OSCARY 2025 – MOJE ROZWAŻANIA
Jak co roku przedstawiam kilka moich opinii, spostrzeżeń i
wniosków z tegorocznej edycji najważniejszych filmowych nagród – Oscarów. Na
początku od razu powiem, że śmiertelnie obraziłem się na Amerykańską Akademię
Filmową za brak Oscara dla Demi Moore. Od dawna nie zależało mi tak bardzo na
tym, by konkretna gwiazda lub dany film otrzymały Oscara – w tym roku od
momentu obejrzenia „Substancji” wierzyłem w nominację, a potem nagrodę dla
Moore. 14 września napisałem na blogu o Demi Moore i jej roli: „Będę zdziwiony,
jeśli zostanie pominięta podczas przyszłorocznych oscarowych nominacji”, choć
wówczas prasa filmowa była jeszcze bardzo ostrożna, odwołując się przede
wszystkim do prawidłowości, że aktorzy z horrorów, a zwłaszcza body horrorów,
są przez Akademię zazwyczaj pomijani. No cóż, skończyło się na nominacji…
Jeszcze do tego tematu wrócę. Nie byłem tak rozczarowany decyzją Akademii od
czasu braku nominacji dla Lady Gagi za fenomenalną, moim zdaniem, rolę w filmie
„Dom Guccich”.
Spośród 10 filmów nominowanych do tegorocznych nagród
dotychczas udało mi się obejrzeć 8 – w kolejności alfabetycznej: „Anora” Seana
Bakera, „Brutalist” Brady’ego Corbeta, „Diuna: Część druga” Denisa Villeneuve, „Emilia
Perez” Jacquesa Audiarda, „Komplertnie nieznany” Jamesa Mangolda, „Konklawe”
Edwarda Bergera, „Substancja” Coralie Fargeat oraz „Wicked” Jona M. Chu.
Nadal przede mną jeszcze dwa filmy: brazylijski „I’m still
here” Waltera Sallesa (film dopiero od piątku jest w kinowej dystrybucji) oraz „Miedziaki”
RaMella Rossa (dopiero w czwartek trafił do streamingu z pominięciem
dystrybucji kinowejw Polsce).
Zdecydowanym zwycięzcą Oscarowej nocy 2025 jest film „Anora”
Seana Bakera – obraz otrzymał 5 Oscarów, w tym za film roku. Cztery spośród
tych nagród trafiły w ręce reżysera – za najlepszy film, reżyserię, montaż i
scenariusz oryginalny, co jest absolutnym rekordem wszech czasów – jeszcze nikt
wcześniej nie otrzymał czterech Oscarów podczas jednej gali. A jaka jest „Anora”?
To film dobry, prawdziwy, ale po projekcji nie przeszło mi nawet przez myśl, że
to przyszły zwycięzca Oscarowej gali. To kolejna wersja historii Kopciuszka, w
której tytułowa rola przypadła amerykańskiej pracownicy seksualnej, a rola
księcia – nieprzyzwoicie bogatemu synowi rosyjskiego oligarchy. Nie podoba mi
się, że bardzo ważne role w filmie grali aktorzy rosyjscy – po prostu to nie
ten moment, nie ten czas. Wczoraj cieszyli się bardzo z sukcesu filmu, a jeden
z nich – Yura Borisov - otrzymał nawet nominację za rolę drugoplanową. Zwycięstwo
„Anory” to chyba dowód, że 2024 nie był najlepszym rokiem dla branży filmowej.
A kto moim zdaniem powinien wygrać? „Brutalist” Brady’ego
Corbeta – wielowymiarowa i nakręcona z rozmachem historia imigranckiego życia w
Ameryce wybitnego węgierskiego architekta – Laszlo Totha – z dwiema wielkimi
kreacjami: Adriana Brody’ego i Guya Pearce’a. To film specyficzny, bardzo
długi, daleki od arcydzieła, ale bodaj najważniejszy spośród nominowanej
dziesiątki. Tu musiałem zadowolić się Oscarem za najlepszą męską rolę pierwszoplanową.
Spośród 20 nominowanych w tym roku aktorów i aktorek udało
mi się jak dotąd zobaczyć 17 ról, co pozwala już na pewne wnioski.
Nominacje dla najlepszego aktora pierwszoplanowego trafiły
do następujących aktorów: Adrian Brody („Brutalist”), Timothee Chalamet („Kompletnie
nieznany”), Colman Domingo („Sing sing”),
Ralph Fiennes („Konklawe”) oraz
Sebastian Stan („Wybraniec”). Największą niespodzianką była nominacja dla Stana
za rolę w bardzo krytycznej biografii aktualnego prezydenta USA „Wybraniec”.
Zachwyciłem się tym filmem i aktorskimi kreacjami, ale obawiałem się, że coraz
bardziej konserwatywna Ameryka będzie się obawiała wyróżnienia za taki film,
ale udało się. Stan był w filmie świetny, ale prawdziwa walka toczyła się między
Adrianem Brody’m i Timothee Chalametem za fantastyczną rolę Boba Dylana w jego
muzycznej biografii. Długo się zastanawiałem, która rola zrobiła na mnie
większe wrażenie – Brody’ego, czy Chalameta, ale jednak uznałem wyższość
Adriana, który ostatecznie wygrał w tej kategorii (choć nie ukrywam, że jest to
rola zdecydowanie podobna do kreacji w „Pianiście”, za którą aktor odebrał
swojego pierwszego Oscara).
Nominacje dla aktorki pierwszoplanowej otrzymały: Cynthia
Erivo („Wicked”), Karla Sofia Gascon („Emilia Perez”), Mikey Madison („Anora”),
Demi Moore („Substancja”) oraz Fernanda Torres („I’m still here”). Moje zdanie
na temat tej kategorii już znacie. Demi Moore zagrała rolę brawurową,
niezwykłą, jedyną w swoim rodzaju, ale przegrała z młodą aktorką z „Anory”. Ta
rola to rzeczywiście najjaśniejszy punkt filmu. Mikey Madison gra w filmie tak
dobrze, że myślałem, że jest naturszczykiem, prawdziwą dziewczyną z klubu go-go,
znalezioną gdzieś w Ameryce. Nie pamiętałem jej z „Pewnego razu … w Hollywood”
Tarantino. Aktorka zagrała świetną rolę, ma 25 lat, dostała Oscara. Obawiam się
tylko, czy ta nagroda nie będzie dla niej przekleństwem, tak jak stało się w
przypadku Brie Larson (czy jeszcze ktoś ją pamięta dzięki świetnej roli w „Pokoju”),
czy częściowo Jennifer Lawrence. Demi Moore chyba już oscarowej szansy nie
otrzyma. Widok jej wyczekiwania na ogłoszenie zwycięzcy i rozczarowania po werdykcie
był porażający. Fernanda Torres jest dopiero drugą aktorką brazylijską
nominowaną do nagrody, a ciekawostką jest, że w 1999 roku pierwszą nominację
dla aktorki brazylijskiej za piękny film „Dworzec nadziei” otrzymała jej matka,
Fernanda Montenegro.
W kategorii Najlepszy aktor drugoplanowy obyło się bez
sensacji. Nominowani byli: Yura Borisov („Anora”), Kieran Culkin („Prawdziwy
ból”), Edward Norton („Kompletnie nieznany”), Guy Pearce („Brutalist”) i Jeremy
Strong („Wybraniec”). Zgodnie z przewidywaniami zwyciężył Kieran Culkin (brat
Macauleya, słynnego Kewina z „Home alone”) za rolę odwiedzającego Polskę –
ojczyznę swojej zmarłej babki – młodego, depresyjnego Amerykanina. To była
bardzo mocna kategoria. Rosjanin Borisov był świetny w „Anorze”, Pearce
stworzył w „Brutaliście” rolę życia, Norton zachwycił jako Pete Seeger w
biografii Dylana, ale najwybitniejsza męska kreacja tego roku należała do
Jeremy’ego Stronga za rolę Roya Cohna – wrednego prawnika Trumpa w filmie „Wybraniec”
– aktorski majstersztyk od pierwszej po ostatnią chwilę na ekranie. To Strong
powinien odebrać Oscara.
I wreszcie Najlepsza aktorka drugoplanowa: Monica Barbaro („Kompletnie
nieznany”), Ariana Grande („Wicked”), Felicity Jones („Brutalist”), Zoe Saldana
(„Emilia Perez”) oraz Isabella Rossellini („Konklawe”). Nominacja dla Barbaro
była sporym zaskoczeniem, choć jej rola Joan Baez w „Kompletnie nieznanym” jest
naprawdę bardzo udana. Nie przekonały mnie do końca role Jones i Rossellini,
ale Ariana Grande – choć nie kocham jej jako piosenkarki – wypadła błyskotliwie
w musicalu „Wicked”. Wygrała jednak najlepsza - Zoe Saldana była w „Emilii
Perez” bezkonkurencyjna.
Aż 13 gwiazd dostało nominację po raz pierwszy, pięcioro
aktorów po raz drugi – Chalamet (wcześniej za „Tamte dni, tamte noce”), Brody
(wcześniej za „Pianistę”), Domingo (w ubiegłym roku za film „Rustin”), Erivo
(wcześniej za „Harriet”), Jones (wcześniej za „Teorię wszystkiego”), Ralph
Fiennes po raz trzeci (wcześniej za „Angielskiego pacjenta” i „Listę Schindlera”),
a rekordzistą pod tym względem był Edward Norton – tegoroczna nominacja była
jego czwartą (wcześniej „Birdman”, „Więzień nienawiści” i „Lęk pierwotny”).
Adrian Brody stał się jedenastym aktorem, który otrzymał drugiego
Oscara za rolę pierwszoplanową. Wcześniej udało się to następującym aktorom:
Marlon Brando, Gary Cooper, Daniel Day-Lewis (posiada trzy Oscary za pierwszy
plan), Tom Hanks, Dustin Hoffman, Anthony Hopkins, Fredric March, Jack
Nicholson, Sean Penn i Spencer Tracy.
Nominowany w 13 kategoriach sensacyjny musical „Emilia Perez”
zakończył wieczór tylko z dwiema nagrodami, przegrał nawet w kategorii Film
międzynarodowy z brazylijską produkcją „I’m still here” (tu nominowana była także
duńsko-polska koprodukcja „Dziewczyna z igłą” – film wielki i wyjątkowy, być może
w innym roku miałby więcej szczęścia). Nagrodę dla najlepszej animacji
otrzymała łotewska produkcja „Flow” – muszę zobaczyć ten film!!!
I tak kolejne targowisko próżności pod nazwą gala Oscarów mamy
za sobą. Ciekawe co wydarzy się w kinach i w kolejnym sezonie nagród filmowych.
Mój następny raport już za rok…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz