czwartek, 16 marca 2023

 MOJE ROZWAŻANIA O TEGOROCZNYCH OSCARACH


W niedzielę – 12 marca – poznaliśmy laureatów tegorocznych Oscarów – nagród nadal uważanych za najważniejsze i najbardziej prestiżowe w przemyśle filmowym na świecie. A co ja o tegorocznej edycji sądzę? Jestem rozczarowany, gdyż moi faworyci przepadli z kresem, a filmu uznanego za Najlepszy film roku zwyczajnie nie zrozumiałem.

O nagrodę dla Najlepszego filmu walczyło 10 obrazów filmowych, spośród których udało mi się zobaczyć 8: „Wszystko wszędzie naraz” – awangardowe i szalone kino amerykańsko-azjatyckie w reżyserii dwóch Danielów: Kwana i Scheinerta, druga odsłona pięknego wizualnie dzieła Jamesa Camerona „Avatar: Istota wody”, przejmująca opowieść o kończącej się przyjaźni między dwoma Irlandczykami ”Duchy Inisherin” w reżyserii Martina McDonagha, fantastyczna biografia Presleya „Elvis” Baza Luhrmanna, „Fabelmanowie” – nieoficjalna autobiografia Stevena Spielberga i piękny hołd oddany kinu, „Tár” – dająca do myślenia historia najważniejszej dyrygentki w dziejach muzyki autorstwa Todda Fielda  „Top Gun: Maverick” – kontynuacja hitu sprzed 36 lat Josepha Kosinskiego oraz „W trójkącie” Rubena Ostlunda. Do obejrzenia zostały mi jeszcze: dramat wojenny „Na Zachodzie bez zmian” na podstawie prozy Remarque’a w reżyserii Edwarda Bergera oraz „Women Talking” Sarah Polley.

Chociaż moim filmem roku 2022 został „Elvis” Luhrmanna (to wynik mojej fascynacji historią muzyki i zachwytu nad główną rolą), to oscarowo kibicowałem dwóm produkcjom – wzruszającym „Duchom Inisherin” z niesamowitą historią i cudowną grą aktorską oraz filmowi „Fabelmanowie” – typowemu hollywoodzkiemu widowisku i najlepszemu obrazowi Stevena Spielberga od lat. Nagroda – zgodnie z przewidywaniami – trafiła jednak w ręce twórców filmu „Wszystko wszędzie naraz”. Czy to jest zły film? Z pewnością – nie. Ale czy to produkcja zasługująca na Oscara dla Najlepszego filmu? Kilka tygodni temu, kiedy hype nad „Wszystko wszędzie naraz” był już w zenicie, mój kolega spytał mnie, czemu na Popkulturalnym Maniaku nie ma recenzji filmu. Moja odpowiedź była prosta – nie mogę napisać recenzji filmu, którego kompletnie nie zrozumiałem. Oglądając film blisko rok temu, uznałem go za czystą rozrywkę, fajnie zrealizowaną i z pomysłem zagraną, ale nie przeszło mi przez myśl, że na film spadnie deszcz oscarowych nominacji, które zamienią się w 7 nagród – w najistotniejszych kategoriach. To bardzo sympatyczne, że dostrzeżono azjatyckich aktorów, to ciekawe, że doceniono film nieoczywisty i szalony od pierwszej po ostatnią chwilę, ale żeby od razu Najlepszy film? Szanuję werdykt Akademii, która zrzesza przecież najważniejszych przedstawicieli świata kina, ale ta decyzja pokazuje mi, że w swojej fascynacji kinem całkowicie rozmijam się z aktualnymi filmowymi nurtami i trendami.

A co z nominacjami aktorskimi? Spośród 20 nominowanych ról pierwszo- i drugoplanowych dotychczas obejrzałem 16 (co stanowi przyzwoite 80%) i oczywiście miałem swoich faworytów, którzy naturalnie ponieśli sromotną klęskę.

O nagrodę dla Najlepszego aktora pierwszoplanowego walczyli:
Austin Butler - „Elvis”
Colin Farrell - „Duchy Inisherin”
Brendan Fraser – „Wieloryb”
Paul Mescal – „Aftersun”
Bill Nighy - „Living”.

Wszyscy panowie otrzymali nominację po raz pierwszy, co jest dobrym i ciekawym zwrotem, bo Akademia zwykła często nominować swoich ulubieńców latami za lepsze i słabsze role. Jestem bardzo ciekawy kreacji Billa Nighy w filmie „Living” nakręconym na podstawie scenariusza jednego z moich ulubionych brytyjskich pisarzy, Kazuo Ishiguro. Nie mam przekonania, czy na nominację zasłużył młody Irlandczyk Paul Mescal za rolę w bardzo dobrym filmie „Aftersun”. Trzy pozostałe nazwiska były bardzo mocne i wybór był bardzo trudny. Kibicowałem Austinowi Butlerowi za „Elvisa” – aktor stworzył niesamowitą i hipnotyzującą rolę Presleya, choć Farrell jako bohater z urażoną męską dumą w „Duchach Inisherin” był znakomity – mam wrażenie, że aktor rozwija się z każdą rolą. Wygrał jednak Fraser – to był jego niesamowity powrót, ogromne wyzwanie i rola życia – z pewnością najlepsza od czasu filmu „Bogowie i potwory”. Fraser tworzy wybitną kreację człowieka chorobliwie otyłego, przegranego, podsumowującego swoje trudne życie. Nagroda bezapelacyjnie zasłużona, ale mój faworyt – Butler, niestety, przegrał.

Wśród Najlepszych aktorek pierwszoplanowych nominacje otrzymały:
Ana de Armas – „Blondynka”
Cate Blanchett – „Tár
Andrea Riseborough - „To Leslie”
Michelle Williams - „Fabelmanowie”
Michelle Yeoh - „Wszystko wszędzie naraz”.

Ta kategoria okazała się najbardziej kontrowersyjna, przede wszystkim za sprawą nieformalnej kampanii przeprowadzonej w Hollywood tuż przed wskazaniem nominacji na rzecz brytyjskiej aktorki Andrei Riseborough. Rzekomo z powodu kampanii białych kobiet, wspierających białą aktorkę, szansę na nominację straciły dwie czarnoskóre aktorki – Viola Davis za rolę w filmie :Królowa wojownik” oraz Danielle Deadwyler za „Till”. Wprawdzie wśród nominowanych znalazły się dwie nie-białe aktorki – de Armas i Yeah (ostateczna zwyciężczyni), ale czarnych aktorek zabrakło. Nie widziałem jeszcze „To Leslie” i „Blondynki”, ale bez wątpienia najlepszą kreację stworzyła Cate Blanchett – była to już jej ósma nominacja (wcześniej otrzymała je za „Elizabeth”, „Notaki o skandalu”, „I’m not there. Gdzie indziej jestem”, „Elizabeth. Złoty wiek”, „Carol”, „Blue Jasmin” i „Aviator” – za dwa ostatnie otrzymała statuetkę). Kolejny raz udowodniła, że jest jedną z najwybitniejszych współczesnych aktorek. Już piątą nominację otrzymała Michelle Williams (wcześniej za „Tajemnicę Brokeback Mountain”, „Blue Valentine”, „Mój tydzień z Marilyn” i „Manchester by the Sea” – aktorka nadal nie posiada Oscara). Zwyciężczyni – Michelle Yeoh stała się pierwszą azjatycką aktorką i drugą nie-białą zdobywczynią Oscara dla Najlepszej aktorki pierwszoplanowej (pierwsza była Halle Berry). Yeoh w    „Wszystko wszędzie naraz” jest, oczywiście, bardzo dobra, wciela się w kilka różnych ról, ale jej kreacja blednie przy wielkiej Lydii Tár w interpretacji Cate Blachett.

Ciekawie wypadła rywalizacja o tytuł najlepszego aktora drugoplanowego. Nominacje otrzymali:
Brendan Gleeson – „Duchy Inisherin”
Brian Tyree Henry – „Most”
Judd Hirsch – „Fabelmanowie”
Barry Keoghan - „Duchy Inisherin”
Ke Huy Quan – “Wszystko wszędzie teraz”.

Bodaj największym zaskoczeniem była nominacja dla Henry’ego za fllm, którego największą gwiazdą jest Jennifer Lawrence. Ja kibicowałem najbardziej aktorom z „Duchów Inisherin”, chyba nawet bardziej zdobywcy BAFTY – Keoghanowi. Nagroda powędrowała jednak do Ke Huy Quana, aktora pochodzenia wietnamskiego, który jako dziecko zagrał w filmie „Indiana Jones i Świątynia Zagłady”. W swojej płomiennej przemowie dziękczynnej aktor wspominał swoją emigrację do USA. To był prawdziwy triumf aktorów azjatyckich. Dla wszystkich nominowanych, z wyjątkiem Judda Hirsha, było to pierwsze wyróżnienie. Hirsch otrzymał wcześniej nominację za „Zwyczajnych ludzi” w 1980 roku.

Pozostała jeszcze kategoria Najlepsza aktorka drugoplanowa. Nominację otrzymały:
Angela Bassett – „Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu”
Hong Chau – „Wieloryb”
Kerry Condon – „Duchy Inisherin”
Jamie Lee Curtis – “Wszystko wszędzie teraz”
Stephanie Hsu – “Wszystko wszędzie teraz”.

Wcześniej nominację otrzymała jedynie Bassett za „Tina. What’s love got to do with it?”. W tej kategorii miałem aż trzy faworytki: Condon, Chau I Curtis – chyba właśnie w takiej kolejności. Wygrała Jamie Lee Curis i na scenie udowodniła, że zasłużyła na nagrodę. Aktorka zagrała już w ponad stu filmach i to prawdziwy cud, że dopiero teraz otrzymała pierwszą nominację. Ciekawostką jest, że obydwoje rodzice aktorki – Janet Leigh i Tony Curtis – również byli nominowani do nagrody – mama za słynną „Psychozę’, ojciec za „Ucieczkę w kajdanach”. Rodzice znaleźli się wśród setek osób, którym Jamie Lee Curtis dziękowała za nagrodę. Trochę mi żal Hong Chau, która stworzyła w „Wielorybie” bardzo wyrazistą postać pielęgniarki, opiekującej się głównym bohaterem. Bardzo podobała mi się także Kerry Condon jako Siobhan - siostra Padraica, głównego bohatera.

Nie udało się zdobyć Oscara dla Najlepszego filmu międzynarodowego Jerzemu Skolimowskiemu i „IO’. Tegoroczna kategoria była bardzo mocno obsadzona, a faworytem od początku był obraz „Na Zachodzie bez zmian”. Do końca, zwłaszcza w oscarową niedzielę, łudziłem się, że może członkowie Akademii zagłosują na niemiecki film jako Najlepszy film roku, a nagrodę międzynarodową otrzyma osiołek IO, ale tak się nie stało. Nominacja jest już jednak ogromnym wyróżnieniem.

I takie były Oscary Anno Domini 2023. Tęsknię za Oscarami bez totalnej poprawności politycznej, bez tak silnego lobbowania, za Oscarami, które otrzymują takie filmy, jak „Pożegnanie z Afryką”, „Czułe słówka”, czy „Amadeusz”. A może po prostu tęsknię za swoim dzieciństwem? 



Źródło zdjęcia: https://ew.com/  (CREDIT: JEFF KRAVITZ/FILMMAGIC)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz