niedziela, 19 stycznia 2025

 

„KOMPLETNIE NIEZNANY” (A Complete Unknown), USA 2024

Premiera kinowa: 17 stycznia 2024


Nie jestem wielbicielem muzyki folk, owszem, doceniam jej wybitnych przedstawicieli i czasami jej słucham, ale nie ukrywam, że nie jest to mój ulubiony muzyczny gatunek. Kiedy w kinach pojawiła się biografia jednego z najważniejszych przedstawicieli gatunku i niezwykle istotnej postaci na muzycznym firmamencie – Boba Dylana, do kina pobiegłem w kilku podskokach.

Film „Kompletnie nieznany” Jamesa Mangolda nie pokazuje całego życia Dylana – koncentruje się na jego latach młodzieńczych i początkach niesamowitej kariery.

Jest początek lat 60-tych. Do Nowego Jorku przybywa chłopak znikąd. Nazywa się Robert Zimmerman, ale od początku przedstawia się jako Bob Dylan (Timothee Chalamet). Jego wielkim idolem jest Woody Guthrie – ceniony piosenkarz folkowy. Sam jest początkującym muzykiem, ma lekkość pióra zarówno w kwestii komponowania, jak tworzenia dobrych tekstów. Zauważa go Pete Seeger – muzyk i promotor muzyki folk (wyśmienita rola drugoplanowa Edwarda Nortona). I tak Bob Dylan rozpoczyna karierę. Na początku nie jest łatwo, Dylan nie jest artystą łatwym, popowym i mainstreamowym, ale talent, ciężka praca, zapalczywość i wytrwałość pozwalają mu dotrzeć na szczyt. Dzięki znajomości z Joan Baez, z którą łączy go płomienny romans, oddaje się działalności społecznej, pisze coraz bardziej zaangażowane teksty. I pragnie się rozwijać, a to nie do końca podoba się managementowi wytwórni płytowej.

Fabuła nie wydaje się być niczym szczególnym, a jednak otrzymujemy intrygujący wgląd w życie jednego z najwybitniejszych twórców naszych czasów, jedynego autora piosenek, który otrzymał literacką Nagrodę Nobla. To dobrze, że autorzy filmu koncentrują się na wycinku z życia artysty, dzięki temu film nie prześlizguje się po biografii artysty, choć i tak jest bardzo długi. Timothee Chalamet tworzy fascynujący wizerunek Dylana – kontestatora, nieco zblazowanego, choć niezwykle ambitnego muzyka, który powoli pnie się po drabinie sukcesu. Chalamet porusza się jak Dylan, mówi jak Dylan, a co najważniejsze – śpiewa jak Dylan, co jest naprawdę niesamowite – podobnie frazuje, wymawia głoski, naśladuje głos wydawałoby się niedoścignionego pierwowzoru. W filmie jest znaczne nagromadzenie scen muzycznych – ze studia nagraniowego, z koncertów i festiwali, czy kameralnych występów klubowych i Chalamet wychodzi z nich obronną ręką i jest wręcz znakomity. Na te 140 minut po prostu staje się Dylanem i tworzy najważniejszą i najodważniejszą rolę w swojej karierze. Błyskotliwie partnerują mu Monica Barbaro jako doskonała Joan Baez – charyzmatyczna, wspaniała wokalnie i niezwykła, wspomniany już Norton jako Pete Seeger, też doskonale radzący sobie na scenie i Elle Fanning jako Sylvie – zdradzana i niezrozumiana dziewczyna Dylana.

Czy czegoś mi w filmie brakuje? Myślę, że Dylan zasłużył na nieco bardziej pogłębiony rys psychologiczny. Dowiadujemy się stosunkowo niewiele o życiu wewnętrznym artysty, o jego motywacjach i przekonaniach, o rozterkach i ideałach. Myślę, że jedną z doskonałych scen koncertowych można było zastąpić próbą psychologicznej analizy zachowań Dylana, jego postawy wobec kobiet, jego nastawienia do sztuki.

Film jest naprawdę dobry, choć nie tak fajerwerkowy jak choćby „Bohemian Rhapsody” – biografia Freddie’go Mercury’ego. Myślę, że spodoba się wielbicielom dobrego kina, ale przede wszystkim tym, którzy kochają folk, kochają muzykę i lata 60-te, które są w tej produkcji kapitalnie odtworzone. Ewidentne jest, że Jamesa Mangolda kulturowo ciągnie w tamte czasy, bo w 2005 nakręcił brawurową biografię Johnny’ego Casha i June Carter-Cash „Spacer po linie”, za którą Reese Witherspoon odebrała Oscara za najlepszą żeńską rolę pierwszoplanową. Czy tym razem Oscar powędruje do Chalameta? Byłby z pewnością zasłużony, ale po piętach depczą mu Adrian Brody za „Brutalistę” i Ralph Fiennes za „Konklawe”. Film jednak trzeba obejrzeć – nie jest arcydziełem, ale jest bardzo udany.

Moja ocena” 8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz