środa, 2 listopada 2022

 

MOJA LISTA NIEOBECNOŚCI, CZYLI
O MUZYKACH, KTÓRYCH NAJBARDZIEJ MI BRAKUJE


Dziś Dzień Zaduszny i z tej okazji chciałbym przedstawić krótkie sylwetki czwórki artystów, którzy byli i są bardzo ważni dla mnie, a których nie ma już z nami, muzyków, których twórczość towarzyszy mi właściwie każdego dnia, mimo że od lat nie stworzyli niczego nowego, artystów, których cenię od lat i których bardzo mi brakuje. To dwie kobiety i dwaj mężczyźni, to para muzyków z Polski i dwójka przedstawicieli angielskiego obszaru językowego.

KORA

Zacznę od Olgi Jackowskiej, Kory, wokalistki zespołu Maanam. Korę zobaczyłem po raz pierwszy w telewizji - w roku 1980 na festiwalu w Opolu. Miałem wtedy zaledwie 7 lat, ale występ Maanamu i sceniczna kreacja Kory oczarowały mnie. Dotychczas festiwal w Opolu kojarzył mi się z nobliwie wyglądającymi i śpiewającymi paniami w stylu Ireny Santor, Haliny Kunickiej, czy Alicji Majewskiej, a tu nagle taka rockowa, alternatywna eksplozja energii i emocji. Trzy lata później zakochałem się w piosence „Kocham Cię, kochanie moje”, a rok 1984 z hitami takimi jak „To tylko tango”, „Jestem kobietą”, niesamowity „Krakowski spleen” i „Simple story” utwierdził mnie w przekonaniu, że Kora i Maanam to jedno z najważniejszych zjawisk na rodzimym rynku muzycznym. Kora to przede wszystkim osobowość – kameleon przeobrażeń, fantastyczna ekspresja na scenie i przepiękne, wzruszające, poetyckie teksty. Bardzo żałuję, że nie dane mi było zobaczyć Maanamu na scenie na żywo.  Kora odeszła 28 lipca 2018 roku. Byłem wtedy w Grecji, niedaleko Cyklad, o których Kora kiedyś śpiewała. Był to bardzo smutny dzień, pomogła ponadczasowa muzyka Maanamu, słuchana na plaży. Cieszę się, że o Maanamie i Korze stale się mówi i pamięta, czego przykładem może być niezwykły tegoroczny album Michała Pepola „Kora nieskończoność” zainspirowany twórczością Kory.

GEORGE MICHAEL

George Michael to, moim zdaniem, najwybitniejszy brytyjski wokalista wszech czasów, prawdziwy wrażliwy wirtuoz dźwięku, perfekcjonista, właściciel niesamowitego, cudownego głosu. Z George’m zetknąłem się po raz pierwszy wraz z premierą hitu Wham! „Wake me up before you go go”. Nagranie mi się nie spodobało, poza tym uległem medialnej nagonce, że Wham! to sztuczny produkt komercyjny, bardziej wytwór stylistów, fryzjerów i  dentystów, a nie prawdziwi muzycy. Nie przekonało mnie nawet „Careless whisper”, czy „Last Christmas”, choć dostrzegłem coś ciekawego w piosence „Freedom”. George Michael kupił mnie duetem „I knew you were waiting for me” z Arethą Franlin, ale przede wszystkim albumem „Faith” – doskonałym w każdej sekundzie, wybitnym produktem muzyki pop z fantastycznymi „Father figure”, „One more try”, czy tytułowym „Faith”. Michael udowodnił, że jest wielkim muzykiem – kompozytorem, autorem tekstów, wokalistą, multiinstrumentalistą i producentem. Z każdym albumem, zwłaszcza „Older”, udowadniał, że jest po prostu wybitny.

George’a Michaela udało mi się zobaczyć na koncercie dwukrotnie: pierwszy raz w Warszawie podczas trasy „25 Live” (bilet był fantastycznym urodzinowym prezentem od mojej żony, także wielkiej fanki George’a) oraz we Wrocławiu – na trasie „Symphonica”. Oba koncerty, choć tak inne, były doskonałe, dopracowane w każdym calu, niepowtarzalne.

George Michael odszedł 25 grudnia 2016 roku. To paradoksalne, że artysta kojarzony najbardziej ze świątecznym hitem „Last Christmas” odszedł w Święta Bożego Narodzenia. Miał tylko 53 lata.

WHINEY HOUSTON

O Whitney Houston usłyszałem pierwszy raz wraz z jej piosenką „Saving all my love for you” – artystka ujęła mnie swoim niezwykłym, wyjątkowym głosem oraz skromnością. To nie była kolorowa gwiazdka w stylu Madonny, czy Cyndi Lauper, wydała mi się artystką dojrzałą, która doskonale wie, co chce osiągnąć, ma świadomość swojej wielkości i nie musi uciekać się do skandali, kolorowych klipów, prowokacji. Kiedy wyszła płyta „Whitney”, oszalałem. „I wanna dance wih somebody”, „Didn’t we almost have it all”, „All at once”, „So emotional”, „Love will save the day” – to był soundtrack mojej młodości, jedna z ulubionych płyt lat 80-tych. Potem był jeszcze “Bodyguard”, niezły album “My love is your love”, ale w życiu Whitney rozpoczęła się równia pochyła. Regularnie docierały do nas informacje o jej problemach z narkotykami, niektóre zdjęcia porażały, mówiło się dużo o konfliktach Whitney z jej mężem Bobby’m Brownem. Wspaniała „The Voice” powoli przestawała być wybitnym głosem, świat obserwował powolne samounicestwienie artystki.  

11 lutego 2012 roku rano otrzymałem sms od mojej Siostry „Whitney Houston nie żyje”. Stało się to, czego wszyscy fani tak bardzo się obawiali. Ponieważ świat jest pełen paradoksów, sms ten okazał się jednym z dwóch ostatnich, które otrzymałem od mojej Siostry, która zmarła kilka tygodni później…

GRZEGORZ CIECHOWSKI

Z dzisiejszego wspominkowego zestawu muzyków do Grzegorza Ciechowskiego i jego twórczości musiałem przekonywać się najdłużej. Na początku utwory takie jak „Kombinat”, „Biała flaga”, czy „Arktyka” wydawały mi się po prosu okropne i nie do przyjęcia. Wszystko zmieniło się pod koniec 1983 roku wraz z utworem „Nieustanne tango”. Było dla mnie hipnotyzujące i kojarzyło mi się z filmem „Czyż nie dobija się koni?” Sydneya Pollacka. W 1984 roku przekonałem się do całej twórczości, a „Obcy astronom” był pierwszym Numerem 1 na mojej prywatnej liście przebojów (którą niezmiennie prowadzę od ponad 38 lat). Podobały mi się wszystkie wcielenia Grzegorza Ciechowskiego – jako lidera i wokalisty Republiki, Obywatela G.C  i Grzegorza z Ciechowa. Fascynowały mnie produkowane przez niego płyty młodych twórców. „Nie pytaj o Polskę” to jedno z najważniejszych polskich nagrań wszech czasów. Urzekają mnie teksy Grzegorza, połączony w nich liryzm ze stanowczością i zdecydowaniem.

Przedświąteczny poranek 22 grudnia 2001 roku był dla mnie prawdziwym szokiem. Spośród wspominanych dziś gwiazd właśnie Grzegorza Ciechowskiego najbardziej mi brakuje – może dlatego, że w chwili odejścia był najmłodszy, mógł jeszcze bardzo długo tworzyć, może dlatego, że jego śmierć była najbardziej nieoczekiwana. Dopiero w tym roku byłem w stanie sięgnąć po monografię Piotra Stelmacha „Lżejszy od fotografii – o Grzegorzu Ciechowskim”. To był niesamowity powrót do przeszłości i historii mojego Idola.  Gorąco polecam tę pozycję.

Jest jeszcze wielu wybitnych muzyków, których nie ma już z nami, choćby David Bowie, Freddie Mercury, Amy Winehouse… Na pewno kiedyś jeszcze o nich napiszę…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz