„THE LAST SHOWGIRL” (The Last Showgirl), USA 2024
Premiera kinowa: 28 kwietnia 2025
Każdy pamięta piękną kanadyjską aktorkę Pamelę Anderson.
Szczyt jej popularności przypadł na lata 90-te, kiedy u boku Davida Hasselhoffa
zagrała rolę CJ – uroczej ratowniczki w serialu „Baywatch – Słoneczny Patrol”.
Czy wyobrażacie ją w sobie w roli dramatycznej, chwytającej za serce?
Taką rolę udało się stworzyć Pameli Anderson w filmie „The Last
Showgirl” w reżyserii Gii Coppoli. Anderson gra w filmie Shelley, gwiazdeczkę
rewii, która dowiaduje się, że teatr, gdzie piękne kobiety tańczą i w świetle
reflektorów pokazują swoje wdzięki to przeżytek, zainteresowanie rewią jest
znikome i instytucja musi zostać zamknięta. Shelley nie jest ani profesjonalną
aktorką, ani tancerką, ale rewia to całe jej życie. To przez pracę straciła
kontakt ze swoją jedyną córką, Hannah (Billie Lourd). Ta pięćdziesięciokilkuletnia
kobieta jest całkowicie zagubiona, nie wie co zrobić, pozbawiona pracy,
zarobków, ale przede wszystkim tego, co kochała najbardziej – bycia na scenie.
Film „The Last Showgirl” napełnił mnie bezgranicznym
smutkiem i refleksją nad przemijaniem czasu, jak szybko stajemy się
niepotrzebni i jak łatwo jest nas zmiąć i wrzucić do kosza. Pamela Anderson i
Janie Lee Curtis tworzą dwie przejmujące kreacje kobiet, które niegdyś odnosiły
sukcesy, prezentowały swoje wdzięki i umiejętności na scenie, w pięknych
kostiumach, pośród blichtru i reflektorów, a dziś są już nikomu niepotrzebne.
Anderson tworzy rolę, o jaką nigdy byśmy jej nie podejrzewali – kobiety odartej
z piękna i młodości, która jest jednak silna – walczy o siebie, nie chce
odejść. Otrzymała za tę kreację nominację do Złotego Globu oraz Złotą Malinę –
ale jest to tzw. Malina Odkupienia – dla aktorów, którzy dotychczas grali
poniżej swoich możliwości. Świetna jest Jamie Lee Curtis. Jej scena tańca do
„Total Eclipse of the Heart” Bonnie Tyler w kasynie to jedna z najbardziej
poruszających scen w filmie – smutek, odejście, pożegnanie z karierą. To za tę
rolę powinna otrzymać Oscara (a przynajmniej nominację), a nie za „Wszystko
wszędzie naraz”.
Ten film to także oskarżenie w stronę Ameryki i ukazanie, że
American Dream już od dawna nie działa, że Ameryka jest raczej krajem, w którym
łatwo zostać pozbawionym wszelkich złudzeń niż naprawdę osiągnąć prawdziwy
sukces. Nasuwa to pewne podobieństwa z ubiegłoroczną „Substancją” z Demi Moore
– to, co nam jest już niepotrzebne, można usunąć, pozbyć się tego.
„The Last Showgirl” to ciekawe, poruszające amerykańskie
kino niezależne. Film przemyka właśnie przez ekrany polskich kin i warto go zobaczyć.
Moja ocena: 7/10 (ale dla Anderson i Curtis po mocnym „9”)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz