piątek, 8 lipca 2022

 

„ELVIS" (Elvis), USA/Australia 2022


Premiera kinowa: 24 czerwca 2022

Wreszcie udało mi się zobaczyć „Elvisa” – filmową biografię Elvisa Presleya i … jestem zachwycony. Rozpocznę tę recenzję od stwierdzenia, którym rozpoczyna się wiele recenzji tego filmu: nigdy nie byłem fanem Elvisa. Owszem, mam składankę 30 Number 1s oraz jakąś płytę świąteczną, rozumiem i akceptuję wpływ artysty na popkulturę, ale nigdy nie słuchałem muzyki Presleya dla relaksu i przyjemności. Film Baza Luhrmanna, australijskiego wizjonera kina, na pewno to zmieni.

Luhrmann kręci filmy stosunkowo rzadko, ale jego trzy produkcje: „Romeo i Julia” z Di Caprio i Danes, „Moulin Rouge!” i „Wielki Gatsby” pozwoliły mu znaleźć stałe miejsce w historii światowej kinematografii. Wszystkie te filmy łączy Luhrmannowska estetyka – feeria barw, niezwykle szybkie tempo narracji i znakomita nowoczesna ścieżka dźwiękowa. I taki jest właśnie „Elvis” – wszak to najbardziej muzyczny ze wszystkich filmów reżysera.

Narratorem w filmie jest Pułkownik Tom Parker (błyskotliwa rola Toma Hanksa – aktor miał wreszcie szansę zagrać czarny charakter), tajemnicza postać, odkrywca i manager Elvisa, na pozór dobroduszny dziadek, naprawdę bezduszny, nieustępliwy i pozbawiony skrupułów nadzorca. Czy to on i jego polityka przyczyniły się do przedwczesnej śmierci piosenkarza?

Film jest dość klasyczną opowieścią o życiu i karierze artysty – przedstawioną od dzieciństwa piosenkarza pośród czarnej społeczności na przedmieściach Memphis, poprzez początki kariery, nawiązanie relacji z Parkerem, związek z piękną Priscillą, muzyczne wzloty i upadki aż do uzależnienia od leków i przedwczesnej śmierci. Niby wszystko to wiemy, od początku jesteśmy świadomi, do czego kariera Presleya doprowadzi, ale film jest poprowadzony w taki sposób, że budzi wiele emocji i obraz ogląda się z napięciem i zaangażowaniem. Akcja jest tak szybka jak ruchy miednicą Elvisa na scenie.  

Obsadzenie w głównej roli nie do końca znanego Austina Butlera (kojarzę go jedynie z epizodu w „Pewnego razu … w Ameryce”) okazało się strzałem w dziesiątkę. Aktor na te blisko trzy godziny filmu staje się Elvisem – fantastycznie się rusza, mówi z południowym akcentem, na scenie zmienia się w muzyczne zwierzę. Jest naprawdę znakomity, perfekcyjnie rzuca słynne Elvisovskie spojrzenia, gra fantastycznie.

„Elvis” w niezwykle ciekawy sposób pokazuje, w jaki sposób piosenkarz kształtował swój muzyczny styl, jak fascynacja białym country i muzyką czarnego Południa: jazzem, gospel, rhythm’n’ bluesem stworzyła go jako artystę. Film doskonale odzwierciedla charyzmę i talent Presleya, które stały się przyczyną jego ogromnej światowej fenomenalnej popularności. Interesującym aspektem filmu jest kontekst historyczny i zarzucanie Elvisovi łamania zasad moralności, ale także segregacji rasowej. W tle filmu widzimy ważne historyczne wydarzenia i ich wpływ na życie i karierę artysty.

Ogromnym walorem filmu, jak zawsze w przypadku obrazów Luhrmanna, jest ścieżka dźwiękowa. Znakomite są nowoczesne aranżacje przebojów Presleya, ale też nowe nagrania, stworzone na potrzeby filmu. Fantastyczne są też sceny odtwarzające koncerty Elvisa. Muzyka pełni w filmie niesamowicie istotną rolę, bo ten film jest w dużej części muzyką.

Jestem pod ogromnym wrażeniem filmowe biografii „Elvis”, uważam, że to kawałek dobrego kina. Nie znam życia artysty tak dobrze, żeby ocenić, w jakim stopniu film jest odbiciem prawdy, a w jakim stopniu fantazją reżysera i autora scenariusza. Nie jestem też do końca wiarygodny, gdyż jako ogromny fan muzyki uwielbiam muzyczne biopics, ale polecam ten film wszystkim. To zdecydowanie jedna z najlepszych produkcji, jakie widziałem w tym roku (a może nawet najlepsza).

Moja ocena: 10/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz