„MÓJ PIES ARTUR” (Arthur The King), USA 2024
Premiera
kinowa: 26 kwietnia 2024
Zawsze lubiłem kino familijne, a jeśli jednym z bohaterów
był pies – była to dla mnie pozycja obowiązkowa. Właśnie taką pozycją jest
goszczący właśnie w kinach film „Mój pies Artur” w reżyserii Simona Cellana
Jonesa. Film opowiada historię, która wydarzyła się naprawdę.
Jest rok 2018. Uznany sportowiec Michael Light (Mark
Wahlberg) przygotowuje się do startu w bardzo niebezpiecznym i wymagającym
sportowym wydarzeniu – Mistrzostwach Świata w Rajdach Przygodowych na
Dominikanie. Udział w takim rajdzie to mordercze godziny biegu, wspinaczki,
jazdy na rowerze i wyścigu kajakowego w ekstremalnie trudnych warunkach
klimatycznych i terenowych. Michael zdaje sobie sprawę, że czas biegnie,
sportowiec jest coraz starszy, a dotychczas – mimo wielu niewątpliwych sukcesów
– nie udało mu się sięgnąć po najwyższe trofeum. Z wyścigu wycofuje się jego
żona i Michael staje wobec konieczności szybkiego stworzenia wiarygodnej ekipy
i pozyskania sponsorów. Dołącza do niego stary przyjaciel Chik (Ali Suliman),
który mimo kontuzji kolana, decyduje się na start, bo potrzebuje pieniędzy na
budowę domu. Kolejnym członkiem zespołu Michaela staje się narcystyczny i nieco
próżny Leo (Simu Liu), dla którego udział w rajdzie będzie szansą na zdobycie
nowych followersów w mediach społecznościowych. Ostatnim, ale bardzo istotnym
ogniwem, staje się Olivia (Natalie Emmanuel) – specjalistka od wspinaczki,
która przez udział w wyścigu pragnie oddać hołd umierającemu na nowotwór ojcu,
także rajdowcowi.
Ekipa udaje się na Dominikanę, a do zespołu nieoczekiwanie
dołącza jeszcze jeden członek – bezdomny pies. Zwierzę okazuje się bardzo
pomocne i wytrwałe, szybko zjednuje sobie sympatię wszystkich uczestników
rajdu, a za swoją odwagę i poświęcenie zostaje nazwane Arturem na cześć
legendarnego króla Albionu. Czy bezpański, schorowany pies jest jednak w stanie
dotrzymać kroku wyszkolonej ekipie? Jak zachowa się Michael w kryzysowych
sytuacjach?
„Mój pies Artur” to udana, pozbawiona zbędnego patosu, lecz
chwytająca za serce i wyciskająca nie jedną łzę piękna i mądra opowieść o
miłości człowieka i zwierzęcia. Film jest interesujący na obu płaszczyznach –
ciekawa jest warstwa dotycząca samego rajdu, niektóre sceny (jak choćby ta
nakręcona nad przepaścią) zapierają dech w piersiach, obrazy natury epatują
tajemniczością i niezwykłością, a widz może się dużo dowiedzieć o samej
ekstremalnej dyscyplinie sportowej. Przede wszystkim intryguje wątek Artura – w
jaki sposób pies zdołał pokonać setki kilometrów, by znaleźć Michaela i
zaskarbić sobie jego przyjaźń i miłość.
W kinach było już wiele filmów z psem jako jednym z głównych
bohaterów. „Mój pies Artur” jest jednak szczególny, opowiada prawdziwą historię
i jest po prostu niezwykle absorbujący. Nie tylko dla wielbicieli czworonogów.
Moja ocena: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz