„#Tuiteraz” (#JeSuisLa), Belgia/Francja 2019
Polska premiera: 10 lipca 2020
Belgijsko-francuska produkcja „#Tuiteraz” to lekki, uroczy,
ale niepozbawiony pewnych filozoficznych wartości i życiowych obserwacji nowy
film w naszych kinach.
Stephane jest właścicielem pięknie usytuowanej, ale nie do
końca popularnej zamiejskiej restauracji niedaleko Bordeaux. Na stronie
Tripadvisor można przeczytać, że to restauracja rodem z filmu „Lśnienie” lub
znakomite miejsce na ostatnią randkę przed rozstaniem. Stephane pozostaje w
reparacji ze swoją żoną , choć utrzymuje z nią bardzo pozytywne relacje. Ma też
dwóch dorosłych synów i … nową pasję. Odkrywa media społecznościowe, prezentuje
piękne zdjęcia i nawiązuje intymną relację z atrakcyjną i utalentowaną
Koreanką.
Pewnej nocy postanawia porzucić swoje dotychczasowe życie i
wsiada do samolotu lecącego do Korei – na podbój Seulu i na spotkanie z piękną
Soo. Dziewczyna nie odbiera go jednak z sali przylotów i bohater jest zmuszony koczować
na seulskim lotnisku. Jego świetne zdjęcia i ich opisy zmieniają go jednak w
gwiazdę portali społecznościowych. Czy Stephane spotka kobietę, w której się
zadurzył? Czy uda mu się powrócić do Francji i odciąć od internetowej akcji #jestemtu
i #francuskikochanek?
Choć film wykorzystuje podobny motyw, co „Terminal” Stevena
Spielberga z Tomem Hanksem i Catherine Zeta-Jones, pokazuje pobyt Stephane’a na
lotnisku w bardziej urokliwy i nieco mniej przewidywalny sposób, niż było to w
przypadku Viktora Navorskiego. Możemy także zobaczyć piękne widoki
współczesnego Seulu i ekscytujące parki kwitnącej wiśni.
Z filmu płynie także bardzo rozsądny morał – czasami nie
trzeba szukać szczęścia na drugim końcu globu. Wystarczy dostrzec je wokół
siebie.
Bardzo miła propozycja, do obejrzenia której zdecydowanie
zachęcam.
Moja ocena: 8/10
No i gdzie tu obejrzeć taki film podczas tej strasznej pandemii? Dzięki chociaż za rekomendację, może kiedyś się przydarzy. A jeśli już mowa o filmach, których akcja niemal w całości rozgrywa się na lotnisku, to przypomina mi się, dla mnie czarujący, stary brytyjski film (chyba brytyjski) "Z życia VIP-ów" z 1963 roku w reżyserii A. Asquitha z Elizabeth Taylor i Richardem Burtonem, zdobywca paru nagród, m.in. Oscara za uroczą rolę drugoplanową dla Margaret Rutherford. Bardzo zajmująca sieć intryg trzyma w napięciu do końca, a wszystko rozgrywa się niemal jak w antycznej tragedii - w jedną noc w jednym miejscu - właśnie na lotnisku wśród pasażerów oczekujących na opóźniony samolot. Polecam.
OdpowiedzUsuń