niedziela, 28 września 2025

 

„ZAMACH NA PAPIEŻA”, Polska 2025

Premiera kinowa: 26 września 2025


Jednym z najbardziej zapamiętanych filmów 1973 roju jest bez wątpienia głośny sensacyjny klasyk „Dzień Szakala” o planowanym zamachu na Charlesa de Gaulle’a. W naszych kinach pojawia się właśnie rodzima produkcja „Zamach na Papieża” w reżyserii Władysława Pasikowskiego z Bogusławem Lindą w roli głównej. Czy to polska odpowiedź na „Dzień Szakala”?

Jest rok 1981. Polskie służby specjalne otrzymują z Moskwy rozkaz zorganizowania zamachu na Karola Wojtyłę – Papieża-Polaka, którego działalność, choćby wspieranie ruchu Solidarność, może zagrozić stabilności bloku wschodniego. Zamachu na Papieża ma dokonać turecki zabójca Ali Agca, a tegoż z kolei tuż po zamachu ma zgładzić polski strzelec wyborowy i były as wywiadu, Konstanty „Bruno” Brusicki (Bogusław Linda). Snajper nie jest chętny, by angażować się w tę sprawę, ale służby specjalne w osobach Szymurka (świetny Ireneusz Czop) i jego nierozgarniętego asystenta Władeczka (równie dobry Dobromir Dymecki) wykorzystują jego terminalne stadium choroby nowotworowej płuc oraz szantażują go – jeśli nie podejmie się udziału w akcji, zginie jego mieszkająca w Hamburgu córka.

Bruno wynajmuje zaprzyjaźnioną prostytutkę Biankę (Karolina Gruszka) i udaje się na południe Polski, by przygotować się do zamachu i poukładać pewne rzeczy w życiu…

Film ma wiele zalet – mocne i ostre dialogi zapadają w pamięć. Oprócz wspomnianych bardzo dobrych ról aktorskich Lindy, Czopa, Dymeckiego i Gruszki znakomicie na drugim planie wypadają Adam Woronowicz jako lokalny sekretarz komitetu partii oraz Zbigniew Zamachowski – szef miejscowej policji. Ciekawie na ekranie wypada też przełom lat 70-tych i 80-tych – widać to w scenografii, kostiumach i fryzurach. Temat jest chwytliwy – Pasikowski nie próbuje na siłę odtwarzać historii, ubarwia ją z kolei lokalnym kolorytem i dodatkowym wątkiem kryminalnym (zaginięcia dzieci). Linda – jest po prostu dobry, ze swoimi powłóczystymi spojrzeniami i autentycznym smutkiem w oczach.

A jednak film nie jest do końca udany, mimo całego swojego potencjału. W obrazie jest wiele dłużyzn – przygotowań do zamachu, próbnych strzałów, cichych rozważań głównego bohatera. Film wytraca wówczas swoje tempo i staje się chwilami po prostu nudny. A może po prostu taka jest specyfika filmów o snajperach, bo podobne wolne tempo miał ostatni film Davida Finchera „Zabójca”.

Nie jestem wielbicielem kina sensacyjnego i nigdy nie przepadałem na filmami Pasikowskiego, choć mam pełną świadomość, że dla wielu to najbardziej kultowy polski reżyser. „Zamach na Papieża” – mimo wielu pozytywów – nie przekonał mnie do siebie.

Moja ocena: 6/10

sobota, 27 września 2025

 

„DIAMENTY” (Diamanti), Włochy 2024

Premiera kinowa: 22 sierpnia 2025


Wybitny reżyser tworzy swój kolejny film, być może swoje opus magnum, być może to jego łabędzi śpiew. Do udziału w obrazie zaprasza wszystkie swoje ulubione aktorki – piękne, uzdolnione Włoszki – swoje muzy. W zarysie przedstawia zamysł planowanego dzieła…

Film to przede wszystkim historia dwóch sióstr – projektantek mody, wybitnych twórczyń kostiumów filmowych, które zakładają rodzinną firmę współpracującą z najlepszymi filmowcami. Nieco bezwzględna i chłodna Alberta (Luisa Ranieri) nie może się pogodzić z nieudanym życiem osobistym, zaś bardziej wrażliwa i subtelna Gabriella (Jasmine Trinca) żyje w cieniu rodzinnej tragedii. Obok sióstr poznajemy współpracujące z nimi krawcowe – niesamowite, kreatywne, kolorowe ptaki, które przedstawiają swoje życie domowe: jedna jest zmuszona żyć z mężem przemocowcem, inna boryka się z depresją nastoletniego syna, jeszcze inna ukrywa przed światem swój związek o wiele młodszym mężczyzną, a kolejna musi przychodzić do pracy z małym synkiem. Przedstawiane kobiety to silne charaktery, niezłomne, twarde postaci, świadome swoich celów i możliwości, niezwykłe postaci drugiego planu.

„Diamenty” to przede wszystkim hołd oddany kobietom – w filmie mężczyźni są tylko tłem, drugoplanowymi bohaterami, którzy nie wnoszą wiele do rozwoju fabuły. To kobiety rządzą planem, podejmują najważniejsze decyzje, ewidentnie wpływają na to, co się dzieje na ekranie. Ale to także niezwykła apoteoza kina, a właściwie postaci, których nie widzimy w filmie, które pracują ciężko „behind the scenes”, ale w dużej mierze formują ostateczny kształt dzieła – kostiumolodzy, scenografowie, technicy, krawcowe. To dzięki nim aktorzy prezentują się w scenach tak wyjątkowo, często majestatycznie, to oni nadają każdemu dziełu koloryt i życie. Sam reżyser „Diamentów” – Ferzan Ozpetek nieco bałwochwalczo oddaje cześć najważniejszym osobom kreującym kino – reżyserom. To on stoi za kamerą, to on jest pomysłodawcą dzieła, to on kreuje kinematograficzną rzeczywistość. Osobę reżysera możemy dostrzec w osobie Simone, synka jednej ze szwaczek, który w ukryciu podpatruje, co dzieje się w szwalni i jak ciężko nad filmem pracują wszyscy zatrudnieni przy realizacji. Tak jak Ozpetek, dziecko ma tureckie korzenie.

Film jest niezwykle barwny i przedstawia wiele silnych kobiecych charakterów. Czuć w tym nieco wpływy Almodovara, choć obawiam się, że hiszpański reżyser zrobiłby z „Diamentów” prawdziwy brylant.

Co zatem zawodzi? Film jest naprawdę piękny i wzruszający, fantastyczną rolę młodej aktorki gra nasza Kasia Smutniak, scenariusz jest spójny, zaskakujący i porywający, ale w obrazie nieco przeszkadza ckliwość i cukierkowość niektórych historii, a może się po prostu czepiam? Przeszkadza też nieco bałwochwalczy stosunek reżysera do siebie, bo „Diamenty” to swoisty hołd oddany reżyserowi przez siebie samego.

Mimo wszystko, gorąco polecam film, bo to po prostu kawałek dobrego kina i choć Michał Oleszczyk napisał o filmie: „Gdyby zrobił to Almodovar, byłby majstersztyk. Ozpetek lepiej umie w aurę magla, niż ekskluzywnej szwalni”, mnie się film po prostu bardzo podobał. Włoska energia, piękne kobiety, poruszające historie. Zobaczcie sami!

Moja ocena: 9/10

niedziela, 21 września 2025

 

„OBECNOŚĆ 4: OSTATNIE NAMASZCZENIE” (The Conjuring: Last Rites), USA 2025


Premiera kinowa: 5 września 2025

Trzeci najlepszy weekend otwarcia w historii amerykańskiego przemysłu filmowego dla horroru, ogromny przebój w Polsce i na świecie – „Obecność 4: Ostatnie namaszczenie” jak burza wdarł się na ekrany kin. Aż trudno w to uwierzyć, że pierwszy film z uniwersum ”Obecności” pojawił się w kinach w 2013 roku. Potem były kolejne części oraz wszystkie spin-offy, choćby „Annabelle” i „Zakonnica” i wreszcie doczekaliśmy się części czwartej – ponoć ostatniej.

Na początku filmu cofamy się w historii do roku 1964. Młodzi badacze zjawisk paranormalnych i nadprzyrodzonych – Edi i Lorraine – starają się rozwiązać zagadkę nawiedzonego sklepu z antykami, w którym pojawiają się demony. Ich źródłem okazuje się zabytkowe lustro. Kiedy Lorraine nieświadomie go dotyka, rozpoczyna się jej przedwczesny poród. Warrenowie nieomal tracą swoje dziecko, ale śliczna mała Judy nie ulega złym mocom. Do czasu…

Akcja przenosi nas z kolei do roku 1986, do miasteczka West Pittson w stanie Pensylwania, gdzie zamieszkuje rodzina Smurlów – Janet (Rebecca Calder) i Jack (Elliot Cowan) z czwórką dzieci – dwiema nastolatkami i kilkuletnimi bliźniaczkami. 15-letnia Heather (Kila Lord Cassidy) otrzymuje wspomniane lustro jako prezent na bierzmowanie. Nagle w nowym domu Smurlów zaczynają się dziać rzeczy mrożące krew w żyłach – pojawiają się nieżyjące postaci, duchy, zjawy, przedmioty ożywają, mieszkańcy domu zaczynają się bać o swoje zdrowie i życie. Kiedy próbuje im pomóc ksiądz – Ojciec Gordon (Steve Coulter), ginie w tajemniczych okolicznościach.

Nagłą potrzebę dotarcia do domu Smurlów czuje Judy (Mia Tomlinson), córka Warrenów, która właśnie zaręczyła się z sympatycznym Tony’m (Ben Hardy). Jej śladem podążają Edi (Patrick Wilson) i Lorraine (Vera Farmiga). Rozpoczyna się najtrudniejsza sprawa w długim naukowym życiu pary badaczy i egzorcystów – sprawa, w której stawką jest życie ich jedynej córki…

„Obecność 4” to bardzo sprawnie zrealizowany horror, który świetnie się ogląda. W przedstawianym problemie nie ma przesady, a powrót do narodzin Judy stanowi ciekawe wprowadzenie do filmu. Farmiga i Wilson tworzą znakomity, niezastąpiony duet – grają z klasą, przekonaniem, są świetni. Nie ustępuje im jednak młoda para – Tomlinson i Hardy. Czyżby to oni mieli przejąć stery w rodzinnym interesie?

Efekty specjalne w obrazie są adekwatne do treści, ścieżka dźwiękowa perfekcyjnie komponuje się z filmem. I co zwróciło moją uwagę, to balans w filmie – brak przesady, epatowania okrutnymi i przerażającymi scenami. Jest strasznie, bo tak ma być – oglądamy horror, ale wszystko jest przedstawione z rozsądkiem. A dodatkowe bodźce zapewnia podkreślane w filmie oparcie fabuły na prawdziwych wydarzeniach – Edi i Lorraine Warrenowie naprawdę istnieli.  I choć nie jestem wielbicielem horrorów, film „Obecność 4: Ostatnie namaszczenie” bardzo mi się podobał i nie wierzę, że to koniec serii o niesamowitej rodzinie Warrenów.

Polecam film wielbicielom horrorów, choć prawdziwi fani już produkcję z pewnością obejrzeli, ale moim horrorem roku pozostaje niezmiennie niezwykły film „Zniknięcia”.

Moja ocena: 8/10

środa, 17 września 2025

 TOP 60 ALICJA MAJEWSKA

W ubiegłą sobotę miałem prawdziwą przyjemność uczestniczyć w przepięknym koncercie Alicji Majewskiej i Włodzimierza Korcza z okazji 50. jubileuszu ich twórczej współpracy. Pora zatem na moje zestawienie największych przebojów Pani Alicji.

Tu muszę wyznać, że kiedy zacząłem interesować się muzyką jako dziesięciolatek, uważałem gwiazdy polskiej estrady – Majewską, Frąckowiak, Jarocką, Santor, Sośnicką - za potworne nieporozumienie. Oszczędzę tu epitetów, którymi określałem wówczas artystki. Liczył się tylko rock i pop – Republika, Lady Pank, Bajm, Lombard, Urszula. Teraz, 40 lat później, wszystko się zmieniło i doceniam pełną klasę Alicji Majewskiej – jej wybitne walory głosowe, wdzięk, wrażliwość , styl – jest świetna, podobnie jak jej wspomniane wyżej sceniczne koleżanki. Piosenki Alicji Majewskiej to nie tylko urokliwe muzyczne kompozycje, ale też piękne teksty. Kiedy podczas koncertu postanowiłem ułożyć ten TOP 60 i usłyszałem „Odkryjemy miłość nieznaną’, pomyślałem „Mam zwycięzcę”, ale potem wybrzmiał „Żagiel…”… Przedstawiam moje subiektywne zestawienie sześćdziesięciu najlepszych piosenek Alicji Majewskiej. Enjoy!

