“Matthias i Maxime” (Matthias & Maxime), Kanada 2019
Polska
premiera: 20 lutego 2020
Filmowe “enfant terrible” kanadyjskiego kina, 31-letni
obecnie Xavier Dolan, wraca do kina jako reżyser i główny aktor swojego
najnowszego filmu „Matthia i Maxime”. Od reżyserskiego debiutu Dolana z 2009
roku, kiedy to jako dziewiętnastolatek bez żadnego filmowego zaplecza, szturmem
wszedł na kinowego ekrany całego świata i wywołał prawdziwą furorę na Festiwalu
w Cannes swoją produkcją „Zabiłem moja matkę” minęło nieomal 11 lat. Dolan jest
z pewnością dojrzalszy, bardziej doświadczony, ale czy tworzy lepsze kino?
Matthias i Maxime są prawdziwymi przyjaciółmi od wczesnego
dzieciństwa, choć ich losy potoczyły się całkowicie odmiennie. Matthias (Gabriel
D'Almeida Freitas) odnosi sukcesy jako obiecujący prawnik i jest w szczęśliwym,
ustabilizowanym związku. Maxime (w tej roli sam Dolan) pracuje dorywczo w
barze, musi zajmować się wychodzącą z nałogu schorowaną matką, próbuje nawiązać
relację z koleżanką z pracy, ale ta widząc jego niedojrzałość i niezdecydowanie,
nie chce wchodzić w głębszą relację z chłopakiem. Dlatego Maxime podejmuje
decyzję o wyjeździe do Australii na dwa lata, czym wszystkich absolutnie
zaskakuje.
Podczas jednej z ostatnich wspólnych imprez, siostra jednego
z przyjaciół nakłania Matta i Maxa do zagrania małych rólek w jej etiudzie
filmowej, którą tworzy na swoją uczelnie. Przyjaciele mają zagrać w krótkiej
scence i namiętnie się pocałować. Pocałunek ten bardzo wiele zmienia w ich
życiu…
Najnowszy obraz Dolana podzielił krytyków – jedni są filmem
zachwyceni, dostrzegają subtelnie i wrażliwie podane wątki autobiograficzne
(Dolan tym razem zrezygnował z zatrudniania gwiazd i większość ról w filmie
grają jego najbliżsi przyjaciele, co pozwalało na stworzenie bardziej intymnej,
osobistej atmosfery), podkreślają grę symboli i doskonale zaprezentowany proces
szukania tożsamości przez głównych bohaterów. Inni – nie dostrzegają w filmie
żadnego nowatorstwa – ani w fabule (oskarżanej nieomal o banał i cliche), ani
formie.
Film jest z pewnością bardzo atrakcyjny wizualnie i
estetycznie – Dolan – jak zwykle – dba o piękne ujęcia, grę barw. Nie można się
nie zgodzić, że w ciekawy sposób ukazuje bohaterów przez pryzmat obserwowania
ich z daleka – w lustrzanym odbiciu, przez okno. Cała historia jednak
rzeczywiście do końca mnie nie przekonała. W filmie brakowało mi naprawdę
głębokich emocji – takie, jakie Dolan pokazał chociażby w dwóch poprzednich
filmach „To tylko koniec świata”, a zwłaszcza w fantastycznej „Mamie”. Może to celowy zabieg reżysera, który chciał
nakręcić film nieco bardziej subtelny i spokojny?
Czekajmy zatem, jak będzie rozwijała się kariera tego z
pewnością utalentowanego i nietuzinkowego twórcy.
Moja ocena: 7/10