piątek, 1 grudnia 2023

 

MADONNA – CELEBRATION TOUR – BERLIN
– 29 LISTOPADA 2023



Wczoraj historia zatoczyła swoiste koło – w 2008 roku zobaczyłem koncert Madonny po raz pierwszy w Berlinie, a wczoraj udało mi się zobaczyć ją po raz kolejny – już czwarty – także w Berlinie. I powiem krótko: koncert był fenomenalny.

W 1990 roku też o mały włos nie zobaczyłem Madonny na żywo – właśnie w Niemczech. Uczestniczyłem wówczas w wymianie młodzieży z naszego liceum ze szkołą w Darmstadt i rodzina, u której mieszkałem, chciała mi zrobić urodzinową niespodziankę – wyjazd do Monachium na koncert ulubionej Gwiazdy chłopca z postkomunistycznej Polski, ale na Blond Ambition  Tour … nie było już biletów.

Jeśli ktoś mocno wierzy, marzenia się spełniają – i wreszcie moją boginię zobaczyłem na Stadionie Olimpijskim w Berlinie podczas fantastycznej trasy Sticky and Sweet Tour i ponownie w 2009 w Warszawie na lotnisku Bemowo podczas tej samej trasy. W 2013 roku kolejny raz uczestniczyłem w koncercie – na Stadionie Narodowym w Warszawie podczas nieco słabszej trasy MDNA Tour i wreszcie wczoraj – w berlińskiej Mercedes-Benz Arena – zobaczyłem kolejną odsłonę trasy „Celebration Tour”, podsumowującej 40-letnią spektakularną karierę Artystki, która sprzedała najwięcej płyt na świecie.

Z powodu poważnych problemów zdrowotnych Gwiazdy trasa była poważnie zagrożona – rozpoczęła się z trzymiesięcznym poślizgiem, ale koncert berliński odbył się zgodnie z planem!

Były to ponad dwie godziny niezwykłych układów choreograficznych, doskonałych efektów wizualnych i – przede wszystkim – przebojów Artystki totalnej (choć półtoragodzinne opóźnienie uważam za zgoła niepoważne).

Na początku publiczność rozgrzał Bob the Drag Queen – amerykański entertainer, wykorzystując wielkie przeboje, choćby „Material Girl” i „Bitch I’m Madonna”.

Aż wreszcie na scenie pojawiła się Onna … Madonna!!! Koncert rozpoczął się od pięknego wykonania „Nothing Really Matters” – Madonna zaśpiewała utwór w szacie z aureolą. To nie jest moje ulubione nagranie Piosenkarki, ale na koncercie wypadło rewelacyjnie. Następnie Artystka przywitała się z rozentuzjazmowaną widownią i zaprosiła wszystkich na opowieść o swojej 40-letniej historii. W tle często pojawiały się zdjęcia Gwiazdy pochodzące z różnych etapów Jej kariery. Pierwszą część zdominowały hity z moich ulubionych lat 80-tych. Zabrzmiały „Everybody” – pierwszy singiel Madonny, świetne gitarowe, ostro wykonane „Burning up”, „Into the Groove” i „Open Your Heart” – dwa bardzo jasne fragmenty koncertu i radosne, kolorowe „Holiday”. Następnie pojawiły się dwa poważniejsze, refleksyjne momenty koncertu. Wprowadziła je sekwencja nagrania „In this life” z płyty „Erotica”, w którym Madonna żegna się ze swoimi przyjaciółmi zmarłymi na AIDS, a następnie w niezwykle wzruszający i emocjonalny sposób wykonała „Live to Tell”, a na ruchomych telebimach pojawiły się zdjęcia ofiar epidemii, w tym Freddie’go Mercury’ego.

W ciekawej oprawie scenicznej Madonna wykonała także mój przebój wszech czasów „Like a prayer” w medley’u z kontrowersyjnym „Act of Contrition” z albumu „Like a Prayer” i „Unholy” z repertuaru Sama Smitha i Kim Petras. . Bardzo innowacyjnym rozwiązaniem okazało się wykonanie części piosenek w specjalnej konstrukcji – sześcianie, w którym Madonna podróżowała nad widzami.

W drugiej części koncertu, poświęconej latom 90-tym, zrobiło się dużo bardziej sensualnie i seksualnie, a Madonna zaśpiewała „Erotica” z owacyjnie przyjętym przez widzów fragmentem „Papa Don’t Preach”, „Justify My Love”, zmysłowe „Fever’, doskonałą interpretację „Bad Girl” – kolejny z wyjątkowych momentów koncertu, podczas którego Madonnie na scenie towarzyszyła córka Mercy, akompaniując Artystce na fortepianie. Następnie pojawił się przebojowo-popisowe nagranie „Vogue” z ciekawą choreografią, żywiołowe „Hung up” i „Crazy for You” – cieszę się, że ta ballada pojawiła się na set liście koncertu.

Potem w programie koncertu znalazło się świetnie wykonane „Die Another Day”, bardzo dobrze przyjęte westernowe „Don’t Tell Me” – mój  trzeci ulubiony moment wieczoru, dedykowane przedwcześnie zmarłej matce Artystki „Mother and Father” oraz „I Will Survive”  z repertuaru Glorii Gaynor z mocnym przesłaniem w wiarę w życie i człowieka. Podczas koncertu pojawiało się wiele haseł i przekazów wiary w siebie, odrzucenia strachu, tolerancji, bycia sobą i słów wsparcia dla społeczności LGBTQ+. Były to mocne i ważne chwile podczas przebojowego show. Artystka oddala też hołd zmarłej w tym roku Sinead O’Connor – w pewnej chwili w tle pojawił się wizerunek irlandzkiej artystki.

Publiczność oszalała, kiedy z głośników popłynęły dźwięki nagrania „La Isla Bonita” – jest coś w tej piosence, co daje widowni mnóstwo pozytywnej energii i Madonna chętnie wykonuje ją podczas koncertów (to także najczęściej odtwarzane nagranie Gwiazdy w serwisie youtube). Latynoskie klimaty utrzymało „Don’t Cry for Me, Argentina”, a następnie Madonna poeksperymentowała z nagraniami „Bedtime Story”, perfekcyjnym, energetyzującym wykonaniem „Ray of Light” oraz piękną interpretację jednej z moich ulubionych ballad „Rain”.

Na koniec na scenie Madonna wystąpiła z … Michaelem Jackson. Na tle historycznych już zdjęć Króla i Królowej Popu w teatrze cieni przedstawiony został fantastyczny medley utworów „Like a Virgin”, „Billie Jean” i „The Way You Make Me Feel” – poczułem się, jakbym znów był nastolatkiem, „touched for the first time”, oglądającym występy Madonny i Jacksona w MTV. Było … znakomicie.

Na koniec scenę ogarnęło szaleństwo „Bitch I’m Madonna” i „Celeration”, po czym światła na scenie zgasły, a zapaliły się na widowni. Ładne wnętrza Mercedes-Benz Areny zaczęły pustoszeć.

Wiem, że nie jestem do końca wiarygodnym recenzentem koncertów Madonny, bo jestem ogromnie oddanym fanem i wczorajsze widowisko było dla mnie wspaniałe pod każdym względem – przemyślane, błyskotliwe, profesjonalne, nostalgiczne, zabawne, zaskakujące, dające wiarę w człowieka. Mam świadomość, że Madonna nie jest już nastolatką, że nie ma walorów wokalnych Barbry Streisand, Mariah Carey, czy Whitney Houston, ale koncert był znakomity – cieszę się, że Madonna się nie poddaje, że potrafi tak kreatywnie wykorzystać katalog swoich przebojów i że jest … WIELKA! Obcowanie z taką Gwiazdą w tej samej sali koncertowej było dla mnie niesamowitym przeżyciem i wyróżnieniem. Dobrze się czułem wśród Madonnowej publiczności, bo – w przeciwieństwie do Openera, czy choćby koncertu Harry’ego Stylesa – nie byłem na widowni najstarszy – udało mi się wyłowić wśród publiczności wiele podrygujących w rytm wielkich przebojów Gwiazdy głów w mocno już gołębich barwach. Ogromnie cieszy jednak obecna na widowni ogromna rzesza (nomen omen w Berlinie) nastolatków i ludzi po 20-tce, szalejących przy piosenkach, które doskonale znali, pamiętając każde słowo ich tekstów. To było niesamowite!

Miło też było spotkać Michała – największego fana Madonny, jakiego znam. Dla niego to też był czwarty koncert, ale czwarty – podczas obecnej Celebration Tour, a wcześniejszych były z pewnością całe dziesiątki.

Bardzo doceniam to, że obok tych wszystkich ogromnych hitów pojawiły się też nagrania nieco bardziej nieoczywiste, nieoczekiwane, jak choćby „Mother and Father”. A czy czegoś zabrakło? Chętnie usłyszałbym „Frozen” i „Take a Bow”, bo to dla mnie kultowe kawałki, może „Power of Goodbye”, ale najbardziej oczekiwałem na wskrzeszenie piosenki „Gambler” – doskonałego, ale zapomnianego przeboju z roku 1985. Natomiast, jeśli w artystycznym dorobku ma się ponad 200 utworów, z których blisko setka to globalne hity, nie można wprowadzić do repertuaru koncertowego ich wszystkich.

Madonna wyglądała świetnie. Jest ładna, zgrabna i atrakcyjna, nie wiem, dlaczego w sieci pojawia się tak wiele jej szpetnych i mocno wyretuszowanych zdjęć. Trzykrotnie zmieniała peruki i pojawiała się w różnych kostiumach, najczęściej w zmysłowym gorsecie à la Jean Paul Gaultier. Jej kreacje i sceniczne wcielenia nawiązywały do Jej wieloletniej kariery jako królowej reinwencji.

Podsumowując – cudowne widowisko z nowoczesnymi technologiami, produkt dopracowany do perfekcji, z dbałością o szczegóły, ciekawy polski akcent z obrazami Tamary Łempickiej w tle, ogromne przeboje, intrygujące układy choreograficzne i ponad dwie godziny rozrywki na najwyższym poziomie! Brawa i wielki szacunek, Madonna!

Bardzo dziękuję Jusi za pomoc w organizacji tego nieco skomplikowanego logistycznie wyjazdu, ale przede wszystkim dziękuję Szanownym Darczyńcom, którzy podarowali mi ten koncert jako prezent – niezwykłą niespodziankę. 29 listopada już zawsze będzie mi się kojarzył z Wami i z Madonną w Berlinie. Wielkie gorące podziękowania!

Czy to był mój ostatni koncert Madonny? Cóż, cztery to zacna liczba, ale czy pięć nie brzmi dumnie? Czas pokaże…

Moja ocena: 10/10!!!!!






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz