„IMPERIUM ŚWIATŁA” (Empire of Light), Wielka Brytania / USA 2022
Premiera kinowa: 3 marca 2023
Moje ukochane lata 80-te, moja ukochana Anglia i magia kina
w kinie – już te trzy elementy czynią „Imperium światła” filmem szczególnym.
Jeśli do tego dołożymy wyjątkową obsadę, piękne zdjęcia, fantastyczną muzykę i
niepowtarzalny klimat, otrzymujemy kino doskonałe.
Większość akcji filmu rozgrywa się w kinie, które dla jego
pracowników jest nie tylko miejscem zatrudnienia, pięknie usytuowanym nad
morzem, ale świątynią kultury, Poznajemy
pracowników kina: nieco zagubioną i wycofaną Hilary (kolejna wybitna rola Olivii
Colman), kierownika kina – Pana Ellisa (Colin Firth, który nie jest tu do końca
kryształową postacią), operatora Normana (przesympatyczny Toby Jones), zabawną
parę bileterów – Janine (Hannah Onslow) oraz Neila (Tom Brooke). Ludzie ci są
dla siebie jak rodzina, a dodatkowo traktują kino jako miejsce szczególnej
rangi i kultury wysokiej.
Dużo zamieszania w kinie „Empire” wprowadza pojawienie się
nowego pracownika – przystojnego, ciemnoskórego Stephena (znakomita rola
drugoplanowa Michaela Warda). Mimo różnicy wieku, rasy i życiowego
doświadczenia, między Hilary i Stephenem, dwójką samotnych outsiderów, rodzi
się gorąca namiętność. Czy to uczucie ma szansę przetrwać w nękanej atakami rasistowskimi
Wielkiej Brytanii?
Kameralne, prowincjonalne kino otrzymuje od losu ogromną
szansę. To tu ma się odbyć premiera uznawanego za arcydzieło filmu „Rydwany
ognia” Hugh Hudsona. Wydarzenie to ma przyciągnąć do kina całą londyńską śmietankę
towarzyską, ludzi ze świata kultury i polityki, wyższe sfery. Czy małe nadmorskie
kino zdoła podołać temu wyzwaniu?
Film urzekł mnie niezwykłymi emocjami, niesamowitymi
kreacjami aktorskimi, pięknymi zdjęciami i nietuzinkowym obrazem miłości –
nietypowej, wbrew konwenansom i znakom czasu, miłości subtelnej, nienachalnej,
pięknej, choć zdecydowanej i prawdziwej. Wspaniały jest także motyw kina w
kinie, który znamy z wielu filmowym obrazów, z „Cinema Paradiso” na czele.
Film, który mógłby być jedynie ckliwym melodramatem, dzięki reżyserowi i
aktorom oraz świetnemu scenariuszowi staje się małym, wysmakowanym, artystycznym
arcydziełem.
„Imperium światła” to obok „1917” najlepszy film Sama
Mendesa od czasu wyśmienitego „American Beauty”. Zaskakuje mnie stosunkowo
niewielka popularność filmu na świecie oraz że film przepadł w sezonie
filmowych nagród, mimo kilku nominacji do prestiżowych nagród. Zarówno Colman,
jak i Ward, zasłużyli na oscarowe nominacje aktorskie, Mendes powinien był
otrzymać nominację za reżyserię, i to ogromna szkoda, że film nie znalazł się w
dziesiątce nominowanych najlepszych filmów ubiegłego roku.
Bardzo gorąco polecam ten film prawdziwym wielbicielom kina,
którzy będą się nim delektować, odkrywać aluzje i zapożyczenia z innych obrazów
filmowych, doceniać niezwykłą grę aktorską, przeżywać emocje i cieszyć się tym filmem. Dawno nie widziałem
czegoś równie magnetyzującego.
Moja ocena: 10/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz