sobota, 1 lutego 2025

 

„SZTUKA PIĘKNEGO ŻYCIA” (We live in time), Wielka Brytania 2024

Premiera kinowa: 3 stycznia 2025


Dziesięć lat temu irlandzki reżyser John Crowley nakręcił wspaniały film „Brooklyn” – historię Eilis, młodej Irlandki, która na początku XX wieku musi opuścić rodzinne miasteczko i za chlebem wyjechać do Ameryki. W główną rolę wcieliła się cudowna Saoirse Ronan, która stworzyła wzruszający portret młodej kobiety rozdartej między miłością do włoskiego imigranta a posłuszeństwem wobec konserwatywnej, katolickiej rodziny. Film do dziś pozostaje jednym z moich ulubionych obrazów stworzonych po 2000 roku.

Nic zatem dziwnego, że z niepokojem wyczekiwałem najnowszej produkcji filmowej Crowley’a, o której od początku mówiło się, że to „Love Story” XXI wieku i że główni aktorzy z filmu – Florence Pugh i Andrew Garfield – zagrali wielkie role. Film miał rozdawać karty podczas tegorocznych edycji najważniejszych nagród filmowych. Ale ich nie rozdawał….

On – Tobias (Garfield) – jest uzdolnionym informatykiem, w trakcie rozwodu. Ona – Almut (Pugh) właśnie zakończyła swój związek z kobietą, właśnie zdobywa sławę jako  celebrytka – szef kuchni i właśnie otworzyła swoją własną restaurację. Przypadek sprawia, że Almut potrąca Tobiasa na drodze podczas nieszczęsnego wypadku i tak rozpoczyna się ich burzliwy związek – burzliwy, bo różni ich dosłownie wszystko – doświadczenia życiowe, nastawienie do świata, temperament, zainteresowania, wizja wspólnej przyszłości. Mimo wszystko, szybko uświadamiają sobie, że nie mogą bez siebie żyć, a owocem ich związku jest śliczna córeczka. I byłoby nieomal idyllicznie, gdyby nie choroba nowotworowa Almut, która powoli zaczyna ją zabijać.

Kobieta walczy i nie chce się poddać. Walczy o normalne życie, o godność w chorobie i dlatego decyduje się wziąć udział w prestiżowym międzynarodowym konkursie kulinarnym Bocuse d’Or. Czy to właściwa decyzja?

To nie jest zły film. Pugh i Garfield grają dobrze – chwilami wzruszają, chwilami irytują – i o to z pewnością chodziło reżyserowi. Akumulacja emocji nie jest przesadzona i choć niektóre sceny mogą wywoływać łzy wzruszenia (jak choćby obraz Almut oddalającej się od rodziny na lodowisku),  twórcom filmu udało się uniknąć banału i tkliwości.

A jednak nie ocenię filmu wysoko. Może to nie był ten dzień, ten moment, może bagaż moich dotychczasowych doświadczeń nie pozwolił mi w pełni docenić tego filmu. Z seansu wyszedłem w rozsypce, zdruzgotany, zastanawiając się, czy nasze życie ma w ogóle jakiś sens.

Film jest jednak przyjmowany przez widzów bardzo ciepło i widzowie wystawiają mu wysokie noty, dlatego proszę się do końca nie sugerować moimi wątpliwościami.

Moja ocena: 6/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz