„ELVIS" (Elvis), USA/Australia 2022
Premiera kinowa: 24 czerwca 2022
Wreszcie udało mi się zobaczyć „Elvisa” – filmową biografię
Elvisa Presleya i … jestem zachwycony. Rozpocznę tę recenzję od stwierdzenia, którym
rozpoczyna się wiele recenzji tego filmu: nigdy nie byłem fanem Elvisa. Owszem,
mam składankę 30 Number 1s oraz jakąś płytę świąteczną, rozumiem i akceptuję
wpływ artysty na popkulturę, ale nigdy nie słuchałem muzyki Presleya dla relaksu
i przyjemności. Film Baza Luhrmanna, australijskiego wizjonera kina, na pewno
to zmieni.
Luhrmann kręci filmy stosunkowo rzadko, ale jego trzy
produkcje: „Romeo i Julia” z Di Caprio i Danes, „Moulin Rouge!” i „Wielki
Gatsby” pozwoliły mu znaleźć stałe miejsce w historii światowej kinematografii.
Wszystkie te filmy łączy Luhrmannowska estetyka – feeria barw, niezwykle
szybkie tempo narracji i znakomita nowoczesna ścieżka dźwiękowa. I taki jest
właśnie „Elvis” – wszak to najbardziej muzyczny ze wszystkich filmów reżysera.
Narratorem w filmie jest Pułkownik Tom Parker (błyskotliwa
rola Toma Hanksa – aktor miał wreszcie szansę zagrać czarny charakter),
tajemnicza postać, odkrywca i manager Elvisa, na pozór dobroduszny dziadek,
naprawdę bezduszny, nieustępliwy i pozbawiony skrupułów nadzorca. Czy to on i
jego polityka przyczyniły się do przedwczesnej śmierci piosenkarza?
Film jest dość klasyczną opowieścią o życiu i karierze
artysty – przedstawioną od dzieciństwa piosenkarza pośród czarnej społeczności
na przedmieściach Memphis, poprzez początki kariery, nawiązanie relacji z
Parkerem, związek z piękną Priscillą, muzyczne wzloty i upadki aż do
uzależnienia od leków i przedwczesnej śmierci. Niby wszystko to wiemy, od
początku jesteśmy świadomi, do czego kariera Presleya doprowadzi, ale film jest
poprowadzony w taki sposób, że budzi wiele emocji i obraz ogląda się z
napięciem i zaangażowaniem. Akcja jest tak szybka jak ruchy miednicą Elvisa na
scenie.
Obsadzenie w głównej roli nie do końca znanego Austina Butlera
(kojarzę go jedynie z epizodu w „Pewnego razu … w Ameryce”) okazało się
strzałem w dziesiątkę. Aktor na te blisko trzy godziny filmu staje się Elvisem –
fantastycznie się rusza, mówi z południowym akcentem, na scenie zmienia się w
muzyczne zwierzę. Jest naprawdę znakomity, perfekcyjnie rzuca słynne
Elvisovskie spojrzenia, gra fantastycznie.
„Elvis” w niezwykle ciekawy sposób pokazuje, w jaki sposób
piosenkarz kształtował swój muzyczny styl, jak fascynacja białym country i
muzyką czarnego Południa: jazzem, gospel, rhythm’n’ bluesem stworzyła go jako
artystę. Film doskonale odzwierciedla charyzmę i talent Presleya, które stały
się przyczyną jego ogromnej światowej fenomenalnej popularności. Interesującym
aspektem filmu jest kontekst historyczny i zarzucanie Elvisovi łamania zasad
moralności, ale także segregacji rasowej. W tle filmu widzimy ważne historyczne
wydarzenia i ich wpływ na życie i karierę artysty.
Ogromnym walorem filmu, jak zawsze w przypadku obrazów
Luhrmanna, jest ścieżka dźwiękowa. Znakomite są nowoczesne aranżacje przebojów
Presleya, ale też nowe nagrania, stworzone na potrzeby filmu. Fantastyczne są
też sceny odtwarzające koncerty Elvisa. Muzyka pełni w filmie niesamowicie
istotną rolę, bo ten film jest w dużej części muzyką.
Jestem pod ogromnym wrażeniem filmowe biografii „Elvis”,
uważam, że to kawałek dobrego kina. Nie znam życia artysty tak dobrze, żeby
ocenić, w jakim stopniu film jest odbiciem prawdy, a w jakim stopniu fantazją reżysera
i autora scenariusza. Nie jestem też do końca wiarygodny, gdyż jako ogromny fan
muzyki uwielbiam muzyczne biopics, ale polecam ten film wszystkim. To
zdecydowanie jedna z najlepszych produkcji, jakie widziałem w tym roku (a może
nawet najlepsza).
Moja ocena: 10/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz