POST #500 – ALBUM MOJEGO ŻYCIA
Przeoczyłem post numer 450, przeoczyłem czwarte urodziny
Popkulturalnego Maniaka w czerwcu, o wpisie #500 zapomnieć nie mogę. Staram
się, aby te wszystkie jubileuszowe posty były szczególne i tak też jest teraz –
dziś o moim ulubionym zagranicznym albumie wszech czasów.
Konkurentów było wielu, bo genialne płyty, moim zdaniem, nagrali
George Michael, Whitney Houston, Cocteau Twins, Kate Bush, Blur, Terence Trent
D’Arby, Radiohead, R.E.M i wielu innych artystów, ale mój album życia nagrała …
Madonna. Nie trzeba być naukowcem, żeby na to wpaść, ale odgadnięcie, która to
płyta z artystycznego dorobku Piosenkarki jest dla mnie tak istotna, jest już o
wiele trudniejsze.
Otóż moją ulubioną płytą Madonny, a przy tym moim albumem
wszech czasów, płytą mojego życia jest krążek „Like a Prayer” z 1989 roku.
Wydanie płyty przypadło na dość istotny moment mojego życia – byłem w pierwszej
klasie liceum, nieco zagubiony, niepewny siebie, pełen wątpliwości i właśnie
ten album stał się dla mnie ścieżką dźwiękową mojego życia w tamtym okresie,
takim albumem „coming-of-age”.
„Like a Prayer” to zestaw jedenastu utworów, dziesięciu piosenek
i wieńczącej płyty kompozycji – wariacji muzycznej z elementami melodeklamacji
„Act of Contrition”. To album optymistyczny, nieco rozrachunkowy, czwarta
studyjna płyta w dorobku Madonny, dużo dojrzalsza od poprzednich i wyraźnie
ukazująca dojrzewanie Artystki, jej rozwój, zarówno muzyczny, jak i życiowy.
Płyta powstawała podczas bardzo szczęśliwego okresu w życiu Madonny, kiedy była
żoną Seana Penna, ale wydanie płyty zbiegło się z rozwodem pary Gwiazd. To
także jeden z najbardziej osobistych albumów Madonny.
Album rozpoczyna monumentalne, niezwykłe nagranie „Like a
Prayer”. Pamiętam dokładnie moment, kiedy usłyszałem nagranie po raz pierwszy i
obejrzałam promujący je teledysk. Dla mnie to było coś niesamowitego – pokochałem
każdą nutę nagrania, jego zmienność, elementy balladowe przechodzące w szybsze,
wprost taneczne rytmy z elementami gospel, mądry tekst, rzekomo obrazoburczy teledysk,
w którym Madonna tańczy na tle płonących krucyfiksów i ożywia figurę
ciemnoskórego świętego w kościele. To był przełom, po którym wiedziałem, że
podczas mojego życia już nikt nie zastąpi Madonny jako mojej ulubionej
Artystki. To małe arcydzieło Madonny i Patricka Leonarda od 35 lat pozostaje
moim subiektywnym przebojem wszech czasów, najwybitniejszą piosenką pop ever.
„Like a Prayer” przechodzi na albumie w „Express Yourself” –
drugi promujący płytę singiel, manifest kobiecości i tolerancji, świetne
muzycznie nagranie, które natychmiast zapada w pamięć i z pewnością inspirowało
Lady Gagę przy tworzeniu piosenki „Born This Way”.
Trzecia piosenka na płycie to zaskakujący duet Madonny i
samego … Prince’a, nagranie „Love Song”. To dobry, spokojny i ciekawy wokalnie
utwór r’n’b, który jednak nieco rozczarowuje. Od dwójki tak ważnych artystów, którzy
kreowali trendy przez niemal całą dekadę lat 80-tych, można było oczekiwać
oryginalniejszej piosenki tę dekadę wieńczącej.
„Till Death Do Us apart” to szybkie, dynamiczne nagranie –
akt bezwarunkowej miłości wobec ukochanego męża. Paradoksem tej piosenki jest
fakt, że kiedy nagranie ujrzało światło dzienne, Madonna i Sean Penn, któremu
dedykowany jest utwór, nie byli już razem. Z pozoru naiwne i pełne klisz
nagranie, to dobra dawka świetnej muzyki.
Piąte miejsce na płycie należy do wzruszającej ballady “Promise
to Try”. To wspomnienie Matki, którą Artystka straciła, będąc małym dzieckiem. Madonna
wraca do swojego dzieciństwa i śpiewa o tym, co pamięta i co straciła przez to,
że los rozłączył ją z Jej Mamą. „Promise to Try” to prawdziwy wyciskacz łez, który
kompozycyjnie doskonale współgra z siódmym nagraniem w zestawie - „Oh, Father’,
które jest dedykowane Ojcu Artystki i jest zdecydowanym i bezkompromisowym
rozrachunkiem ze związanymi z Nim wspomnieniami.
Między tymi poważniejszymi fragmentami wydawnictwa
znajdujemy singlowy „Cherish” – radosną apoteozę życia, świadczącą o tym, że
Madonna potrafi odnaleźć w sobie dużo szczęścia obok trudnych wspomnień. Dalej słyszymy
uroczą kompozycję „Dear Jessie” – swego rodzaju kołysankę, zaskakująco duży
singlowy przebój, z sympatycznym, bajkowym video clipem.
Dziewiątą kompozycją na płycie jest bardzo amerykańskie
nagranie „Keep It Together” – mądre w treści, ciekawe w formie, ale nie udało
mi się polubić tego nagrania, chociaż doceniam jego wykonania live.
I wreszcie tuż przed kończącym album „Act of Contrition”
pojawia się moje drugie ulubione nagranie na albumie – pięknie zaśpiewana,
bardzo udana ballada „Spanish Eyes”, swego rodzaju bonus do przeboju „La Isla
Bonita”, przejmujące nagranie z silnymi latynoskimi wpływami. Do dziś
zastanawiam się, dlaczego Madonna nie zdecydowała się wypromować „Spanish Eyes”
jako kolejnego singla z albumu.
W tym roku płyta kończy 35 lat i uważam, że nadal jest
świeża, porywająca, zaskakująca. Madonna ma na niej bardzo dobry wokal,
wszystkie utwory tworzą spójną kompozycyjnie całość. Ewidentne jest, że Madonna
i Patrick Leonard tworzą bardzo dobry twórczy i producencki tandem. Artystka zaskakuje
oryginalnością pomysłów, swoją otwartością i pierwszy raz mówi tak szczerze o
sobie.
Ten okolicznościowy wpis zbiega się z momentem, w którym moje
ulubione nagranie „Like a Prayer” otrzymało drugie życie dzięki użyciu w filmie
„Deadpool & Wolverine” i wróciło właśnie na listy przebojów w wielu krajach. To
kolejny dowód, że płyta nadal jest atrakcyjna, nie trąci myszką i może być
słuchana przez nowe pokolenia słuchaczy.
Madonna ma albumowe wpadki, choćby „MDNA’, ma też płyty
mistrzowskie, wspomnę tu „Ray of Light” i „Confessions on a Dance Floor”, ale
to „Like a Prayer” jest dla mnie płytą mojego życia i cieszę się, że mogłem się
dziś podzielić moimi wspomnieniami dotyczącymi albumu, wspomnieniami sprzed 35
lat…
Moja ocena: 10/10 !!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz