poniedziałek, 15 lipca 2024

 

„HORYZONT. ROZDZIAŁ 1” (Horizon: An American Saga – Chapter 1), USA 2024

Premiera kinowa: 28 czerwca 2024


Dzieło Kevina Costnera z 1990 roku, obsypana Oscarami monumentalna epopeja „Tańczący z wilkami”, bez wątpienia należy do najwybitniejszych filmów w historii kina. Po blisko 35 latach Costner – aktor i reżyser – wraca do tematyki podboju Dzikiego Zachodu i relacji białych przybyszów na amerykański kontynent z rdzennymi mieszkańcami ziem, czego owocem staje się :Horyzont”. Czy Costnerowi udało się stworzyć podobny i równie udany obraz?

Trailer zapowiadał „Horyzont” jako epickie, wielowątkowe dzieło z plejadą gwiazd, niezwykłymi ujęciami, wartką akcją i pasjonującą fabułą. Chciało się czekać na ten film, ale czy było warto?

W teorii film posiada prawie wszystko, czego moglibyśmy wymagać od dobrego westernu – są piękne widoki, dobry reżyser, nieźli aktorzy, Indianie, źli i dobrzy Amerykanie, wojna secesyjna w tle, nieprzewidywane śmierci i romantyczne miłości, ale tego wszystkiego jest w filmie Costnera po prostu za dużo. Mamy wątek rodziny Kittredge, która traci ojca i syna podczas ataku Indian na wioskę osadników, a ocalała z masakry Franes  (Sienna Miller) wraz z córką Elizabeth zostaje uratowana przez żołnierzy i nawiązuje płomienny romans z przystojnym porucznikiem Trentem Gephartem (Sam Worthington). W tym samym czasie prostytutka Marigold (Abbey Lee) ucieka wraz z dzieckiem swojej przyjaciółki Ellen (Jena Malone), którą za postrzelenie ich ojca prześladuje rodzina okrutnych Sykesów. Marigold otrzymuje nieoczekiwaną pomoc od Hayesa Ellisona (w tej roli sam Kevin Costner). Równolegle śledzimy losy irytującej brytyjskiej pary Juliette (Ella Hunt) i Hugh (Tom Payne), którzy wędrują wraz z innymi osadnikami do miasteczka Horizon i mimo angielskich manier, łamią wszelkie konwencje obowiązujące na szlaku. Od czasu do czasu poznajemy realia z perspektywy różnych indiańskich plemion.

Zgubiliście się już trochę? Pewnie tak. Wątków i postaci jest naprawdę dużo, w dodatku scenariusz przenosi akcję filmu z jednego stanu do kolejnego, a niektóre sceny dzieli kilka lat, czasami nawet cztery. Powoduje to, że film jest chaotyczny, mało konkretny i przez to robi się po prostu nudny. Trwa 180 minut i podczas projekcji naprawdę czekałem na koniec. Jedyny wątek, który rzeczywiście przykuł moją uwagę była kwestia ucieczki Marigold z małym Samem.

Najmocniejszą stroną filmu są przepiękne ujęcia – Costner doskonale wiedział, gdzie w Ameryce wybrać miejsca na najlepsze plenery. Urzeka także muzyka autorstwa Johna Debneya.

„Horyzont” to zmarnowana szansa na wybitne kino gatunkowe, epicką sagę ukazującą początki amerykańskiej państwowości. Zamiast tego otrzymujemy zlepek luźno związanych ze sobą historii, które do niczego nie prowadzą i wydają się niewiarygodne. Może to problem sagi – poznaliśmy przecież dopiero pierwszą część. Film jednak rozczarowuje, nie zaciekawia i trudno jest mi zachęcać kogokolwiek do seansu.

Wieść gminna głosi, że w związku z klęska finansową (głównie w amerykańskich kinach) i artystyczną kolejne części „Horyzontu” nie wejdą na ekrany kin. Poczekamy, zobaczymy…

Moja ocena: 4/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz