„INDIANA JONES I ARTEFAKT PRZEZNACZENIA” (Indiana Jones and the Dial of Destiny), USA 2023
Premiera kinowa:
30 czerwca 2023
Indiana Jones to bez wątpienia kultowa postać popkulturowej
kinematografii. Wraz z pierwszym filmem „Poszukiwacze zaginionej Arki” z 1981
roku aż po poprzednią część „Królestwo Kryształowej Czaszki” z 2008 roku
Harrison Ford zyskał ogromną popularność, a Steven Spielberg ugruntował swoją
pozycję reżysera znakomitych obrazów rozrywkowo-przygodowych.
Na kolejną odsłonę przygód Indiany Jonesa dane nam było
czekać aż 15 lat, ale wreszcie na ekranach kin pojawił się piąty odcinek cyklu:
„Artefakt Przeznaczenia”. Po raz pierwszy Spielberg powierzył reżyserię
Jamesowi Mangoldowi, który reżyserował już kino akcji („Wolverine”, „Logan: Wolverine”),
ale zdobył reputację w Hollywood bardziej artystycznymi pozycjami jak choćby „Przerwana
lekcja muzyki”, „Spacer po linie”, czy „Le Mans ’66”). Mangold jest także
autorem scenariusza filmu.
Fabuła „Artefaktu Przeznaczenia” jest zbliżona do akcji
poprzednich odcinków – Indiana Jones poszukuje istotnego historycznie
eksponatu, którego posiadanie warunkuje władzę nad światem. Tym razem
przenosimy się do 1969 roku – apogeum Zimnej Wojny i wyścigu zbrojeń między
Stanami Zjednoczonymi i Związkiem Sowieckim. Nazistowski profesor Voller
(świetny – jak zawsze - Mads Mikkelsen) pragnie wejść w posiadanie Artefaktu
Przeznaczenia, stworzonego przez Archimedesa urządzenia, które pozwala
podróżować w czasie. Indiana Jones wraz ze swoim przyjacielem Basilem Shawem
(zabawny Toby Jones) pragnie zapobiec
przejęciu historycznego urządzenia przez Niemców. W filmie pojawia się jeszcze
jedna kandydatka do wejścia w posiadanie Artefaktu – to przebojowa i
bezkompromisowa Helena, córka nieżyjącego przyjaciela Indiany (w tej roli znakomita
Phoebe Waller-Bridge, znana z serialu „Fleabag” bardzo utalentowana brytyjska
aktorka, gwiazda, która świeci bardzo jasnym światłem w „Artefakcie
Przeznaczenia” i niewątpliwie jeszcze o niej usłyszymy).
Film ma słabe recenzje, bo rzeczywiście nie jest fenomenalny.
Można jednak poczuć w obrazie ducha poprzednich części, ale już nie tak
intensywnie. Akcja jest wartka i ciekawa, jak zwykle nieco przewidywalna i
naiwna, ale film ogląda się dobrze. Duża w tym zasługa aktorów, przede
wszystkim Harrisona Forda, który jest jednak klasą sam w sobie (mimo że jest z
pewnością „odmłodzony” komputerowo). Nie sposób nie wspomnieć o muzyce Johna
Williamsa – motyw przewodni serii o Indianie Jonesie nadal wzrusza. Myślę, że
film mógłby być odrobinę krótszy, dzięki czemu zyskałby na tempie i jakości
akcji. Czegoś w filmie zabrakło, mogło to być spektakularne widowisko, a
otrzymaliśmy zaledwie poprawny film przygodowy. Może tym, czego zabrakło, jest
duch Stevena Spielberga?
Podsumowując, warto? Warto. „Indiana Jones i Artefakt
Przeznaczenia” to dobra, letnia rozrywka, ciekawe kino przygodowe, jakiego
brakuje ostatnio w kinach. Fanatyczni wielbiciele serii mogą jednak czuć się
nieco rozczarowani najnowszą odsłoną serii.
Moja ocena: 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz