piątek, 25 czerwca 2021

 

DLACZEGO „CZUŁE SŁÓWKA" TO FILM MOJEGO ŻYCIA?


Dziś 150. post na Popkulturalnym Maniaku. Zawsze się staram, żeby te „okrągłe” wpisy były szczególne. Post nr 50 opowiadał o książce mojego dzieciństwa, setny post był pierwszym video postem, a dziś pora na ukazanie mojego filmu życia. Dlaczego skromna, choć znakomita produkcja w reżyserii Jamesa L. Brooksa z 1983 roku z gwiazdorską obsadą – „Czułe słówka” - jest – moim zdaniem – najlepszym filmem spośród wielu setek filmowych obrazów, które dotychczas obejrzałem???

„Czułe słówka” to opowieść o zwykłej-niezwykłej relacji między szaloną Matką – Aurorą i dorastającą i z czasem usamodzielniającą się Córką - Emmą. To typowy „love and hate relationship”, ale w ukazaniu miłości między Aurorą i Emmą jest coś szczególnego, nieuchwytnego, coś co chwyta za serce i nie pozostawia bezrefleksyjnym.

Pamiętam, że kiedy obejrzałem ten film po raz pierwszy, długo płakałem, choć byłem już wtedy dość dużym chłopakiem. W burzliwych związkach Aurory i Emmy dostrzegałem podobieństwa między relacjami między moją Mamą a moją starszą Siostrą, Iwoną. Moja Siostra była wówczas w podobnym momencie życia jak Emma – usamodzielniła się, założyła rodzinę, urodziła dziecko. I mojej Mamie, tak jak Aurorze, nie było łatwo pogodzić się z faktem zmiany form relacji, mniejszym wpływem, jaki wywierała na moją Siostrę. I wyobraziłem sobie, jak poradzilibyśmy sobie, gdybyśmy Iwonę stracili na zawsze, tak jak Aurora straciła Emmę.

Los okazał się naprawdę okrutny i sytuację z filmu dane mi było przeżyć i jej doświadczyć. Tak jak filmowa Emma, Iwona poważnie zachorowała. Było mi bardzo trudno patrzeć, jak gaśnie, jak odchodzi, i jak trudne jest to dla całej rodziny, ale chyba głównie dla mojej Mamy. I tak wizja autora powieści i reżysera filmu stała się fragmentem mojego życia, fragmentem trudnym i bolesnym, ale niezwykle prawdziwym, co jeszcze utwierdziło mnie w przekonaniu o genialności i arcydzielności „Czułych słówek”.

Film został wręcz obsypany gradem nominacji do Oscara – było ich aż 11, w tym cztery spośród nich były nominacjami aktorskimi – a zdarza się niezmiernie rzadko, by wyróżniono czterech aktorów z tej samej produkcji. Shirley Maclaine otrzymała nominację (a była to wówczas jej szósta nominacja) i Nagrodę Akademii – za rolę Aurory. Nagrodę za rolę drugoplanową zdobył Jack Nicholson, który zagrał w filmie sąsiada i kochanka Aurory, podstarzałego astronautę-playboya. Nagrodę dla Najlepszej Aktorki zdobyła Shirley MacLaine za rolę Matki, więc nagrody tej nie mogła już zdobyć Córka – Debra Winger, choć stworzyła wybitną kreację walczącej z szaloną matką, a potem przeciwnościami losu młodej kobiety. Jedynie nominację za rolę drugoplanową otrzymał John Lithgow.

Film został wybranym Najlepszym Filmem roku, a James L. Brooks odebrał Oscara dla Najlepszego Reżysera. Brooks został również wyróżniony za scenariusz adaptowany, stworzony na podstawie głośnej powieści Larry’ego McMurtry. Film uważam za genialny, choć nie ukrywam, że od pewnego czasu nie mogę go już oglądać. Jest dla mnie zbyt intensywny i emocjonalny. Obraz ten jednak wszystkim polecam, bo to – dotychczas – najważniejszy film mojego życia.

Moja ocena: 10/10

2 komentarze:

  1. To bardzo piękny i wzruszający wpis. Film porusza do głębi i wielka szkoda, że tak bardzo dotyka Cię w osobistym wymiarze. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Niezwykle poruszające, o osobistym zabarwieniu, słowa. Wpis jest trafnym spojrzeniem na relacje matka-córka. To jeden z moich ulubionych filmów pod kątem analizy postaci i ich emocji. Podobnie go odbieram. Jak zwykle Marcin wykazał się mega profesjonalizmem w tym poście.

    OdpowiedzUsuń