„CHALLENGERS” (Challengers), USA 2024
Premiera
kinowa: 26 kwietnia 2024
Włoski reżyser Luca Guadagnino znalazł już poczesne miejsce
w historii kina dzięki niezwykle klimatycznej adaptacji powieści „Tamte dni,
tamte noce” Andre Acimana z Timothee Chalametem i Armie Hammerem. Mnie ujął
także pięknym obrazem „Jestem miłością” i niesamowitą produkcją „Nienasyceni”.
Czy jego najnowsze dzieło „Challengers” także znajdzie się pośród moich
ulubionych dzieł reżysera?
„Challengers” to przede wszystkim film o tenisie. Cała
trójka głównych bohaterów żyje z tenisa. Tashi (Zendaya) była świetnie
zapowiadającą się gwiazdą i utalentowana zawodniczką, ale jej spektakularną
karierę przerwała nieoczekiwana kontuzja. Obecnie jest profesjonalną trenerką,
a jej głównym klientem jest jej mąż Art (Mike Faist) – obecnie jeden z
najmocniejszych i najlepiej zarabiających tenisistów na świecie. Spotykamy tę
parę na turnieju, na który dociera także były najlepszy przyjaciel Arta – Josh
(Patrick Zweig), który nie tylko walczy z niedoskonałościami sportowej formy,
ale przede wszystkim z trudnościami finansowymi. Sprawę komplikuje fakt, że
Josh to także były partner Tashi. Dwaj rywale muszą zmierzyć się na korcie w
meczu, w którym nie chodzi jedynie o zwycięstwo.
Dzięki retrospekcjom poznajemy młodość bohaterów – wielką
przyjaźń Arta i Josha, pojawienie się w ich życiu pięknej i ponętnej Tashi
podczas jednego z turniejów. Dane nam jest również poznać kulisy związku Tashi
i Josha oraz jej nieoczekiwanego małżeństwa z Artem.
Wydawać by się mogło, że otrzymujemy idealny materiał na
świetny film – mamy wybitnego, wrażliwego reżysera, w głównej roli pojawia się
uzdolniona i atrakcyjna aktorka, mamy dwóch przystojniaków z nieogranymi
jeszcze twarzami w roli sportowców, mamy wreszcie ciekawą intrygę i spójny,
dobry scenariusz, ale czegoś „Challengersom” zabrakło. Wprawdzie film ma
naprawdę znakomite recenzje, ale mnie po prostu rozczarował. Uważam, że
Guadagnino nie wykorzystał w pełni potencjału trójki aktorów grających główne
role. Brakowało mi chemii między Tashi i Joshem, a potem Tashi i Artem. Pewne
emocje i problemy ukazane zostały w sposób powierzchowny.
Mocną stroną filmu okazali się chłopcy – Art i Josh –
konflikt między nimi przedstawiony jest w naturalny i prawdziwy sposób. Obaj
budzą sympatię i znakomicie grają na koncercie. Pewnym rozczarowaniem jest
natomiast Zendaya. Ja w ogóle mam problem z tą aktorką, Akceptuję ją chyba
jedynie w „Diunie”. W „Challengersach” brakuje jej siły, jest ciekawa
wizualnie, ale brakuje jej sensualności, trudno jest jej przekonać widza, dlaczego
obaj młodzi mężczyźni całkowicie stracili dla niej głowę.
Ogólnie, film jest poprawny, ciekawy, ale daleko mu do
najlepszych osiągnięć Guadagnino. Nie jest to też najbardziej intrygujący film
o tenisie. Lepiej oglądało się „Borg/McEnroe. Między odwagą a szaleństwem” ze
Swerrirem Gudnasonem i Shia LaBeoufem, dokument „W tenisie love znaczy zero”,
zabawną, choć pouczającą „Wojnę płci” z Emmą Stone i Stevem Carellem, czy
polską „Córkę trenera” z Jackiem Braciakiem i Karoliną Brudnicką, ale to
jedynie moja subiektywna opinia.
Moja ocena: 6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz