WESELE, Polska, 2021
Polska premiera: 8 października 2021
Wojciech Smarzowski od początku swojej kariery tworzy filmy
trudne, przykre, bolesne, niewygodne jak zbyt małe buty, ból zęba, czy kamień w
nerce: nawet jeśli bardzo chce się o nich zapomnieć, szybko o sobie przypominają,
porażają, niepokoją, wywołują u widza moralny, estetyczny i emocjonalny
dyskomfort. Tak było z jego pierwszym filmem pod tytułem „Wesele” z 2014 roku, w
którym parę młodych tworzyli Tamara Arciuch i Bartłomiej Topa, a wybitną
kreację ojca panny młodej, zapewniającą mu stałe miejsce w historii polskiego
kina, stworzył Marian Dziędziel.
Nie inaczej jest z drugą odsłoną „Wesela”, która właśnie
trafiła do kin. Minęły blisko dwie dekady, ale czy wiele się zmieniło? Tym
razem w rolę panny młodej, tak jak w 2004
roku Kaśki, wciela się młoda i śliczna, znana przede wszystkim z
produkcji „Wołyń” Michalina Łabacz. Jej mężem w filmie zostaje Przemysław
Przestrzelski, który świetnie radzi sobie w roli nowego członka rodziny,
lokalnego piłkarza i przyjaciela nacjonalistów. Ojcem jest tym razem Robert
Więckiewicz – chwilami bezwzględny, chwilami bezradny miejscowy potentat, „świński
król”, właściciel masarni.
Jedną z najważniejszych dla filmu ról odgrywa blisko
stuletni dziadek Kaśki, Antoni Wilk (wspaniały Ryszard Ronczewski, to bardzo
przykre, ale aktor zmarł podczas realizacji filmu). Dziadek nie pamięta do
końca, co stało się 10 minut temu, jednak doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co w
okolicach Łomży, choćby w Jedwabnem, działo się przed wybuchem drugiej wojny światowej,
co wydarzyło się w czasie wojny i tuż po jej zakończeniu. Sam pamięta, jak z
jednej strony pomagał w eksterminacji Żydów, zaś z drugiej strony ratował ich,
narażając siebie i swoich bliskich na śmierć. A to wszystko z powodu wielkiej
miłości do żydowskiej dziewczyny, Lei
(Agata Turkot). To dzięki niej dostaje zaszczytny tytuł Sprawiedliwego
wśród Narodów Świata. Tylko czy rzeczywiście na ten tytuł zasłużył?
W rolę młodego Antoniego brawurowo wciela się zdobywający
coraz większą popularność i wykazujący się coraz szerszą paletą aktorskich
umiejętności Mateusz Więcławek. Chłopak znakomicie prezentuje swoje rozdarcie –
z jednej strony akceptuje świat znany mu z wczesnej młodości, gdzie Polacy i
Żydzi wspólnie zamieszkiwali łomżyńskie tereny, z drugiej strony nie umie w
pełni przeciwstawić się presji czasów i społeczeństwa. Zwycięża miłość, która
pozostaje niespełniona.
Demencja Dziadka Antoniego pozwala Smarzowskiemu na
manipulację czasem i miejscem akcji – współczesna rzeczywistość miesza się tu
z retrospekcjami z lat 30-tych i 40-tych. Bohaterowie i kanalie sprzed lat
zasiadają przy weselnym stole, a Dziadek ze szczegółami przypomina sobie
lincze, gwałty, zabójstwa, pogromy…
Film jest niepokojący, niezwykle przykry, przygnębiający.
Obserwowanie zarówno Polaków sprzed czasów wojny i podczas okupacji, jak i
współczesnych mieszkańców naszego kraju napawa grozą, horrorem, strachem. I
możemy sobie wmawiać, że wcale nie było tak źle, że stosunek Polaków do Żydów
jest w filmie przerysowany, że agresja i pogromy były incydentalne, ale prawda
historyczna zawsze powróci. Smutny jest też obraz rodziny Kaśki – jej nowego
męża, który nie potrafi dochować wierności nawet podczas nocy poślubnej, jej
matki, Elżbiety, która w alkoholu próbuje znaleźć to, czego nie dało jej małżeństwo,
czy ojca, Ryszarda, znanego w okolicy ze szwindli, przekrętów, dorabiania się
za wszelką cenę kosztem polskich, ukraińskich i wietnamskich pracowników.
Przykre jest to, że polskie społeczeństwo nie zmieniło
swojego wizerunku przez te ostatnie dwadzieścia lat niekończącej się transformacji,
ale niewiele zmieniło się od czasu, kiedy swój dramat „Wesele” napisał
Wyspiański. W filmie odnajdujemy wiele symbolicznych odniesień do tego dramatu
narodowego, a nieskoordynowane tańce pijanych weselników przypominają chocholi
taniec z tekstu Wyspiańskiego.
Jest jedna kwestia, która w filmach Smarzowskiego po prostu
mi przeszkadza – to bezgraniczne nagromadzenie zła, brudu, brzydoty, ten
przerażający naturalizm, turpizm. Reżyser nie daje nadziei, nie dostrzega i nie
chce pokazać iskier dobra u bohaterów, bo czy odrobiny nadziei nie daje nam w „Weselu”
Kaśka – ze swoją miłością do Dziadka, ze swoją normalnością i – paradoksalnie –
niewinnością, dziewczyna, która chce wyrwać się z rodzinnej miejscowości,
odciąć korzenie i rozpocząć nowe życie z dzieckiem i matką (bardzo dobra – jak mogłoby
być inaczej - Agata Kulesza) za granicą. Czy tej nadziei, mimo wszystko, nie
daje list, który Dziadek Antoni dostaje ze Szwecji od Lei?
„Wesele” Smarzowskiego trzeba zobaczyć. To film trudny, obraz, po którym trudno zasnąć, który niepokoi i przeraża. To film, którego nie da się po prostu „odzobaczyć”.
Moja ocena: 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz