wtorek, 21 października 2025

 

„EXIT 8” (8-ban deguchi), Japonia 2025

Premiera kinowa: 26 września 2025


Kinematografia japońska relatywnie rzadko trafia na polskie ekrany, zatem z zainteresowaniem pobiegłem na mocno reklamowany film „Exit 8”. Czy była to dobra decyzja?

Młody mężczyzna podróżujący metrem (Kazunari Ninomiya – zdecydowanie, obok wizualnego aspektu filmu – najlepszy element całej produkcji) właśnie się dowiaduje, że jego partnerka, z którą niedawno się rozstał, trafiła do szpitala, gdyż spodziewa się dziecka. Mężczyzna postanawia wysiąść na najbliższej stacji i dotrzeć do ukochanej. Stacja okazuje się labiryntem – pułapką, z której nie sposób się wydostać. Zaginiony musi uważnie czytać wszelkie wskazówki i instrukcje znajdujące się na ścianach i podążać z godnie z ich treścią. Trafia do swoistej gry, gdzie musi pokonywać kolejne poziomy. Musi też dostrzegać wszelkie anomalie, które pojawiają się na stacji. Nieuwaga lub nieostrożność powodują powrót na sam początek gry.

Zagubiony biega po stacji jak w matni i spotyka jedynie troje innych bohaterów – idącego mężczyznę z teczką, młodą kobietę i małego chłopca. Czy stacja okaże się śmiertelną pułapką, czy zagubionemu uda się odnaleźć wyjście numer 8?

Trailer zapowiadał emocjonujący thriller z sytuacjami bez wyjścia, a otrzymaliśmy dość przeciętny obraz, który wbrew zapowiedziom – nie trzyma w napięciu, a wręcz się dłuży. Podczas seansu wielu widzów odrywało oczy od ekranu i zaglądało do telefonu, żeby zabić czas dłużyzn. Można dostrzec walory innowacyjne filmu, jego inspirację grami video, swoiste interaktywne wprowadzenie widza do gry, ale całość okazuje się zbyt ciężka i ostatecznie nieatrakcyjna.

Zastawiam się nad metaforyką pułapki, w której znalazł się młody mężczyzna. Być może matnia to metafora sytuacji życiowej, w której się znalazł – nieplanowana ciąża byłej partnerki. Przed zagubieniem się na stacji miał jeszcze kontakt z kobietą i rozważali wyjścia z tej sytuacji. Być może walka, którą toczy pod ziemią, próbując wydostać się z metra, pokazuje, że nie ma sytuacji bez wyjścia i zawsze znajduje się jakieś rozwiązanie, choć trzeba za to zapłacić.

Film jest egzotyczny, nowoczesny, ale ostatecznie nie obudził we mnie pozytywnych odczuć. Być może to propozycja dla młodszej generacji – wielbicieli gier komputerowych, w których przejście z jednego poziomu na kolejny jest naturalną kolejnością rzeczy. Mnie to jednak nie przekonało, choć jestem w stanie zauważyć i docenić pewne pozytywy, stąd dość optymistyczna nota końcowa.

Moja ocena: 6/10

niedziela, 19 października 2025

 

„PO POLOWANIU” (After the Hunt), USA / Włochy 2025

Premiera kinowa: 17 października 2025


Julia Roberts w formie, w jakiej nie widzieliśmy jej od lat, najlepszy film Luci Guadagnino od dawna – dramat „Po polowaniu” właśnie trafia na ekrany kin.

Akcja filmu rozgrywa się na prestiżowym Uniwersytecie Yale na Wydziale Filozofii. Profesor Alma Olsson (Julia Roberts) gra tu pierwsze skrzypce, pracując z najlepszymi studentami i doktorantami. Życie dzieli między uczelnię a ekskluzywny dom, który zamieszkuje z mężem – psychoterapeutą (bardzo dobry drugi plan wiecznie niedocenianego Michaela Stuhlbarga). Na uczelni próbuje jej dorównać przyjaciel – Hank (świetny Andrew Gartfield). Całą tę nieco przeintelektualizowaną, lekko napuszoną śmietankę towarzyską poznajemy w domu Almy i Freda. Są tu też najlepsi doktoranci, w tym uważana za błyskotliwą Maggie (bardzo dobra Ayo Edebiri) – czarnoskóra kobieta wywodząca się z bogatych sfer, pozostająca w związku z osobą transseksualną.

Następnego dnia Maggie zwierza się Almie, że po przyjęciu spotkało ją coś niezwykle przykrego – stała się ofiarą napaści seksualnej. Jak w tej sytuacji zachowa się jej mentorka – czy zajmie stanowisko, narażając się na utratę spokojnej posady na uczelni, czy pozostanie bierna i niewzruszona?

Film przypomina nieco sztukę teatralną. Jest dobry, może jedynie nieco zbyt długi. Film iskrzy się błyskotliwymi dialogami, czasami pełnymi tak szybkich ripost i reakcji, że można się zgubić w labiryncie rozważań bohaterów. Film stawia wiele pytań dotyczących etyki, moralności, prawdy i granic, których nie wolno nam przekraczać. Pokazuje także, do czego doprowadziła zbyt gorliwa poprawność polityczna i genderyzm w perspektywie akademickiej. Dochodzenie związane z napaścią na Maggie prowadzi do nieoczekiwanego ujawnienia rewelacji z przeszłości i zmienia życie uczelni, a zwłaszcza jej Wydziału Filozofii.

Uwielbiam Julię Roberts, kocham ją w komediach romantycznych, ale zawsze uważałem, że najlepiej wypada w dramatach, dlatego bardzo cenię jej role w „Erin Brockovich” i „Sierpień w hrabstwie Osage”. Teraz do tego katalogu dodaję kreację z „Po polowaniu”. Roberts gra w filmie emocjonalnego kameleona, jest fenomenalna i nie sposób nie docenić kunsztu jej gry. Nic dziwnego, że coraz odważniej mówi się o niej jako o pretendentce do kolejnej oscarowej nominacji. Właściwie cała czwórka głównych aktorów – Roberts, Garfield, Edebiri i Stuhlbarg zasługują na to wyróżnienie.

Bardzo cenię twórczość Luci Guadagnino – od chyba mojego ulubionego „Jestem miłością”, przez „Nienasyconych”, oczywiście – „Tamte dni, tamte noce”. Nie wpadłem w zachwyt po obejrzeniu dwóch ostatnich produkcji reżysera – „Challengers” i „Queer”, ale „Po polowaniu” to powrót do najwyższej formy. Film przypomina mi nieco inny tegoroczny dobry film „Sorry, Baby”, ale siła obrazu Guadagnino jest znacznie większa, a wymowa – bardziej spektakularna.

Bardzo polecam – dla kreacji Roberts, dla tematyki, dla refleksji, po prostu dla dobrego kina w klasycznym stylu.  

Moja ocena: 8/10

niedziela, 12 października 2025

 

„CHOPIN, CHOPIN!”, Polska 2025

Premiera kinowa: 10 października 2025


Ponoć najdroższa superprodukcja w historii polskiej kinematografii, z międzynarodową obsadą, opowieść o jednym z najwybitniejszych Polaków, biografia Fryderyka Chopina „Chopin Chopin!” w reżyserii Michała Kwiecińskiego już w kinach.

Film skupia się na pobycie Chopina w Paryżu. Nie poznajemy zatem losów małego Frycka w Żelazowej Woli i w Szafarni, obraz przedstawia go już jako gwiazdę światowego formatu, bywalca paryskich salonów, ulubieńca króla Ludwika Filipa I.

Film rozpoczyna się od fortepianowego pojedynku dwóch wielkich kompozytorów swoich czasów – Fryderyka Chopina (doskonały Eryk Kulm) i Franciszka Liszta (Victor Meutelet). Ten pojedynek to pierwszy, lecz nie jedyny paradoks w życiu Chopina – jego największy rywal jest jednocześnie jego największym przyjacielem. I jak pokazuje produkcja Michała Kwiecińskiego, życie mistrza jest pełne paradoksów: pragnie żyć, a otrzymuje od lekarza diagnozę śmiertelnej choroby, pragnie kochać, ale kiedy otrzymuje miłość od George Sand (Josephine de La Baume), nie umie oddać się uczuciu i (być może, by chronić ukochaną) odrzuca jej miłość, choć jest największym kompozytorem swoich czasów, z trudem wiąże koniec z końcem i musi udzielać prywatnych lekcji, aby się utrzymać.

Film prezentuje francuski okres życia kompozytora z krótkim epizodem pobytu na Majorce z George Sand i odwiedzinami u rodziny w Polsce. Brawa dla scenografów i kostiumologów za odtworzenie realiów epoki. Oglądając film, można naprawdę zanurzyć się w XIX-wiecznym Paryżu, poznawać jego uroki i śmietankę towarzyską, ale też obserwować epidemię cholery i wybuch rewolucji, obalającej monarchię.

Sam Chopin jest przedstawiony jako człowiek dobry, budzący sympatię, szacunek i współczucie. Eryk Kulm tworzy zapadającą w pamięć kreację. Niektóre sceny – wzruszenie po usłyszeniu pieśni zakonnic w katedrze, zdruzgotanie na wieść o nieuleczalnej chorobie, wszystkie momenty koncertów – są naprawdę wybitne. Nie znam się na grze na fortepianie, ale w scenach muzycznych Kulm wypada niezwykle wiarygodnie. Wydaje się także, że jego francuski jest nienaganny. To świetny aktor, o czym przekonał nas już wielką rolą w filmie „Filip”. Rola Chopina to kolejna niezwykle istotna pozycja w jego filmografii.

Bardzo dobre role drugoplanowe i epizodyczne tworzą też Karolina Gruszka jako Delfina Potocka, Kamil Szeptycki (Julian) i Michał Pawlik (Jan) – paryscy przyjaciele Chopina, Martyna Byczkowska jako Maria – przyjaciółka Fryderyka z młodzieńczych lat, czy Maja Ostaszewska jako matka – Justyna Chopinowa. Na wyróżnienie zasługuje też wspomniany już Meutelet jako Liszt, ale to Kulm jest największą i najjaśniej świecącą gwiazdą filmu.

Wady filmu? Można mieć wrażenie, że scenariusz prześlizguje się przez życie Chopina – twórcy filmu mieli ambicję ukazania losów kompozytora na emigracji i na pewno im się to udało, ale nie uzyskujemy głębi bohatera, nie poznajemy wszystkich motywacji jego działań, czegoś w przedstawieniu Chopina brakuje.

Na uwagę zasługuje także ciekawy zabieg w ścieżce dźwiękowej filmu – obok pięknych wykonań muzyki klasycznej w tle filmu chwilami pojawia się mocna, pulsująca nowoczesna muzyka elektroniczna, stanowiąca intrygujący kontrast z prezentowaną twórczością Chopina.

Recenzje filmu są bardzo różne – od zachwytu po ostrą krytykę. Ja pozostanę po środku – film mnie nie zachwycił, ale bardzo mi się podobał. „Chopin, Chopin!” to monumentalne, pięknie pokazane przez Michała Sobocińskiego kino, biografia wielkiego kompozytora, jakiej potrzebowaliśmy.

Moja ocena: 8/10

niedziela, 5 października 2025

 

„JEDNA BITWA PO DRUGIEJ” (One Battle After Another), USA 2025


Premiera kinowa: 26 września 2025

Paul Thomas Anderson jest świetnym reżyserem: „Boogie Nights”, „Magnolia”, „Aż poleje się krew”, „Mistrz”, „Nić widmo”, czy „Licorice Pizza” to filmy, które trudno zapomnieć. Z pewnością nie łatwo będzie też zapomnieć najnowsze dzieło Andersona – tragikomedia „Jedna bitwa po drugiej” z gwiazdorską obsadą to bez wątpienia najbardziej szalony film w dorobku reżysera.

Pat „Ghetto” Calhourn (Leonardo di Caprio) i Perfidia Beverly Hills (świetna Teyana Taylor) są członkami skrajnie lewicowej grupy terrorystycznej French 75 – napadają na banki, biura polityków, wypuszczają nielegalnych imigrantów z obozów dla uchodźców. Zakochują się w sobie i z ich związku rodzi się śliczna dziewczynka, Charlene. Podczas jednego z napadów Perfidia upokarza wysoko postawionego oficera amerykańskiej armii, Stevena Lockjaw (Sean Penn jakiego dotychczas nie znaliśmy). Lockjaw poprzysięga zemstę, a Perfidia staje się obiektem jego seksualnych fantazji. Pewnego dnia Perfidia znika…

Akcja przenosi nas 16 lat w przód. Charlene, obecnie Willa (Chase Infiniti) jest już dorosła. To oczko w głowie tatusia, piękna i mądra młoda kobieta, uprawiająca sztuki walki. Traf sprawia, że na jej ślad trafia obecnie już Pułkownik Lockjaw. Na światło wychodzą zaskakujące fakty. Jak poradzą sobie z tym Willa i Pat?

Akcja filmu to prawdziwe szaleństwo – każda scena zaskakuje, tempo jest niezwykle szybkie, czasami nie wiadomo, czy widz powinien się śmiać, czy płakać – w filmie pojawia się tak wiele absurdów i całkowicie zaskakujących scen. Di Caprio już dawno nie był w tak doskonałej aktorskiej formie i chyba jedynie role w „Co gryzie Gilberta Grape’a?” i „Wilku z Wall Street” przyćmiewają jego niesamowitą kreację w „Jednej bitwie”. Fantastyczne są też kobiety – Teyana Taylor jako Perfidia oraz Chase Infiniti jako jej córka – Willa – Charlene. „Jedna bitwa po drugiej” to jednak przede wszystkim film Seana Penna – już charakteryzacja aktora czyni go nieomal nierozpoznawalnym, a widz zastanawia się, jak taki inteligentny aktor był w stanie zagrać kompletnego idiotę – jest fantastyczny. Chyba jedynie w „Obywatelu Milku”, „21 gramach” i „Przed egzekucją” był lepszy. Czyżby szykował się kolejny, trzeci już Oscar dla aktora?

W kwestii Nagród Akademii – w zbliżającym się roku pojawi się nowa kategoria – obsada – i „Jedna bitwa po drugiej” ma chyba tutaj nominację w kieszeni. Pewniakami do nominacji wydają się też być di Caprio i Penn, ale na wyróżnienie zasłużyły także filmowe kobiety – Taylor i Infiniti. Na swoją kolejną reżyserską nominację powinien też liczyć Paul Thomas Anderson, a może znajdzie się także miejsce dla nagrody za niesamowity scenariusz.

Jak ja odbieram „Jedną bitwę po drugiej”? Moim zdaniem, to zjadliwa satyra na współczesną Trumpowską Amerykę – pełną sprzeczności, nieprawdziwej wolności, rządzącą się coraz bardziej niedorzecznymi prawami i zakochaną w sobie. Czyż ultraprawicowi i okrutni „Gwiazdkowi Awanturnicy”, chełpiący się z powodu swojego uprzywilejowanego urodzenia i białej skóry, to jedynie wymysł reżysera? Przecież takich ludzi jest coraz więcej, nie tylko w Ameryce, a Anderson ich po prostu bezwzględnie wyszydza i obśmiewa.

„Jedna bitwa po drugiej” to słodkogorzki film mówiący wiele prawd o współczesnym świecie. Trzeba go zobaczyć, bo to jak dotąd najbardziej zwariowana produkcja AD 2025.

Moja ocena: 8,5/10

niedziela, 28 września 2025

 

„ZAMACH NA PAPIEŻA”, Polska 2025

Premiera kinowa: 26 września 2025


Jednym z najbardziej zapamiętanych filmów 1973 roju jest bez wątpienia głośny sensacyjny klasyk „Dzień Szakala” o planowanym zamachu na Charlesa de Gaulle’a. W naszych kinach pojawia się właśnie rodzima produkcja „Zamach na Papieża” w reżyserii Władysława Pasikowskiego z Bogusławem Lindą w roli głównej. Czy to polska odpowiedź na „Dzień Szakala”?

Jest rok 1981. Polskie służby specjalne otrzymują z Moskwy rozkaz zorganizowania zamachu na Karola Wojtyłę – Papieża-Polaka, którego działalność, choćby wspieranie ruchu Solidarność, może zagrozić stabilności bloku wschodniego. Zamachu na Papieża ma dokonać turecki zabójca Ali Agca, a tegoż z kolei tuż po zamachu ma zgładzić polski strzelec wyborowy i były as wywiadu, Konstanty „Bruno” Brusicki (Bogusław Linda). Snajper nie jest chętny, by angażować się w tę sprawę, ale służby specjalne w osobach Szymurka (świetny Ireneusz Czop) i jego nierozgarniętego asystenta Władeczka (równie dobry Dobromir Dymecki) wykorzystują jego terminalne stadium choroby nowotworowej płuc oraz szantażują go – jeśli nie podejmie się udziału w akcji, zginie jego mieszkająca w Hamburgu córka.

Bruno wynajmuje zaprzyjaźnioną prostytutkę Biankę (Karolina Gruszka) i udaje się na południe Polski, by przygotować się do zamachu i poukładać pewne rzeczy w życiu…

Film ma wiele zalet – mocne i ostre dialogi zapadają w pamięć. Oprócz wspomnianych bardzo dobrych ról aktorskich Lindy, Czopa, Dymeckiego i Gruszki znakomicie na drugim planie wypadają Adam Woronowicz jako lokalny sekretarz komitetu partii oraz Zbigniew Zamachowski – szef miejscowej policji. Ciekawie na ekranie wypada też przełom lat 70-tych i 80-tych – widać to w scenografii, kostiumach i fryzurach. Temat jest chwytliwy – Pasikowski nie próbuje na siłę odtwarzać historii, ubarwia ją z kolei lokalnym kolorytem i dodatkowym wątkiem kryminalnym (zaginięcia dzieci). Linda – jest po prostu dobry, ze swoimi powłóczystymi spojrzeniami i autentycznym smutkiem w oczach.

A jednak film nie jest do końca udany, mimo całego swojego potencjału. W obrazie jest wiele dłużyzn – przygotowań do zamachu, próbnych strzałów, cichych rozważań głównego bohatera. Film wytraca wówczas swoje tempo i staje się chwilami po prostu nudny. A może po prostu taka jest specyfika filmów o snajperach, bo podobne wolne tempo miał ostatni film Davida Finchera „Zabójca”.

Nie jestem wielbicielem kina sensacyjnego i nigdy nie przepadałem na filmami Pasikowskiego, choć mam pełną świadomość, że dla wielu to najbardziej kultowy polski reżyser. „Zamach na Papieża” – mimo wielu pozytywów – nie przekonał mnie do siebie.

Moja ocena: 6/10

sobota, 27 września 2025

 

„DIAMENTY” (Diamanti), Włochy 2024

Premiera kinowa: 22 sierpnia 2025


Wybitny reżyser tworzy swój kolejny film, być może swoje opus magnum, być może to jego łabędzi śpiew. Do udziału w obrazie zaprasza wszystkie swoje ulubione aktorki – piękne, uzdolnione Włoszki – swoje muzy. W zarysie przedstawia zamysł planowanego dzieła…

Film to przede wszystkim historia dwóch sióstr – projektantek mody, wybitnych twórczyń kostiumów filmowych, które zakładają rodzinną firmę współpracującą z najlepszymi filmowcami. Nieco bezwzględna i chłodna Alberta (Luisa Ranieri) nie może się pogodzić z nieudanym życiem osobistym, zaś bardziej wrażliwa i subtelna Gabriella (Jasmine Trinca) żyje w cieniu rodzinnej tragedii. Obok sióstr poznajemy współpracujące z nimi krawcowe – niesamowite, kreatywne, kolorowe ptaki, które przedstawiają swoje życie domowe: jedna jest zmuszona żyć z mężem przemocowcem, inna boryka się z depresją nastoletniego syna, jeszcze inna ukrywa przed światem swój związek o wiele młodszym mężczyzną, a kolejna musi przychodzić do pracy z małym synkiem. Przedstawiane kobiety to silne charaktery, niezłomne, twarde postaci, świadome swoich celów i możliwości, niezwykłe postaci drugiego planu.

„Diamenty” to przede wszystkim hołd oddany kobietom – w filmie mężczyźni są tylko tłem, drugoplanowymi bohaterami, którzy nie wnoszą wiele do rozwoju fabuły. To kobiety rządzą planem, podejmują najważniejsze decyzje, ewidentnie wpływają na to, co się dzieje na ekranie. Ale to także niezwykła apoteoza kina, a właściwie postaci, których nie widzimy w filmie, które pracują ciężko „behind the scenes”, ale w dużej mierze formują ostateczny kształt dzieła – kostiumolodzy, scenografowie, technicy, krawcowe. To dzięki nim aktorzy prezentują się w scenach tak wyjątkowo, często majestatycznie, to oni nadają każdemu dziełu koloryt i życie. Sam reżyser „Diamentów” – Ferzan Ozpetek nieco bałwochwalczo oddaje cześć najważniejszym osobom kreującym kino – reżyserom. To on stoi za kamerą, to on jest pomysłodawcą dzieła, to on kreuje kinematograficzną rzeczywistość. Osobę reżysera możemy dostrzec w osobie Simone, synka jednej ze szwaczek, który w ukryciu podpatruje, co dzieje się w szwalni i jak ciężko nad filmem pracują wszyscy zatrudnieni przy realizacji. Tak jak Ozpetek, dziecko ma tureckie korzenie.

Film jest niezwykle barwny i przedstawia wiele silnych kobiecych charakterów. Czuć w tym nieco wpływy Almodovara, choć obawiam się, że hiszpański reżyser zrobiłby z „Diamentów” prawdziwy brylant.

Co zatem zawodzi? Film jest naprawdę piękny i wzruszający, fantastyczną rolę młodej aktorki gra nasza Kasia Smutniak, scenariusz jest spójny, zaskakujący i porywający, ale w obrazie nieco przeszkadza ckliwość i cukierkowość niektórych historii, a może się po prostu czepiam? Przeszkadza też nieco bałwochwalczy stosunek reżysera do siebie, bo „Diamenty” to swoisty hołd oddany reżyserowi przez siebie samego.

Mimo wszystko, gorąco polecam film, bo to po prostu kawałek dobrego kina i choć Michał Oleszczyk napisał o filmie: „Gdyby zrobił to Almodovar, byłby majstersztyk. Ozpetek lepiej umie w aurę magla, niż ekskluzywnej szwalni”, mnie się film po prostu bardzo podobał. Włoska energia, piękne kobiety, poruszające historie. Zobaczcie sami!

Moja ocena: 9/10

niedziela, 21 września 2025

 

„OBECNOŚĆ 4: OSTATNIE NAMASZCZENIE” (The Conjuring: Last Rites), USA 2025


Premiera kinowa: 5 września 2025

Trzeci najlepszy weekend otwarcia w historii amerykańskiego przemysłu filmowego dla horroru, ogromny przebój w Polsce i na świecie – „Obecność 4: Ostatnie namaszczenie” jak burza wdarł się na ekrany kin. Aż trudno w to uwierzyć, że pierwszy film z uniwersum ”Obecności” pojawił się w kinach w 2013 roku. Potem były kolejne części oraz wszystkie spin-offy, choćby „Annabelle” i „Zakonnica” i wreszcie doczekaliśmy się części czwartej – ponoć ostatniej.

Na początku filmu cofamy się w historii do roku 1964. Młodzi badacze zjawisk paranormalnych i nadprzyrodzonych – Edi i Lorraine – starają się rozwiązać zagadkę nawiedzonego sklepu z antykami, w którym pojawiają się demony. Ich źródłem okazuje się zabytkowe lustro. Kiedy Lorraine nieświadomie go dotyka, rozpoczyna się jej przedwczesny poród. Warrenowie nieomal tracą swoje dziecko, ale śliczna mała Judy nie ulega złym mocom. Do czasu…

Akcja przenosi nas z kolei do roku 1986, do miasteczka West Pittson w stanie Pensylwania, gdzie zamieszkuje rodzina Smurlów – Janet (Rebecca Calder) i Jack (Elliot Cowan) z czwórką dzieci – dwiema nastolatkami i kilkuletnimi bliźniaczkami. 15-letnia Heather (Kila Lord Cassidy) otrzymuje wspomniane lustro jako prezent na bierzmowanie. Nagle w nowym domu Smurlów zaczynają się dziać rzeczy mrożące krew w żyłach – pojawiają się nieżyjące postaci, duchy, zjawy, przedmioty ożywają, mieszkańcy domu zaczynają się bać o swoje zdrowie i życie. Kiedy próbuje im pomóc ksiądz – Ojciec Gordon (Steve Coulter), ginie w tajemniczych okolicznościach.

Nagłą potrzebę dotarcia do domu Smurlów czuje Judy (Mia Tomlinson), córka Warrenów, która właśnie zaręczyła się z sympatycznym Tony’m (Ben Hardy). Jej śladem podążają Edi (Patrick Wilson) i Lorraine (Vera Farmiga). Rozpoczyna się najtrudniejsza sprawa w długim naukowym życiu pary badaczy i egzorcystów – sprawa, w której stawką jest życie ich jedynej córki…

„Obecność 4” to bardzo sprawnie zrealizowany horror, który świetnie się ogląda. W przedstawianym problemie nie ma przesady, a powrót do narodzin Judy stanowi ciekawe wprowadzenie do filmu. Farmiga i Wilson tworzą znakomity, niezastąpiony duet – grają z klasą, przekonaniem, są świetni. Nie ustępuje im jednak młoda para – Tomlinson i Hardy. Czyżby to oni mieli przejąć stery w rodzinnym interesie?

Efekty specjalne w obrazie są adekwatne do treści, ścieżka dźwiękowa perfekcyjnie komponuje się z filmem. I co zwróciło moją uwagę, to balans w filmie – brak przesady, epatowania okrutnymi i przerażającymi scenami. Jest strasznie, bo tak ma być – oglądamy horror, ale wszystko jest przedstawione z rozsądkiem. A dodatkowe bodźce zapewnia podkreślane w filmie oparcie fabuły na prawdziwych wydarzeniach – Edi i Lorraine Warrenowie naprawdę istnieli.  I choć nie jestem wielbicielem horrorów, film „Obecność 4: Ostatnie namaszczenie” bardzo mi się podobał i nie wierzę, że to koniec serii o niesamowitej rodzinie Warrenów.

Polecam film wielbicielom horrorów, choć prawdziwi fani już produkcję z pewnością obejrzeli, ale moim horrorem roku pozostaje niezmiennie niezwykły film „Zniknięcia”.

Moja ocena: 8/10