„INFINITE STORM” (Infinite Storm), Australia / Wielka Brytania / Polska 2022
Premiera kinowa: 27 maja
Dopiero wczoraj, z dość dużym opóźnieniem, obejrzałem
najnowszy film Małgorzaty Szumowskiej – „Infinite Storm” i już spieszę z moją
opinią i oceną obrazu, a nie ukrywam, będzie to opinia dobra i ocena wysoka.
Z filmami Szumowskiej mam tak, że albo mnie zachwycają i
poruszają, tak jak „33 sceny z życia”, „Body/Ciało”, czy „Śniegu już nigdy nie
będzie”, albo rozczarowują, jak „W imię…”, „Twarz”, a zwłaszcza „Sponsoring”. „Infinite
Storm’ to film mocny, bardzo solidny, surowy i zajmujący. To pierwsza produkcja
reżyserki, w której grają tylko zagraniczni aktorzy i dość duży sukces
komercyjno-artystyczny (film zajrzał nawet na chwilę do pierwszej dziesiątki
amerykańskiego box office’u). Dużym sukcesem było pozyskanie do obsady fantastycznej
australijskiej aktorki, Naomi Watts, dwukrotnie nominowanej do Oscara – za „21
gramów” i „Niemożliwe”, jednej z muz Davida Lyncha.
Głowna bohaterka filmu, Pam (Naomi Watts), jest pielęgniarką
i ratowniczką górską. Wbrew ostrzeżeniom przyjaciela i niesprzyjającym prognozom
pogody decyduje się spędzić dzień w górach. To dla niej rocznica traumy, z
którą musi się zmagać od lat, a wędrówka w górach jest jej zdaniem najlepszą
formą terapii. Pogoda rzeczywiście zmienia się w pewnej chwili, rozpoczyna się
burza śnieżna i gwałtownie spada temperatura. Choć Pam jest doświadczonym
piechurem musi zmagać się z szalejącą nawałnicą. Nagle dostrzega ślady letniego
obuwia sportowego na śniegu i od razu zdaje sobie sprawę, że ktoś noszący takie
buty podczas burzy śnieżnej musi być w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Wkrótce
odnajduje młodego mężczyznę, który jest już w tak złej kondycji, że trudno
nawet nawiązać z nim kontakt. Rozpoczyna się walka z czasem, z żywiołem, z naturą,
z przeciwnościami losu, bo Pam postanawia uratować życie chłopaka, którego nazywa
John (Billy Howle).
Ogromną siłą filmu jest mała ilość dialogów i ukazanie
prawdziwej i nierównej walki człowieka z przyrodą. Potęga gór, śniegu wysokości
jest tak wielka, że nawet tak doskonale przygotowana wędrowniczka jak Pam,
zmuszona jest do podjęcia walki o życie – swoje i drugiego człowieka. Film cały
czas trzyma w napięciu, a natura ukazana jest tak fizycznie, że nieomal czuje
się chłód bijący z ekranu.
Film jest przepięknie sfotografowany przez Michała Englerta.
Zimowe widoki New Hampshire i okolicy Góry Waszyngtona zapierają dech w
piersiach. Wieszczę, że Englert otrzyma kiedyś oscarową nominację za swoją
pracę. Piękna i niepokojąca jest też muzyka autorstwa Lorne’a Balfe oraz piosenka
wykonywana przez Eliot Sumner (prywatnie – muzycznie uzdolnione dziecko
Stinga).
Największą wartością filmu jest jednak to, w jak delikatny i
subtelny sposób porusza temat śmierci, jak ogromną stratą i emocjonalną
katastrofą jest dla nas utrata najbliższych i jak z tą utratą musimy sobie radzić.
Tytułowa „bezgraniczna burza” może odnosić się do śnieżycy, na którą w górach
natknęli się Pam i John, do urody świata – jak w pięknych słowach mówi o tym
główna bohaterka, ale też do naszych odczuć i przeżyć związanych z odejściem
najbliższych i ważnych dla nas osób.
Moja ocena: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz