MÓJ ULUBIONY REŻYSER
Staram się, aby wszystkie „okrągłe” posty na Popkulturalnym
Maniaku były szczególne i mówiły o czymś ważnym, najlepszym i dla mnie wyjątkowym.
Dziś pora na mojego ulubionego reżysera.
Pamiętam pewien upalny dzień w lipcu 1997 roku – to był
czas, kiedy moja obsesja na punkcie kina osiągnęła apogeum i udałem się do Warszawy,
aby zobaczyć dwa filmy w kinie Muranów. Oba obrazy wycieńczyły mnie
psychicznie: pierwszym był australijski obraz „Historia Liliany” w reżyserii
Jerzego Domaradzkiego – rozgrywająca się na granicy rzeczywistości i chorej
wyobraźni opowieść o opuszczającej szpital psychiatryczny kloszardce Lilianie z
Sydney, która na ulicach miasta i w miejscowych taksówkach recytowała z pamięci
ogromne fragmenty dramatów Szekspira – w główną rolę wcieliły się dwie wybitne
australijskie aktorki – Toni Colette – młoda Lilian oraz Ruth Cracknell – jako dojrzała
Lilian, drugim zaś obraz „Sekrety i kłamstwa” brytyjskiego reżysera Mike’a
Leigh. Wówczas nic o tym reżyserze nie wiedziałem.
„Sekrety i kłamstwa” to historia ubogiej i niewykształconej
Cynthii (najwybitniejsza, wyróżniona Złotym Globem i nominacją do Oscara kreacja
wspaniałej Brendy Blethyn), która poznaje swoją dorosłą, oddaną tuż po
urodzeniu do adopcji córkę Hortense (Marianne Jean-Baptiste), która okazuje się
czarnoskóra. Film wywarł na mnie piorunujące wrażenie – konstrukcją scenariusza,
wybitnymi, zapadającymi w pamięć kreacjami aktorów, metodą tworzenia filmu oraz
obrazem współczesnego brytyjskiego społeczeństwa – jakże odległego od tego,
który znamy z uroczych brytyjskich komedii romantycznych w stylu „Czterech
wesel i pogrzebu”.
„Sekrety i kłamstwa” z miejsca zostały jednym z
najważniejszych filmów mojego życia, myślę, że do dziś utrzymują zaszczytne
miejsce w TOP 10 moich filmów wszech czasów i podczas tego pokazu rozpoczęła
się trwająca do dziś moja wielka fascynacja osobą Mike’a Leigh. Po „Sekretach i
kłamstwach” obejrzałem jeszcze „Życie jest słodkie”, „Nagich”, dramatyczne „Współlokatorki”,
„Wszystko albo nic”, doskonałą „Verę Drake” z porażającą rolą Imeldy Staunton,
przeprowadzającej nielegalne aborcje w Londynie w latach 50-tych, niezwykłe „Happy-Go-Lucky,
czyli co nas uszczęśliwia” z rolą życia Sally Hawkins, nieco bardziej
optymistyczny „Kolejny rok” i wreszcie „Pana Turnera” – niesamowitą biografię Williama
Turnera, jednego z najwybitniejszych angielskich malarzy, z Timothy’m Spallem w
roli tytułowej.
Filmy Mike’a Leigh to kwintesencja brytyjskości, to często
depresyjne i pełne dramatyzmu obrazy ludzi odrzuconych, innych, niezrozumianych,
których życie pełne jest problemów. To filmy trudne, nierzadko przykre, do bólu
prawdziwe, pokazujące życie takim, jakie naprawdę jest. Wraz z filmem „Happy-Go-Lucky”
zauważa się jednak nieco bardziej optymistyczną tendencję w pracy reżysera.
Dzięki Mike’owi Leigh wielu brytyjskich aktorów zdobyło potem ogromną popularność
na Wyspach Brytyjskich, ale także za Oceanem. Sam reżyser był siedmiokrotnie
nominowany do Oscara: dwukrotnie za reżyserię – za moje ukochane „Sekrety i
kłamstwa” oraz „Verę Drake” i pięciokrotnie za scenariusz oryginalny. Nagrody
dotychczas nie zdobył, ale myślę, że nie powiedział jeszcze swojego ostatniego
artystycznego słowa.
Bardzo mnie raduje, że nie tylko w Wielkiej Brytanii, ale
też w Polsce Mike Leigh na status reżysera kultowego. Jeśli nie znacie jeszcze
twórczości filmowej Mike’a Leigh, bardzo gorąco zachęcam do nadrobienia
zaległości. Proponuję, aby zacząć od „Sekretów i kłamstw”.
Źródło zdjęcia: https://www.filmweb.pl/person/Mike+Leigh-192
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz