EUROVISION 2024 – MOJE SPOSTRZEŻENIA
W sobotę 11 maja odbyła się 68. edycja Konkursu Piosenki
Eurowizji – wydarzenia, które każdego roku zbiera przed telewizorami miliony
widzów, którzy przez cały rok zarzekają się, że poprzedni festiwal był ich
ostatnim i nie chcą już więcej uczestniczyć w tym święcie muzyki przeobrażonym
w święto kiczu i szmiry, ale dziwnym trafem w eurowizyjną sobotę ich
telewizyjny pilot około 20.30 wybiera „Jedynkę” i z wypiekami na twarzy i
komentarzem na ustach śledzą przebieg konkursu.
Tegoroczna edycja była szczególna dla Polski, ale nie
okazała się zbyt szczęśliwa. Obchodzimy właśnie 30-lecie naszego udziału w
konkursie i każdy z pewnością pamięta naprawdę wspaniały występ Edyty Górniak z
piosenką „To nie ja” w Dublinie, który zapewnił artystce 2. miejsce, a był to
sukces, którego nie udało się powtórzyć już żadnemu wykonawcy z Polski. W tym
roku nie mieliśmy nawet takiej szansy, gdyż Luna – nasza reprezentantka z
piosenką „The Tower” – niestety, nie zdołała awansować do finału. Piosenka nie
spełniła oczekiwań europejskiej (i nie tylko) widowni, choć do finału dostało
się wiele bardzo miałkich i nijakich wykonawców. Nie od dziś wiadomo też, że nie
należymy do ulubieńców eurowizyjnej publiczności i nigdy nie jesteśmy zalewani
morzem głosów.
Konkurs 2024 odbywał się w Szwecji, w Malmo i nie mogę tej
edycji uznać za udaną. Właściwie urzekło mnie tylko jedno nagranie (o tym
potem), festiwal odbywał się w atmosferze skandalu – przedstawiciel Holandii został
zdyskwalifikowany za nieprofesjonalne zachowanie za kulisami, a w mieście
odbyły się liczne protesty przeciwko udziałowi Izraela, który prowadzi
aktualnie wojnę. Poziom większości występów był niski, choć efekty specjalne i
gra świateł były naprawdę genialne. I tu nie chodzi nawet o umiejętności wokalne
– jak nie patrzyło się na ekran, część piosenek była nawet udana, ale nie
rozumiem fenomenu tzw. joke entries, jak choćby nagranie z Estonii, czy
idiotyczne i niepotrzebne wykonanie reprezentantów Finlandii. Dużo było skąpo
ubranych dziewcząt z podobnymi układami choreograficznymi i słabymi piosenkami.
Zwycięzcą okazał się młody szwajcarski wykonawca „Nemo” z
dość chwytliwą, lecz daleką od wybitności piosenką „The Code”. Wokalista
wystąpił w urokliwej różowej spódniczce i przygotował dość oryginalny układ
sceniczny, ale nie wróżę mu popularności poprzedniej eurowizyjnej zwyciężczyni
ze Szwajcarii z roku 1988 – Celine Dion. Piosenka była typowym tworem
eurowizyjnym skrojonym na potrzeby konkursu w XXI wieku – było trochę popu,
trochę rapu i nawet odrobina opery. Zwycięstwo Szwajcarii wzbudziło wiele
kontrowersji wśród publiczności, dzięki głosom której Nemo był dopiero na
piątym miejscu. W tej kategorii zwyciężył niejaki Baby Lasagna z Chorwacji
słabym nagraniem o intrygującym i ambitnym jak na eurowizyjne standardy tytule „Rim
Tim Tagi Dim”. Kombinacja głosów jury i publiczności palmę zwycięstwa
przekazała jednak Szwajcarowi.
Najwięcej punktów dzięki głosom krajowych jury zdobyły:
1.
SZWAJCARIA – 365 punktów
2.
FRANCJA – 218 punktów
3.
CHORWACJA – 210 punktów
4.
WŁOCHY – 164
punkty
5.
UKRAINA – 146 punktów
Inaczej ułożyła się kolejność artystów dzięki głosom widzów:
1.
CHORWACJA – 337 punktów
2.
IZRAEL – 323 punkty
3.
UKRAINA – 307 punktów
4.
FRANCJA – 227 punktów
5.
SZWAJCARIA - 226 punktów
Ostatecznie po podliczeniu wszystkich głosów kolejność najlepszych
wykonań ułożyła się następująco:
1.
SZWAJCARIA – 591 punktów,
2.
CHORWACJA – 547 punktów,
3.
UKRAINA – 453 punkty,
4.
FRANCJA – 445 punktów,
5.
IZRAEL – 375 punktów.
A jakie były moje typy? Moim numerem 1 nie okazał się ani
faworyt profesjonalnych jury, ani zwycięzca teległosowania. Za najlepszą
kompozycję tegorocznego Eurovision Song Contest uważam reprezentującą Francję pięknie
wykonaną piosenkę „Mon Amour” artysty Slimane. Nagranie zostało wykonane z
uczuciem, wrażliwością, dobrym głosem, piosenkarz był ubrany w luźne białe
spodnie i koszulę i moim skromnym zdaniem wypadł rewelacyjnie. Moje drugie
miejsce nie wzbudzi entuzjazmu wśród przeciwników udziału Izraela w tegorocznym
konkursie, ale jak już izraelska piosenkarka na festiwalu się pojawiła, trzeba
jej oddać, że zaśpiewała swoją dobrą piosenkę czysto i pięknie. Na moim 3. miejscu
uplasowała się Ukraina – za dobry śpiew i emocje. Ostatecznie mój TOP 5
przedstawia się następująco:
1. FRANCJA
2.
IZRAEL
3.
UKRAINA
4.
HISZPANIA (ale tylko z zamkniętymi oczami)
5.
SZWECJA
Na próżno zatem szukać tu ani Szwajcara (moje miejsce 6.),
ani Chorwata (moje miejsce 18.), Największym rozczarowaniem okazał się dla mnie
występ Wielkiej Brytanii, kraju, któremu zawsze bardzo kibicuję. Olly Alexander
zaśpiewał mocno przeciętną piosenkę podczas słabego występu, co znalazło swoje
odzwierciedlenie w głosowaniu telewidzów – piosenka „Dizzy” jako jedyna
otrzymała 0 głosów w teległosowaniu. Trzeba tu dodać, że Olly Alexander jako
muzyk odnoszącego w Europie spore sukcesy zespołu Years and Years i aktor
filmowy i serialowy był bodaj najbardziej rozpoznawalnym uczestnikiem konkursu,
tym bardziej dotkliwa jest porażka Wielkiej Brytanii.
Cieszę się, że tegorocznym komentatorem był ponownie Artur
Orzech. Nie powaliły mnie dodatkowe występy szwedzkich gwiazd, nie jestem fanem
Loreen i nie przypadł mi do gustu jej nowy singiel, nie zrobiły na mnie
wrażenia awatary Abby – byłoby znakomicie, gdyby w pięćdziesiątą rocznicę
zwycięstwa „Waterloo” członkowie grupy choćby na chwilę pokazali się i pozdrowili
publiczność w swojej ojczyźnie, w miarę sympatycznym akcentem była natomiast
reaktywacja Alcazar z ich hitem „Crying at the discotheque”.
Pozostaje nam czekać na kolejne wydanie Eurowizji – tym razem
w Szwajcarii. Kogo wytypuje Telewizja Polska? Czym zaskoczy nas kolejna edycja
(bo na pewno nie kobietą z brodą – bo to już było). Czy ta formuła przetrwa
kolejne trudności? Zobaczymy. Pozdrawiam wszystkich fanów Eurowizji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz