„MAESTRO” (Maestro), USA 2023
Premiera kinowa: 8 grudnia 2023
Lubię czytać biografie, uwielbiam filmy biograficzne, nic zatem
dziwnego, że z emocjami i wysokimi oczekiwaniami pobiegłem do kina na film
„Maestro” – biografię Leonarda Bernsteina, wybitnego dyrygenta i jednego z
największych muzyków amerykańskich XX wieku. Dodatkowym atutem był fakt, że
reżyserem filmu i odtwórcą głównej roli jest Bradley Cooper, którego poprzedni
film o tematyce muzycznej – jego reżyserska wersja „Narodzin gwiazdy” z Lady
Gagą - okazał się strzałem w dziesiątkę i jednym z moich ulubionych filmów 2018
roku.
„Maestro” nie jest jednak filmem przede wszystkim o muzyce i
muzyku. Powiedziałbym, że to raczej film o człowieku i miłości. Oczywiście
muzyka Bernsteina pobrzmiewa w obrazie od pierwszych chwil, kiedy to młody
jeszcze dyrygent i kompozytor dostaje ogromną szansę poprowadzenia prestiżowej
orkiestry. Od tego momentu kariera Bersteina prężnie się rozwija, a niezwykle
płodny i kreatywny artysta sięga po coraz to nowsze formy muzycznego wyrazu, tworząc
muzykę do filmów, operę, musical i wreszcie monumentalną mszę.
Film pokazuje Bersteina jako wielkiego artystę, który nie do
końca radzi sobie z codziennym ludzkim życiem. Niezwykle ważnym momentem jest
dla muzyka poznanie amerykańskiej aktorki, Felicii Montealegre (wielka rola
Carey Mulligan), w której się zakochuje i którą poślubia. Felicia w dużej
mierze poświęca swoją karierę w imię rozwoju artystycznego męża, ale mimo
ogromu wzajemnej miłości i narodzin trójki dzieci, małżeństwo nie jest w pełni
szczęśliwe i spełnione, głównie ze względu na liczne romanse Leonarda, zarówno
z kobietami, jak i mężczyznami.
„Maestro” przywodzi na pamięć wielkie, realizowane z
rozmachem kino hollywoodzkie lat 50-tych i 60-tych. W pierwszej – czarnobiałej części
filmu nawet gra aktorów wydaje się niewspółczesna, nieco anachroniczna; dopiero
w drugiej – kolorowej części - pojawiają się sceny bardziej charakterystyczne
dla nowoczesnego kina, a Cooper i Mulligan stają się bardziej współcześni. Cooper
jest świetny, sceny, w których dyryguje, pokazują wielki kunszt tego aktora.
Mulligan także tworzy jedną z ważniejszych i ciekawszych kreacji w swojej
karierze, znakomicie ukazuje przejście od roli kobiety bezgranicznie zakochanej
i zauroczonej mężem – wielkim artystą po moment znużenia stagnacją życia i bezsilności
wobec kolejnych miłosnych eksperymentów Leonarda.
Muzykę się w filmie głównie słyszy, a zaskakująco mało się o
niej rozmawia. Pojawiają się krótkie wzmianki o „West Side Story”, jedną z
ważniejszych scen jest wykonanie mszy Bernsteina, ale nie ma informacji choćby
o nominacji do Oscara za najlepszą muzykę do filmu „Na nabrzeżach” z Marlonem
Brando. Cooper stawia na odbiór muzyki, a rezygnuje z faktografii życia kompozytora.
W filmie piękne są także zdjęcia.
Nie wiem, czy „Maestro” jest filmem, którym zachwyci się
każdy. Dla mnie poznawanie kolei życia Bensteina było z całą pewnością
fascynujące. Myślę, że to naprawdę dobre, klasyczne kino, nietypowa, lecz
poruszająca biografia, więc może warto poświęcić jej dwie godziny. Film jest
nadal dostępny w kinach, a także na platformie Netflix.
Moja ocena: 9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz