MADONNA –
CELEBRATION TOUR – BERLIN
– 29 LISTOPADA 2023
Wczoraj historia
zatoczyła swoiste koło – w 2008 roku zobaczyłem koncert Madonny po raz pierwszy
w Berlinie, a wczoraj udało mi się zobaczyć ją po raz kolejny – już czwarty – także
w Berlinie. I powiem krótko: koncert był fenomenalny.
W 1990 roku też
o mały włos nie zobaczyłem Madonny na żywo – właśnie w Niemczech. Uczestniczyłem
wówczas w wymianie młodzieży z naszego liceum ze szkołą w Darmstadt i rodzina,
u której mieszkałem, chciała mi zrobić urodzinową niespodziankę – wyjazd do
Monachium na koncert ulubionej Gwiazdy chłopca z postkomunistycznej Polski, ale
na Blond Ambition Tour … nie było już
biletów.
Jeśli ktoś
mocno wierzy, marzenia się spełniają – i wreszcie moją boginię zobaczyłem na Stadionie
Olimpijskim w Berlinie podczas fantastycznej trasy Sticky and Sweet Tour i
ponownie w 2009 w Warszawie na lotnisku Bemowo podczas tej samej trasy. W 2013
roku kolejny raz uczestniczyłem w koncercie – na Stadionie Narodowym w
Warszawie podczas nieco słabszej trasy MDNA Tour i wreszcie wczoraj – w
berlińskiej Mercedes-Benz Arena – zobaczyłem kolejną odsłonę trasy „Celebration
Tour”, podsumowującej 40-letnią spektakularną karierę Artystki, która sprzedała
najwięcej płyt na świecie.
Z powodu
poważnych problemów zdrowotnych Gwiazdy trasa była poważnie zagrożona –
rozpoczęła się z trzymiesięcznym poślizgiem, ale koncert berliński odbył się
zgodnie z planem!
Były to
ponad dwie godziny niezwykłych układów choreograficznych, doskonałych efektów
wizualnych i – przede wszystkim – przebojów Artystki totalnej (choć półtoragodzinne
opóźnienie uważam za zgoła niepoważne).
Na początku
publiczność rozgrzał Bob the Drag Queen – amerykański entertainer, wykorzystując
wielkie przeboje, choćby „Material Girl” i „Bitch I’m Madonna”.
Aż wreszcie
na scenie pojawiła się Onna … Madonna!!! Koncert rozpoczął się od pięknego
wykonania „Nothing Really Matters” – Madonna zaśpiewała utwór w szacie z
aureolą. To nie jest moje ulubione nagranie Piosenkarki, ale na koncercie
wypadło rewelacyjnie. Następnie Artystka przywitała się z rozentuzjazmowaną
widownią i zaprosiła wszystkich na opowieść o swojej 40-letniej historii. W tle
często pojawiały się zdjęcia Gwiazdy pochodzące z różnych etapów Jej kariery. Pierwszą
część zdominowały hity z moich ulubionych lat 80-tych. Zabrzmiały „Everybody” –
pierwszy singiel Madonny, świetne gitarowe, ostro wykonane „Burning up”, „Into the
Groove” i „Open Your Heart” – dwa bardzo jasne fragmenty koncertu i radosne,
kolorowe „Holiday”. Następnie pojawiły się dwa poważniejsze, refleksyjne momenty
koncertu. Wprowadziła je sekwencja nagrania „In this life” z płyty „Erotica”, w
którym Madonna żegna się ze swoimi przyjaciółmi zmarłymi na AIDS, a następnie w
niezwykle wzruszający i emocjonalny sposób wykonała „Live to Tell”, a na
ruchomych telebimach pojawiły się zdjęcia ofiar epidemii, w tym Freddie’go
Mercury’ego.
W ciekawej
oprawie scenicznej Madonna wykonała także mój przebój wszech czasów „Like a
prayer” w medley’u z kontrowersyjnym „Act of Contrition” z albumu „Like a
Prayer” i „Unholy” z repertuaru Sama Smitha i Kim Petras. . Bardzo innowacyjnym
rozwiązaniem okazało się wykonanie części piosenek w specjalnej konstrukcji –
sześcianie, w którym Madonna podróżowała nad widzami.
W drugiej
części koncertu, poświęconej latom 90-tym, zrobiło się dużo bardziej sensualnie
i seksualnie, a Madonna zaśpiewała „Erotica” z owacyjnie przyjętym przez widzów
fragmentem „Papa Don’t Preach”, „Justify My Love”, zmysłowe „Fever’, doskonałą
interpretację „Bad Girl” – kolejny z wyjątkowych momentów koncertu, podczas którego
Madonnie na scenie towarzyszyła córka Mercy, akompaniując Artystce na fortepianie.
Następnie pojawił się przebojowo-popisowe nagranie „Vogue” z ciekawą
choreografią, żywiołowe „Hung up” i „Crazy for You” – cieszę się, że ta ballada
pojawiła się na set liście koncertu.
Potem w
programie koncertu znalazło się świetnie wykonane „Die Another Day”, bardzo
dobrze przyjęte westernowe „Don’t Tell Me” – mój trzeci ulubiony moment wieczoru, dedykowane
przedwcześnie zmarłej matce Artystki „Mother and Father” oraz „I Will
Survive” z repertuaru Glorii Gaynor z
mocnym przesłaniem w wiarę w życie i człowieka. Podczas koncertu pojawiało się
wiele haseł i przekazów wiary w siebie, odrzucenia strachu, tolerancji, bycia
sobą i słów wsparcia dla społeczności LGBTQ+. Były to mocne i ważne chwile
podczas przebojowego show. Artystka oddala też hołd zmarłej w tym roku Sinead O’Connor
– w pewnej chwili w tle pojawił się wizerunek irlandzkiej artystki.
Publiczność
oszalała, kiedy z głośników popłynęły dźwięki nagrania „La Isla Bonita” – jest
coś w tej piosence, co daje widowni mnóstwo pozytywnej energii i Madonna chętnie
wykonuje ją podczas koncertów (to także najczęściej odtwarzane nagranie Gwiazdy
w serwisie youtube). Latynoskie klimaty utrzymało „Don’t Cry for Me, Argentina”,
a następnie Madonna poeksperymentowała z nagraniami „Bedtime Story”,
perfekcyjnym, energetyzującym wykonaniem „Ray of Light” oraz piękną interpretację
jednej z moich ulubionych ballad „Rain”.
Na koniec na
scenie Madonna wystąpiła z … Michaelem Jackson. Na tle historycznych już zdjęć
Króla i Królowej Popu w teatrze cieni przedstawiony został fantastyczny medley
utworów „Like a Virgin”, „Billie Jean” i „The Way You Make Me Feel” – poczułem
się, jakbym znów był nastolatkiem, „touched for the first time”, oglądającym
występy Madonny i Jacksona w MTV. Było … znakomicie.
Na koniec
scenę ogarnęło szaleństwo „Bitch I’m Madonna” i „Celeration”, po czym światła
na scenie zgasły, a zapaliły się na widowni. Ładne wnętrza Mercedes-Benz Areny
zaczęły pustoszeć.
Wiem, że nie
jestem do końca wiarygodnym recenzentem koncertów Madonny, bo jestem ogromnie
oddanym fanem i wczorajsze widowisko było dla mnie wspaniałe pod każdym
względem – przemyślane, błyskotliwe, profesjonalne, nostalgiczne, zabawne,
zaskakujące, dające wiarę w człowieka. Mam świadomość, że Madonna nie jest już
nastolatką, że nie ma walorów wokalnych Barbry Streisand, Mariah Carey, czy Whitney
Houston, ale koncert był znakomity – cieszę się, że Madonna się nie poddaje, że
potrafi tak kreatywnie wykorzystać katalog swoich przebojów i że jest … WIELKA!
Obcowanie z taką Gwiazdą w tej samej sali koncertowej było dla mnie niesamowitym
przeżyciem i wyróżnieniem. Dobrze się czułem wśród Madonnowej publiczności, bo –
w przeciwieństwie do Openera, czy choćby koncertu Harry’ego Stylesa – nie byłem
na widowni najstarszy – udało mi się wyłowić wśród publiczności wiele
podrygujących w rytm wielkich przebojów Gwiazdy głów w mocno już gołębich
barwach. Ogromnie cieszy jednak obecna na widowni ogromna rzesza (nomen omen w
Berlinie) nastolatków i ludzi po 20-tce, szalejących przy piosenkach, które
doskonale znali, pamiętając każde słowo ich tekstów. To było niesamowite!
Miło też
było spotkać Michała – największego fana Madonny, jakiego znam. Dla niego to też
był czwarty koncert, ale czwarty – podczas obecnej Celebration Tour, a
wcześniejszych były z pewnością całe dziesiątki.
Bardzo
doceniam to, że obok tych wszystkich ogromnych hitów pojawiły się też nagrania
nieco bardziej nieoczywiste, nieoczekiwane, jak choćby „Mother and Father”. A czy
czegoś zabrakło? Chętnie usłyszałbym „Frozen” i „Take a Bow”, bo to dla mnie
kultowe kawałki, może „Power of Goodbye”, ale najbardziej oczekiwałem na
wskrzeszenie piosenki „Gambler” – doskonałego, ale zapomnianego przeboju z roku
1985. Natomiast, jeśli w artystycznym dorobku ma się ponad 200 utworów, z których
blisko setka to globalne hity, nie można wprowadzić do repertuaru koncertowego
ich wszystkich.
Madonna
wyglądała świetnie. Jest ładna, zgrabna i atrakcyjna, nie wiem, dlaczego w
sieci pojawia się tak wiele jej szpetnych i mocno wyretuszowanych zdjęć. Trzykrotnie
zmieniała peruki i pojawiała się w różnych kostiumach, najczęściej w zmysłowym
gorsecie à la Jean Paul Gaultier. Jej kreacje i sceniczne wcielenia nawiązywały do Jej
wieloletniej kariery jako królowej reinwencji.
Podsumowując
– cudowne widowisko z nowoczesnymi technologiami, produkt dopracowany do
perfekcji, z dbałością o szczegóły, ciekawy polski akcent z obrazami Tamary Łempickiej
w tle, ogromne przeboje, intrygujące układy choreograficzne i ponad dwie
godziny rozrywki na najwyższym poziomie! Brawa i wielki szacunek, Madonna!
Bardzo
dziękuję Jusi za pomoc w organizacji tego nieco skomplikowanego logistycznie
wyjazdu, ale przede wszystkim dziękuję Szanownym Darczyńcom, którzy podarowali
mi ten koncert jako prezent – niezwykłą niespodziankę. 29 listopada już zawsze
będzie mi się kojarzył z Wami i z Madonną w Berlinie. Wielkie gorące
podziękowania!
Czy to był
mój ostatni koncert Madonny? Cóż, cztery to zacna liczba, ale czy pięć nie
brzmi dumnie? Czas pokaże…
Moja ocena:
10/10!!!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz