Nazywam się Marcin Jaroszewski. Od lat oglądam rocznie około 100 filmów w kinie, od lat kupuję rocznie około 100 płyt, od lat dużo czytam - chciałbym napisać, że około 100 książek rocznie, ale nie byłoby to prawdą. Fascynuje mnie współczesna popkultura i postanowiłem dzielić się swoimi pasjami - filmem, muzyka i literaturą - z innymi. Uwielbiam także różne popkulturowe rankingi i obiecuję, że ich tu nie zabraknie. Zapraszam serdecznie!
wtorek, 8 lipca 2025
„F1” (F1), USA 2025
Premiera kinowa: 27 czerwca 2025
„Top Gun” na torze wyścigowym. Przebój lata. Brad Pitt
zamiast Toma Cruise’a. Młodość walczy z doświadczeniem – takie nagłówki
towarzyszyły premierze jednego z największych przebojów kinowych tego lata –
filmu „F1” w reżyserii Josepha Kosinskiego.
Skąd porównania do „Top Gun”? Otóż Kosinski jest reżyserem
wielkiego hitu „Top Gun: Maverick” z 2022 roku, kontynuacji jednego z
najbardziej rozpoznawalnych obrazów z lat 80-tych. Tym razem pas startowy
myśliwców zostaje zastąpiony przez tor wyścigowy Formuły 1, a zamiast największej
gwiazdy „Top Gun” – Toma Cruise’a – na ekranie spotykamy kolejną aktorską
legendę – Brada Pitta.
Ruben (bardzo przekonujący Javier Bardem), od dawna związany
z wyścigami samochodowymi, prowadzi podupadającą drużynę APXGP. Ma w niej
wprawdzie prawdziwego asa – młodego, zdolnego i mocno zdeterminowanego Joshuę
(Damson Idris), ale potrzebuje silnego wsparcia. Na horyzoncie pojawia się
Sonny Hayes (Pitt) – nieco zapomniana gwiazda Formuły 1 z lat 90-tych, obecnie już
weteran, którego z wyścigów wyeliminowała poważna i dramatyczna kontuzja. Obaj
zawodnicy tworzą wybuchową mieszankę temperamentów, wygórowanych ambicji,
brawury i walki o dominację. Czy będą w stanie przywrócić świetność drużyny
Rubena i raz jeszcze zaistnieć w F1?
Nie jestem fanem Formuły 1, nie śledzę wyścigów, spośród zawodowych
kierowców kojarzę jedynie Brytyjczyka Lewisa Hamiltona (notabene współproducenta
filmu, który ma w „F1” swoje cameo appearance) – a to tylko dlatego, że swego
czasu zakupiłem … buty z zaprojektowanej przez niego kolekcji. Mimo to muszę
przyznać, że film trzyma w napięciu od początku do końca, sceny wyścigów są
niezwykle widowiskowe i cały obraz ogląda się bardzo dobrze. Jak na tego typu
produkcję przystało, jest też płomienny romans między Sonny’m a uroczą i
arcymądrą Kate (znana z „Duchów Inisherin” Kerry Condon) – dyrektorem technicznym
drużyny.
Znakomitym uzupełnieniem filmu jest doskonała muzyka Hansa
Zimmera, przeplatana świetnymi nowoczesnymi przebojami, między innymi RAYE i
Madison Beer. Mix klasyki Zimmera z nowoczesną muzyką elektroniczną tworzy
wspaniałe uzupełnienie filmu.
„F1” nie jest filmem, który zmieni historię kina i Twoje
życie, ale to bardzo przyzwoicie opowiedziana i dobrze zagrana historia, którą
można obejrzeć w wakacyjne popołudnie, podziwiając efekty specjalne na dużym
ekranie. Może jedynie lokowania produktów mogłoby być nieco mniej…
Moja ocena: 8/10
niedziela, 29 czerwca 2025
JACEK OSTROWSKI „Kanibal”, Skarpa Warszawska 2025
Trudno uwierzyć, że na półkach księgarskich pojawiła się już
trzynasta odsłona rewelacyjnej Serii z Papugą autorstwa płocczanina, Pana Jacka
Ostrowskiego. Ten nowy tom nosi intrygujący, lecz zatrważający tytuł „Kanibal”,
a centralną postacią pozostaje mecenas Zuza Lewandowska – prawniczka, która
wygrywa wszystkie sprawy sądowe, nienawidzi komuny, pije, pali i przeklina, a
dodatkowo pomaga rozwikłać milicji obywatelskiej najtrudniejsze kryminalne
problemy Płocka w latach osiemdziesiątych.
Książkę otwiera scena dramatycznego wybuchu w sylwestrową
noc w kamienicy zamieszkiwanej przez Zuzę. Mieszkanie pani adwokat zostaje
doszczętnie zniszczone, a Zuza i jej zwierzęca ferajna: papuga Zgaga, pies
Borys i kot Wrzód muszą przenieść się do kancelarii przy ulicy Tumskiej. Już
wkrótce okazuje się, że ktoś czyha na życie Zuzanny. Czy prawniczce uda się
ustalić tożsamość swojego niedoszłego zabójcy?
Płockiem wstrząsa seria makabrycznych morderstw młodych
kobiet. Ich pozbawione kończyn zwłoki zostają znalezione w różnych częściach
miasta, zaś amputowane fragmenty są … ugotowane i niekompletne. Wszystko
wskazuje na to, że terror w mieście wprowadził amator ludzkiego mięsa. Cięcia
są chirurgicznie precyzyjne. Czy zatem za wstrząsającymi zabójstwami stoi
profesjonalista – dobry lekarz, czy może uzdolniony amator. Tymczasem ze
szpitala na Winiarach zaczynają ginąć zapasy krwi. Jak w tej sytuacji postąpi
Zuza? Czy uda jej się ukrócić okrutny proceder bezwzględnego złoczyńcy?
Zuzę jak zwykle wspierają jej przyjaciele: były milicjant
Nowak, zawodowy partner – mecenas Kowalski, przyjaciółka Teresa – lekarz psychiatra,
dwie asystentki – aplikantki: Irena i Jolka oraz lokalny menel o gołębim sercu –
Piosik. Bez ich pomocy i zaangażowania nasza bohaterka nigdy nie posunęłaby się
o krok w swoich dochodzeniach.
Zuza to kobieta niezwykle temperamentna, błyskotliwa,
obdarzona intelektem i umiejętnościami dedukcyjnymi Sherlocka Holmesa. Nie
sposób jej nie kochać, kiedy przemierza płockie ulice, droczy się ze swoim
odwiecznym wrogiem, kapitanem Mariańskim o ciele olbrzyma i mózgu wielkości główki
od zapałki, czy naraża swoje życie, by rozwiązać detektywistyczne zagadki miasta
i pomóc płocczanom.
„Kanibal” to tom bardzo udany, trzymający w napięciu. Precyzyjne
opisy działań kulinarnego amatora kobiecego ciała z jednej strony budzą odrazę,
z drugiej jednak – zaciekawienie i fascynację. Książkę czyta się bardzo dobrze,
a autorowi udaje się utrzymać tempo i napięcie od pierwszej po ostatnią stronę.
Nic dziwnego, że czekam już na kolejny tom. Może wreszcie uda nam się
dowiedzieć, czy przeczucia Zuzy dotyczące jej dziecka są prawdziwe?
Nikt od czasów Broniewskiego nie zrobił tak dużo dla literackiej
popularyzacji Płocka jak w Serii z Papugą czyni to Pan Jacek Ostrowski. Opisy
Płocka i lokalnego kolorytu miasta sprzed ponad 30 lat nadają książkom z cyklu
szczególną sentymentalną wartość dla tych, którzy pamiętają Płock z czasów
komuny i dla tych, którzy dopiero poznają smaki miasta z tego okresu. Dlatego
jeśli nie sięgnąłeś/sięgnęłaś jeszcze po „Kanibala” lub wcześniejsze opowieści
o Zuzie Lewandowskiej, najwyższa pora, by podczas wakacji nadrobić zaległości.
Moja ocena: 10/10
„MATERIALIŚCI” (Materialists), USA / Finlandia 2025
Premiera kinowa: 13 czerwca 2025
Co powoduje, że na czyjś widok nasze serce przyśpiesza,
czujemy zauroczenie, zakochujemy się? Czy sprawia to nasz wygląd, a może
wykształcenie, pozycja społeczna, zawód, zainteresowania, a może nasz status
materialny? Co determinuje sukces związku? Na tego typu pytania odpowiada jedna
z nowszych kinowych propozycji tego sezonu – film ‘Materialiści” w reżyserii
Celine Song.
Celine Song – koreańsko-amerykańska reżyserka i scenarzystka
przebojem wdarła się na filmowe festiwale i zdobyła wiele nagród i nominacji, w
tym do Oscara i Złotych Globów, za swój ubiegłoroczny reżyserski debiut „Poprzednie
życie”. Uwiodła widzów i krytyków, ukazując uczucie pary młodych Koreańczyków,
które przerywa wymarzony wyjazd dziewczyny do Stanów Zjednoczonych. Tym razem
Song nakręciła już film w pełni amerykański, z doborową obsadą.
Urocza Lucy (uwodzicielsko atrakcyjna Dakota Johnson) jest
odnoszącą niezwykłe sukcesy pracownicą agencji matrymonialnej dla bogatych
nowojorczyków. Na jednym z organizowanych przez agencję przyjęć weselnych
poznaje przystojnego i nieprzyzwoicie majętnego Harry’ego (Pedro Pascal).
Między bohaterami wolno zaczyna pojawiać się uczucie. Lucy docenia opiekuńczość
i zaangażowanie partnera, lecz nie bez znaczenia jest też zasobność jego
portfela. Dziewczyna chce poczuć odrobinę luksusu i bogactwa, chce jadać w
drogich restauracjach i otaczać się kosztownymi przedmiotami. Nieoczekiwanie na
drodze Lucy i Harry’ego staje John (Chris Evans) – były chłopak Lucy, niedoszły
aktor, który z trudem wiąże koniec z końcem, dorabiając jako kelner. Jak
zachowa się w tej sytuacji atrakcyjna Lucy?
„Materialiści” to ciekawy portret współczesnej amerykańskiej
klasy średniej i wyższej, obraz ludzi desperacko poszukujących bliskości i
miłości drugiego człowieka, ale filmowi daleko do doskonałości. Produkcji brakuje
lekkości i wrażliwości „Poprzedniego życia”, film nie wzrusza, nie powoduje silnych
emocji, chyba nawet trudno kibicować Lucy w wyborze właściwego mężczyzny:
bogatego przedsiębiorcy, z którym nie łączą jej prawdziwe uczucia, czy przystojnego
pariasa, którego niegdyś kochała.
Zagadką filmu jest dla mnie Dakota Johnson. Aktorka wygląda
bosko, jest olśniewająca i zachwycająca, ale czy gra dobrze? Wydawała mi się
taka sama w scenach dramatycznych, zwykłych momentach obyczajowych, czy fragmentach
komicznych. Była taka sama u boku Harry’ego i w ramionach Johna. Bardzo
kibicuję tej dziewczynie, trzymam kciuki za rozwój jej kariery, ale oczekuję od
niej szybszego rozwoju zawodowego i poszerzenia palety aktorskich możliwości.
Czy polecam „Materialistów”? Tak, to miły i przyjemny film,
ale nie sądzę by na koniec roku wywalczył sobie pozycję w moim kinowym TOP 10
najlepszych obrazów 2025.
Moja ocena: 6/10
„MISSION IMPOSSIBLE – THE FINAL RECKONING” (Mission Impossible
– The Final Reckoning), USA 2025
Premiera kinowa: 13 maja 2025
Jednym z największych tegorocznych przebojów z Hollywood
jest ósma odsłona przygód tajnego agenta Ethana Hunta z cyklu Mission
Impossible, kontynuacja „Dead Reckoning – Part One” z 2023 roku. Czy to możliwe,
że to koniec jednej z najpopularniejszych serii szpiegowskich wszech czasów?
Naprawdę trudno w to uwierzyć, że Ethan po raz pierwszy
zagościł w kinach blisko trzydzieści lat temu. Pamiętam tę premierę w 1996 roku
i znakomity temat przewodni autorstwa duetu Larry Mullen i Adam Clayton. Film
rozpoczyna się od podróży w przeszłość i wspomnień z bogatej i intrygującej kariery
jednego z najpopularniejszych superagentów świata. Fabuła ósmej części
nawiązuje ściśle do „Dead Reckoning”. Trwa walka z okrutnym Gabrielem (Esai
Morales), który posiada część klucza do Entity – sztucznej inteligencji, która
pragnie zyskać kontrolę nad światem. Druga część klucza znajduje się na dnie
oceanu w zatopionej rosyjskiej łodzi podwodnej Sewastopol, której kapitanem był
notabene sam Marcin Dorociński, który na chwilę w retrospekcjach pojawia się w
filmie. Nasz niezłomny Ethan z narażeniem życia postanawia dostać się na pokład
łodzi, by uratować świat. Wspomaga go niezastąpiona ekipa: Benji (świetny i do
bólu brytyjski Simon Pegg), Luther (Ving Rhames), Paris (Pom Klementieff) oraz
piękna Grace (Hayley Atwell). Zejście na dno oceanu niesie za sobą ogromne
ryzyko. Czy Ethanowi uda się ujść z życiem i uratować planetę przed wpływami
Entity?
Obsada w filmie tworzy znakomicie współdziałającą całość,
którą dopełnia Angela Bassett jako Erika Sloane - amerykańska Pani Prezydent.
Dobra jest też epizodyczna rola Hannah Waddingham jako Admirał Neely.
Seria zmieniła się na przestrzeni trzech dekad. Z odcinka na
odcinek pojawiały się efekty specjalne tworzone z coraz większym rozmachem, u
boku Hunta pojawiały się coraz piękniejsze kobiety, akcja stawała się coraz
szybsza, by nie rzec coraz bardziej zawiła, a Ethan nie tracił na sprawności i
kreatywności.
Premiera filmu zbiegła się z informacją, że Tom Cruise
otrzyma w najbliższym roku Honorowego Oscara. To trochę dobra wiadomość, a
trochę rozczarowanie, bo Cruise zasłużył na nagrodę aktorską już wielokrotnie,
choćby za „Magnolię”, „Rain Mana”, „Urodzonego czwartego lipca”, czy nawet „Top
Gun”. Poza tym jest nadal stosunkowo młodym i nadal aktywnym aktorem i być może
w jego ręce mogłaby powędrować regularna statuetka, a nie Oscar Honorowy – nagroda
pocieszenia.
Ósma część „Mission Impossible” jest, oczywiście, filmem
zrealizowanym bardzo sprawnie i efektownie, za ogromne pieniądze, lecz nie jest
to najlepsza odsłona cyklu. Trudno mi uwierzyć, że to koniec i jestem nieomal
pewien, że Ethan Hunt będzie kontynuował swoje sztuczki superszpiega na kinowych
ekranach.
Moja ocena: 7/10
niedziela, 18 maja 2025
69. KONKURS PIOSENKI EUROWIZJI ZA NAMI
Jak każdego roku dzielę się na blogu moimi spostrzeżeniami i
opiniami dotyczącymi Konkursu Piosenki Eurowizji. Tegoroczna edycja odbyła się
w Szwajcarii, w Bazylei, po ubiegłorocznym zwycięstwie Nemo. Szwajcarzy
przygotowali naprawdę spektakularne widowisko z niesamowitymi efektami
cyfrowymi. A poziom konkursu. No cóż,
było jak co roku.
Obok pięknych, świetnie zaśpiewanych typowo festiwalowych
piosenek w stylu starej dobrej Eurowizji, pojawiły się piosenki słabe,
kiczowate, że wspomnę tu przedstawicieli Malty, Finlandii, San Marino, czy
Armenii. Nie brakowało także tzw, joke performances – czyli muzycznych żartów,
które już nie raz zwyciężały. W tym roku propozycje Szwecji, czy Estonii także
zdobyły uznanie, głównie dzięki telewidzom. .
Zdecydowanym zwycięzcą został JJ – przedstawiciel Austrii –
z piosenką „Wasted Love”. Nie sposób nie dostrzec tu podobieństw do
ubiegłorocznego zwycięzcy – Szwajcara Nemo – mariaż ambitnego popu ze śpiewem
operowym, dramatyzm wykonania, dobry głos i ciekawy minimalistyczny zamysł
choreograficzny. JJ zdecydowanie zwyciężył głosowanie jurorskie, zdobywając 258
punktów (druga Szwajcaria miała ich o 44 mniej), choć widzowie umieścili tę
kompozycję poza podium – na 4. miejscu ze 178 punktami.
Na drugim miejscu znalazła się naprawdę piękna i
fenomenalnie wykonana przez Yuval Raphael piosenka „New Day Will Rise” z Izraela.
Jurorzy przyznali jej jedynie 66 punktów, ale bezapelacyjnie wygrała
teległosowanie, zdobywając 297 punktów (Estonia na miejscu 2. w tej kategorii
miała o 39 punktów mniej). Piosenkarce z Izraela nie było łatwo wystąpić na
eurowizyjnej scenie z powodów politycznych, ale pokazała klasę i umiejętności.
W głosowaniu jury zwyciężyła Austria, na 2. miejscu uplasowała
się znakomita Szwajcaria, na trzecim – Francja, na czwartym – Włochy, a na piątym
- Holandia. Teległosowanie jako zwycięzcę wyłoniło Izrael, na drugim znalazła
się Estonia, na trzecim – Szwecja, na czwartym – Austria, a na piątym –
zaskakująco – Albania.
A co z naszą reprezentantką – Justyną Steczkowską. Nie
ukrywam, że bardzo cenię tę wokalistkę, głównie za jej talent wokalny i
pracowitość, choć Justyna z początków kariery i dzisiejsza Justyna po 30 latach
to dwa różne światy i ten poprzedni świat bardziej mi odpowiadał. Steczkowska
bez problemu przeszła do finału, pobijając tym rekord najdłuższej przerwy w
występach na Festiwalu Eurowizji. Od jej pierwszego występu z przepiękną
piosenką „Sama” mija właśnie 30 lat. Gdyby norweskie eliminacje wygrał żeński
duet Bobbysocks – zwyciężczynie z 1985 z piosenką „Let It Swing” (pamiętam tę
edycję Eurowizji, bo miałem wtedy świnkę), Justyna nie pobiłaby tego rekordu. 30
lat temu nasza reprezentantka zdobyła 18. miejsce, tym razem dotarła do 14.
miejsca. Czy to sukces, czy porażka?
Porażką jest z pewnością brak dostrzeżenia tego nagrania
przez profesjonalne jury w głosujących krajach. Polka otrzymała za bardzo
dobrze wykonaną, ambitną piosenkę jedynie 25 głosów jurorskich: 5 z Australii,
4 z Azerbejdżanu, po 2 z Niemiec, Belgii i Estonii oraz 1 punkt z Francji i Izraela,
co dało jej zaledwie 24. miejsce (spośród 26 uczestników).
Znacznie lepiej ze Steczkowską obeszli się widzowie
Eurowizji, przyznając jej 139 punktów, co w tej kategorii dawało jej zasłużoną,
wysoką 7. lokatę. Polka otrzymała następującą punktację od głosujących: 12
punktów – Islandia i Irlandia, 10 punktów – Belgia, Holandia i Wielka Brytania,
8 punktów – Norwegia, Hiszpania, Czechy, 7 punktów – Niemcy, Francja, Dania, 6 punktów
– San Marino, Szwecja, 5 punktów – Austria, 4 punkty – Cypr i reszta świata (skumulowane
głosy), 3 punkty – Ukraina, Luksemburg, Włochy, Szwajcaria, 2 punkty – Malta, 1
punkt – Australia. Dziękujemy wszystkim za te głosy i to bardzo cieszy, że
występ Steczkowskiej został dostrzeżony.
Piosenka Justyny Steczkowskiej „Gaja” nie należy do prostych
i łatwo wpadających w ucho. To dość ambitny utwór z przesłaniem. Artystka i jej
ekipa postawili na show: piosenkarka przebiegła na scenie więcej niż ja przez cały
ostatni rok, podbiegając prawie codziennie do autobusu komunikacji miejskiej,
skakała, wiła się na scenie i wisiała nad sceną, podwieszona na linie, a przy
tym cały czas śpiewała swoim dobrym, scenicznym głosem. To był naprawdę
spektakularny performance. Ostatecznie Steczkowska zajęła 14. miejsce.
A na kogo głosowało polskie jury (w składzie: Anna
Jurksztowicz, Krystian Ochman, Katarzyna Walczak, Jan Stokłosa i Tycjana
Acquasata): 12 punktów – Szwajcaria, 10 – Holandia, 8 – Włochy, 7 – Austria, 6 -
Litwa, 5 – Albania, 4 – Grecja, 3 – Francja, 2 – Norwegia i 1 punkt – Wielka Brytania.
Tak jak w przypadku całej Europy, głosy profesjonalistów minęły się z głosami telewidzów
– 12 punktów – Ukraina, 10 – Estonia, 8 – Szwecja, 7 – Austria, 6 – Litwa, 5 –
Niemcy, 4 – Albania, 3 – Norwegia, 2 – Łotwa i 1 punkt – Finlandia, zatem
wspomogliśmy sąsiadów.
Miło było posłuchać sympatycznych komentarzy Pana Artura
Orzecha, a podająca nasze głosy Ola Budka z Radia 357 (i nie tylko) zrobiła to
bardzo profesjonalnie.
Tak zakończył się festiwal łączący w sobie kicz i sztukę, przesłanie
ze scenicznym żartem, talent z jego całkowitym brakiem. Zobaczymy, co za rok
wydarzy się w Austrii…
Poniżej zdjęcie z moimi przyznawanymi przez cały koncert pozycjami.
sobota, 17 maja 2025
„INNEGO KOŃCA NIE BĘDZIE”, Polska 2024
Premiera kinowa: 28 lutego 2025
Dawno nie widziałem tak dobrego filmu, jak „Innego końca nie
będzie” w reżyserii Moniki Majorek. Ten pozornie kameralny, statyczny obraz
rodziny to prawdziwy wulkan emocji, porażające katharsis dla bohaterów i widzów.
28-letnia Ola (brawurowa rola Mai Pankiewicz) przybywa z
Warszawy do swojego rodzinnego miasteczka po trzyletniej przerwie. Ola to
ceniona artystka-fotografik, zdobywająca liczne prestiżowe nagrody, fotograf
gwiazd. To kobieta niezależna i dobrze radząca sobie w życiu. Znajduje na swoim
domu informację, że posesja jest na sprzedaż, zaś wewnątrz spotyka matkę (Agata
Kulesza) z nowym partnerem (Cezary Łukaszewicz). Po raz pierwszy po trzech
latach widzi się ze swoim rodzeństwem: jej brat Pipek (też bardzo dobry
Sebastian Dela) nie podjął studiów, cały czas spędza w domu, a na pytanie, co
zamierza robić w życiu, reaguje agresją. Jest też nastoletnia Ajka (Klementyna
Karnkowska) – kiedy Ola wyjeżdżała z domu była jeszcze dzieckiem, teraz to
dorastająca dziewczyna. Od początku między członkami rodziny istnieje
wyczuwalne, trudne do zniesienia napięcie, głównie relacja matka – córka co
chwila wybucha niekontrolowanymi emocjami, zarzutami, przywoływaniem kryzysów z
przeszłości.
Natomiast między rodzeństwem szybko odżywa nić miłości i
wzajemnego zrozumienia, wspomagana przez wspomnienia, wspólne oglądanie taśm
rodzinnych, obrazów szczęśliwego domu ich dzieciństwa. Na zdjęciach i
zarejestrowanych filmach można także zobaczyć ojca (Bartłomiej Topa), ale teraz
jest on nieobecny w życiu rodziny. Co takiego wydarzyło się w tym typowym domu,
w tej pozornie szczęśliwej rodzinie, której przyszłość poznajemy z urywków
opowieści, rodzinnych taśm video, radosnych fotografii? Dlaczego Ola nie pojawiła się w swojej miejscowości, w domu
rodzinnym przez całe długie trzy lata?
Odkryciem filmu jest dla mnie Maja Pankiewicz – gra tak
niezwykle naturalnie, przekonująco, jest niesamowita. Nigdy wcześniej nie
widziałem tej dziewczyny na ekranie, a myślę, że przy odrobinie szczęścia już za
chwilę może stać się najważniejszą polską aktorką swojego pokolenia. To ona jest
motorem filmu, to ona dąży do prawdy i chce zrozumieć rodzinne tajemnice i
katastrofy. Jej gra jest pełna emocji, ale potrafi być też powściągliwa. Dzielnie
partneruje jej kolejna postać z młodego pokolenia – Sebastian Dela – jako niepogodzony
z życiem, zagubiony i zamknięty w sobie, ale bardzo wrażliwy Ajko. Kulesza –
jak zawsze – tworzy świetną, wyrazistą, zapadającą w pamięć rolę niepozbieranej
emocjonalnie matki, która chce uciec od przeszłości i zacząć normalnie żyć.
Innego końca nie będzie, bo być nie może. Pewne rzeczy
minęły i czasu nie można cofnąć, tak jak cofa się film na starym magnetowidzie,
choć pragną tego wszyscy członkowie tej pokrzywdzonej przez los rodziny. Wspólne,
pełne wspomnień i rozliczeń z przeszłością spotkanie rodzinne po raz kolejny na
zawsze zmienia relacje między bohaterami i pozwala na odbudowę tego, co zostało
zaprzepaszczone przez tragedię i trzyletnią rozłąkę.
Film jest świetny. Ogląda się go w całkowitej ciszy, każda scena
jest ważna, każde słowo wnosi coś nowego do zrozumienia skomplikowanej
rodzinnej sytuacji. To z pewnością najlepsza polska produkcja, jaką zobaczyłem
w 2025 roku, a byćmoże mój film roku.
Moja ocena: 10/10
niedziela, 11 maja 2025
„FLOW’ (Strause), Łotwa / Belgia / Francja 2024
Premiera kinowa: 24 stycznia 2025
„Flow” to tegoroczny zwycięzca Oscara dla najlepszej
animacji. Co ciekawe, nie jest to produkt Pixara, Disneya, czy innego
wysokobudżetowego amerykańskiego studia. To film łotewski w reżyserii Gintsa
Zilbalodisa. Czy to rzeczywiście najlepsza animacja sezonu?
Głównym bohaterem filmu jest sympatyczny czarny kot,
samotnik, lekkoduch, który beztrosko biega sobie w okolicy lasu, kiedy nagle
świat dotyka armagedon – zostaje zalany przez wody. Nasz zwinny czworonożny
bohater ratuje się ucieczką na łódź. Szybko dołączają do niego inne zwierzęta:
kapibara, ptak-sekretarz oraz lemur. I chociaż początki nie są najłatwiejsze i bohaterom
trudno jest się porozumieć, wzajemne przełamywanie trudności prowadzi do
ocalenia z żywiołu. Początkowe wzajemne animozje przeradzają się w owocną współpracę,
która ratuje wszystkie zwierzęta od śmierci w wodnych odmętach.
Świat w filmie „Flow” to apokaliptyczny świat bez ludzi. W
filmie nie pada nawet jedno słowo, a mimo to ogląda się go z zapartym tchem.
„Flow” to swoiste ostrzeżenie, że jeżeli się nie zmienimy, jeśli nie
wprowadzimy nowych nawyków, przyjaznych dla naszej Matki-Ziemi, świat w formie
jaką znamy zniknie i władzę przejmą zwierzęta – bo to one mają lepsze
instynkty, szybciej się przystosowują i to one mają większe szanse, żeby
przetrwać kataklizm. Tym, co uderza w filmie, jest także solidarność bohaterów,
ich umiejętność wspólnego radzenia sobie w trudnościach, ich współpraca i
zrozumienie – mimo gatunkowej odmienności. To druga lekcja, która płynie z
ekranu: jedynie współpraca i próba przełamywania niechęci wobec inności może
nas doprowadzić do zwycięstwa.
Kot – główny bohater – jest postacią, której nie sposób nie
lubić, choć nie znamy nawet jego imienia. Wszyscy zwierzęcy bohaterowie są
bardzo pozytywni, nawet psy gończe, które przed wielką powodzią chcą schwytać
kota, by w obliczu tragedii zawiązać z nim więzi przyjaźni i wzajemnie się
wspierać, stają się dobrymi bohaterami.
„Flow” to piękna bajka z mądrym przesłaniem. Myślę, że
spodoba się każdemu – zarówno dziecięcemu, jak i dorosłemu odbiorcy. To także
ciekawe przełamanie amerykańskiej hegemonii w przemyśle kina animowanego.
Polecam gorąco!