„SZTUKA PIĘKNEGO ŻYCIA” (We live in time), Wielka Brytania 2024
Premiera kinowa: 3 stycznia 2025
Dziesięć lat temu irlandzki reżyser John Crowley nakręcił
wspaniały film „Brooklyn” – historię Eilis, młodej Irlandki, która na początku
XX wieku musi opuścić rodzinne miasteczko i za chlebem wyjechać do Ameryki. W
główną rolę wcieliła się cudowna Saoirse Ronan, która stworzyła wzruszający portret
młodej kobiety rozdartej między miłością do włoskiego imigranta a
posłuszeństwem wobec konserwatywnej, katolickiej rodziny. Film do dziś
pozostaje jednym z moich ulubionych obrazów stworzonych po 2000 roku.
Nic zatem dziwnego, że z niepokojem wyczekiwałem najnowszej
produkcji filmowej Crowley’a, o której od początku mówiło się, że to „Love
Story” XXI wieku i że główni aktorzy z filmu – Florence Pugh i Andrew Garfield –
zagrali wielkie role. Film miał rozdawać karty podczas tegorocznych edycji
najważniejszych nagród filmowych. Ale ich nie rozdawał….
On – Tobias (Garfield) – jest uzdolnionym informatykiem, w
trakcie rozwodu. Ona – Almut (Pugh) właśnie zakończyła swój związek z kobietą,
właśnie zdobywa sławę jako celebrytka –
szef kuchni i właśnie otworzyła swoją własną restaurację. Przypadek sprawia, że
Almut potrąca Tobiasa na drodze podczas nieszczęsnego wypadku i tak rozpoczyna
się ich burzliwy związek – burzliwy, bo różni ich dosłownie wszystko –
doświadczenia życiowe, nastawienie do świata, temperament, zainteresowania,
wizja wspólnej przyszłości. Mimo wszystko, szybko uświadamiają sobie, że nie
mogą bez siebie żyć, a owocem ich związku jest śliczna córeczka. I byłoby
nieomal idyllicznie, gdyby nie choroba nowotworowa Almut, która powoli zaczyna
ją zabijać.
Kobieta walczy i nie chce się poddać. Walczy o normalne
życie, o godność w chorobie i dlatego decyduje się wziąć udział w prestiżowym
międzynarodowym konkursie kulinarnym Bocuse d’Or. Czy to właściwa decyzja?
To nie jest zły film. Pugh i Garfield grają dobrze –
chwilami wzruszają, chwilami irytują – i o to z pewnością chodziło reżyserowi. Akumulacja
emocji nie jest przesadzona i choć niektóre sceny mogą wywoływać łzy wzruszenia
(jak choćby obraz Almut oddalającej się od rodziny na lodowisku), twórcom filmu udało się uniknąć banału i
tkliwości.
A jednak nie ocenię filmu wysoko. Może to nie był ten dzień,
ten moment, może bagaż moich dotychczasowych doświadczeń nie pozwolił mi w
pełni docenić tego filmu. Z seansu wyszedłem w rozsypce, zdruzgotany,
zastanawiając się, czy nasze życie ma w ogóle jakiś sens.
Film jest jednak przyjmowany przez widzów bardzo ciepło i
widzowie wystawiają mu wysokie noty, dlatego proszę się do końca nie sugerować
moimi wątpliwościami.
Moja ocena: 6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz