niedziela, 17 października 2021

 

Cezary Łazarewicz „Żeby nie było śladów. Sprawa Grzegorza Przemyka”, Wydawnictwo Czarne 2017



Przyznam, że po niezwykle popularną formę reportażu sięgam bardzo rzadko, a po głośny i nagrodzony Nagrodą Literacką Nike reportaż „Żeby nie było śladów. Sprawa Grzegorza Przemyka” sięgnąłem jedynie z powodu zapowiedzi filmu opartego na tej historii, w tym także na tekście Łazarewicza.

Książka opisuje porażającą i niezwykle przykrą historię brutalnego zabójstwa warszawskiego maturzysty, Grzegorza Przemyka, przez reżimowych milicjantów w 1983 roku. Chłopiec był synem Barbary Sadowskiej, znanej poetki i opozycjonistki, co nadało sprawie szczególnego wydźwięku. Grzegorz – jedna z ofiar ekipy Jaruzelskiego i Kiszczaka – stał się symbolem represji i okrucieństwa aparatu politycznego lat 80-tych w Polsce, choć rządzący mieli na sumieniu wiele więcej niepotrzebnych śmierci i ofiar. Tytuł reportażu i opartego na nim filmu nawiązuje do słów jednego z milicjantów, którzy skatowali maturzystę na śmierć na posterunku na Jezuickiej na Starym Mieście, by potem przez szereg lat i procesów sądowych skutecznie wypierać się udziału w zbrodni.

Praca Łazarewicza, napisana niezwykle przystępnym językiem, to efekt ogromnej pracy, poszukiwań w archiwach, nawiązania kontaktów z kolegami i rodziną Grzegorza, świadkami, ofiarami tej sprawy, ale też przestępcami. Autor w skrupulatny, chronologiczny sposób opisuje wszystkie wydarzenia, które zaczęły się feralnego 12 maja 1983 roku i właściwie nigdy nie znalazły epilogu. Maszyna państwowa zainwestowała ogromne nakłady pracy i finansów, żeby zatuszować tę sprawę. Kompromitowanie świadków, zwłaszcza Cezarego F., brutalne posłużenie się sanitariuszami i całą warszawską służbą zdrowia, znęcanie się nad Barbarą Sadowską i całą rodziną Grzegorza, zaangażowanie służb specjalnych w całym kraju i polityczne spotkania na najwyższym szczeblu z Jaruzelskim i Kiszczakiem na czele – tak próbowano ukręcić łeb tej sprawie. To wprost niewiarygodne, do czego posuwali się funkcjonariusze państwowi i przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości, żeby wybawić z opresji sprawców ataku na Grzegorza i wybielić milicję obywatelską i ZOMO.

Łazarewicz z niezwykłą dokładnością odtwarza sprawę zabójstwa Przemyka dzień po dniu, opiera się na dokumentach, aktach sprawy, zeznaniach świadków i rozmowach z wieloma osobami bezpośrednio i pośrednio związanymi ze sprawą. Trudno uwierzyć, że nawet po upadku komunizmu sprawcy zabójstwa i wszystkie wysoko postawione osoby nie zostały w żaden sposób ukarane.

Cieszę się (choć nie wiem, czy to właściwe słowo), że sięgnąłem po tę pozycję. Kiedy Grzegorz zginął miałem zaledwie 10 lat, pamiętałem tylko nazwiska Przemyka i Sadowskiej, ale nie znałem szczegółów, choć Ojciec słuchał zakazanego Radia Wolna Europa, gdzie o sprawie dużo się mówiło. Poprzez lekturę reportażu ten chłopak stał się mi bardzo bliski, okazało się, że urodził się w tym samym roku, co moja Siostra, i w tym samym roku zdawali maturę. Na co dzień pracuję z rówieśnikami Grzegorza w chwili jego śmierci, przygotowując ich do egzaminu maturalnego, więc łatwo mi było wyobrazić sobie tego lekko nieokrzesanego chłopaka, młodego buntownika, wrażliwego poetę i wyjątkowego przyjaciela. Łazarewicz nie tylko przypomniał postać Grzegorza, ale też jego matki – zapomnianej dziś poetki, kobiety, która za swoje polityczne zaangażowanie zapłaciła najwyższą spośród możliwych cen.

Na półce czeka już kolejna pozycja autora – tym razem reportaż „Koronkowa robota”, o słynnej sprawie posądzenia Rity Gorgonowej o zabójstwo młodej dziewczyny. To już z pewnością będzie lektura innego kalibru, nie tak emocjonalna, nie tak wyczerpująca, ale z pewnością utwierdzi mnie w moim przekonaniu, że Cezary Łazarewicz jest na polskim rynku literatury faktu postacią wybitną.

Moja ocena: 10/10

„Żeby nie było śladów”, Polska, 2021

Polska premiera: 24 września 2021



Teraz pora na kilka słów na temat filmowej adaptacji reportażu, najnowszej produkcji znanego z rewelacyjnej „Ostatniej rodziny” i serialowej interpretacji powieści „Król” Szczepana Twardocha Jana P. Matuszyńskiego. Właśnie ten film został wyselekcjonowany jako polski kandydat do Oscara w kategorii Najlepszy Film Międzynarodowy. Film pojawił się na festiwalu w Wenecji, ale ani wśród krytyków zagranicznych, ani wśród krajowych ekspertów i widowni do końca nie zdobył uznania. Dominują opinie, że to obraz poprawny, ale brakuje emocji, film nie chwyta za gardło, jest zbyt długi.

Nie zgadzam się z tymi opiniami – dla mnie to obraz bardzo dobry, prawdziwy, pełen emocji i przede wszystkim ważny, bo zarówno Grzegorz Przemyk, jak i jego matka, Barbara Sadowska, zasługują na pamięć, a „Żeby nie było śladów” przedłuży pamięć o nich i ich istnienie w zbiorowej świadomości.

Sprawa brutalnego pobicia otwiera film, ale cała akcja skupia się na przygotowaniu procesu i życiu najważniejszego świadka bestialstwa milicjantów w komisariacie na Starym Mieście, przyjaciela Grzegorza – Jurka Popiela (w reportażu Łazarewicza ta niezwykle istotna postać określana jest jako Cezary F. – bodaj jedyny z bohaterów, którego nazwisko nie figuruje w tekście, a w filmie zostaje dodatkowo zmienione). W rolę Popiela znakomicie wciela się Tomasz Ziętek, który pokazuje po raz kolejny, że jest świetnym aktorem młodego pokolenia (bardzo chcę zobaczyć produkcję „Hiacynt” – to ponoć kolejna perełka w jego aktorskim dorobku). Matkę Grzegorza fantastycznie gra Sandra Korzeniak – aktorka po prostu staje się Barbarą Sadowską, staje się kobietą, która musi poradzić sobie z utratą jedynego dziecka. Cały film jest popisem kreacji wielu polskich aktorów – jako Kiszczak rewelacyjny jest Robert Więckiewicz, na ogromne uznanie zasługują wcielający się w role rodziców Jurka Agnieszka Grochowska i Jacek Braciak, jako zniszczony przez komunistyczne służby sanitariusz Wysocki świetny jest Sebastian Pawlak, bardzo dobrze jako agent służb specjalnych wypada w nietypowej dla siebie roli Rafał Maćkowiak. Błyskotliwy i wybitny pokaz swoich aktorskich możliwości ukazuje też Aleksandra Konieczna, która gra rolę obrzydliwej i skorumpowanej prokurator Wiesławy Bardonowej, pozostającej na usługach komunistycznej władzy.

Film wstrząsa widzem. Choć dotyka stosunkowo nieodległych czasów, poraża brutalnością ukazywanych prześladowań, bezradnością ofiar wobec prześladowań, całkowitym oddaniem funkcjonariuszy i przedstawicieli władz reżimowi. Jest to bardzo dobre uzupełnienie książki Cezarego Łazarewicza. Film pozostawia odbiorców z pytaniem, dlaczego za niewinną śmierć chłopca nikt nie poniósł odpowiedzialności, dlaczego władze nowej Polski, mimo wznowienia procesu, nie tylko nie postarały się, by ukarać osoby odpowiedzialne za wszelkie matactwa, ale pozostawiły na wolności nawet głównych sprawców zabójczego pobicia? Czy Jerzy Popiel – jedyny naoczny świadek – nie był wystarczająco wiarygodny? Czy rzeczywiście ustalenie, kto zadał śmiertelne ciosy, było niemożliwe?

Ważne w filmie jest fantastyczne odtworzenie scenerii lat 80-tych. Pasaż przy Domach Centrum, gdzie mieszkała Barbara z Grzegorzem, wygląda jak żywcem wyjęty z lat 80-tych. To samo dotyczy strojów, fryzur, stylizacji. Jan P. Matuszyński już wielokrotnie pokazał, że ta estetyczna sfera jego filmów jest dla niego bardzo istotna.

Film powinno się zobaczyć. To nie jest widowiskowe kino historyczne, to kameralny, wolno toczący się obraz, który pokazuje walkę reżimu z Solidarnością. I tylko przykro, że w filmie jest tak wiele aluzji do współczesności, bo choć od sprawy Grzegorza Przemyka minęło już blisko 40 lat, pewne trudne kwestie nic się nie zmieniły, pewne postawy Polaków pozostały takie same. Po prostu nie potrafimy się uczyć na naszych historycznych błędach.

Moja ocena: 8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz