RELACJA Z KONCERTU EDA SHEERANA
W GDAŃSKU
W ubiegłą sobotę – 13 lipca – wraz z 60 tysiącami fanów w Polsat
Plus Arenie w Gdańsku miałem niewątpliwą przyjemność uczestniczyć w koncercie
jednego z najpopularniejszych współczesnych artystów – Eda Sheerana w ramach
jego trasy „+ - = ÷ x”. Od razu wyznam,
że nie jestem wielkim wielbicielem muzyka. Lubię kilka jego piosenek, mam
wybrane płyty, ale nie jestem admiratorem jego twórczości. Bardziej doceniam
Sheerana jako zjawisko muzyczne – jak to się stało, że taki zwykły angielski
chłopak rzucił na kolana cały świat i sprzedał miliony płyt. Jakość koncertu i
stworzona przez wokalistę atmosfera zdecydowanie przerosły moje oczekiwania.
Zaczęło się bardzo dobrze od występu artysty wspomagającego,
a był nim Calum Scott – finalista edycji Britain’s Got Talent z 2015 roku.
Scott pokazał, że ma świetny wokal. Zaprezentował hity z obu swoich płyt z
największym przebojem – piękną interpretacją „Dancing on my own” z repertuaru
Robyn na czele, ale też świeżutkim singlem „Roots”, który zaledwie dzień
wcześniej trafił do serwisów streamingowych. Był bardzo sympatyczny, otwarty,
ale zaskoczył brakiem wykonania jednego z największych przebojów – „You are the
reason”.
Po kilku minutach sceną zawładnął sam Ed Sheeran – wulkan pozytywnej
energii, bardzo zdolny gitarzysta i wokalista i, jak się okazało, niezwykle
sympatyczny i skromny człowiek. Ubrany był w prosty, czarny T-shirt z kolorowym
napisem GDAŃSK, co było przemiłym ukłonem w stronę fanów. Pod koniec koncertu
przebrał się w koszulkę piłkarską. Ciekawostkę stanowił fakt, że był na
okrągłej, obrotowej scenie zupełnie sam, a jego muzycy zostali umiejscowieni na
platformach niedaleko sceny. Telebimy miały kształt kostek do gitary, a od
każdej z platform odchodziła w górę okrągła konstrukcja, na której wyświetlane
były efekty specjalne. Było to naprawdę spektakularne.
Ed Sheeran wykonał większość swoich największych przebojów
pochodzących z płyt nazywanych z matematyczną obsesją: „+” z 2011 roku, „x” z
2014, „÷” z 2017, „=” z 2021 oraz „-” z 2023.
Koncert rozpoczęło przebojowe i nieco nostalgiczne nagranie „Castle on the hill”,
a potem pojawiały się kolejne hity – te szybkie, energetyzujące, jak „Sing”,
czy „Galway girl”, czy balladowe, jak „Perfect”, czy „Photograph”. Co ciekawe,
te nieco mdłe, nudnawe nagrania, jak „Thinking out loud”, na koncercie w nowych
aranżacjach nabrały nowego wyrazu i stały się w ten sposób atrakcyjniejsze. Nie
zabrakło poruszającego utworu „A Team”, który otworzył Sheeranowi drzwi do
ogromnej kariery. W środku koncertu Sheeran zaśpiewał też wiązankę przebojów z
albumu „No.6 Collaborations Project” – „River”, które w oryginale śpiewał z
Eminemem, „Peru” – utwór z Fireboyem DML, „Beautiful people” znane z duetu z
Khalidem oraz „I don’t care” – wielki przebój wykonany na płycie z Justinem
Bieberem. W trakcie koncertu wyjaśniła
się zagadka, dlaczego w secie Caluma Scotta zabrakło „You are the reason” –
artyści znakomicie wykonali nagranie wspólnie. Sheeran zaskoczył, wykonując także
swoja wersję współtworzonego przez siebie przeboju Justina Biebera „Lose
yourself”, a w myśl zasady Save the best for last na bis zostawił trzy „You
need me I don’t need you”, fantastyczne „Shape of you” (mój ulubiony fragment
koncertu) i „Bad habits”.
Najlepsze momenty? Dla mnie, jak już wspomniałem „Shape of
you”, „Give me love” oraz „Sing”. Czy czegoś zabrakło? Bardzo cenię nagranie „I
see fire” ze scieżki dźwiękowej do filmu „Hobbit: Pustkowie Smauga”, ale tej
piosenki Sheeran nie wykonał.
Wielkie wrażenie robiła oprawa techniczna koncertu: bardzo dobra
jakość dźwięku oraz niezwykłe efekty specjalne, niesamowite wizualizacje,
efekty pirotechniczne i pokazy fajerwerków, ale elementem koncertu, który
najbardziej zaskoczył i sprawił, że koncert z trasy „+ - = ÷
x” pozostanie niezapomnianym był sam Ed Sheeran. Artysta przez dwie godziny
dawał z siebie wszystko – grał, śpiewał, biegał, skakał, nawiązał fantastyczny
kontakt z publicznością i opowiadał o tournée, o procesie twórczym, o swojej
historii oraz blaskach i cieniach bycia gwiazdą. To nie płyty Eda Sheerana
przekonały mnie do wokalisty, ale właśnie ten koncert i jego ogromne
zaangażowanie. Dokładnie rok temu miałem okazję uczestniczyć w koncercie innego
brytyjskiego wokalisty - megagwiazdy, Harry’ego Stylesa i o ile wolę twórczość Stylesa, na koncercie Sheeran
wypadł o wiele lepiej. Teraz na pewno pełniej rozumiem fenomen tego młodego
Anglika, który jest na czwartym miejscu najchętniej oglądanych artystów wszech
czasów na youtube (po Bad Bunny’m, BTS i Justinie Bieberze) i szóstym najczęściej
słuchanym wykonawcą na Spotify (po Drake’u, Taylor Swift, Bad Bunny’m, The
Weekend i Justinie Bieberze).
Kłamałbym, gdybym powiedział, że Ed Sheeran nagle stał się
moim ulubionym piosenkarzem, ale jego koncert z cała pewnością zbliżył mnie do
jego twórczości i jeśli będziecie kiedyś mieli szansę na udział w koncercie
(choćby za rok we Wrocławiu), polecam gorąco!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz