi z bogatego, inteligenckiego domu, jego
ojciec (Marcin Dorociński) jest właścicielem świetnie prosperującej firmy, a
matka (Maja Ostaszewska) to ordynator na oddziale okulistyki jednego z
warszawskich szpitali. Weronika pochodzi z Sochaczewa ze znacznie prostszej i
uboższej rodziny. Ojciec (Adam Woronowicz) pracuje od lat w mleczarni, matka
(Izabela Kuna) zajmuje się domem, a wcześniej jej zajęciem było wychowanie
trzech córek – wszystkie skończyły studia. Co ciekawe, choć o Łukaszku i
Weronce bardzo wiele się dowiadujemy, nie poznajemy ich w filmie. Natomiast ich
rodziców i teściów poznajemy aż nazbyt dobrze, a dochodzi do tego na weselu, na
które państwo młodzi nie docierają, bo tuż przed wejściem do Kościoła rezygnują
ze ślubu.
Wesele jednak musi się odbyć – w ekskluzywnym hotelu w
centrum Warszawy wszystko zostało opłacone i to z portfela ojca pana młodego.
Zabawa trwa zatem na całego, ale teściowie nie bawią się zbyt dobrze. Czy
Weronika pasowała do Łukasza jak „pięść do oka” – co zauważyła babcia chłopaka
(fantastyczna Ewa Dałkowska)? Zaczyna się poszukiwanie winnych, wzajemne
oskarżenia, publiczne pranie brudów, bo każda rodzina ma jakieś skrywane głęboko
tajemnice („każda chatka to zagadka”), pojawia się wypominanie sytuacji
finansowej obu rodzin, nakładów na wesele i podróż poślubną na Bali, alkohol
leje się strumieniami i przez cały czas obserwujemy eskalację nastrojów i
wzajemnych waśni. Do czego to wszystko doprowadzi? Napiszę tylko, że niektórych
scen nie powstydziłby się sam mistrz Quentin Tarantino. W tle jest jeszcze
piesek rodziców Weroniki – śliczna Mirelka z Sochaczewa – „pół-wiewiórka,
pół-nietoperz”.
Film „Teściowie” w idealny sposób pokazuje, jacy my, Polacy,
jesteśmy w sytuacji kryzysowej, jak – zamiast rozmawiać i rozwiązywać problem –
rzucamy się sobie do gardeł, szukamy winnych, z satysfakcją epatujemy
lekceważeniem i nienawiścią wobec drugiej strony konfliktu. Szybko zapominamy o
tym, co dobre i co nas połączyło, by w złości wykrzyczeć wszystko, co
dotychczas stanowiło dla nas problem.
Ogromnym plusem filmu, poza fantastyczną muzyką, jest także
aktorstwo. Gdyby film „Teściowie” był produkcją amerykańską, cała główna
czwórka aktorów zgarnęłaby oscarowe nominacje, a akademicy głowiliby się potem
komu przyznać główne wyróżnienia. Błyskotliwe dialogi, szybkie riposty, gesty i
wiele mówiący język ciała i mimika twarzy czynią z filmu aktorski majstersztyk.
Co jedynie martwi i przeszkadza w optymistycznym przyjęciu filmu, to fakt, że film
mówi o nas wiele gorzkich prawd, bo może tak ekstremalnych sytuacji jak
ucieczka przed samym ślubem nie pojawia się dużo, ale takich Łukaszów i
Weronik, których łączy miłość, choć pochodzą z różnych światów, jest bardzo
dużo i nie czują się do końca szczęśliwi, kiedy ich rodzice zaczynają
porównania rodzin.
Temat wesela wkrótce powróci w najnowszym filmie Wojtka
Smarzowskiego, który po siedemnastu latach nakręcił kolejny film zatytułowany „Wesele”.
Aż strach pomyśleć, jaki obraz współczesnych Polaków pokaże nam ta produkcja…
Moja ocena filmu: 8/10