wtorek, 4 marca 2025

 

OSCARY 2025 – MOJE ROZWAŻANIA


Jak co roku przedstawiam kilka moich opinii, spostrzeżeń i wniosków z tegorocznej edycji najważniejszych filmowych nagród – Oscarów. Na początku od razu powiem, że śmiertelnie obraziłem się na Amerykańską Akademię Filmową za brak Oscara dla Demi Moore. Od dawna nie zależało mi tak bardzo na tym, by konkretna gwiazda lub dany film otrzymały Oscara – w tym roku od momentu obejrzenia „Substancji” wierzyłem w nominację, a potem nagrodę dla Moore. 14 września napisałem na blogu o Demi Moore i jej roli: „Będę zdziwiony, jeśli zostanie pominięta podczas przyszłorocznych oscarowych nominacji”, choć wówczas prasa filmowa była jeszcze bardzo ostrożna, odwołując się przede wszystkim do prawidłowości, że aktorzy z horrorów, a zwłaszcza body horrorów, są przez Akademię zazwyczaj pomijani. No cóż, skończyło się na nominacji… Jeszcze do tego tematu wrócę. Nie byłem tak rozczarowany decyzją Akademii od czasu braku nominacji dla Lady Gagi za fenomenalną, moim zdaniem, rolę w filmie „Dom Guccich”.

Spośród 10 filmów nominowanych do tegorocznych nagród dotychczas udało mi się obejrzeć 8 – w kolejności alfabetycznej: „Anora” Seana Bakera, „Brutalist” Brady’ego Corbeta, „Diuna: Część druga” Denisa Villeneuve, „Emilia Perez” Jacquesa Audiarda, „Komplertnie nieznany” Jamesa Mangolda, „Konklawe” Edwarda Bergera, „Substancja” Coralie Fargeat oraz „Wicked” Jona M. Chu.

Nadal przede mną jeszcze dwa filmy: brazylijski „I’m still here” Waltera Sallesa (film dopiero od piątku jest w kinowej dystrybucji) oraz „Miedziaki” RaMella Rossa (dopiero w czwartek trafił do streamingu z pominięciem dystrybucji kinowejw Polsce).

Zdecydowanym zwycięzcą Oscarowej nocy 2025 jest film „Anora” Seana Bakera – obraz otrzymał 5 Oscarów, w tym za film roku. Cztery spośród tych nagród trafiły w ręce reżysera – za najlepszy film, reżyserię, montaż i scenariusz oryginalny, co jest absolutnym rekordem wszech czasów – jeszcze nikt wcześniej nie otrzymał czterech Oscarów podczas jednej gali. A jaka jest „Anora”? To film dobry, prawdziwy, ale po projekcji nie przeszło mi nawet przez myśl, że to przyszły zwycięzca Oscarowej gali. To kolejna wersja historii Kopciuszka, w której tytułowa rola przypadła amerykańskiej pracownicy seksualnej, a rola księcia – nieprzyzwoicie bogatemu synowi rosyjskiego oligarchy. Nie podoba mi się, że bardzo ważne role w filmie grali aktorzy rosyjscy – po prostu to nie ten moment, nie ten czas. Wczoraj cieszyli się bardzo z sukcesu filmu, a jeden z nich – Yura Borisov - otrzymał nawet nominację za rolę drugoplanową. Zwycięstwo „Anory” to chyba dowód, że 2024 nie był najlepszym rokiem dla branży filmowej.

A kto moim zdaniem powinien wygrać? „Brutalist” Brady’ego Corbeta – wielowymiarowa i nakręcona z rozmachem historia imigranckiego życia w Ameryce wybitnego węgierskiego architekta – Laszlo Totha – z dwiema wielkimi kreacjami: Adriana Brody’ego i Guya Pearce’a. To film specyficzny, bardzo długi, daleki od arcydzieła, ale bodaj najważniejszy spośród nominowanej dziesiątki. Tu musiałem zadowolić się Oscarem za najlepszą męską  rolę pierwszoplanową.

Spośród 20 nominowanych w tym roku aktorów i aktorek udało mi się jak dotąd zobaczyć 17 ról, co pozwala już na pewne wnioski.

Nominacje dla najlepszego aktora pierwszoplanowego trafiły do następujących aktorów: Adrian Brody („Brutalist”), Timothee Chalamet („Kompletnie nieznany”),  Colman Domingo („Sing sing”),  Ralph Fiennes („Konklawe”) oraz Sebastian Stan („Wybraniec”). Największą niespodzianką była nominacja dla Stana za rolę w bardzo krytycznej biografii aktualnego prezydenta USA „Wybraniec”. Zachwyciłem się tym filmem i aktorskimi kreacjami, ale obawiałem się, że coraz bardziej konserwatywna Ameryka będzie się obawiała wyróżnienia za taki film, ale udało się. Stan był w filmie świetny, ale prawdziwa walka toczyła się między Adrianem Brody’m i Timothee Chalametem za fantastyczną rolę Boba Dylana w jego muzycznej biografii. Długo się zastanawiałem, która rola zrobiła na mnie większe wrażenie – Brody’ego, czy Chalameta, ale jednak uznałem wyższość Adriana, który ostatecznie wygrał w tej kategorii (choć nie ukrywam, że jest to rola zdecydowanie podobna do kreacji w „Pianiście”, za którą aktor odebrał swojego pierwszego Oscara).

Nominacje dla aktorki pierwszoplanowej otrzymały: Cynthia Erivo („Wicked”), Karla Sofia Gascon („Emilia Perez”), Mikey Madison („Anora”), Demi Moore („Substancja”) oraz Fernanda Torres („I’m still here”). Moje zdanie na temat tej kategorii już znacie. Demi Moore zagrała rolę brawurową, niezwykłą, jedyną w swoim rodzaju, ale przegrała z młodą aktorką z „Anory”. Ta rola to rzeczywiście najjaśniejszy punkt filmu. Mikey Madison gra w filmie tak dobrze, że myślałem, że jest naturszczykiem, prawdziwą dziewczyną z klubu go-go, znalezioną gdzieś w Ameryce. Nie pamiętałem jej z „Pewnego razu … w Hollywood” Tarantino. Aktorka zagrała świetną rolę, ma 25 lat, dostała Oscara. Obawiam się tylko, czy ta nagroda nie będzie dla niej przekleństwem, tak jak stało się w przypadku Brie Larson (czy jeszcze ktoś ją pamięta dzięki świetnej roli w „Pokoju”), czy częściowo Jennifer Lawrence. Demi Moore chyba już oscarowej szansy nie otrzyma. Widok jej wyczekiwania na ogłoszenie zwycięzcy i rozczarowania po werdykcie był porażający. Fernanda Torres jest dopiero drugą aktorką brazylijską nominowaną do nagrody, a ciekawostką jest, że w 1999 roku pierwszą nominację dla aktorki brazylijskiej za piękny film „Dworzec nadziei” otrzymała jej matka, Fernanda Montenegro.

W kategorii Najlepszy aktor drugoplanowy obyło się bez sensacji. Nominowani byli: Yura Borisov („Anora”), Kieran Culkin („Prawdziwy ból”), Edward Norton („Kompletnie nieznany”), Guy Pearce („Brutalist”) i Jeremy Strong („Wybraniec”). Zgodnie z przewidywaniami zwyciężył Kieran Culkin (brat Macauleya, słynnego Kewina z „Home alone”) za rolę odwiedzającego Polskę – ojczyznę swojej zmarłej babki – młodego, depresyjnego Amerykanina. To była bardzo mocna kategoria. Rosjanin Borisov był świetny w „Anorze”, Pearce stworzył w „Brutaliście” rolę życia, Norton zachwycił jako Pete Seeger w biografii Dylana, ale najwybitniejsza męska kreacja tego roku należała do Jeremy’ego Stronga za rolę Roya Cohna – wrednego prawnika Trumpa w filmie „Wybraniec” – aktorski majstersztyk od pierwszej po ostatnią chwilę na ekranie. To Strong powinien odebrać Oscara.

I wreszcie Najlepsza aktorka drugoplanowa: Monica Barbaro („Kompletnie nieznany”), Ariana Grande („Wicked”), Felicity Jones („Brutalist”), Zoe Saldana („Emilia Perez”) oraz Isabella Rossellini („Konklawe”). Nominacja dla Barbaro była sporym zaskoczeniem, choć jej rola Joan Baez w „Kompletnie nieznanym” jest naprawdę bardzo udana. Nie przekonały mnie do końca role Jones i Rossellini, ale Ariana Grande – choć nie kocham jej jako piosenkarki – wypadła błyskotliwie w musicalu „Wicked”. Wygrała jednak najlepsza - Zoe Saldana była w „Emilii Perez” bezkonkurencyjna.

Aż 13 gwiazd dostało nominację po raz pierwszy, pięcioro aktorów po raz drugi – Chalamet (wcześniej za „Tamte dni, tamte noce”), Brody (wcześniej za „Pianistę”), Domingo (w ubiegłym roku za film „Rustin”), Erivo (wcześniej za „Harriet”), Jones (wcześniej za „Teorię wszystkiego”), Ralph Fiennes po raz trzeci (wcześniej za „Angielskiego pacjenta” i „Listę Schindlera”), a rekordzistą pod tym względem był Edward Norton – tegoroczna nominacja była jego czwartą (wcześniej „Birdman”, „Więzień nienawiści” i „Lęk pierwotny”).

Adrian Brody stał się jedenastym aktorem, który otrzymał drugiego Oscara za rolę pierwszoplanową. Wcześniej udało się to następującym aktorom: Marlon Brando, Gary Cooper, Daniel Day-Lewis (posiada trzy Oscary za pierwszy plan), Tom Hanks, Dustin Hoffman, Anthony Hopkins, Fredric March, Jack Nicholson, Sean Penn i Spencer Tracy.

Nominowany w 13 kategoriach sensacyjny musical „Emilia Perez” zakończył wieczór tylko z dwiema nagrodami, przegrał nawet w kategorii Film międzynarodowy z brazylijską produkcją „I’m still here” (tu nominowana była także duńsko-polska koprodukcja „Dziewczyna z igłą” – film wielki i wyjątkowy, być może w innym roku miałby więcej szczęścia). Nagrodę dla najlepszej animacji otrzymała łotewska produkcja „Flow” – muszę zobaczyć ten film!!!

I tak kolejne targowisko próżności pod nazwą gala Oscarów mamy za sobą. Ciekawe co wydarzy się w kinach i w kolejnym sezonie nagród filmowych. Mój następny raport już za rok…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz