niedziela, 30 czerwca 2024

 

„MÓJ SYN EZRA” (Ezra), USA 2023


Premiera kinowa: 21 czerwca 2024

Problem autyzmu pojawia się w kinie sporadycznie, ale filmy przedstawiające problem są zwykle bardzo dobre i powiększają naszą wiedzę na temat ludzi żyjących ze spektrum autyzmu i ich najbliższych. Czy podobnie jest w przypadku nowej amerykańskiej produkcji „Mój syn Ezra” w reżyserii Tony’ego Goldwyna?

Ezra (dobra rola Williama A. Fitzgeralda) to kilkuletni autystyczny chłopiec. Jest bardzo inteligentny, ale ma duże problemy z kontaktem z otoczeniem. Jego rodzice – Jenna (Rose Byrne) i Max (Bobby Cannavale) właśnie się rozstali. Max bezskutecznie próbuje zrobić karierę jako gwiazda stand-upu, ale jest mu trudno skupić się na własnym życiu, kiedy kolejna podstawówka decyduje się pozbyć się Ezry i przenieść chłopca do szkoły specjalnej. Kiedy po wypadku Ezra trafia do szpitala, a Max dowiaduje się, że chłopiec będzie musiał przyjmować środki psychotropowe, wybucha awantura, z powodu której Max trafia do aresztu i otrzymuje trzymiesięczny zakaz kontaktów z synem. Zbiega się to z jego ogromną szansą: dostaje propozycję występu standuperskiego w słynnym talk show Jimmy’ego Kimmela (sam prezenter ma swoje cameo appearance w produkcji).

Max podejmuje desperacką decyzję – porywa Maxa i udaje się z nim w podróż do Los Angeles – po drodze odwiedzają starych przyjaciół rodziny, a wędrówka staje się okazją do wiwisekcji relacji Maxa z synem, żoną, ojcem (Robert de Niro) i próbą analizy jego złożonej osobowości, która już nie raz doprowadziła bohatera do wielu problemów.

I wszystko byłoby świetnie – hollywoodzka obsadza, bardzo dobrze grające dziecko, ciekawy scenariusz (chociaż to wszystko już było), ważna tematyka, ale ogólnie jest … przeciętnie. Dużą winę ponosi za to Bobby Cannavale – jest go na ekranie za dużo, emanuje sprzecznymi emocjami, jest głośny i w wielu momentach zachowuje się bardzo irracjonalnie. Można współczuć małemu Ezrze, że ma takiego ojca. Wyjaśnienia tego zachowania można szukać w trudnej przeszłości bohatera, ale teraz to już dorosły mężczyzna, który powinien być wsparciem dla syna i byłej żony, a nie przeszkodą w ich życiu. Film jest do bólu amerykański, ale na szczęście pozbawiony patosu.

„Mój syn Ezra” był szansą na bardzo dobrą produkcję, ukazującą współczesną rodzinę żyjącą z dzieckiem ze spektrum autyzmu, a wyszło, no cóż, średnio. Dużo wyżej oceniam ostatni polski film o problemie autyzmu – „Śubuk” z Małgorzatą Gorol i Wojciechem Dolatowskim – o pierwszym polskim autystycznym dziecku, które przystąpiło do egzaminu maturalnego. Tu była prawda i emocje, w amerykańskim filmie mi tego zabrakło.

Moja ocena: 5/10

sobota, 29 czerwca 2024

 

KATARZYNA NOSOWSKA „Nie mylić z miłością”, Wielka Litera 2023


Kaśka Nosowska od lat pozostaje w TOP 3 moich ulubionych polskich wokalistek – obok Urszuli (to taki ogromny sentyment z dzieciństwa) i Olgi „Kory” Jackowskiej. Swego czasu umiejętnie wypchęła z tej „gorącej trójki” Edytę Bartosiewicz, notabene swoją przyjaciółkę. To kobieta-dynamit, liderka grupy Hey, solistka, tiktokerka (pamiętacie jej zabawne przygody z Caroline Derpienski?), autorka wybitnych tekstów piosenek, a od pewnego czasu także pisarka. „Nie mylić z miłością” to już jej trzecia pozycja, po przezabawnych „A ja żem jej powiedziała” i „Powrót z Bambuko”, z pewnością najbardziej osobista i najpoważniejsza w wymowie.

Książki Nosowskiej nie są powieściami, czy biografiami, ale nie są to też poradniki. Mają formę swoistego pamiętnika, a w poszczególnych rozdziałach autorka przekazuje swoje rozważania i doświadczenia dotyczące istotnych sfer życia, stąd tytuły: „Zakochanie”, „Obsesja”, „Pożądanie”, „Pocałunek”, czy „Dotyk”. Nosowska ostrzega i poucza, ale robi to w sposób subtelny, ostrożny i nienachalny

Tym, co najbardziej urzeka mnie w tekstach Nosowskiej, jest łatwość, z jaką posługuje się językiem, bawi się słowem. Jej krótkie rozdziały-felietony są pełne nieoczekiwanych porównań, wyszukanych metafor, których nikt wcześniej nie wymyślił i innych bogatych figur stylistycznych. Nosowska potrafi być zabawna, ale także śmiertelnie poważna. Duże wrażenie wywołuje otwartość, z jaką mówi o bardzo osobistych, często intymnych przeżyciach. Wraca do swojego dzieciństwa na szczecińskim blokowisku, pisze o swoich związkach, nie do końca dojrzałym – jak sama uważa – macierzyństwie, o bólu, którego często doświadczała, o relacjach z mediami i popularności, o dojrzewaniu do bycia świadomą siebie kobietą, a wszystko to w kontekście miłości, której artystka nie pozwala mylić z innymi uczuciami, choćby przywiązaniem fana do idola.  

„Kocham tę knajpę. Kocham taką pogodę. Kocham ten podkład; tak świetnie kryje i się nie zbryla. Kocham pęd powietrza, gdy jadę na motorze. Kocham piątek po pracy. Kocham siedzieć z tobą przy winku. (…) Kocham Dawida, kocham Sanah, kocham Dodę. Kocham te buty. Kocham nasz kraj. Kocham pomagać.

Tak łatwo przychodzi nam wypowiadać te słowa. Słowo. Do każdego przypisane jest jakieś znaczenie. Czujesz, myślisz, jak to wyrazić, szperasz w zasobach, kleisz w zestawy, które wypuszczasz, by opowiedzieć swój stan” – pisze autorka.

W książce nie brakuje ironii (także autoironii), sarkazmu, gorzkich słów pod adresem polskiego szołbiznesu, ale widoczne jest, że Nosowska dobrze się ze sobą czuje, jest dojrzałą, samoświadomą i spełnioną kobietą i wie, co chce osiągnąć, a co już osiągnęła. W „Nie mylić z miłością” chce pokazać liczne oblicza życia i miłości, a robi to w sposób sprawny i udany.

Dodam jeszcze, że książka jest bardzo ładnie wydana i ciekawie ilustrowana. 

Pewnie nie każdy pokocha wynurzenia Kaśki Nosowskiej i się nimi zachwyci. Dla mnie jest to naprawdę dobra lektura, coś innego, a jeśli do tego lubi się autorkę, pewnie trzeba spędzić z „Nie mylić z miłością”, a może i wcześniejszymi książkami Nosowskiej, jakieś sympatyczne popołudnie.

Moja ocena: 8/10

piątek, 28 czerwca 2024

 

HEATHER MORRIS „Tatuażysta z Auschwitz”, Wydawnictwo Marginesy 2018


Do wstrząsającego tekstu nowozelandzkiej pisarki Heather Morris „Tatuażysta z Auschwitz” przymierzałem się kilkukrotnie. Decyzję podjąłem ostatecznie w tym roku, bo książkę wypromował na nowo serial dostępny obecnie na platformie Sky Showtime. Serialu na pewno nie obejrzę, bo ogólnie bardzo rzadko korzystam z tej formy kultury, a poza tym nie mam dostępu do wspomnianej platformy, ale powieść przeczytałem jednym tchem.

Książka „Tatuażysta z Auschwitz” jest ponoć oparta na prawdziwej historii słowackiego Żyda, Ludwiga „Lalego” Eisenberga, który przetrwał dramat obozu koncentracyjnego, a w Auschwitz-Birkenau poznał Gitę – miłość swojego życia. Aby przeżyć, Lale zdecydował się na swoistą kolaborację z nazistami, przyjmując funkcję tatuażysty – to spod jego igły wyszły tysiące numerów więźniów obozu zagłady, które tatuował na przedramieniu wszystkim nowo przybyłym bez względu na rasę, narodowość, język, czy religię – dla nazistów po przekroczeniu bramy obozu wszyscy stawali się sobie równi, stawali się niczym.

Lale był świadkiem najtragiczniejszych zbrodni, jakie widziała historia narodu ludzkiego. Piekło obozu pozwoliła mu przetrwać ciężka praca, dzięki której mógł cieszyć się w obozie pewnymi udogodnieniami, ale przede wszystkim niezwykła miłość do poznanej w Birkenau 18-letniej pięknej  słowackiej dziewczyny, Gity. Ich krótkotrwałe spotkania pozwalały im na chwilową ucieczkę od okrutnej rzeczywistości i na wiarę, że po zakończeniu wojny będą razem. Lale przeżył. Czy udało się to jego ukochanej?

Po ponad 60 latach Lale decyduje się przedstawić swoją historię nowozelandzkiej dziennikarce i autorce scenariuszy, Heather Morris. Syzyfowa wręcz praca pisarki pozwala jej stwierdzić, że przedstawione przez Lalego wydarzenia są zgodne z historycznymi faktami, dlatego „Tatuażysta z Auschwitz” jest fabularyzowanym dokumentem historycznym, bolesnym, niezwykle trudnym w czytaniu, ale pozbawionym zbędnego sentymentalizmu.

Książka stała się wielkim przebojem literackim, i to bardzo dobrze, bo prawdę o II wojnie światowej i o tym, jaki los człowiek zgotował innemu człowiekowi, należy pielęgnować jako ostrzeżenie na przyszłość. Takich dokumentów są, oczywiście, dziesiątki, większość z nich powstała tuż po wojnie. Ten przypadek jest zupełnie odmienny. Historia została spisana przeszło 60 lat po faktycznych historycznych wydarzeniach. Czy Lale Eisenberg-Sokołow obawiał się moralnej odpowiedzialności za współpracę z Niemcami? Czy praca, którą wykonywał, była inna od pracy w kamieniołomach? Czy mamy prawo oceniać jego postawę i wolę walki o życie? Heather Morris zadaje w książce te wszystkie pytania i skłania do zadumy i refleksji.

„Tatuażysta z Auschwitz” nie jest przyjemną wakacyjną lekturą, ale to książka udana i ważna. Uważam, że powinni sięgnąć po nią młodzi ludzie, żeby więcej wiedzieć i starać się zrozumieć. Zarówno tekst Heather Morris, jak i bardzo dobry przekład Kai Gucio, są świetnie napisane i skomponowane. „Tatuażysta z Auschwitz” jest godny Waszej uwagi.

Moja ocena: 8/10

wtorek, 25 czerwca 2024

 
„KRÓLESTWO ZWIERZĄT” (Le regne animal), Francja 2023


Premiera kinowa: 14 czerwca 2024

Lubię kino francuskie, ma w sobie coś charakterystycznego, nieco magicznego. Nie inaczej jest z goszczącą właśnie w kinach produkcją „Królestwo zwierząt” w reżyserii Thomasa Cailley. Film został wręcz zasypany rekordową ilością nominacji do Cezarów – najważniejszych nagród francuskiego przemysłu filmowego. Niech potencjalny widz nie będzie zrażony elementami science fiction i fantasy w filmie, bo „Królestwo zwierząt” to film bardzo prawdziwy, bardzo współczesny i bardzo uniwersalny.

Akcja obrazu rozgrywa się w bliskiej, lecz nieokreślonej przyszłości, we Francji, w której ludzie stają się ofiarami groźnego wirusa, zmieniającego człowieka w zwierzę – pod każdym względem, zarówno fizycznym, jak i psychicznym. Głównymi bohaterami „Królestwa zwierząt” są członkowie trzyosobowej rodziny – kobieta jest już ofiarą wirusa i powoli przeistacza się w zwierzę, a ojciec (Romain Duris) wraz z Emilem, nastoletnim synem (wybitna rola Paula Kirchera) przeprowadzają się poza miasto, by być bliżej ośrodka dla chorych, w którym umieszczona została matka chłopca.

Lokalna społeczność nie jest zachwycona lokalizacją ośrodka w pobliżu ich miejsca zamieszkania, a kiedy w wyniku wypadku część zarażonych ludzi-zwierząt wydostaje się na wolność, w miasteczku wybucha panika, granicząca z psychozą. Potwory, bestie, poczwary, kreatury – to tylko niektóre określenia stosowane wobec zarażonych ludzi.

Ku swojemu przerażeniu, pewnego dnia Emile zaczyna dostrzegać niepokojące zmiany: przeszkadza mu hałas, nie może się skoncentrować, wytraca ludzkie umiejętności, wolno wyrastają mu szpony, a ciało powoli pokrywa sierść. Jaka jest przyszłość chłopca? Do czego gotów będzie posunąć się ojciec, aby uratować syna?

„Królestwo zwierząt” to film o strachu przed innością, odmiennością, to film o odrzuceniu i społecznym ostracyzmie. Sceny z filmu przypominają liczne sytuacje związane z epidemią AIDS w latach 80-tych (reakcje ludzi po otwarciu ośrodków dla nosicieli wirusa w ich miejscowościach), czy po wybuchu pandemii koronawirusa. Ogromną wartością filmu jest rola młodego aktora – Paula Kirchera, który gra rolę Emile’a. Chłopak znakomicie pokazuje swoje zagubienie związane z chorobą matki, samotność po przeprowadzce do nowego miejsca i wreszcie przerażenie po odkryciu, że sam jest ofiarą niebezpiecznego wirusa. Swoją grą nie ustępuje Romainowi Durisowi, jednemu z najbardziej rozpoznawalnych francuskich aktorów, który wciela się w rolę ojca.

Film jest po prostu bardzo dobry. Nie przeszkadzają fantastyczny elementy, zwłaszcza gdy uświadamiamy sobie, że są swoistą metaforą interpersonalnych relacji i reakcji na inność we współczesnym świecie. Film jest dość specyficzny, ale warto go zobaczyć, bo mówi wiele o kondycji człowieka w postpandemicznym świecie.

Moja ocena: 9/10

 TOP 60 JIMMY SOMERVILLE

W ubiegłym tygodniu urodziny obchodził Jimmy Somerville – bardzo ważny brytyjski wokalista, współtwórca zespołów Bronski Beat, Communards i solista, aktywista na rzecz praw mniejszych. Każdy z pewnością pamięta jego charakterystyczny falset i muzykalność, które współtworzyły scenę muzyczną moich ulubionych lat 80-tych. Długo walczyłem ze sobą z wyborem numeru 1: czy powinna wygrać jedna z najbardziej przejmujących piosenek „Smalltown boy” Bronski Beat, czy brawurowe wykonanie „Don’t leave me this way” z repertuaru The Communards. Przedstawiam mój subiektywny TOP 60 Jimmy’ego Somerville’a. Enjoy!

60. JIMMY SOMERVILLE & WEATHER GIRLS Star
59. JIMMY SOMERVILLE Run from love
58. JIMMY SOMERVILLE & VOICE OF THE BEEHIVE Gimme shelter
57. JIMMY SOMERVILLE Not so God almighty
56. JIMMY SOMERVILLE Something to live for
55. JIMMY SOMERVILLE Come on
54. JIMMY SOMERVILLE Love you forever
53. JIMMY SOMERVILLE Desire
52. JIMMY SOMERVILLE Can’t take my eyes off you
51. BRONSKI BEAT Junk
50. COMMUNARDS Lover Man
49. JIMMY SOMERVILLE & SPARKS The No. 1 song in heaven
48. BRONSKI BEAT Hard rain
47. JIMMY SOMERVILLE Lay down
46. JIMMY SOMERVILLE Dark city
45. JIMMY SOMERVILLE It’s so good
44. JIMMY SOMERVILLE From this moment on
43. COMMUNARDS Matter of opinion
42. COMMUNARDS Heavens above
41. JIMMY SOMERVILLE People are strange
40. BRONSKI BEAT Heatwave
39. JIMMY SOMERVILLE Could it be love
38. JIMMY SOMERVILLE Ain’t no mountain high enough
37. JIMMY SOMERVILLE Tell the world
36. JIMMY SOMERVILLE Up and away
35. COMMUNARDS Victims
34. JIMMY SOMERVILLE Safe in these arms
33. COMMUNARDS Hold on tight
32. COMMUNARDS Forbidden love
31. COMMUNARDS If I could tell you
30. JIMMY SOMERVILLE Stranger
29. COMMUNARDS Don’t slip away
28. BRONSKI BEAT No more war
27. JIMMY SOMERVILLE Hurt so good
26. COMMUNARDS Disenchanted
25. BRONSKI BEAT Love and money
24. JIMMY SOMERVILLE By your side
23. BRONSKI BEAT Screaming
22. JIMMY SOMERVILLE Sweet unknown
21. JIMMY SOMERVILLE Read my lips (enough is enough)
20. COMMUNARDS Lovers and friends
19. COMMUNARDS C Minor
18. BRONSKI BEAT Why
17. COMMUNARDS Breadline Britain
16. COMMUNARDS La Dolarosa
15. COMMUNARDS Tomorrow
14. COMMUNARDS Never can say goodbye
13. JIMMY SOMERVILLE To love somebody
12. JIMMY SOMERVILLE & JUNE MILES KINGSTON Comment te dire adieu
11. BRONSKI BEAT Need-a-man blues
10. COMMUNARDS You are my world
9. JIMMY SOMERVILLE You make me feel (mighty real)
8. COMMUNARDS So cold the night
7. BRONSKI BEAT It ain’t necessarily so
6. BRONSKI BEAT & MARC ALMOND I feel love / Johnny remember me
5. JIMMY SOMERVILLE Heartbeat
4. COMMUNARDS There’s more to love (than boy meets girl)
3. COMMUNARDS for a friend
2. BRONSKI BEAT Smalltown boy
1. COMMUNARDS & SARAH JANE MORRIS Don’t leave me this way 



niedziela, 23 czerwca 2024

 

JACEK OSTROWSKI „Zemsta”, Skarpa Warszawska 2024


Zuza Lewandowska is back. Spektakularnie powraca w już 11!!! odsłonie przygód bezkompromisowej pani adwokat z Płocka, która obecnie w latach 80-tych rozwiązuje różne zagadki kryminalne w Płocku – swoim rodzinnym mieście.

W poprzednim tomie serii Pan Jacek Ostrowski zabrał nas wraz z główną bohaterką na „wyspę jak wulkan gorącą” – Kubę. Zuzanna tam też zmuszona była pracować nad serią tajemniczych morderstw uczestników polskiej wycieczki, ale, co ważniejsze, nawiązała tam płomienny romans z jednym z najsłynniejszych komunistycznych przywódców – Fidelem Castro (o czym, by nie spoilerować, nie mogłem napisać w poprzedniej recenzji). Romans w myśl zasady „To, co na Kubie, zostaje na Kubie”, miał pozostać słodka tajemnicą pary zakochanych, ale w Płocku niczego nie da się ukryć…

Poprzedni odcinek Serii z Papugą zakończył się uprowadzeniem i katastrofą samolotu, którym Zuza wracała z Kuby. Nasza ukochana pani adwokat przeżyła groźny wypadek i powróciła do rodzimego Płocka, by podjąć próbę znalezienia mordercy jednego z lokalnych szefów milicji obywatelskiej – niejakiego Kalinowskiego. Ten niepoprawny kobieciarz, damski agresor i prawdziwa kanalia został znaleziony nagi w swym aucie z kulą w głowie w miejscowości Soczewka nieopodal Płocka. Lista podejrzanych jest długa i szeroka jak Wisła na odcinku przy naszym mieście, gdyż podły milicjant bardzo negatywnie przysłużył się wielu mieszkańcom, głównie kobietom. Na tej liście nie mogło też zabraknąć maltretowanej i notorycznie zdradzanej atrakcyjnej małżonki Kalinowskiego. Czy ta kobieta zdołała sama zabić swojego okrutnego męża? Zuza wpada na trop nieszczęśliwych tajemnic z przeszłości…

Książka jest ponownie dobra, lepsza od „Kuby” (choć poprzednia część, oczywiście, też miała w sobie mnóstwo egzotycznego uroku), bo znowu osadzona jest w Płocku i przez to pozostaje bardziej realistyczna. Pan Jacek Ostrowski „wskrzesza” rzekomo straconego byłego kochanka Zuzy, Jarzębowskiego. Do jakiego okrucieństwa tym razem posunie się psychopatyczny bohater? Autor obdarza bohatera ogromną dozą okrucieństwa…

W książce nie brakuje naszych „starych znajomych” – mecenasa Kowalskiego, zawodowego partnera Zuzy, Jolki – jej aplikantki, Nowaka – byłego milicjanta i przyjaciela Zuzy oraz proboszcza Fary. Pojawia się też nowa postać, ocalała z wypadku samolotu z Kuby Irena, być może w przyszłości kolejna aplikantka Lewandowskiej.

Malkontenci zaczynają narzekać, że książki Ostrowskiego są do siebie podobne, podobny jest język, w powieściach pojawia się zbyt wiele nierealnych elementów, a Zuza staje się coraz bardziej wulgarna i przeklina częściej niż Piosik, lokalny menel – jeden z bohaterów. Odrzucam te wszystkie argumenty. Takie są prawa sagi i serii, że przedstawiane w nich historie nieco przypominają te poprzednie. Charakterystyczny język autora to też bardziej atut niż zarzut, a absurdy PRL i czasem przekoloryzowane historie towarzyszą Serii z Papugą od samego początku. A Zuza? To prawda, klnie jak szewc, ale nie sposób tej postaci nie kochać i nie czekać na kolejny tom cyklu – ponoć najobszerniejszy jak dotąd, który ma pojawić się w sprzedaży jesienią. Kolejna recenzja na Popkulturalnym Maniaku z pewnością wówczas również się pojawi.

Od dziś „Zemsta” kojarzyć mi się będzie literacko nie tylko z komedią Fredry, ale także z 11. częścią serii Pana Jacka Ostrowskiego. Zachęcam do wakacyjnej lektury!

Moja ocena: 10/10

czwartek, 20 czerwca 2024

 

40 LAT MOJEJ LISTY PRZEBOJÓW


Nie ukrywam, że oddaję Wam ten dzisiejszy post ze szczególnym wzruszeniem – dziś mija dokładnie 40!!! lat od momentu, kiedy utworzyłem pierwsze notowanie mojej prywatnej listy przebojów – notowanie wyjątkowe, z samymi nowościami i z piosenką „Obcy astronom” Republiki na pierwszym miejscu. Był 20 czerwca 1984 roku, za chwile miały zacząć się moje wakacje, za chwilę miałem skończyć 11 lat. Stworzenie tego zestawienia poprzedziło blisko pół roku rozważań, jak ta lista powinna wyglądać, jakie utwory powinny się na nią dostawać, żeby nie było nudno, ile pozycji powinna mieć i jaka ma być jej częstotliwość.

Naprawdę pamiętam tę chwilę – moment pracy nad pierwszym notowaniem. Przy biurku mojej Siostry wypisałem sobie potencjalne propozycje – wydaje mi się, że było to 26 piosenek – z Listy Trójki, Listy Programu 1, Przebojów Dwójki i Telewizyjnej Listy Przebojów. Wyeliminowałem te, które wydały mi się zbyt „stare” l najsłabsze i tak powstała gorąca dwudziestka – TOP 20.

Założyłem sobie wtedy – i właściwie tak pozostaje do dziś , że na listę mogą wchodzić jedynie oficjalne single lub piosenki promowane przez radio lub telewizję. Artysta, który wydawał nową płytę, mógł umieścić na liście tylko jedno wybrane nagranie – bo cóż to by był za sens, żeby całą dziesiątkę zajęły, powiedzmy, nowe nagrania z właśnie wydanej płyty Madonny? Byłoby po prostu nudno. Postanowiłem, że nie ma powrotów na listę, ale zasadę tę kilkukrotnie złamałem, po raz pierwszy po obejrzeniu teledysku „Material Girl” Madonny. Lista mogła powstawać raz – maksymalnie dwa razy w tygodniu. Te zasady obowiązują do dziś, choć od wakacji 1989 lista rozszerzyła się do TOP 25. Obecnie – w dobie digitalizacji muzyki – trudno jest też mówić o oficjalnych singlach. Dlatego wyznacznikami są dla mnie listy przebojów: Lista Radia 357, amerykański Billboard HOT 100, brytyjska UK TOP 75 oraz liczne lokalne listy – obecnie lista Radia Na Tak i Radia Bohema. 

Inspiracją do powstania mojej listy przebojów była absolutna fascynacja Listą Przebojów Programu Trzeciego, której zacząłem regularnie słuchać latem 1983 roku, a w styczniu 1984 roku zacząłem skrzętnie zapisywać wszystkie notowania. Bardzo ważną rolę odegrało dwóch Marków – Marek Niedżwiecki – współtwórca i prowadzący Listy Trójki, absolutny wzór muzycznego dziennikarstwa, radiowa postać i ikona, którą niezmiennie zachwycam się od 1983 roku. Drugi Marek to mój nieco starszy kolega – Marek Jeziński (obecnie profesor na Wydziale Socjologii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu), który wprowadził mnie w arkana swojej listy – to było prowadzone codziennie TOP 10. Dziękuję obu Markom za to, że dali mi to moje niezwykłe hobby.

Czy były momenty, kiedy zaczynałem wątpić w sens prowadzenia moich notowań? Tak – dwie takie istotne chwile to odejście Pana Marka Niedźwieckiego z Trójki do Radia Złote Przeboje oraz polityczne perturbacje i upadek Listy po zwycięstwie nagrania Kazika „Twój ból jest lepszy niż mój”. W życiu pojawiały się też trudne chwile, choćby po odejściu najbliższych, kiedy entuzjazm związany z prowadzeniem listy dramatycznie malał. Lista zawsze dawała mi jednak dodatkową siłę. Tak naprawdę to najdłużej prowadzona przeze mnie aktywność – od 40 lat tydzień w tydzień (a czasami nawet cześciej) zasiadam do zapisania nowego notowania, wybrania właściwych nowości, prześledzenia obecnych trendów. Jestem z tej mojej listy niezwykle dumny.

Nie mam, niestety, komputerowej bazy listy. Doprowadziłem ją do 2017 roku i straciłem nieodwracalnie po awarii komputera, ale obiecuję sobie, że jeszcze papierowe archiwa poddam komputerowej obróbce.

Czy pamiętam wszystkie nagrania z listy? Niestety, nie. Niektóre muszę sobie przypominać. To są jednak setki artystów, tysiące piosenek. Czasami przeglądając archiwalne notowanie sam się sobie dziwię, że dane nagranie pojawiło się w moim zestawieniu, a zabrakło innego, które jest mi obecnie dużo bliższe. 

Moja lista przebojów jest moim pamiętnikiem, przyjaciółką i powierniczką. Wiele piosenek i notowań kojarzy mi się ewidentnie z konkretnymi wydarzeniami w moim życiu. Na wielu notowaniach istnieją zapiski takie jak: mój ślub, wycieczka do Stanów, Wielkanoc, Dominikana, Open’er 2011. Kiedy przeglądam archiwalne zestawienia, przypomina mi się wiele sytuacji z przeszłości – tych dobrych i wyjątkowych, ale też tych złych i przygnębiających, bo lista przebojów jest taka jak życie, ze swoimi wzlotami i upadkami, lepszymi i gorszymi chwilami. Lista powstawała w wielu miejscach na świecie, bo notatki z notowaniami są zawsze nierozłączną częścią mojego bagażu przy każdej podróży.

Wiele osób mówiło mi: wyrośniesz z tego! Pójdziesz do szkoły średniej i to rzucisz! Zaczniesz studia i nie będziesz miał czasu na te głupoty. Praca wybije ci z głowy te wszystkie listy przebojów. Założysz rodzinę, zmienią ci się priorytety. Jakże się wszyscy mylili! Życie biegło, priorytety może rzeczywiście się zmieniały, ale moja lista przebojów przez te 40 lat pozostała dla mnie niezwykle ważna.

W tym momencie muszę pozdrowić wszystkich i podziękować tym, którzy, wierzyli w moją pasję i wspierali mnie podczas jej realizacji. Rozpocznę od mojego Ojca, który przez wiele lat nagrywał dla mnie notowania Listy Trójki i różne programy telewizyjne, żebym mógł być na bieżąco z tym, co muzycznie dzieje się na całym świecie. Dziękuję mojej Żonie Justce, która od tak już wielu lat jest „zmuszana”, by od czasu do czasu przeglądać najnowsze zestawienia i komentować je. Dziękuję moim licealnym przyjaciółkom – Kaśce, Dorocie i Monice – to Wam zwierzałem się najczęściej, co dzieje się na mojej liście. Dziękuję Vizzy i Stefie – czasy studenckie należały do Was. Ogromne podziękowania składam Marii i Bo – za wszystkie koncerty, festiwale i niekończące się dyskusje o muzyce. Serdeczne podziękowania składam wszystkim przyjaciołom, którzy od lat przy okazji zagranicznych wojaży przywożą mi płyty, głównie z Wielkiej Brytanii, żeby notowania mojej listy mogły być jeszcze ciekawsze oraz tym, którzy nagrywali mi na video programy z MTV). A moja Mama i Siostra na pewno cieszyłyby się z tego jubileuszu, gdyby były tu ze mną.

Od Republiki – Nr 1 w pierwszym notowaniu po Hoziera – Nr 1 w jubileuszowym najnowszym notowaniu, od Abby po ZZ Top, od The Beatles i Rolling Stones po Oasis i Blur, od Marka Grechuty i Czesława Niemena po najnowszych polskich wykonawców. Tak toczy się muzyczna historia i tak przez te długich 40 lat prowadzę swoje notowania. Muszę tu wspomnieć o Królowej mojej listy – Madonnie: to do niej nalezą wszystkie (lub może prawie wszystkie rekordy). Czy jakiemuś nowemu artyście uda się kiedykolwiek przebić popularność Madonny? Ile jeszcze lat zdołam prowadzić moją listę? Czas pokaże…



niedziela, 16 czerwca 2024

 

KATARZYNA BONDA „Krew w piach”, Wydawnictwo Muza 2024


Nie jestem wielbicielem twórczości Katarzyny Bondy. Uważam, że dotyka jej ten sam problem, z którym zmagają się inni twórcy powieści kryminalnych – piszą tak masowo, że powielają pewne schematy, posługują się tymi samymi sformułowaniami i przez to staja się nieco wtórni. Widoczne jest to u Bondy, ale też u Remigiusza Mroza, Harlana Cobena i wielu innych pisarzy. Niektórzy poczytują to za zaletę – rozpoznawalny styl, język, sposób kreacji bohatera i konstrukcji akcji. Mnie to przeszkadza, co nie oznacza, że od czasu do czasu nie sięgam po Bondę, a nowa powieść „Krew w piach”– w pełni zasłużenie – ma bardzo dobre notowania u krytyków. A jak będzie w moim przypadku?

Powieść jest inspirowana prawdziwymi wydarzeniami i już podtytuł na okładce sugeruje, że „ta historia wydarzyła się naprawdę”. Akcja rozgrywa się głównie na Wybrzeżu, a głównym bohaterem jest Adam Szulc – niedoszły marynarz, który mimo trudności ze znalezieniem pracy i ciągłego mieszkania u rodziców, żyje ponad stan. To czarujący i ujmujący uwodziciel, który przeistacza się w seryjnego mordercę kobiet. W tych morderstwach Adam znajduje sposób na życie – zabija młode kobiety, by przejąć ich mieszkanie i majątek. Czy jest szansa, że poznanie Wandy – zakochanej w nim do szaleństwa rozwódki – może zmienić Adama i przywrócić jego życie na właściwe tory?

Książka jest napisana bardzo sprawnie i – co podkreśla sama autorka – jest wynikiem wielogodzinnych badań i analiz sprawy. Adam jest ciekawą, intrygującą postacią – z jednej strony uosobieniem marzeń nie jednej kobiety – szarmancki, uwodzicielski, przystojny, z drugiej strony to psychopatyczny i zaślepiony pragnieniem posiadania majątku morderca, który potrafi z zimną krwią zabić kochankę siekierą. Interesujące są także portrety kobiet Adama – jego ofiar, często naiwnych, pozostających pod wpływem jego nienagannych manier i magnetyzmu.

Bonda tworzy wciągającą i realistyczną opowieść, w której od początku chce się poznać zakończenie sprawy. Książkę czyta się szybko, jest prawdziwa, zajmującą i trudno się z nią rozstać. warto też zwrócić uwagę na szczególną okładkę autorstwa samego Andrzeja Pągowskiego. Myślę, że wszyscy miłośnicy dobrej literatury kryminalnej znajdą w powieści „Krew w piach” Katarzyny Bondy chwilę relaksu i pasjonującą lekturę.

Moja ocena: 7/10

sobota, 15 czerwca 2024

 

„JEDNO ŻYCIE” (One life), Wielka Brytania 2023


Premiera kinowa: 31 maja 2024

W kinach można obecnie obejrzeć „Jedno życie” - brytyjską produkcję o II wojnie światowej w reżyserii Jamesa Hawesa z plejadą gwiazd. To poruszająca, oparta na prawdziwej historii, opowieść, która rozpoczyna się w 1988 roku u schyłku życia głównego bohatera, Nicholasa Wintona (Anthony Hopkins), by w retrospekcjach cofnąć się o 40 lat, do momentu aneksji Czechosłowacji przez nazistowskie Niemcy.

Młody dobrze sytuowany londyński makler Nicholas (w tej roli Johnny Flynn) na wieść o ewakuacji czeskich Żydów z Kraju Sudetów udaje się do Pragi, by nieść pomoc potrzebującym. Widząc ogrom tragedii czeskich dzieci, rozpoczyna brawurową akcję organizacji transportu młodych uchodźców do Wielkiej Brytanii. Do wybuchu wojny udaje mu się uratować 669 dzieci. Pomaga mu grupa przyjaciół w Czechosłowacji oraz wolontariusze w Londynie, w tym matka Nicholasa (znakomita rola Heleny Bonham-Carter), która mając pełną świadomość niebezpieczeństw, które grożą jej synowi za pomoc Żydom, nie poddaje się w walce o szukanie bezpiecznego schronienia dla ewakuowanych dzieci.

Sprawa zyskuje rozgłos dzięki spopularyzowaniu jej przez program „That’s Life”, transmitowany przez BBC, dopiero w roku 1988.W studiu telewizyjnym dochodzi do spektakularnego, wzruszającego spotkania Nicholasa z uratowanymi przez niego dziećmi – obecnie dorosłymi już ludźmi.

„Jedno życie” to poruszająca i chwytająca za serce historia, która na szczęście unika ckliwości i taniej melodramatyczności. Tragiczne sceny sprzed wybuchu wojny łagodzą powroty do współczesności.

Mocną stroną filmu jest obsada. Sir Anthony Hopkins jest klasą samą w sobie, ale bardzo dobrze obsadzony jest także Johnny Flynn jako młody Nicholas, właściwie główny bohater filmu. Świetna jest też wspominana już Helena Bonham-Carter. Na wyróżnienie zasługują także: dawno nie widziana w dużych rolach Lena Olin jako Grete – żona Nicholasa, a także Romola Garai jako Doreen -  angielska wolontariuszka w Pradze oraz Alex Sharp jako Trevor Chadwick, wspomagający Nicholasa w organizacji transportów humanitarnych. W filmie na jedną scenę spotykają się dwie brytyjskie sławy i ikony aktorstwa – Anthony Hopkins oraz Jonathan Pryce (Martin – jeden z uczestników akcji pomocy uchodźcom) - ci dwaj wybitni aktorzy spotkali się już na planie głośnego filmu „Dwóch papieży” z 2019 roku.

Film jest dobry, ale nie wyjątkowy. Mnogość filmów wojennych oraz alternatywne, unikalne podejście do ukazania wojny, jakie widzieliśmy w takich produkcjach, jak „Życie jest piękne”, „Strefa interesów”, czy „Jojo Rabbit”, powoduje, że filmom o tej tematyce nie jest łatwo zaistnieć, przebić się do mainstreamu i zdobyć widzów, ale może nie do końca przyświecało to twórcom tego obrazu.

„Jedno życie” to film, który można obejrzeć, zwłaszcza jeśli widza interesuje tematyka II wojny światowej.

Moja ocena: 7/10