niedziela, 18 sierpnia 2024

 

POST #500 – ALBUM MOJEGO ŻYCIA


Przeoczyłem post numer 450, przeoczyłem czwarte urodziny Popkulturalnego Maniaka w czerwcu, o wpisie #500 zapomnieć nie mogę. Staram się, aby te wszystkie jubileuszowe posty były szczególne i tak też jest teraz – dziś o moim ulubionym zagranicznym albumie wszech czasów.

Konkurentów było wielu, bo genialne płyty, moim zdaniem, nagrali George Michael, Whitney Houston, Cocteau Twins, Kate Bush, Blur, Terence Trent D’Arby, Radiohead, R.E.M i wielu innych artystów, ale mój album życia nagrała … Madonna. Nie trzeba być naukowcem, żeby na to wpaść, ale odgadnięcie, która to płyta z artystycznego dorobku Piosenkarki jest dla mnie tak istotna, jest już o wiele trudniejsze.

Otóż moją ulubioną płytą Madonny, a przy tym moim albumem wszech czasów, płytą mojego życia jest krążek „Like a Prayer” z 1989 roku. Wydanie płyty przypadło na dość istotny moment mojego życia – byłem w pierwszej klasie liceum, nieco zagubiony, niepewny siebie, pełen wątpliwości i właśnie ten album stał się dla mnie ścieżką dźwiękową mojego życia w tamtym okresie, takim albumem „coming-of-age”.

„Like a Prayer” to zestaw jedenastu utworów, dziesięciu piosenek i wieńczącej płyty kompozycji – wariacji muzycznej z elementami melodeklamacji „Act of Contrition”. To album optymistyczny, nieco rozrachunkowy, czwarta studyjna płyta w dorobku Madonny, dużo dojrzalsza od poprzednich i wyraźnie ukazująca dojrzewanie Artystki, jej rozwój, zarówno muzyczny, jak i życiowy. Płyta powstawała podczas bardzo szczęśliwego okresu w życiu Madonny, kiedy była żoną Seana Penna, ale wydanie płyty zbiegło się z rozwodem pary Gwiazd. To także jeden z najbardziej osobistych albumów Madonny.

Album rozpoczyna monumentalne, niezwykłe nagranie „Like a Prayer”. Pamiętam dokładnie moment, kiedy usłyszałem nagranie po raz pierwszy i obejrzałam promujący je teledysk. Dla mnie to było coś niesamowitego – pokochałem każdą nutę nagrania, jego zmienność, elementy balladowe przechodzące w szybsze, wprost taneczne rytmy z elementami gospel, mądry tekst, rzekomo obrazoburczy teledysk, w którym Madonna tańczy na tle płonących krucyfiksów i ożywia figurę ciemnoskórego świętego w kościele. To był przełom, po którym wiedziałem, że podczas mojego życia już nikt nie zastąpi Madonny jako mojej ulubionej Artystki. To małe arcydzieło Madonny i Patricka Leonarda od 35 lat pozostaje moim subiektywnym przebojem wszech czasów, najwybitniejszą piosenką pop ever.

„Like a Prayer” przechodzi na albumie w „Express Yourself” – drugi promujący płytę singiel, manifest kobiecości i tolerancji, świetne muzycznie nagranie, które natychmiast zapada w pamięć i z pewnością inspirowało Lady Gagę przy tworzeniu piosenki „Born This Way”.

Trzecia piosenka na płycie to zaskakujący duet Madonny i samego … Prince’a, nagranie „Love Song”. To dobry, spokojny i ciekawy wokalnie utwór r’n’b, który jednak nieco rozczarowuje. Od dwójki tak ważnych artystów, którzy kreowali trendy przez niemal całą dekadę lat 80-tych, można było oczekiwać oryginalniejszej piosenki tę dekadę wieńczącej.

„Till Death Do Us apart” to szybkie, dynamiczne nagranie – akt bezwarunkowej miłości wobec ukochanego męża. Paradoksem tej piosenki jest fakt, że kiedy nagranie ujrzało światło dzienne, Madonna i Sean Penn, któremu dedykowany jest utwór, nie byli już razem. Z pozoru naiwne i pełne klisz nagranie, to dobra dawka świetnej muzyki.  

Piąte miejsce na płycie należy do wzruszającej ballady “Promise to Try”. To wspomnienie Matki, którą Artystka straciła, będąc małym dzieckiem. Madonna wraca do swojego dzieciństwa i śpiewa o tym, co pamięta i co straciła przez to, że los rozłączył ją z Jej Mamą. „Promise to Try” to prawdziwy wyciskacz łez, który kompozycyjnie doskonale współgra z siódmym nagraniem w zestawie - „Oh, Father’, które jest dedykowane Ojcu Artystki i jest zdecydowanym i bezkompromisowym rozrachunkiem ze związanymi z Nim wspomnieniami.

Między tymi poważniejszymi fragmentami wydawnictwa znajdujemy singlowy „Cherish” – radosną apoteozę życia, świadczącą o tym, że Madonna potrafi odnaleźć w sobie dużo szczęścia obok trudnych wspomnień. Dalej słyszymy uroczą kompozycję „Dear Jessie” – swego rodzaju kołysankę, zaskakująco duży singlowy przebój, z sympatycznym, bajkowym video clipem.

Dziewiątą kompozycją na płycie jest bardzo amerykańskie nagranie „Keep It Together” – mądre w treści, ciekawe w formie, ale nie udało mi się polubić tego nagrania, chociaż doceniam jego wykonania live.

I wreszcie tuż przed kończącym album „Act of Contrition” pojawia się moje drugie ulubione nagranie na albumie – pięknie zaśpiewana, bardzo udana ballada „Spanish Eyes”, swego rodzaju bonus do przeboju „La Isla Bonita”, przejmujące nagranie z silnymi latynoskimi wpływami. Do dziś zastanawiam się, dlaczego Madonna nie zdecydowała się wypromować „Spanish Eyes” jako kolejnego singla z albumu.

W tym roku płyta kończy 35 lat i uważam, że nadal jest świeża, porywająca, zaskakująca. Madonna ma na niej bardzo dobry wokal, wszystkie utwory tworzą spójną kompozycyjnie całość. Ewidentne jest, że Madonna i Patrick Leonard tworzą bardzo dobry twórczy i producencki tandem. Artystka zaskakuje oryginalnością pomysłów, swoją otwartością i pierwszy raz mówi tak szczerze o sobie.

Ten okolicznościowy wpis zbiega się z momentem, w którym moje ulubione nagranie „Like a Prayer” otrzymało drugie życie dzięki użyciu w filmie „Deadpool & Wolverine” i wróciło właśnie na listy przebojów w wielu krajach. To kolejny dowód, że płyta nadal jest atrakcyjna, nie trąci myszką i może być słuchana przez nowe pokolenia słuchaczy.

Madonna ma albumowe wpadki, choćby „MDNA’, ma też płyty mistrzowskie, wspomnę tu „Ray of Light” i „Confessions on a Dance Floor”, ale to „Like a Prayer” jest dla mnie płytą mojego życia i cieszę się, że mogłem się dziś podzielić moimi wspomnieniami dotyczącymi albumu, wspomnieniami sprzed 35 lat…

Moja ocena: 10/10 !!!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz