WSPOMNIENIE O SERIALU „BEVERLY HILLS 90210”
Mija tydzień od śmierci Shannen Doherty – aktorki grającej rolę
Brendy Walsh w przebojowym serialu „Beverly Hills 90210” i chciałbym napisać
dziś kilka słów na temat znaczenia tej produkcji dla świata popkultury i choć
często powtarzam, że jestem absolutnie „nieserialowy”, dawno, dawno temu, kiedy
telewizja była jeszcze najważniejszym medium dla ludzi, chętnie seriale oglądałem,
a przez kilka sezonów nie opuszczałem żadnego odcinka „90210” – i myślę, że
było to doświadczenie pokoleniowe większości dzieciaków urodzonych w latach
70-tych i 80-tych.
Dlaczego serial był takim hitem i tak mocno przyjął się w
Polsce? Chyba od początku wiadomo było, że nie pokazuje prawdziwego obrazu
Ameryki, że dzieciaki z Beverly Hills są megabogate i uprzywilejowane, że mają wysoko
postawionych rodziców, że żyją innym życiem niż my. Emisja „90210” przypadła na
czasy postkomunistycznej transformacji w naszym kraju i ten serial
paradoksalnie pomógł nam, młodym wówczas ludziom, mentalnie w tej transformacji.
Nagle zobaczyliśmy naszych rówieśników w innym – bajecznie kolorowym, zamożnym
świecie, do którego było nam bardzo daleko, ale okazało się, że te amerykańskie
dzieciaki są do nas w jakiś sposób podobne – mają takie same problemy z
rodzicami, ze szkołą, popadają ze sobą w konflikty, by później szybko i
spektakularnie się pogodzić, przeżywają pierwsze miłości, pierwsze sukcesy i
upadki. Dodatkowo pomagał fakt, że główni bohaterowie – bliźnięta Brenda
(Shannen Doherty) i Brendon (Jason Priestley) byli tacy troszkę inni od reszty
dzieciaków, byli tacy trochę jak my – do Kalifornii przeprowadzili się z prowincjonalnej
Minnesoty i musieli walczyć o akceptację, ale byli w tym niezwykle skuteczni.
To dawało nam poczucie, że może nam też się uda dogonić resztę bogatego
zachodniego świata i zostaniemy tam przyjęci – tak jak Welshowie.
Serial opowiadał historię paczki przyjaciół, którą tworzyli
wspomniani już Brenda i Brendon oraz Kelly (Jennie Garth), jej chłopak Dylan (Luke
Perry), Donna (Tori Spelling – córka producenta serialu), początkujący muzyk
David (Brian Austin Green), Steve (Ian Ziering) oraz trochę przemądrzała Andrea
(Gabrielle Carteris). Wszyscy aktorzy byli atrakcyjni, świetnie ubrani i
spełniali swoje marzenia. Mieli wiele problemów, ale wszystkie prędzej czy
później udawało się rozwiązać. Nie sposób było ich nie pokochać.
Przeciwnicy produkcji podkreślali, że serial nie oddaje
prawdy o współczesnej Ameryce, że główni bohaterowie to prowadzący ekskluzywne
życie białe dzieciaki i nie ma wśród nich choćby jednego bohatera czarnoskórego.
Między innymi dlatego w obsadzie pojawił się Latynos Mark Damon Espinoza jako
Jesse i zaczęto eksponować wątek Andrei jako osoby pochodzenia żydowskiego.
Mimo tych mankamentów serial był oglądany na całym świecie i zdobył fenomenalną
popularność. Przez co najmniej cztery sezony „Beverly Hills 90210” kochałem i
ja.
Kiedy tydzień temu w niedzielę dotarła do nas przykra
wiadomość o śmierci serialowej Brendy, zrobiło mi się naprawdę smutno.
Wprawdzie wcześniej odszedł inny ważny aktor z obsady serialu – Luke Perry,
grający w filmie przystojnego Dylana, ale to śmierć Shannen Doherty tak bardzo
mnie poruszyła, może dlatego, że wolałem Brendę jako bohaterkę, a może dlatego,
że śledziłem walkę aktorki z chorobą nowotworową, walkę przegraną. Nie znam
innych pozycji z filmografii Doherty, nie oglądałem jej drugiego przebojowego
serialu „Czarodziejki”, ale jako Brendy tak po prostu, po ludzku, będzie mi jej
brakować.
Myślę, że moje przemyślenia związane z serialem mogą być
doświadczeniem wielu przedstawicieli mojego pokolenia, ludzi, którzy dorastali
w latach 90-tych i obserwowali na ekranach telewizyjnych losy młodych Walshów i
ich przyjaciół. Chętnie wróciłbym do „Beverly Hills 90210”, a jeszcze bardziej
do moich lat młodzieńczych…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz