DLACZEGO „CZUŁE SŁÓWKA" TO FILM MOJEGO ŻYCIA?
Dziś 150. post na Popkulturalnym Maniaku. Zawsze się staram,
żeby te „okrągłe” wpisy były szczególne. Post nr 50 opowiadał o książce mojego
dzieciństwa, setny post był pierwszym video postem, a dziś pora na ukazanie
mojego filmu życia. Dlaczego skromna, choć znakomita produkcja w reżyserii
Jamesa L. Brooksa z 1983 roku z gwiazdorską obsadą – „Czułe słówka” - jest –
moim zdaniem – najlepszym filmem spośród wielu setek filmowych obrazów, które
dotychczas obejrzałem???
„Czułe słówka” to opowieść o zwykłej-niezwykłej relacji
między szaloną Matką – Aurorą i dorastającą i z czasem usamodzielniającą się
Córką - Emmą. To typowy „love and hate relationship”, ale w ukazaniu miłości
między Aurorą i Emmą jest coś szczególnego, nieuchwytnego, coś co chwyta za
serce i nie pozostawia bezrefleksyjnym.
Pamiętam, że kiedy obejrzałem ten film po raz pierwszy,
długo płakałem, choć byłem już wtedy dość dużym chłopakiem. W burzliwych
związkach Aurory i Emmy dostrzegałem podobieństwa między relacjami między moją
Mamą a moją starszą Siostrą, Iwoną. Moja Siostra była wówczas w podobnym
momencie życia jak Emma – usamodzielniła się, założyła rodzinę, urodziła
dziecko. I mojej Mamie, tak jak Aurorze, nie było łatwo pogodzić się z faktem
zmiany form relacji, mniejszym wpływem, jaki wywierała na moją Siostrę. I
wyobraziłem sobie, jak poradzilibyśmy sobie, gdybyśmy Iwonę stracili na zawsze,
tak jak Aurora straciła Emmę.
Los okazał się naprawdę okrutny i sytuację z filmu dane mi
było przeżyć i jej doświadczyć. Tak jak filmowa Emma, Iwona poważnie zachorowała.
Było mi bardzo trudno patrzeć, jak gaśnie, jak odchodzi, i jak trudne jest to
dla całej rodziny, ale chyba głównie dla mojej Mamy. I tak wizja autora
powieści i reżysera filmu stała się fragmentem mojego życia, fragmentem trudnym
i bolesnym, ale niezwykle prawdziwym, co jeszcze utwierdziło mnie w przekonaniu
o genialności i arcydzielności „Czułych słówek”.
Film został wręcz obsypany gradem nominacji do Oscara – było
ich aż 11, w tym cztery spośród nich były nominacjami aktorskimi – a zdarza się
niezmiernie rzadko, by wyróżniono czterech aktorów z tej samej produkcji. Shirley
Maclaine otrzymała nominację (a była to wówczas jej szósta nominacja) i Nagrodę
Akademii – za rolę Aurory. Nagrodę za rolę drugoplanową zdobył Jack Nicholson,
który zagrał w filmie sąsiada i kochanka Aurory, podstarzałego astronautę-playboya.
Nagrodę dla Najlepszej Aktorki zdobyła Shirley MacLaine za rolę Matki, więc
nagrody tej nie mogła już zdobyć Córka – Debra Winger, choć stworzyła wybitną
kreację walczącej z szaloną matką, a potem przeciwnościami losu młodej kobiety.
Jedynie nominację za rolę drugoplanową otrzymał John Lithgow.
Film został wybranym Najlepszym Filmem roku, a James L.
Brooks odebrał Oscara dla Najlepszego Reżysera. Brooks został również wyróżniony
za scenariusz adaptowany, stworzony na podstawie głośnej powieści Larry’ego
McMurtry. Film uważam za genialny, choć nie ukrywam, że od pewnego czasu nie
mogę go już oglądać. Jest dla mnie zbyt intensywny i emocjonalny. Obraz ten
jednak wszystkim polecam, bo to – dotychczas – najważniejszy film mojego życia.
Moja ocena: 10/10
To bardzo piękny i wzruszający wpis. Film porusza do głębi i wielka szkoda, że tak bardzo dotyka Cię w osobistym wymiarze. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńNiezwykle poruszające, o osobistym zabarwieniu, słowa. Wpis jest trafnym spojrzeniem na relacje matka-córka. To jeden z moich ulubionych filmów pod kątem analizy postaci i ich emocji. Podobnie go odbieram. Jak zwykle Marcin wykazał się mega profesjonalizmem w tym poście.
OdpowiedzUsuń