60. Niedaleko stąd
59. Przetrzymamy to wszystko kochani
58. Nie bójcie się banału
57. Tempora mutantur
56. Po prostu przyjdź i bądź
55. Wszystko przede mną
54. Szczęście chodzi piechotą
53. Pieśń błędnych rycerzy
52. Kawiarniane rozmowy
51. Powrotne na kwiecień
50. Historia niedopowiedziana
49. Świat w kolorze nadziei
48. Za tych, którzy na lądzie
47. Moda i miłość
46. Witraże marzeń
45. Pan ciut niemodny
44. Na przekór wszystkim będę spać
43. Żyć się chce
42. To było w jednym z miasteczek
41. Apetyt wciąż na życie mam
40. Tam, gdzie nie trzeba drżeć
39. Sen, który się spełnia (& JERZY POŁOMSKI)
38. O sercu szczerozłotym (& WŁODZIMIERZ KORCZ)
37. Skąd te łzy
36. Oczyszczenie (& SANAH)
35. Ballada mateńka
34. To z miłości
33. Dla nowej miłości
32. Kamień
31. Miłość taka jest (& ZBIGNIEW WODECKI, GRZEGORZ MARKOWSKI & RYSZARD RYNKOWSKI)
30. Najważniejsze, żeby znaleźć przyjaciela
29. Mały dworzec w deszczu
28. Dla jednej chwili czułości (& ZBIGNIEW WODECKI)
27. Ballada o drodze (& AURA)
26. Księżycowe dziewczyny
25. Realny realizm
24. Wielki targ
23. Wiesz? (ARTUR ANDRUS)
22. Bywają takie dni
21. Piosenki, z których się żyje
20. Miłość jest jak cień człowieka
19. Blady świt słone łzy
18. Bilardzista
17. W miłości słowa nic nie znaczą
16. Debiut
15. Wiem, że czasem jesteś życie nie do życia
14. Wszystko może się stać
13. Kropla dnia
12. Podróżą każda miłość jest
11. Być kobietą
10. Marsz samotnych kobiet
9. Szalona krewetka
8. List noworoczny
7. Na dwa dni
6. Panie Wasowski, Panie Przybora
5. Przed nocą i mgłą (07 zgłoś się)
4. Gdzie ci artyści szaleni
3. To nie sztuka wybudować nowy dom
2. Odkryjemy miłość nieznaną
1. Jeszcze się tam żagiel bieli



sobota, 13 września 2025

 

KULT TOP 60

Wczoraj po raz pierwszy udało mi się zobaczyć koncert kultowego zespołu Kult – prawdziwie znakomity. Z tej okazji przypominam mój TOP 60 Kultu, który opracowałem 4 grudnia 2019 roku, po premierze dokumentu o zespole.

Dziś udało mi się zobaczyć bardzo dobry dokument KULT.FILM, opowiadający o zespole Kazika Staszewskiego. To nie jest mój ulubiony zespół i nie słucham muzyki Kultu codziennie, ale film pozwolił mi uzmysłowić sobie, że Kult to naprawdę zespół kultowy, który zmienił oblicze polskiego rocka. Oddanie fanów zespołu jest wprost niewiarygodne. Kult istnieje już od 1982 roku, a fenomenalna popularność zespołu nie gaśnie. Film stał się dla mnie inspiracją do ułożenia subiektywnej listy ulubionych nagrań Kultu. Enjoy!

60. Czterej jeźdźcy
59. Gaz na ulicach
58. Wspaniała nowina
57. Karinga
56. Wysłannik
55. (Gdziekolwiek idę) Z Tobą chcę iść
54. Ręce do góry
53. Psalm 151
52. Niejeden
51. Posłuchaj to do Ciebie
50. Dzieci wiedzą lepiej
49. Kazelot
48. Zgroza
47. Marianna
46. Dzisiaj jest mojej córki wesele
45. 1932 – Berlin
44. Po co wolność
43. Czterej głupcy
42. Oczy niebieskie
41. Patrz!
40. Pasażer
39. Marność
38. Dobrze być dziadkiem
37. Wódka
36. Jeśli zechcesz odejść, odejdź
35. Oni chcą Ciebie
34. Sześć lat później
33. Marysia
32. Układ zamknięty
31. K***y wędrowniczki
30. Wiosna wróci, Baronowo
29. Na całym świecie źle się dzieje, koledzy
28. Wstyd
27. Łączmy się w pary, kochajmy się
26. Inżynierowie z Petrobudowy
25. Madryt
24. Amnezja
23. Czarne słońca
22. Królowa życia
21. Dziewczyna o perłowych włosach
20. Brooklyńska Rada Żydów
19. Piloci
18. Prosto
17. Kochaj mnie, a będę Twoja (& VIOLETTA VILLAS)
16. Dziewczyna się bała pogrzebów
15. Dziewczyna bez zęba na przedzie
14. Komu bije dzwon
13. Kocham Cię a miłością swoją
12. Gdy nie ma dzieci
11. Panie Waldku, Pan się nie boi, czyli lewy czerwcowy
10. Generał Ferreira / Rząd oficjalny
9. Parada wspomnień
8. Lewe lewe loff
7. Hej, czy nie wiecie
6. Krew Boga
5. Baranek
4. Piosenka młodych wioślarzy
3. Polska
2. Arahja
1. Do Ani



 

„TEŚCIOWIE 3”, Polska 2025

Premiera kinowa: 12 września 2025


Łukasza (Ignacy Martusiewicz) i Weronikę (Katarzyna Chojnacka) dzieli praktycznie wszystko: wychowanie, pochodzenie, poglądy, rodzina i religia, a mimo to łączy ich wspaniałe uczucie: miłość. Owocem tej miłości staje się śliczne bobo. Tym co ich jednak z pewnością nie łączy są ich rodzice i teściowie.

A właśnie dochodzi do kolejnej konfrontacji rodzin: dziecko trzeba ochrzcić. Chrzciny mają się odbyć na Podlasiu, a gości ma być 120. Najważniejsi są oczywiście rodzice Łukasza i Weroniki: Małgosia (Maja Ostaszewska) i Andrzej (Marcin Dorociński) oraz Wanda (Izabela Kuna) i Tadeusz (Adam Woronowicz). I tak zaczyna się trzecia odsłona fenomenalnie popularnej serii „Teściowie”. Małgosia przybywa na uroczystość z przyjaciółką – psychiatrą Grażyną Zięciną (zabawna Magdalena Popławska), zaś Andrzej – przyjeżdża z Australii ze swoim kilkuletnim synkiem Stanleyem – owocem miłości z 24-letnią modelką. Małgosia dostaje szału na wieść, że urodziny wnuka będą połączone z ceremonią chrztu.

Wielką orędowniczką chrztu jest natomiast konserwatywna i religijna Wanda. Czy aby stoją za tym czyste intencje? Czy to co dzieje się między nią a Tadeuszem to tylko chwilowy kryzys, który uda się zażegnać?

Film jest udany i zabawny. Akcja nabiera tempa wraz z biegiem filmu. Za kamerą ponownie stanął Jakub Michalczuk – reżyser pierwszej części -  i od razu widoczna jest inna energia i nieco inne podejście od tego, co widzieliśmy w części drugiej, wyreżyserowanej przez Kamilę Alabrudzińską.

„Teściowie 3” to przede wszystkim film pary Kuna – Woronowicz. To na ich terenie odbywa się uroczystość, to oni, ich rodzina i ich problemy dominują w filmie, to oni, a zwłaszcza Wanda, narzucają narrację obrazu, ale przede wszystkim to role Wandy i Tadka są niezwykle udane. Krótkie riposty Wandy, jej  rozmowy z mężem, ataki na Małgosię – to prawdziwe mistrzostwo świata. Niedawno pisałem, że Adam Woronowicz skradł swoją rolą film „O psie, który jeździł koleją 2”. To, co aktor wyczynia w „Teściach 3” to aktorstwo pierwszej klasy – jego mimika, postawa, półsłówka, gesty i zachowania powodują, że nie sposób Tadeusza nie kochać.

Film byłby jeszcze lepszy, gdyby chwilami nie przechodził w farsę i nie prezentował żartów na pograniczu dobrego smaku.

Podsumowując, nie jest źle, choć mogłoby być jeszcze lepiej. „Teściowie 3” to ciekawy i prawdziwy obraz Polski – tej Polski A i Polski B, z jej wszystkimi przywarami i ograniczeniami. I to dobrze, że na koniec się okazuje, że nie ważne, czy jesteś ze stolicy, czy z Podlasia, czy jesz zupkę bezglutenową, czy flaczki, czy chcesz ochrzcić wnuka, czy nie – i tak w Twoim życiu pojawiają się takie same problemy.

Moja ocena: 7/10

niedziela, 7 września 2025

 
TOP 60 PRETENDERS

Dzisiejszą jubilatką jest fantastyczna charyzmatyczna piosenkarka – Chrissie Hynde – wokalistka grupy Pretenders. To jedna z najbardziej energetycznych grup, grających świetną lekką rockową muzykę. W Chrissie Hynde drzemie bardzo mocny, charakterystyczny głos, którym potrafi zaśpiewać ostre gitarowe nagranie, ale też subtelną balladę. Pamiętam, że w 1984 zobaczyłem video koncertowe utworu „Middle of the Road” i wiedziałem, że taka muzyka będzie mi się podobać. O palmę pierwszeństwa do ostatniej chwili walczyły dwa nagrania: piękna ballada „I’ll stand by you” oraz „Don’t get me wrong” – jedno z najbardziej optymistycznych, a przy tym niebanalnych utworów w historii – tym razem zwyciężył optymizm. Oto moje subiektywne zestawienie TOP 60 najlepszych utworów Chrissie Hynde i Pretenders. Enjoy!

60. Popstar
59. Don’t lose faith in me
58. Both sides of goodbye (& WILLIE NELSON)
57. Gotta wait
56. Hate for sale
55. Where has everybody gone
54. Time
53. You know who your friends are
52. Money talk
51. The buzz
50. Louise Louise
49. Break up the concrete
48. Hold a candle to this
47. Up the neck
46. Cuban slide
45. Let the sun come in
44. Precious
43. Time the avenger
42. Sense of purpose
41. Love’s a mystery
40. Never do that
39. Didn’t want to be this lonely
38. Night in my veins
37. 977
36. Message of love
35. The adulteress
34. A love
33. Room full of mirrors
32. Thumbelina
31. Loving you is all I know
30. Holy commotion
29. Love can build a bridge (CHRISSIE HYNDE & NENEH CHERRY & CHER & ERIC CLAPTON)
28. Breakfast in bed (CHRISSIE HYNDE & UB40)
27. Nothing breaks like a heart
26. Tequila
25. Show me
24. Human
23. I’m not in love
22. If there was a man
21. My baby
20. Day after day
19. Stop your sobbing
18. Kid
17. You can’t hurt a fool
16. I think about you daily (& JOHNNY GREENWOOD)
15. Biker
14. Thin line between love and hate
13. Spiritual high (CHRISSIE HYNDE & MOODSWINGS)
12. Let’s get lost (& NEIL TENNANT)
11. Talk of the town
10. Windows of the world
9. I got you baby (CHRISSIE HYNDE & UB40)
8. Middle of the road
7. Hymn to her
6. Brass in pocket
5. 2000 miles
4. Back to the chain gang
3. I go to sleep
2. I’ll stand by you
1. Don’t get me wrong



 

„TRZY MIŁOŚCI”, Polska 2025


Premiera kinowa: 5 września 2025

Wszystkie wcześniejsze filmy Łukasza Grzegorzka ujęły mnie swoją prawdziwością i sposobem ukazania rzeczywistości, a „Moje wspaniałe życie” z Agatą Buzek zostało moim filmem 2021 roku. Czy podobnie będzie z „Trzema miłościami”?

Główna bohaterka filmu – Lena jest aktorką filmowo-teatralną. Poznajemy ją na przyjęciu z okazji jej czterdziestych urodzin. Życie Leny znalazło się w pewnym sensie w nieco martwym punkcie. Właśnie się rozwiodła, choć utrzymuje z mężem – Janem (Marcin Czarnik) – poprawne relacje. Zaprosiła go nawet na urodziny. Kariera też wolno pogrąża się w stagnacji – wprawdzie gra, ale nie czerpie z tego już tak dużo energii jak dawniej. Potrzebuje nowych doznań, nowych wyzwań.

Niespodziewanie otrzymuje je już na wspomnianym przyjęciu – poznaje młodego chłopaka (Mieszko Chomka) – niebieskiego ptaka, który utrzymuje się z dilerki narkotykowej i pracuje jako żigolak. Lena bez pamięci zakochuje się w chłopaku. Jeszcze nie wie, że od rozwodu jest obiektem permanentnej inwigilacji ze strony męża. Do czego może doprowadzić ta sytuacja? Czym są tytułowe trzy miłości i kto rzeczywiście naprawdę kocha w tym filmie?

I może nie brzmi to nawet zniechęcająco, ale film jest po prostu nieudany. Nie ratuje go dobra gra aktorów. Chyba winę za niepowodzenie ponosi niespójny scenariusz. Bardzo trudno jest zrozumieć motywację działań bohaterów i dociec, co właściwie chcą osiągnąć swoim zachowaniem. Film jest utrzymany w brudnej, nieładnej estetyce – dużo bliżej tu do filmów Tomasza Wasilewskiego, jak choćby „Zjednoczone stany miłości”, gdzie notabene Nieradkiewicz i Czarnik też się spotkali.

Film jest reklamowany jako thriller erotyczny, podczas gdy rzeczywiście można go uznać za pastisz tego gatunku.

Gwiazdą filmu jest z pewnością Marta Nieradkiewicz i może tą grą ratuje nieco film, a to duże wyzwanie aktorskie, grać aktorkę w filmie. Nieradkiewicz od dawna należy do moich ulubionych gwiazd i w „Trzech miłościach” też mnie przekonała i zaskoczyła odwagą.

Na tle treści filmu nieco blado wypada tytuł, po którym spodziewać by się można kina romantycznego. Romantyzmu w filmie na próżno jednak szukać, a Grzegorzek mógł się nieco bardziej wysilić przy wymyślaniu mniej banalnego tytułu dla swojego obrazu.

Miałem wobec „Trzech miłości” ogromne oczekiwania – czekałem na film inteligentny, wciągający, świetnie zagrany, może nieco z przymrużeniem oka – jak wspomniane już „Moje wspaniałe życie”, otrzymałem natomiast niespójny i nieco niechlujny, niewiarygodny obraz, którego nie mogę polecić.

Moja ocena: 5/10 (miało być 4 – dodałem punkt za doskonałą ścieżkę dźwiękową i szacunek dla reżysera).

 

AUDREY MAGEE „Kolonia” Wydawnictwo Poznańskie 2022


Druga powieść irlandzkiej pisarki Audrey Magee przyniosła jej ogromną popularność i nominację do najważniejszego dla mnie literackiego wyróżnienia – Nagrody Bookera. To poetycka i wzruszająca opowieść o próbach utrzymania tożsamości, o roli języka i sztuki oraz o miłości, która musi nam towarzyszyć.

Jest rok 1979. Tytułowa kolonia to niewielka wyspa gdzieś na zachód od Irlandii, zamieszkała przez niewielu ludzi. Docierają do niej dwaj Europejczycy – Anglik – Pan Lloyd – uznany malarz, który przeżywa rozstanie z żoną i szuka na wyspie inspiracji do twórczej pracy oraz Francuz – Jean-Pierre Masson – naukowiec-lingwista, który od lat zajmuje się badaniem zanikającej, używanej jedynie na tej wyspie odmiany języka irlandzkiego. Rdzenny język jest wypierany przez wszechobecną angielszczyznę, a symbolem tego wyparcia staje się nastoletni James – pochodzący z rodziny, u której zatrzymali się dwaj przybysze. Choć nastawienie wyspiarzy do Anglii i Anglików jako byłych okupantów jest bardzo negatywne, James fascynuje się Panem Lloydem i odkrywa w sobie talent artystyczny. Jego piękna matka, Mairead, wdowa, która straciła męża w odmętach oceanu, staje się obiektem miłości zarówno Francuza, z którym od lat łączy ją zażyłość, jak i Brytyjczyka. Jest też Babka Jamesa – baczna obserwatorka i przedstawicielka najstarszego pokolenia, która jest dla lingwisty najważniejszym obiektem badań, bo najlepiej operuje rodzimą odmianą irlandzkiego.

Akcja powieści rozwija się wolno, spokojnie, ale porusza wiele istotnych kwestii związanych z naszym pochodzeniem, tożsamością, interkulturowymi wpływami, samotnością i pragnieniem miłości. Główni bohaterowie to mocno zarysowane, żywe sylwetki, z których problemami łatwo nam się utożsamiać. Audrey Magee przedstawia tę skomplikowaną problematykę w prosty i interesujący, symboliczny sposób, gdzie obaj cudzoziemcy stają się przekaźnikami innych wartości i mają inną wizję przyszłości wyspy i jej rdzennych mieszkańców. Mimo ważnej i podkreślanej roli Pana Lloyda i Jean-Pierre’a najbardziej intrygującą postacią staje się młody James – zagubiony między tradycją a nowoczesnością, własną kulturą a angielskimi i europejskimi wpływami. Ciekawe jest, jak potoczą się jego dalsze losy, gdyż to James jest jedynym ogniwem dającym kolonii szansę przetrwania w niezmienionym kształcie.

Jedną z urzekających cech powieści jest jej język – pozornie prosty, prawdziwie bardzo wyszukany i poetycki. Brawa dla Dobromiły Jankowskiej za wyśmienity przekład.

„Kolonia” powinna stać się intrygującą lekturą dla czytelników zainteresowanych losami kultury i języka, konsekwencjami międzykulturowych wpływów. To także piękny tekst dla wielbicieli wolno rozwijających się opowieści, w których pozornie niewiele się dzieje, a można odnaleźć w nich niekończące się pokłady tematów i emocji.

Moja ocena: 8/10

sobota, 6 września 2025

 

„ZŁODZIEJ Z PRZYPADKU” (Caught Stealing), USA 2025


Premiera kinowa: 25 sierpnia 2025

Darren Aronofsky to jeden z moich ulubionych reżyserów. Lubię jego niepokojące obrazy, a „Requiem dla snu”, a zwłaszcza „Czarny łabędź” z oscarową rolą Natalie Portman to bardzo ważne filmy mojego życia. A jaka jest najnowsza produkcja Aronofsky’ego „Złodziej z przypadku”?

Otóż „Złodziej z przypadku” to prawdziwa jazda bez trzymanki szybkim i atrakcyjnym rollercoasterem, udana amerykańska komedia gangsterska, która w żaden sposób nie przypomina poprzednich dzieł reżysera, a swoją formą, treścią i sposobem prowadzenia aktorów przywodzi na myśl raczej kino braci Coenów, czy Guy’a Richiego niż Darrena Aronofsky’ego.

Głównym bohaterem filmu jest młody chłopak, Hank (bardzo dobry Austin Butler), typowy bad boy, który nie stroni od dobrej zabawy i kieliszka, barman, były baseballista, którego udana kariera sportowa runęła w gruzy po tragicznym wypadku. Chłopak mieszka w szemranej nowojorskiej kamienicy, gdzie często odwiedza go jego atrakcyjna dziewczyna Yvonne (Zoe Kravitz – tak, córka słynnego L’enny’ego). Sąsiadem Hanka jest Brytyjczyk Russ (świetna drugoplanowa rola Matta Smitha), który okazuje się być dealerem narkotyków. Po ucieczce Russa do Anglii Hank zostaje pomyłkowo uznany za handlarza dragami i rozpoczyna się za nim morderczy pościg okrutnej rosyjskiej mafii i dwóch nie mniej niebezpiecznych chasydzkich braci – Lipy i Shmullego (komiczne kreacje Lieva Schreibera i Vincenta D’Onofrio). Trup ściele się gęsto, a Hankowi powoli kończą się drogi ucieczki…

„Złodziej z przypadku” to udane i przyjemne kino, choć nie brak w obrazie scen przemocy. Film zręcznie przywołuje atmosferę lat 90-tych swoją formą i ścieżką dźwiękową (z fragmentem fantastycznego „Ray of light” Madonny w jednej z barowych scen).

Podoba mi się, jak rozwija się kariera Austina Butlera. Ten młody Kalifornijczyk rzucił mnie na kolana swoją rolą Presleya w filmie „Elvis” (do dziś uważam, że nie powinno skończyć się tu na nominacji do Oscara i Austin powinien dostać złotą statuetkę za tę rolę), był świetny w „Diunie”, zagrał ciekawą rolę w „Motocyklistach” i teraz – w „Złodzieju z przypadku” – ponownie udaje mu się przykuć uwagę widza i zaskarbić jego sympatię. Obawiam się tylko, by nie przylgnęła do niego etykieta aktora grającego nieco zblazowane, znudzone życiem postaci, z trudem układające sobie relacje z kobietami. Trzymam kciuki za Butlera.

Film na pewno nie jest wybitny, ale ogląda się go bardzo dobrze, widać sprawną rękę znanego reżysera, a aktorzy z nawiązką wywiązują się ze swojego zadania. Warto zatem udać się do kina na seans „Złodzieja z przypadku” – to nie będzie stracony czas.

Moja ocena: 7/10

wtorek, 2 września 2025

 

„ŻYCIE CHUCKA” (The Life Chuck), USA 2024


Premiera kinowa: 1 sierpnia 2025

„Zycie Chucka” Mike’a Flanagana, oparte na opowiadaniu Stephena Kinga, to niespodziewany zdobywca Nagrody Publiczności na ubiegłorocznym Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Torontu – bardzo prestiżowej imprezie. Czy film zasłużył aż na takie uznanie?

To przede wszystkim film dziwny – trudno go przypisać jednemu gatunkowi: trochę tu musicalu, kina grozy, fantasy i science fiction. Obraz składa się z trzech achronologicznych aktów. W części trzeciej poznajemy Marty’ego (nominowany do Oscara za „Zniewolony. 12 Years a Slave” Chiwetel Eijofor), nauczyciela z liceum, który w obliczu końca świata próbuje nawiązać ponowny kontakt z byłą żoną Felicią (Karen Gillan). A wspomniany kres istnienia planety wiąże się z nieuleczalną chorobą niejakiego Charlesa „Chucka” Kranza (Tom Hiddleston), którego imię pojawia się wszędzie zanim gasną światła całego świata.

Akt drugi ukazuje Chucka jeszcze w dobrej, choć nieidealnej formie, kiedy udaje się na konferencję i słysząc perkusistę – ulicznego grajka podejmuje taniec z nieznajomą młodą kobietą właśnie porzuconą przez chłopaka, którą napotyka po drodze. To, moim zdaniem, jedna z atrakcyjniejszych i najbardziej nieprzewidywalnych scen tanecznych w historii kina.

I wreszcie otrzymujemy akt pierwszy – dzieciństwo Chucka – chłopca wychowywanego przez dziadków (Mia Sara i Mark Hamill – tak, ten Mark Hamill) po śmierci rodziców i obsesyjnie zafascynowanego tańcem. Dodatkową ciekawostką jest fakt, że w domu rodzinnym Chucka straszy.  Aktorzy dziecięcy wcielający się w rolę małego, a potem młodego Chucka (Cody Flanagan, świetny Benjamin Pajak oraz Jacob Tremlay – chłopiec z filmów „Pokój” oraz „Cudowny chłopak”) są naprawdę uroczy i utalentowani – to, myślę, najbardziej udana część filmu.

Reżyser filmu Mark Flanagan to uznana firma, grający w produkcji aktorzy to znane nazwiska, film jest bardzo sprawnie zrealizowany, a mimo to kompletnie do mnie nie przemówił. Nie wiem, jak interpretować połączenie zagłady świata z odejściem Chucka. Czy główny bohater symbolizuje w filmie Boga, którego odejście musi doprowadzić do armagedonu?

Zatem choć w filmie można odnaleźć wiele pozytywów, choćby dobrą grę aktorską i piękną scenę taneczną, obawiam się, że „Życie Chucka” nie jest filmem dla każdego. U mnie nie może liczyć na wysoką lokatę w podsumowaniu roku.

Moja ocena: 6/10