Cezary Łazarewicz „Żeby nie było śladów. Sprawa Grzegorza Przemyka”, Wydawnictwo Czarne 2017
Przyznam, że po niezwykle popularną formę reportażu sięgam bardzo
rzadko, a po głośny i nagrodzony Nagrodą Literacką Nike reportaż „Żeby nie było
śladów. Sprawa Grzegorza Przemyka” sięgnąłem jedynie z powodu zapowiedzi filmu
opartego na tej historii, w tym także na tekście Łazarewicza.
Książka opisuje porażającą i niezwykle przykrą historię
brutalnego zabójstwa warszawskiego maturzysty, Grzegorza Przemyka, przez
reżimowych milicjantów w 1983 roku. Chłopiec był synem Barbary Sadowskiej,
znanej poetki i opozycjonistki, co nadało sprawie szczególnego wydźwięku.
Grzegorz – jedna z ofiar ekipy Jaruzelskiego i Kiszczaka – stał się symbolem
represji i okrucieństwa aparatu politycznego lat 80-tych w Polsce, choć
rządzący mieli na sumieniu wiele więcej niepotrzebnych śmierci i ofiar. Tytuł reportażu
i opartego na nim filmu nawiązuje do słów jednego z milicjantów, którzy
skatowali maturzystę na śmierć na posterunku na Jezuickiej na Starym Mieście,
by potem przez szereg lat i procesów sądowych skutecznie wypierać się udziału w
zbrodni.
Praca Łazarewicza, napisana niezwykle przystępnym
językiem, to efekt ogromnej pracy, poszukiwań w archiwach, nawiązania kontaktów
z kolegami i rodziną Grzegorza, świadkami, ofiarami tej sprawy, ale też
przestępcami. Autor w skrupulatny, chronologiczny sposób opisuje wszystkie
wydarzenia, które zaczęły się feralnego 12 maja 1983 roku i właściwie nigdy nie
znalazły epilogu. Maszyna państwowa zainwestowała ogromne nakłady pracy i finansów,
żeby zatuszować tę sprawę. Kompromitowanie świadków, zwłaszcza Cezarego F., brutalne
posłużenie się sanitariuszami i całą warszawską służbą zdrowia, znęcanie się
nad Barbarą Sadowską i całą rodziną Grzegorza, zaangażowanie służb specjalnych
w całym kraju i polityczne spotkania na najwyższym szczeblu z Jaruzelskim i
Kiszczakiem na czele – tak próbowano ukręcić łeb tej sprawie. To wprost niewiarygodne,
do czego posuwali się funkcjonariusze państwowi i przedstawiciele wymiaru
sprawiedliwości, żeby wybawić z opresji sprawców ataku na Grzegorza i wybielić
milicję obywatelską i ZOMO.
Łazarewicz z niezwykłą dokładnością odtwarza sprawę
zabójstwa Przemyka dzień po dniu, opiera się na dokumentach, aktach sprawy, zeznaniach
świadków i rozmowach z wieloma osobami bezpośrednio i pośrednio związanymi ze
sprawą. Trudno uwierzyć, że nawet po upadku komunizmu sprawcy zabójstwa i
wszystkie wysoko postawione osoby nie zostały w żaden sposób ukarane.
Cieszę się (choć nie wiem, czy to właściwe słowo), że
sięgnąłem po tę pozycję. Kiedy Grzegorz zginął miałem zaledwie 10 lat,
pamiętałem tylko nazwiska Przemyka i Sadowskiej, ale nie znałem szczegółów,
choć Ojciec słuchał zakazanego Radia Wolna Europa, gdzie o sprawie dużo się
mówiło. Poprzez lekturę reportażu ten chłopak stał się mi bardzo bliski,
okazało się, że urodził się w tym samym roku, co moja Siostra, i w tym samym
roku zdawali maturę. Na co dzień pracuję z rówieśnikami Grzegorza w chwili jego
śmierci, przygotowując ich do egzaminu maturalnego, więc łatwo mi było wyobrazić
sobie tego lekko nieokrzesanego chłopaka, młodego buntownika, wrażliwego poetę
i wyjątkowego przyjaciela. Łazarewicz nie tylko przypomniał postać Grzegorza,
ale też jego matki – zapomnianej dziś poetki, kobiety, która za swoje
polityczne zaangażowanie zapłaciła najwyższą spośród możliwych cen.
Na półce czeka już kolejna pozycja autora – tym razem
reportaż „Koronkowa robota”, o słynnej sprawie posądzenia Rity Gorgonowej o
zabójstwo młodej dziewczyny. To już z pewnością będzie lektura innego kalibru,
nie tak emocjonalna, nie tak wyczerpująca, ale z pewnością utwierdzi mnie w
moim przekonaniu, że Cezary Łazarewicz jest na polskim rynku literatury faktu
postacią wybitną.
Moja ocena: 10/10
„Żeby nie było śladów”, Polska, 2021
Polska premiera: 24 września 2021
Teraz pora na kilka słów na temat filmowej adaptacji
reportażu, najnowszej produkcji znanego z rewelacyjnej „Ostatniej rodziny” i
serialowej interpretacji powieści „Król” Szczepana Twardocha Jana P. Matuszyńskiego.
Właśnie ten film został wyselekcjonowany jako polski kandydat do Oscara w
kategorii Najlepszy Film Międzynarodowy. Film pojawił się na festiwalu w Wenecji,
ale ani wśród krytyków zagranicznych, ani wśród krajowych ekspertów i widowni
do końca nie zdobył uznania. Dominują opinie, że to obraz poprawny, ale brakuje
emocji, film nie chwyta za gardło, jest zbyt długi.
Nie zgadzam się z tymi opiniami – dla mnie to obraz bardzo
dobry, prawdziwy, pełen emocji i przede wszystkim ważny, bo zarówno Grzegorz
Przemyk, jak i jego matka, Barbara Sadowska, zasługują na pamięć, a „Żeby nie
było śladów” przedłuży pamięć o nich i ich istnienie w zbiorowej świadomości.
Sprawa brutalnego pobicia otwiera film, ale cała akcja
skupia się na przygotowaniu procesu i życiu najważniejszego świadka bestialstwa
milicjantów w komisariacie na Starym Mieście, przyjaciela Grzegorza – Jurka Popiela
(w reportażu Łazarewicza ta niezwykle istotna postać określana jest jako
Cezary F. – bodaj jedyny z bohaterów, którego nazwisko nie figuruje w tekście,
a w filmie zostaje dodatkowo zmienione). W rolę Popiela znakomicie wciela się Tomasz
Ziętek, który pokazuje po raz kolejny, że jest świetnym aktorem młodego pokolenia
(bardzo chcę zobaczyć produkcję „Hiacynt” – to ponoć kolejna perełka w jego aktorskim
dorobku). Matkę Grzegorza fantastycznie gra Sandra Korzeniak – aktorka po
prostu staje się Barbarą Sadowską, staje się kobietą, która musi poradzić sobie
z utratą jedynego dziecka. Cały film jest popisem kreacji wielu polskich
aktorów – jako Kiszczak rewelacyjny jest Robert Więckiewicz, na ogromne uznanie
zasługują wcielający się w role rodziców Jurka Agnieszka Grochowska i Jacek Braciak,
jako zniszczony przez komunistyczne służby sanitariusz Wysocki świetny jest Sebastian
Pawlak, bardzo dobrze jako agent służb specjalnych wypada w nietypowej dla
siebie roli Rafał Maćkowiak. Błyskotliwy i wybitny pokaz swoich aktorskich
możliwości ukazuje też Aleksandra Konieczna, która gra rolę obrzydliwej i
skorumpowanej prokurator Wiesławy Bardonowej, pozostającej na usługach
komunistycznej władzy.
Film wstrząsa widzem. Choć dotyka stosunkowo nieodległych
czasów, poraża brutalnością ukazywanych prześladowań, bezradnością ofiar wobec prześladowań, całkowitym
oddaniem funkcjonariuszy i przedstawicieli władz reżimowi. Jest to bardzo dobre
uzupełnienie książki Cezarego Łazarewicza. Film pozostawia odbiorców z
pytaniem, dlaczego za niewinną śmierć chłopca nikt nie poniósł
odpowiedzialności, dlaczego władze nowej Polski, mimo wznowienia procesu, nie
tylko nie postarały się, by ukarać osoby odpowiedzialne za wszelkie matactwa,
ale pozostawiły na wolności nawet głównych sprawców zabójczego pobicia? Czy Jerzy
Popiel – jedyny naoczny świadek – nie był wystarczająco wiarygodny? Czy
rzeczywiście ustalenie, kto zadał śmiertelne ciosy, było niemożliwe?
Ważne w filmie jest fantastyczne odtworzenie scenerii lat
80-tych. Pasaż przy Domach Centrum, gdzie mieszkała Barbara z Grzegorzem,
wygląda jak żywcem wyjęty z lat 80-tych. To samo dotyczy strojów, fryzur,
stylizacji. Jan P. Matuszyński już wielokrotnie pokazał, że ta estetyczna sfera
jego filmów jest dla niego bardzo istotna.
Film powinno się zobaczyć. To nie jest widowiskowe kino
historyczne, to kameralny, wolno toczący się obraz, który pokazuje walkę reżimu
z Solidarnością. I tylko przykro, że w filmie jest tak wiele aluzji do współczesności,
bo choć od sprawy Grzegorza Przemyka minęło już blisko 40 lat, pewne trudne
kwestie nic się nie zmieniły, pewne postawy Polaków pozostały takie same. Po prostu
nie potrafimy się uczyć na naszych historycznych błędach.
Moja ocena: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz