„CZARNA PANTERA: WAKANDA W MOIM SERCU” (Black Panther: Wakanda Forever), USA 2022
Premierowa kinowa: 11 listopada 2022
W cztery lata po sukcesie „Czarnej Pantery” i przedwczesnej
śmierci grającego główną rolę Chadwicka Bosemana Marvel powraca z drugą odsłoną
komiksu – „Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu”. Twórcy filmu stanęli przed
nie lada wyzwaniem – jak zastąpić granego przez Bosemana księcia T‘Challę,
który natychmiast po premierze stał się postacią kultową i ikoną popkultury.
Marvel, chyba właściwie, zrezygnował ze znalezienia nowego aktora, który
zastąpiłby Chadwicka. Pojawia się zatem nowe wcielenie Czarnej Pantery –
siostra księcia T’Challi – księżniczka Shuri (Letitia Wright).
Akcja toczy się wokół kwestii utrzymania przez afrykańskie
mocarstwo Wakandę kontroli nad vibranium – niezwykle trwałym metalem, z którego
zbudowana jest choćby tarcza Kapitana Ameryki. O dostęp do cennego surowca
walczą wszystkie najważniejsze państwa na świecie, a dołącza do nich Namor (świetny Tenoch Huerta), władca
podwodnego królestwa Talokan. Jaką postawę w obliczu niebezpieczeństwa przyjmą
księżniczka Shuri oraz królowa Ramonda (bardzo dobra Angela Bassett), nadal
pogrążone w żałobie po śmierci księcia T’Challi?
„Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu” to bardzo zgrabnie
zrealizowane przygodowo-sensacyjne kino spod znaku Marvela. Efekty specjalne
naprawdę robią niesamowite wrażenie, choć niektóre sceny z niebieskoskórymi
napastnikami z królestwa Talokan budzą natychmiastowe skojarzenia z serią „Avatar”.
Wszystko dzieje się szybko, wiele scen zapiera dech w piersiach, jest kolorowo
i wizualnie ekscytująco, a mimo to film należy do przeciętnych i jest wyraźnie
mniej udany od pierwszej części. Jest przede wszystkim zbyt długi – 161 minut
można by bez problemu skrócić do dwóch godzin, scenariusz drugiej części nie
jest już tak pasjonujący jak „Czarnej Pantery” sprzed czterech lat.
Brakuje też ciekawych postaci. Na plan pierwszy wysuwa się
kreacja Angeli Bassett jako zdruzgotanej utratą syna i zmuszonej do wojny z potężnymi
mocarstwami królowej Ramondy. To rola ważna i zapadająca w pamięć. Drugą
ciekawą postacią jest z całą pewnością król Namor z podwodnego Talokanu.
Meksykański aktor Tenoch Huera tworzy postać wyrazistą, intrygującą i
zdecydowaną. A nowa Czarna Panera? Przy całej mojej sympatii do młodej aktorki
Letitii Wright (można ją też zobaczyć w filmie „Silent Twins” Agnieszki
Smoczyńskiej), wydaje mi się, że nie sprostała roli, brakowało jej warsztatu i
charyzmy Chadwicka Bosemana, nie do końca uniosła tę rolę. Pewne zastrzeżenia
budzi także scenariusz, nieco niespójny, chaotyczny, chwilami nudnawy.
Kino o superbohaterach to nie do końca moja para kaloszy, ale
lubię czasami obejrzeć tego typu produkcję. Mino spektakularnych efektów
specjalnych i wielu ciekawych rozwiązań „Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu”
nie należy do najlepszych filmów Marvela. Film odniósł jednak sukces komercyjny
i należy się spodziewać kolejnej odsłony, miejmy nadzieję, nieco lepszej od części
drugiej.
Moja ocena: 5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz