wtorek, 16 lipca 2024

 
RELACJA Z KONCERTU EDA SHEERANA
W GDAŃSKU


W ubiegłą sobotę – 13 lipca – wraz z 60 tysiącami fanów w Polsat Plus Arenie w Gdańsku miałem niewątpliwą przyjemność uczestniczyć w koncercie jednego z najpopularniejszych współczesnych artystów – Eda Sheerana w ramach jego trasy „+ - =  ÷ x”. Od razu wyznam, że nie jestem wielkim wielbicielem muzyka. Lubię kilka jego piosenek, mam wybrane płyty, ale nie jestem admiratorem jego twórczości. Bardziej doceniam Sheerana jako zjawisko muzyczne – jak to się stało, że taki zwykły angielski chłopak rzucił na kolana cały świat i sprzedał miliony płyt. Jakość koncertu i stworzona przez wokalistę atmosfera zdecydowanie przerosły moje oczekiwania.  

Zaczęło się bardzo dobrze od występu artysty wspomagającego, a był nim Calum Scott – finalista edycji Britain’s Got Talent z 2015 roku. Scott pokazał, że ma świetny wokal. Zaprezentował hity z obu swoich płyt z największym przebojem – piękną interpretacją „Dancing on my own” z repertuaru Robyn na czele, ale też świeżutkim singlem „Roots”, który zaledwie dzień wcześniej trafił do serwisów streamingowych. Był bardzo sympatyczny, otwarty, ale zaskoczył brakiem wykonania jednego z największych przebojów – „You are the reason”.

Po kilku minutach sceną zawładnął sam Ed Sheeran – wulkan pozytywnej energii, bardzo zdolny gitarzysta i wokalista i, jak się okazało, niezwykle sympatyczny i skromny człowiek. Ubrany był w prosty, czarny T-shirt z kolorowym napisem GDAŃSK, co było przemiłym ukłonem w stronę fanów. Pod koniec koncertu przebrał się w koszulkę piłkarską. Ciekawostkę stanowił fakt, że był na okrągłej, obrotowej scenie zupełnie sam, a jego muzycy zostali umiejscowieni na platformach niedaleko sceny. Telebimy miały kształt kostek do gitary, a od każdej z platform odchodziła w górę okrągła konstrukcja, na której wyświetlane były efekty specjalne. Było to naprawdę spektakularne.

Ed Sheeran wykonał większość swoich największych przebojów pochodzących z płyt nazywanych z matematyczną obsesją: „+” z 2011 roku, „x” z 2014, „÷” z 2017, „=” z 2021 oraz „-”  z 2023. Koncert rozpoczęło przebojowe i nieco nostalgiczne nagranie „Castle on the hill”, a potem pojawiały się kolejne hity – te szybkie, energetyzujące, jak „Sing”, czy „Galway girl”, czy balladowe, jak „Perfect”, czy „Photograph”. Co ciekawe, te nieco mdłe, nudnawe nagrania, jak „Thinking out loud”, na koncercie w nowych aranżacjach nabrały nowego wyrazu i stały się w ten sposób atrakcyjniejsze. Nie zabrakło poruszającego utworu „A Team”, który otworzył Sheeranowi drzwi do ogromnej kariery. W środku koncertu Sheeran zaśpiewał też wiązankę przebojów z albumu „No.6 Collaborations Project” – „River”, które w oryginale śpiewał z Eminemem, „Peru” – utwór z Fireboyem DML, „Beautiful people” znane z duetu z Khalidem oraz „I don’t care” – wielki przebój wykonany na płycie z Justinem Bieberem.  W trakcie koncertu wyjaśniła się zagadka, dlaczego w secie Caluma Scotta zabrakło „You are the reason” – artyści znakomicie wykonali nagranie wspólnie. Sheeran zaskoczył, wykonując także swoja wersję współtworzonego przez siebie przeboju Justina Biebera „Lose yourself”, a w myśl zasady Save the best for last na bis zostawił trzy „You need me I don’t need you”, fantastyczne „Shape of you” (mój ulubiony fragment koncertu) i „Bad habits”.

Najlepsze momenty? Dla mnie, jak już wspomniałem „Shape of you”, „Give me love” oraz „Sing”. Czy czegoś zabrakło? Bardzo cenię nagranie „I see fire” ze scieżki dźwiękowej do filmu „Hobbit: Pustkowie Smauga”, ale tej piosenki Sheeran nie wykonał.

Wielkie wrażenie robiła oprawa techniczna koncertu: bardzo dobra jakość dźwięku oraz niezwykłe efekty specjalne, niesamowite wizualizacje, efekty pirotechniczne i pokazy fajerwerków, ale elementem koncertu, który najbardziej zaskoczył i sprawił, że koncert z trasy  „+ - =  ÷ x” pozostanie niezapomnianym był sam Ed Sheeran. Artysta przez dwie godziny dawał z siebie wszystko – grał, śpiewał, biegał, skakał, nawiązał fantastyczny kontakt z publicznością i opowiadał o tournée, o procesie twórczym, o swojej historii oraz blaskach i cieniach bycia gwiazdą. To nie płyty Eda Sheerana przekonały mnie do wokalisty, ale właśnie ten koncert i jego ogromne zaangażowanie. Dokładnie rok temu miałem okazję uczestniczyć w koncercie innego brytyjskiego wokalisty - megagwiazdy, Harry’ego Stylesa  i o ile wolę twórczość Stylesa, na koncercie Sheeran wypadł o wiele lepiej. Teraz na pewno pełniej rozumiem fenomen tego młodego Anglika, który jest na czwartym miejscu najchętniej oglądanych artystów wszech czasów na youtube (po Bad Bunny’m, BTS i Justinie Bieberze) i szóstym najczęściej słuchanym wykonawcą na Spotify (po Drake’u, Taylor Swift, Bad Bunny’m, The Weekend i Justinie Bieberze).

Kłamałbym, gdybym powiedział, że Ed Sheeran nagle stał się moim ulubionym piosenkarzem, ale jego koncert z cała pewnością zbliżył mnie do jego twórczości i jeśli będziecie kiedyś mieli szansę na udział w koncercie (choćby za rok we Wrocławiu), polecam gorąco!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz